Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzina. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 września 2020

Było sobie lato

Wrzesień miał w tym roku mocne wejście. Wraz ze zmianą kartki w kalendarzu obudziliśmy się w nowej rzeczywistości, w której wieje chłodny wiatr, niebo zasnuły szare chmury, a dni wydają się nagle o wiele krótsze.

Kiedy byłam mała, początek września wyznaczał dla mnie koniec lata. Teraz czuję się podobnie i trochę nie dowierzam w te kilkanaście dni astronomicznego lata, które są jeszcze przed nami. Za oknem widzę jesień.

Lato 2020 było specyficzne chyba dla nas wszystkich.

Tegoroczne lato


Bardzo dobrze pamiętam, co robiłam przez cały lipiec i sierpień, i choć lato przeminęło trochę obok mnie, nie mam poczucia zmarnowanego czasu.

Pisałam. Najpierw powieść, później opowiadanie, dwa zupełnie nowe teksty, niezwiązane z moimi wcześniejszymi projektami. Oba dopracowywane pod pewną presją czasu, by zdążyć przed upływem terminu. Powieść wysłałam na konkurs, opowiadanie - do antologii.

Rozpoczęcie i doprowadzenie do końca dwóch nowych projektów literackich pozwoliło mi odczuć, że nie jestem przywiązana do jednej historii i jednego pomysłu. Wręcz przeciwnie, pomysłów mi nie brakuje. Codzienna, intensywna praca nad tekstem literackim była cennym treningiem i zarazem sprawdzianem: czy to jest właśnie to, co chcę robić? Tak, zdecydowanie odpowiedź brzmi: tak.



Nie pojechaliśmy nigdzie na wakacje. Rzadko spotykaliśmy się z przyjaciółmi i z rodziną. Czas umilały nam spacery, jednodniowe wypady w ciekawe miejsca, i przede wszystkim - szaleństwo w ogrodzie. 

Nie odbył się ani jeden Festiwal Kolorów. Niektóre ważne rodzinne uroczystości musiały zostać odwołane. Nie zrobiliśmy, jak co roku, imprezy dla znajomych z grillem i basenem. Niemal pod każdym względem te wakacyjne miesiące wyglądały inaczej niż zawsze.

Marzy mi się...


... świat bez COVIDa, naturalnie. Nie jestem w tym odosobniona. Marzy mi się, że spotykamy się w dużym gronie i nikt nie musi się zastanawiać, czy zachowane zostały normy bezpieczeństwa. Marzę o beztroskim wymienianiu uścisków na powitanie i jedzeniu chrupek z jednej paczki, bez obawy, czy to higieniczne. Czy taki świat wróci? Nie mam pewności. Może ten poziom beztroski opuścił nas na dobre. Może z czasem przyzwyczaimy się do nowych reguł gry i przestaniemy za tym tęsknić.

Marzą mi się podróże, te wszystkie miejsca, o których rozmawiamy co roku z mężem i za każdym razem coś nam wypada, że nie możemy jechać. Jak żartują niektórzy - w tym roku po raz pierwszy nie polecieliśmy na Malediwy z powodu pandemii. Wcześniej to było z braku kasy :D Wiem, że wiele osób podróżuje nawet teraz, i że dla chcącego nic trudnego... Przyznaję zatem, że nasza chęć podróżowania to raczej fantazja niż konkretny plan. Nie ukrywam też, że trochę obawiam się podróżowania z dwójką małych dzieci. Może poczekamy, aż podrosną ;)

Marzę o spontaniczności, braku planowania, o tym, że pewnego dnia wsiadamy w auto i jedziemy na drugi koniec Polski, bo tak się nam właśnie umyśliło. Marzę o znalezieniu śmiesznej nazwy na mapie i podjęciu w pięć minut decyzji, że jedziemy tam. To byłoby w naszym stylu. Wierzę, że kiedyś tak zrobimy.


Wrzesień


Jak dotąd, wrzesień okazał się dla nas łaskawy. Wiem, że to niemądre chwalić go teraz, gdy minął zaledwie tydzień i jeszcze wiele może nas zaskoczyć. Ale patrzę, co dzieje się wokół, i nie mogę nie docenić faktu, że moje dzieci chodzą do sprawdzonego, dobrego przedszkola, nie przeżyły z początkiem września żadnego szoku, nie muszą się na szybko przystosowywać do nieznanej sytuacji. Widzę, z czym musicie się borykać, rodzice dzieci chodzących do szkoły. Trzymam mocno kciuki za Was i za Wasze pociechy. Będzie lepiej, zobaczycie. Najtrudniejsze zawsze są początki.

Jesteśmy zdrowi, bezpieczni, czasem trochę zmęczeni, czasem dopada nas zniechęcenie, Ale omijają nas wielkie wstrząsy. Staramy się doceniać to, co mamy.

Żegnaj, lato, na rok!


Powtarzalność pór roku to jedna z największych zalet upływającego czasu. Rok temu w kalendarzu widniała ta sama data. Jak wiele od tego czasu zdążyło się wydarzyć, prawda?

Jeśli lato 2020 nie do końca Cię zadowoliło, poczekaj na to następne, 2021. Ono ma szansę nadrobić to, w czym poprzednie zawiodło. A po nim przyjdą jeszcze inne. Może nie warto oglądać się wstecz, skoro tyle jeszcze przed nami.

Kiedyś bardzo zależało mi na tym, by wykorzystać do ostatka każdy dany mi dzień. Wakacje, świąteczne dni, szczególne okazje. Teraz, choć jestem starsza, podchodzę do tego z większym spokojem. Nie marnuję czasu, ale też nie martwi mnie jego upływ. Przecież nigdzie się jeszcze nie wybieram.





piątek, 14 sierpnia 2020

Siedem lat szczęścia.

Fot. Sylwia Łęcka


Tak kiedyś miał się nazywać ten blog. Siedem lat liczyłam wówczas od - dajmy na to - dnia, w którym zrozumiałam, że jeśli chcę być szczęśliwa, to muszę zacząć szukać tego szczęścia gdzie indziej niż szukałam do tej pory. I znalazłam je!:)

Dziś myślę jednak o innej rocznicy, która miała miejsce kilka dni temu. O siódmej rocznicy naszego ślubu kościelnego :)

Co zmienił ślub kościelny?

Pisałam kiedyś już o tym, co zmienił w moim życiu ślub cywilny, który odbył się rok wcześniej. Jeśli miałabym porównać, które z tych wydarzeń stanowiło większą zmianę w naszym życiu - przyznam, że nie do końca potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie. Oba śluby były ważne. Kiedy ktoś pyta nas, od jak dawna jesteśmy małżeństwem, przeważnie odpowiadamy, że od ośmiu lat. Jednak gdy wracamy myślami do dnia naszego ślubu, częściej wspominamy jednak ten kościelny.

Oboje jesteśmy wierzącymi osobami. Zawarcie małżeństwa jako sakramentu miało dla nas wielkie znaczenie i wbrew temu, co niektórzy sądzili, było naszym celem od samego początku, to znaczy od dnia zaręczyn.

Choć duchowy aspekt był dla nas najważniejszy, zależało nam również na ładnej oprawie, pięknej muzyce, strojach, kwiatach, weselu - trochę tradycyjnym, ale jednak w "naszych" klimatach, na dobrej zabawie w gronie bliskich nam osób... No i zależało nam też na pięknych strojach :)

Fot. Sylwia Łęcka

Nie jest to rzecz, z której byłabym wybitnie dumna, ale - jeszcze jako mała dziewczynka wymarzyłam sobie wygląd mojej sukni ślubnej. To znaczy, zmodyfikowałam trochę ten dziecięcy projekt w oparciu o sugestie mojego męża. Tak powstał projekt sukni idealnej :) 

Całości stroju dopełniły buty, których historię opowiadałam Wam już kiedyś. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie jesteśmy typową parą młodą.

Zrobiliśmy wiele, żeby ten dzień miał nasz własny, indywidualny charakter. Zamiast typowej weselnej kapeli, grał nam zespół rockowy. Było też karaoke. Zatańczyliśmy do ulubionej romantycznej piosenki, ale wpletliśmy w nią również zaskakującą, szybką wstawkę. W podziękowaniach dla rodziców pomogły nam muppety :) 

Fot. Marcin Tytko

Nawet figurki na torcie weselnym były jedyne w swoim rodzaju!

Fot. Sylwia Łęcka


Siedem lat małżeństwa - siedem chudych lat?

Po szalonym, nietypowym, nieszablonowym weselu zaczęło się małżeńskie życie codzienne. W nowym domu, bo nasza przeprowadzka ostatecznie niemal zbiegła się w czasie ze ślubem. W tym samym tygodniu przewoziliśmy meble i szliśmy do ołtarza :D

Jesteśmy dobrym, szczęśliwym małżeństwem. Nieraz jednak myślę o tych pierwszych siedmiu latach jako tych najtrudniejszych, "chudych", po których nadejdą następne, lepsze, spokojniejsze. Można to ująć tak, że patrzę z nadzieją w przyszłość :)

Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam tuż po ślubie, było podpisanie dużej, znaczącej umowy z ważnym klientem. Za to następną rzeczą było potknięcie się na dziurze w asfalcie – nie, to nie jest przenośnia :) Nie chodziłam i nie pracowałam przez następne dwa miesiące. Strach pomyśleć, jak wpłynąłby na moje życie jakiś poważniejszy wypadek, skoro skutki drobnego, niegroźnego złamania odczuwałam jeszcze przez lata, a właściwie gdzieś tam pośrednio nadal je odczuwam.

W ciągu pierwszych dwóch lat naszego małżeństwa odebraliśmy dwie bardzo gorzkie lekcje od losu. Pierwsza brzmiała tak: to, że chcecie mieć dziecko, wcale jeszcze nie znaczy, że będziecie mieć dziecko. Druga: szybki i niespodziewany sukces zawodowy może skutkować bolesnym, bolesnym upadkiem. Gorszym niż potknięcie na asfalcie, choć fizycznie bezbolesnym.

Rok 2014 był katastrofą. Rok 2015 był rokiem lizania ran, składania siebie na nowo do, pardon my French, kupy, i przede wszystkim rokiem próbowania, próbowania, próbowania. Jedyne, co było w tym piękne to, że byliśmy w tym razem. 

Kolejny rok przyniósł cud - Roberta :) Na pewno pisałam Wam już, że pierwsza ciąża była dla mnie cudownym doświadczeniem, był to jednak również trudny, stresujący czas. Miałam w pamięci to, co zawsze słyszałam o kobietach w ciąży, że nie wolno im się denerwować... I drżałam o nasze dziecko.

Rodzicielstwo wynagrodziło nam te trudne początki, a druga ciąża pokazała mi, jak bardzo relaksujące, piękne i radosne może być oczekiwanie na dziecko. Przynajmniej do momentu, kiedy nie wysiadło mi zdrowie :D

Mam wrażenie, że minione siedem lat, choć cudowne i pełne miłości, przeciągnęło nas jednak przez spore koleiny. Z chęcią przyjmiemy teraz siedem tłustych lat! To znaczy, mam nadzieję, że ta tłustość nie będzie dotyczyła naszych gabarytów, a przynajmniej nie tylko ich!

Siedem lat szczęścia.

Bez względu na różne trudności, jakie napotkaliśmy – nie miejcie wątpliwości, że to był czas pełen pięknych chwil. Dobrych wspomnień jest o wiele więcej niż tych złych. To były lata pełne radości, śmiechu, wspaniałych imprez, śpiewu, spotkań z przyjaciółmi, wycieczek w piękne miejsca… Nawet z trudniejszych dni staraliśmy się zawsze wyłuskać to, co było w nich najlepsze. Każde wyzwanie traktowaliśmy jak ciekawą przygodę, urozmaicenie, szansę na przeżycie czegoś wyjątkowego. Wracamy do tych wspomnień z przyjemnością.

Fot. Janusz Bilski

Fot. Agata Łudzik

 
Fot. Andrzej Dymek


Szanowne życie, losie, przeznaczenie, szczęśliwa gwiazdo – dziękujemy za te siedem lat :) i prosimy o więcej!



sobota, 20 czerwca 2020

Moje dziecko powiedziało, moje dziecko zrobiło #3



Jest pewna rzecz, którą musicie wiedzieć o życiu w siódemkę (przypominam: czworo ludzi, trzy zwierzaki). Nasza codzienność jest jedną wielką przygodą!

Rytuały.


Rytuały poranne to, jak wiadomo, rzecz święta. Nie śmiałabym z tym dyskutować. Wiecie, co Robert musi, ale to musi zrobić każdego ranka? Musi przytulić każdą część garderoby, którą ma założyć. Przytulić spodenki, przytulić bluzę… To nie są zdawkowe uściski, każde przytulenie trwa odpowiednio długo i nieraz kończy się zaśnięciem ze spodenkami w czułych objęciach.

Przez pewien czas nie było mowy o umyciu zębów, jeśli nie poprzedziliśmy tej czynności dopasowaną tematycznie piosenką śpiewaną z podziałem na role :D

Rytuały przed snem są różne, zmieniają się w zależności od potrzeb. Czasem śpiewamy kołysanki. Najbardziej jednak rozczula mnie, gdy Robert wylicza (z moją drobną pomocą) wszystkie znane mu zwierzątka, które razem z nim idą spać. Małpeczka idzie spać, lew idzie spać, misio idzie spać… Czasem oprócz zwierzątek w zestawieniu pojawia się np. samochodzik albo traktor.

Co jest najlepszą zabawą?


Ostatnio atrakcją dnia jest rzucanie i odbijanie piłki, przy czym w zależności od humoru piłkę można odbić rękami, głową albo pupą. Michałek też z radością bierze udział w zabawie :) Robert pięknie dziękuje mu za każdym razem, gdy dostanie od niego piłkę.

Ale tego typu standardowe zabawy to, oczywiście, jeszcze nie wszystko! Co jeszcze lubią robić dzieci w wolnym czasie?

  • Kręcić kluczem. Robert nie umie jeszcze otworzyć ani zamknąć drzwi, ale samo próbowanie sprawia mu ogromną frajdę.
  • Biegać po ogrodzie w tę i z powrotem z okrzykiem: Rakieta Robert! Doszłam już do takiej wprawy, że po ułożeniu rąk rozpoznaję, czy po ogrodzie biega właśnie Rakieta Robert, czy Samolot Robert, czy też może Helikopter Robert (wtedy rączki robią śmigło nad głową).
  • A czasem po łóżku skacze mi Super Szczur. Bywa, że w moim staniku na głowie – wygląda jak wielkie uszy.
  • Czasem bawimy się w spanie. Ho-pśśś, ho-pśśś,,, To jedna z moich ulubionych zabaw.
  • A czasem bawimy się w groźne lwy. Żebyście tylko słyszeli lwi ryk Michałka!
  • Skoro o nim mowa – Michał jest jedyną znaną mi osobą na świecie, która potrafi się sama połaskotać i mieć z tego radochę. Leży na plecach, przebiera paluszkami po brzuszku, powtarza gili-gili i śmieje się serdecznie. Robert próbuje tego samego, ale z użyciem mojej miękkiej szczotki do włosów. Po czym zaraz okazuje się, że większą frajdę stanowi jednak łaskotanie brata.

Mowa jest złotem.


Michał, wbrew przewidywaniom, nie zaczął wcześnie chodzić. Mniej więcej przez pół roku dreptał przy meblach, zanim odważył się na samodzielne kroki. Natomiast rozwój mowy to już inna sprawa :) Jeszcze przed wspomnianymi pierwszymi krokami, z jego ust wydobywały się prawdziwe zdania, między innymi: „Ja chcę to”, „Nie chcę mleko”, „Nie ma halo” (to o sąsiedzie, który miał usta zasłonięte maską), czy też „Ty siku”.
Hm, pozostawię Waszym domysłom, w jakich wielce komfortowych okolicznościach usłyszałam to ostatnie zdanie…

Robert rozkręcił się z mówieniem do tego stopnia, że teraz opowiada bajki. Najczęściej zaczynają się one od słów „Przez cały dzień…”, przeważnie wybuchają w nich pożary i sytuację ratuje Strażak Sam. We wczorajszej bajce pojawił się też konik, który stał się smokiem i był niegrzeczny, a na koniec (już po interwencji Sama) były kwiatki i wszyscy powiedzieli „papa!”. Mówię Wam, dawno żadna bajka mnie tak nie wzruszyła do łez.



Przyznam, że lubię czasem posprzeczać się z Robertem. Podoba mi się, jak stara się postawić na swoim, nawet gdy nie ma w tym zbyt wiele sensu. Tak jak wtedy, gdy umówiłam męża na wizytę u lekarza. Kiedy mówiłam przez telefon, że przyjmie go pani doktor Baranowska, mój starszy synek, który był wtedy ewidentnie w nastroju Doktora No, zaprotestował głośno: „NIE BARANOWSKA, TYLKO OWIECZKA!”. Podobno pani doktor bardzo się ucieszyła z nowego nazwiska :)

Dola małżeńska.


Wiecie, co mówią a propos pandemii? Że u bezdzietnych małżeństw będziemy teraz obserwować falę ciąż, a u małżeństw z dziećmi – falę rozwodów… My, co prawda, nie mamy najmniejszego zamiaru się rozwodzić, rozumiemy jednak bardzo dobrze, dlaczego nikt nie spodziewa się fali ciąż u małżeństw, które już mają dzieci. 

Oczywiście, moje stanowisko jest niezmienne, żadnych kolejnych ciąż nie planujemy tak czy inaczej, niemniej pewne czynności, które niekoniecznie muszą prowadzić do ciąży, nadal są dla nas wielce atrakcyjną formą spędzania czasu. O ile nikt nam w nich nie przeszkodzi…

Sytuacja 1. Dzieci śpią, ja gaszę światło i dyskretnie czmycham po schodach piętro wyżej, gdzie już czeka mąż. Robi się coraz milej, aż w kluczowym momencie słyszę nagle „Mamo, gdzie jesteś?”, a potem dwa głosiki płaczą rozpaczliwie unisono.

Sytuacja 2. Mąż dość zamaszystym gestem chwyta mnie nieco poniżej pleców. Całkiem to przyjemne, jednak Robert ma inne zdanie. Stanowczo odsuwa rękę męża i mówi: „Tato! Jesteś niegrzeczny! Bijesz mamę? Idziesz na karę!”.

Sytuacja 3, moja ulubiona. Mąż tańczy, wdzięczy się w ruchach godnych egzotycznego tancerza. Po chwili za jego plecami pojawia się Robert, wymachuje rączkami i nóżkami na wszystkie strony i woła: „Mama! Ja też chcę ta-ta-ra-ta!”. Koniec, kurtyna, nastrój ulega zmianie, to znaczy nadal jest świetny, ale trochę w inny sposób. No i możecie sobie wyobrazić, jak często i w jakich sytuacjach przypomina mi się teraz to ta-ta-ra-ta… :D

Jedno jest pewne: nudno to z nimi nigdy nie będzie!
Poprzednie anegdotki z naszego życia codziennego znajdziecie tutaj i tutaj.

czwartek, 24 października 2019

Siedem październikowych ogłoszeń i refleksji.




Nie wiem, jak przepraszać za to, że tak rzadko ostatnio pojawia się tutaj coś nowego. Nie mam nawet dobrego wytłumaczenia. Cieszę się, że nadal tu jesteście, ciągle Was przybywa, czytacie mnie i czekacie na kolejne teksty.

Dziś - może trochę nietypowa dla mnie forma. Zdałam sobie sprawę z tego, że mam do poruszenia kilka ważnych tematów. Dziś będzie więc dosyć zwięźle,  konkretnie, a zarazem wielowątkowo i treściwie!


1. Po pierwsze i najważniejsze - dziś są urodziny mojej mamy! Jak wiecie, mama jest cudowną, mądrą i wrażliwą osobą, która napisała tu kiedyś przepiękny list. Pomyślcie o niej dzisiaj bardzo, bardzo, bardzo ciepło. Mam nadzieję, że zajrzy tu dzisiaj i zobaczy, jak razem ze mną przekazujecie jej najserdeczniejsze życzenia zdrowia, radości, uśmiechu i samych wspaniałych dni, a także, żeby nigdy nie zabrakło jej pięknych marzeń.



2. Muszę się Wam pochwalić: dzięki Waszym głosom otrzymałam wyróżnienie w konkursie BLOGS from HEART. Razem ze mną w gronie nagrodzonych i wyróżnionych znalazła się sama parentingowa śmietanka: Madka Roku, Mama Pod Prąd i Mama na wypasie. Spotkaliście się już może tutaj z tymi nazwami? O tak, i to dwukrotnie :) Najpierw w moim zestawieniu #shareweek, a potem własnie wśród moich faworytów w konkursie BLOGS from HEART! Co tu dużo mówić, są po prostu najlepsze :) To zaszczyt znaleźć się w takim gronie.

Gratulacje dla zwycięskiego bloga, Niedroga Droga. Życzę dalszych sukcesów i pasji w blogowaniu.


3. Zajrzyjcie tu:
https://www.facebook.com/events/464917754232296/. Akcja "Brzuszkowy Mikołaj" ruszyła i mam nadzieję, że będzie miała w tym roku jeszcze większy zasięg. Choć za oknem słonecznie, jesiennie i złociście, to jednak do grudnia zostało już całkiem niewiele czasu. Ja już czuję mikołajkową atmosferę, a Wy? :)


Jeśli ktoś chciałby napisać coś o "Brzuszkowym Mikołaju" lub porozmawiać ze mną na jego temat, jestem do dyspozycji! 

4. Na blogu Mama Pod Prąd ukazał się wywiad ze mną. Rozmawiałyśmy z Elą o tym, że macierzyństwo to nie bajka i zdarzają się w nim również trudniejsze chwile, których nie znajdziecie na pastelowo-idealnych zdjęciach na Instagramie.

Ela jest jedną z dwóch osób, które zapytały mnie w ostatnim czasie o to, jak zmieniło mnie macierzyństwo. Wiecie, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć? Po części dlatego, że trochę już nie pamiętam siebie z czasów przed dziećmi - a za tym, co pamiętam, ciężko tęsknić. Pamiętam między innymi starania o dziecko, częste zmiany pracy i próby wybrnięcia z kłopotów finansowych. Trochę brakuje mi imprez i sesji zdjęciowych, zwłaszcza teraz, w październiku, kiedy wszędzie jest tak kolorowo i mogłyby powstać cudowne zdjęcia! Ale powiedzmy, że to nie jest aż taka wartość, żeby uważać jej brak za jakąś wielką stratę.


Z drugiej strony - teraz robię to, co lubię, mam czas na pisanie, realizuję się, mam plany na przyszłość i dążę do ich spełnienia. Czuję się bardziej na swoim miejscu niż w ciągu kilku ostatnich lat. Czy twierdzę, że moje życie po urodzeniu dzieci stało się łatwiejsze? No nie, to chyba jednak trochę przesada ;) Ale mogę powiedzieć, że stało się o wiele lepsze. Choć czasami brakuje mi cierpliwości, ogarnia mnie frustracja i mam wrażenie, że sobie nie radzę. Ale to tylko te gorsze chwile :)

5. Pytałam Was niedawno na fanpage'u o to, bez czego nie moglibyście żyć. Udzieliliście wielu pięknych odpowiedzi, od których aż biło radością i zadowoleniem z życia :) Ale przy okazji obudziła się we mnie refleksja, która tak naprawdę towarzyszy mi już prawie od miesiąca.

Jak ciężko jest zmienić swoje przyzwyczajenia! Każdy z nas ma swój rytm życia, swoją codzienność wypełnioną drobiazgami, które czasem wydają się mało istotne... Póki ich nie zabraknie.

Mam szczęście być człowiekiem bez nałogów. Przynajmniej bez tych najgorszych. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasem ciężko mnie wylogować, ale póki Internet stanowi moje okno na świat, miejsce pracy i platformę do współpracy z innymi twórcami, naprawdę nie widzę możliwości, by to zmienić. Gdybym miała podjąć jakieś postanowienie, wyrzeczenie, że postaram się wytrzymać przez jakiś czas bez czegoś, co jest ważnym elementem mojego życia - byłyby to słodycze. Serio, wiem, że to brzmi banalnie, bo jak tu porównywać moją niewinną miłość do czekolady i domowych ciast - z prawdziwymi dramatami, z którymi borykają się ludzie? A jednak, gdy sobie wyobrażę, że miałabym z dnia na dzień całkowicie zrezygnować ze słodyczy, uwierzcie, że robi mi się na zmianę zimno i gorąco. Jak to? Całkowicie?

Zatem może... warto spróbować? Wierzę w moc dobrych postanowień. Wierzę, że niosą ze sobą ogromną pozytywną energię, która potrafi zmieniać świat na lepsze. 

Plan jest taki: zacznie się Adwent, ja odstawiam słodkości :D Na Święta trochę sobie odpuszczę, no wybaczcie, nie wyobrażam sobie Świąt bez słodyczy ;) A od nowego roku... Zobaczymy, jak będzie. Jeśli uznam, że nadal ma to sens - postaram się wytrzymać jeszcze dłużej.

To jak? Trzymacie za mnie kciuki? :)

6. Niedawno na moim fanpage'u pojawiła się również inna, odrobinę mniej budująca dyskusja. Światopoglądowa. Piszę, że była odrobinę mniej budująca, bo jednak widzę w niej bardzo dużo jasnych stron. Przede wszystkim: cieszę się, że jesteście ze mną niezależnie od różnic między nami. Moje poglądy, z którymi się nigdy nie kryłam, nie są dla Was powodem, by przestać mnie czytać. To imponujące i dziękuję Wam za to.

Po drugie, cieszę się, że mimo różnic jesteśmy w stanie dyskutować w sposób kulturalny, z szacunkiem dla rozmówcy. Poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie obrażaliście się nawzajem, pisaliście merytorycznie, odnosiliście się do poglądów i stwierdzeń, bez ataków personalnych.  Za to też Wam dziękuję.

Osoba, która prowadzi ten blog, to feministka, katoliczka o światopoglądzie mimo wszystko przechylonym bardziej w lewą stronę, wegetarianka, zwolenniczka prawa do wyboru, równości i do kochania swojej drugiej połowy. Uszanuj mnie taką, jaka jestem, bo inna nie będę. Niezależnie od tego, czy powyższy opis podoba Ci się, czy nie - nadal jestem też po prostu blogującą mamą, która potrafi nieźle pisać i z której tekstów możesz dowiedzieć się czegoś wartościowego :)

7. Trochę w związku z tym, o czym pisałam wyżej - kochani, jutro w wielu szkołach odbędzie się "Tęczowy Piątek". Niezależnie od tego, jakie macie poglądy - pomyślcie, proszę, przez chwilę o tych uczniach, nastolatkach, dojrzewających młodych osobach, które odkrywają nieraz z przerażeniem, że pociągają ich osoby tej samej płci. Wiedzą, że mogą spodziewać się z tego powodu wyśmiewania i braku zrozumienia. Niektórzy decydują, że będą się z tym kryć. Niektórzy liczą, że może to tylko tymczasowe, może im przejdzie, może jak się "postarają", to w końcu zaczną czuć pociąg do osób innej płci. Inni nie wytrzymują napięcia, stresu, obaw, a czasem pogardy otoczenia, i robią sobie straszne rzeczy.


Pomyślcie o tych dzieciach, one są wśród nas. Mijasz je na ulicy. Może chodzą do klasy z Twoim dzieckiem. Jeśli istnieje inicjatywa, która pomaga im czuć się na tym świecie trochę bardziej u siebie, jeśli dzięki niej mogą poczuć się choć przez chwilę zrozumiani i akceptowani, to moim zdaniem taką inicjatywę można tylko wspierać.

piątek, 4 października 2019

Sławków, miasto mojego dzieciństwa :) Kościół, karczma i inne miejsca.



Autorką większości zdjęć jest Magdalena Nowacka-Kolano, artystka pochodząca ze Sławkowa, malarka i ilustratorka.

Rzadko piszę tutaj o miejscach, miastach, zabytkach. W zasadzie - nigdy? :) Teraz jednak nadarzyła się wyjątkowa okazja. W tym miejscu dziesięć lat temu miałam wziąć ślub. Wyszło inaczej ;) Jednak nadal mam ogromny sentyment do Sławkowa, zresztą nie ze względu na niedoszły ślub, a na lata, które w nim spędziłam.

Jedno z najtrudniejszych pytań, które można mi zadać, brzmi: "Skąd jesteś?", bo znam co najmniej pięć prawidłowych odpowiedzi na to pytanie :) Jednak to w Sławkowie spędziłam niemal całe dzieciństwo i okres dorastania. Moi rodzice wyprowadzili się stamtąd w 2012 roku, kiedy byłam już dorosłą osobą. Wszelkie wspomnienia związane z dzieciństwem, z domem rodzinnym, to właśnie Sławków. Aż dziwne, że nie byłam tam od tylu lat! A jeszcze dziwniejsze, że kiedy wreszcie tam pojadę, to będzie niby to samo miasto, ale jednak inne niż je zapamiętałam. I to mieszkanie, które tak dobrze pamiętam, należy już do kogoś innego i wygląda pewnie zupełnie inaczej.

Tak naprawdę wspomnienia to przede wszystkim ludzie, a w drugiej kolejności miejsca. Ale dzisiaj mówimy o miejscach :)

Sławków



Miasteczko małe, ale wyraziste. Jedno z najstarszych miast w Polsce. Położone niemal dokładnie pośrodku między Krakowem a Katowicami, a jeszcze dokładniej - między Olkuszem a Dąbrową Górniczą. Ma urok dawnych lat - ha, to cytat z piosenki o Sławkowie, jednej z wielu, bo to miasteczko inspirowało przez lata licznych poetów i tekściarzy. Wyjątkowo trafny cytat. Kiedy jesteś w Sławkowie, od razu zauważasz, że to miejsce ma historię, że setki lat temu tu również toczyło się życie.

Wiecie, jest coś ciekawego w byciu dziewczyną z małego miasteczka - kiedy tam dorastasz, często go nie doceniasz, marzy Ci się wielkie miasto, wielki świat. Gdy stamtąd wyjedziesz, miasteczko w Twoich wspomnieniach nagle pięknieje, staje się tym wyjątkowym, do którego będziesz tęsknić nawet po wielu latach. Wiecie, o czym mówię?

Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego



Gdy byłam mała, to był mój ulubiony obiekt w Sławkowie, albo i ulubiony w ogóle :) Pamiętam, że mieliśmy w domu bardzo dużo pocztówek ze zdjęciem kościoła. Zgaduję, że musiałam regularnie prosić rodziców, żeby kupili "kościółek"!

Jest bardzo stary i rzeczywiście przepiękny. Pochodzi z XIII wieku, jest jednym z najważniejszych zabytków Sławkowa i jednym z najstarszych zabytków sakralnych powiatu będzińskiego. Wybudowany w stylu przejściowym między romańskim a gotyckim, natomiast wnętrze ma cechy barokowe. Nie będę Wam tutaj robić wykładu z historii sztuki, bo ani nie jestem najlepszą osobą do tego (co innego moja siostra), ani to nie jest adres poświęcony takim zagadnieniom :) Możecie jednak poczytać więcej na temat sławkowskiego kościoła na jego stronie internetowej. A najbardziej polecam odwiedzić Sławków i zobaczyć kościół na własne oczy!



Kościół znajduje się tuż przy Rynku, jest dość wysoko położony i dzięki temu widoczny z daleka. Kiedy przejeżdżasz przez Sławków, widzisz jego wieżę wznoszącą się nad okolicą. Ja mieszkałam na Rynku, więc mijałam kościół dosłownie codziennie. Tuż przy nim znajdowała się też filia szkoły podstawowej, gdzie chodziłam przez pierwsze dwa lata mojej edukacji.




Jedne z najmilszych wspomnień związanych ze sławkowskim kościołem to chyba roraty :) Codziennie po południu chodziliśmy tam razem z innymi dziećmi, oświetlaliśmy sobie drogę lampionami, odliczaliśmy dni do Świąt Bożego Narodzenia... Nie zapomnę też nigdy pierwszej Pasterki, na której byłam. Niespodziewanie spadło wtedy bardzo dużo śniegu. Pogrążony w mroku, przysypany śniegiem kościół wyglądał dosłownie magicznie.

W tym kościele po raz pierwszy śpiewałam psalm :) To było na mojej pierwszej komunii świętej. 

Karczma Austeria


Karczma Austeria
Źródło: slawkow.pl

Kiedy mówię ludziom, że wychowałam się w Sławkowie, rzadko zdarza się, że ktoś kojarzy tę miejscowość. Jeśli już, to pojawiają się skojarzenia związane z ulicą Sławkowską w Krakowie - tak, jej nazwa pochodzi od naszego Sławkowa. Natomiast bardzo sporadycznie, ale jednak zdarza się, że na wzmiankę o Sławkowie ktoś przypomina sobie - a, Sławków, to tam jest ta stara karczma!

To kolejny sławkowski zabytek. Jedna z najstarszych i niewątpliwie najpiękniejsza austeria zachowana do dzisiejszych czasów. Fragmenty fundamentów budynku pochodzą nawet z XIII wieku, natomiast karczma w jej obecnym wyglądzie pochodzi z XVIII wieku. Od tego czasu była oczywiście wielokrotnie remontowana, zmieniał się też jej charakter i rola. Przez pewien czas pełniła funkcję muzeum, potem domu kultury, w latach 2003-2017 funkcjonowała jako restauracja. Nie mam informacji o jej dalszym losie - wiem, że niedawno zmienił się najemca, a strona internetowa i fanpage nie funkcjonują.

Chyba tylko raz miałam okazję jeść obiad w sławkowskiej karczmie. To zrozumiałe, w końcu mieszkałam kilka kroków od niej i jadałam obiady w domu :) Ale ten jeden raz zapadł mi w pamięci, zamówiłam wówczas lokalną specjalność - pierogi z bobem. Coś wspaniałego! W przeciwieństwie do wielu osób, które znam, nieszczególnie przepadam za bobem, co dziwi nawet mnie, bo jestem fanką wszelkich warzyw strączkowych... poza bobem właśnie. Ale te pierogi smakowały po prostu wyśmienicie! Skoro nawet dla mnie były tak pyszne, to co powiedzieliby o nich prawdziwi amatorzy bobu? 

Uwielbiam stare, klimatyczne wnętrze Austerii. Byłam szczerze zainteresowana organizacją wesela w tak wyjątkowym miejscu - choć pewną przeszkodę stanowił fakt, że karczma nie mogła pomieścić zbyt wielu gości, zdaje się, że górną granicę stanowiło 60 osób. Chcieliśmy jednak zaprosić więcej osób.

Z dzieciństwa pamiętam między innymi zajęcia plastyczne, które odbywały się w karczmie, a także spektakl "Kopciuszek", na którym byłam. Przede wszystkim pamiętam jednak, że codziennie przechodziłam obok niej, bo mieszkałam bardzo niedaleko. Mijałam karczmę w drodze do szkoły, do parku, do sklepu. Była stałym elementem mojego codziennego krajobrazu.


Na koniec zapraszam Was do obejrzenia kilku zdjęć autorstwa Magdaleny Nowackiej-Kolano. Fantastycznie oddają klimat Sławkowa!






A Wy? Gdzie spędziliście dzieciństwo? :)

piątek, 2 sierpnia 2019

Nasze wakacje na RODOS.



Jedni spędzają wakacje na Bali, inni na Krecie, a my na RODOS. Znacie ten skrót? Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką.

Nasze Rodos jest o tyle wyjątkowe, że mieszkamy na nim na co dzień. Spędzamy na Rodos wiosnę, lato, jesień i zimę. To trochę tak, jakbyśmy zawsze byli na wakacjach :) Czy jest przez to nudno? Nieee... Życie codzienne toczy się wszędzie, na Rodos także. Często jesteśmy zbyt zajęci, zbyt pochłonięci codziennością by w pełni nacieszyć się miejscem, w którym mieszkamy. Gdy przychodzi czas, by odpocząć i zrelaksować się w otoczeniu przyrody - wystarczy otworzyć drzwi.



Przeprowadzka na wieś.


Decyzja, że zamieszkamy poza miastem zapadła mniej więcej w tym samym czasie, co decyzja o naszym ślubie. Było oczywiste, że musimy znaleźć coś większego niż maleńka kawalerka, którą mieliśmy wówczas do dyspozycji. Nie planowaliśmy jeszcze powiększenia rodziny, ale nie wykluczaliśmy, że kiedyś dzieci się pojawią - a wtedy nie byłoby szans, żebyśmy się tam pomieścili. Jak nieraz żartowałam, nie byłoby gdzie tego dziecka postawić! Nasze możliwości finansowe pozwalały albo na zakup mieszkania w mieście, albo na zakup małego domu na wsi. Oboje marzyliśmy o domu.

Sprawdziliśmy wiele ofert. Każdy dom miał jednak jakiś feler... Aż trafiliśmy na to jedno, wyjątkowe ogłoszenie. Miejscowość już znaliśmy, oglądaliśmy tam wcześniej inny dom. 
Kiedy zobaczyłam ogród na zdjęciach dołączonych do ogłoszenia, od razu zapowiedziałam mężowi, że będzie łatwo przekonać mnie do kupienia tego domu. Tak też było w istocie. Oboje daliśmy mu się uwieść. Podjęliśmy decyzję o zakupie od razu, kiedy tylko zobaczyliśmy dom, nie potrzebowaliśmy czasu do namysłu.


My na RODOS.


Ogrodnicy z nas nieszczególni, zwłaszcza ze mnie. Właściwie moje prace związane z ogrodem polegają głównie na zbieraniu owoców. W tej chwili mamy mnóstwo przepysznych, słodziutkich borówek amerykańskich. Robert je uwielbia :) Ostatnio nazbierałam ich trochę, żeby dodać do ciasta, które właśnie piekłam - ale same w sobie okazały się taką atrakcją, że upiekłam ciasto bez borówek :)


Mamy też maliny, kolejny przysmak Roberta :) A także porzeczki, aronię, brzoskwinie, pigwę, jabłka... Przed pojawieniem się dzieci robiliśmy z nich nalewki, teraz celujemy raczej w konfitury, dżemy, ciasta owocowe. Albo po prostu zjadamy :) Ale nie jesteśmy w stanie przejeść takiej ilości.

Mamy dmuchany basen, właściwie nawet kilka basenów - trzy mniejsze, bardziej dziecięce i jeden duży, dla dorosłych. Nieraz towarzyszy naszym ogrodowym imprezom :)

Mamy urokliwą altankę, idealną na spotkania w nieco większym gronie. Kiedy organizujemy imprezy, to zawsze tam. W pewnej odległości od altanki stawiamy grilla :)


Na drzewie wisi huśtawka Roberta, prezent od znajomych, którzy odwiedzili nas niedawno. Stara huśtawka, widoczna na zdjęciu, jest raczej nieużywana, ale strasznie ciężko ją zdemontować.

Robert uwielbia biegać po ogrodzie, szukać owoców, bujać się na huśtawce. Michał dopiero odkrywa uroki tego miejsca. Nie umie jeszcze chodzić, za to bardzo chętnie raczkuje, co w ogrodzie jest jednak trochę kłopotliwe :) Gdy był mniejszy, często kładłam go na kocu, w tej chwili z pewnością w ciągu kilku sekund byłby już w trawie. Przy okazji ostatniej imprezy ogrodowej ustawiliśmy jego kojec obok altanki. Mógł być z nami, bawić się, nawet trochę tańczył na stojąco :) 

Czemu nie wyjazd?


Mam również plany wyjazdowe w tym roku - zamierzamy odwiedzić moich rodziców. Mieszkają daleko, więc to cała wyprawa. Ich okolice są, muszę to przyznać, jeszcze piękniejsze niż nasze RODOS. Wspaniałe lasy, pola, łąki, brzeg rzeki, dzika przyroda... Jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Najczęściej tam właśnie jeździmy na wakacje. W tym roku po raz pierwszy Michał odwiedzi dziadków :) 

Prawda jest taka, że im liczniejsza staje się nasza rodzina, tym trudniej gdzieś pojechać. Trzeba poprosić kogoś o opiekę nad zwierzętami, zwłaszcza nad naszym szalonym psem. Dzieci są jeszcze małe i potrzebują dużo uwagi. Nie mówię już o takich kwestiach, jak finanse i ograniczona liczba dni urlopu. Powiedzmy, że inne dalekie podróże planujemy dopiero na przyszły rok :)


Tu, gdzie mieszkamy, możemy robić dużo fantastycznych rzeczy. Mamy blisko do Puszczy Niepołomickiej, po której lubimy spacerować, chociaż komary czasem nas trochę zniechęcają ;) Często jeździmy do Krakowa, w którym zawsze się coś dzieje. Nie narzekamy na monotonię.

Czasem trochę tęskni się nam za żeglowaniem ;) Kiedy dzieci podrosną, na pewno weźmiemy je na łódkę!


Tekst powstał w ramach akcji Wyciśnij LATO jak cytrynkę! 




piątek, 26 lipca 2019

Jeśli to czytasz po latach...



Gościu, który zaglądasz na tę stronę po latach, może nawet trudno mi sobie uzmysłowić, po ilu. Nie mam pojęcia, jak tu trafiłeś, bo wiedz, że w moich czasach to nie był najczęściej odwiedzany adres w Internecie. Macie w ogóle Internet, czy trafiłeś na niego w inny sposób?

Zresztą nieważne, i tak mi przecież nie odpowiesz.

Kiedy to piszę, jest rok 2019, koniec lipca. Siedzę w fotelu, mam przed sobą duży ekran, uderzam palcami w klawisze, na których są litery. Korzystam z komputera, a dokładniej z laptopa. 

Autorka, której relację właśnie czytasz, to trzydziestodwuletnia matka dwójki dzieci, mężatka. Ma dom z ogrodem i kilka ukochanych zwierzaków. Poza byciem mamą i pisaniem niewiele w życiu robi, choć nigdy się nie nudzi. Nie wiem, co o niej wiesz, może nic, a może coś. W chwili, gdy pisze te słowa, jest trochę niespełniona, ale ma w sobie mnóstwo wiary i determinacji. 

Opowiem Ci trochę o jej czasach.


Żyjemy w rodzinach, choć coraz więcej osób cieszy się z niezależności i z życia w pojedynkę. Słowa takie jak singiel, singielka zrobiły dużą karierę, wyparły myślenie o starych pannach i starych kawalerach. Dociera do nas, że lepiej żyć samemu niż w związku, w którym źle się dzieje. Staliśmy się bardziej wrażliwi na krzywdę i przemoc w rodzinie, choć jeszcze sporo nam brakuje.

Stosunkowo niedawno zaczęliśmy się uczyć, jak rozumieć dzieci. Serio, wcześniej były dla nas jak takie małe zwierzątka, które trzeba wytresować... a, czekaj, do tego przejdę później. Możesz mi nie uwierzyć, ale w moich czasach wiele osób uważało jeszcze, że dzieci trzeba bić. Nawet nie, że można, ale że bez tego się ich nie wychowa! Tak, mnie też to szokuje.

Dostajemy pieniądze za to, że mamy dzieci. Taka odgórna polityka, chyba ktoś uznał, że jest nas jeszcze za mało. Niektórym się to bardzo nie podoba, inni się z tego bardzo cieszą. W każdym razie temat budzi emocje.


Media stanowią potężną władzę. Nic nie wskazuje na to, żeby to miało się zmienić, więc chyba wiesz, o czym mówię.

Są tacy ludzie, którzy płacą innym ludziom za pisanie opinii w Internecie. A nawet za znieważanie i obrażanie. Coraz trudniej wierzyć w słowo pisane.

W moich czasach nie brakuje ludzi gotowych postawić znak równości między obrażeniem symbolu a obrażeniem człowieka. Wielu uważa wręcz, że obrażenie symbolu jest gorsze. Bawimy się w przepychanki, "kto zaczął".

Ludzie biją ludzi za inny wygląd, poglądy, a nawet za to, z kim ktoś idzie do łóżka. Ale spokojnie, nie wszyscy. Z dnia na dzień rośnie coraz większe grono ludzi, którzy rozumieją, że różnimy się pięknie.

W moich czasach nadal trwa walka o równouprawnienie kobiet. Mężczyźni uważają, że przesadzamy. Chociaż powiem Ci, że spotykam mężczyzn, którzy bronią praw kobiet z większym zapałem niż ja! 

W ogóle widzę w naszych czasach dużo solidarności, i to jest piękne. Heteroseksualni idą w marszach równości ramię w ramię z homoseksualnymi, w marszach poparcia dla kobiet biorą udział całe rodziny. Uczniowie popierają nauczycieli. Ciekawe, czy w Twoich czasach też trzeba maszerować i strajkować, by upomnieć się o swoje prawa.


To my jesteśmy tymi, którzy strasznie zanieczyścili Ziemię, ale też tymi, którzy zdali sobie z tego sprawę i zaczęli szukać rozwiązań ekologicznych. Mamy jednak świadomość, że "wielcy gracze" mają o wiele większy wpływ na kondycję planety niż my.

Pamiętam i czasy, gdy wegetarianizm był uważany za zło, grzech, fanaberię, a wręcz za objaw zaburzenia psychicznego (!), i czasy bardziej mi współczesne, gdy wegetarianizm stał się modny. Nie brakuje ludzi, którzy uważają, że to jedyna możliwa droga.

Otacza nas piękna przyroda, lasy, jeziora, łąki. Wiecznie spierają się dwie tendencje: do dbania o te zielone tereny i do zamieniania ich w kolejne miejsca dla ludzi, osiedla, centra handlowe... Na ten moment nie mamy pojęcia, która tendencja wygra. Ty może już to wiesz.


Wspomniałam o zwierzętach. Za moich czasów sensacyjne okazały się decyzje o zakazie wykorzystywania zwierząt w cyrkach. Wcześniej ludzie zmuszali je do tego, by tańczyły, skakały przez obręcz, chodziły na linach, mówię Ci, istny... cyrk, nomen omen. Są nagrania, na widok których serce się kraje.

Studia nie dają gwarancji, że dostanie się dobrą pracę. Coraz więcej osób z nich rezygnuje.

Wielu ludzi chce tworzyć, pisać, śpiewać, rysować, wielu robi własnoręcznie biżuterię, ubrania. Zaczęliśmy wierzyć w nasze możliwości. Media społecznościowe dały nam spore pole do popisu. Rozkwita kreatywność

Z drugiej strony, trochę zachłysnęliśmy się technologią. Nie ma dnia bez patrzenia w ekran. Czasem nie wytrzymujemy nawet godziny. Dostrzegamy, że cierpią na tym nasze relacje, a mimo to nadal robimy to samo.

Pracujemy nad sobą. Ćwiczymy, szkolimy się, staramy się rozwiązywać nasze własne zagadki. Szukamy odpowiedzi. Uczymy się prosić o pomoc.



Trochę Ci zazdroszczę tego, że wiesz, jak wygląda nasza przyszłość. Mimo to nie chciałabym w nią zaglądać, bo nadal wierzę, że kreujemy ją sami. Mam nadzieję, że dobrze nam pójdzie! :)
Pozdrawiam Cię serdecznie.


piątek, 10 maja 2019

Siedmioro nas i remont.

Małą przestrzeń trzeba jednak trochę lepiej zorganizować ;)

Godzina 5:30, dzwoni budzik. I tak już nie śpię od dłuższej chwili. Mąż powoli wstaje. Musi zawieźć Roberta do żłobka, następnie odwiedza psa i wyprowadza go na spacer, a dopiero potem jedzie do pracy. Codziennie tak kursuje miedzy trzema miejscowościami. 

Robert wcale nie chce jeszcze wstawać, ubieram go na śpiocha. Za to Michał jest rozbudzony i aktywny. Robaczek rozczula mnie tym, że jak zakładam mu buty, to on, półprzytomny jeszcze, idzie na tych zaspanych nóżkach pod drzwi i czeka, aż tata będzie gotowy do wyjścia... Czym sobie zasłużyliśmy na tak grzeczne, współpracujące dziecko? Dla równowagi, innego dnia jest płacz i awantura, bo trzeba założyć rajstopy. Wiadomo, nie może być każdego dnia tak samo :)

Ja zostaję z Michałem w naszym pokoiku, już nie śpię, on przeważnie zasypia. Ćwiczę, piszę, czasem wyjdę na zakupy, mam czas dla siebie i dla Michała aż do godziny mniej więcej 17:30, kiedy mąż wraca z Robertem.

Jak sobie radzimy?


Kiedy sięgam teraz pamięcią miesiąc wstecz, do czasu, gdy zaczynaliśmy mieszkać u teściów - widzę, że bardzo się do tego przyzwyczaiłam. Miesiąc temu wydawało mi się, że nadchodzi ogromna rewolucja, którą ciężko będzie nam wszystkim przetrwać. Od razu zaznaczę, o czym na pewno Wam już kiedyś pisałam, że uwielbiam moich teściów. Mimo to wiedziałam, że nie będzie łatwo. Oni od lat są przyzwyczajeni do tego, że mieszkają co najwyżej we dwoje, a teraz musieli przyjąć pod dach rodzinę z dwójką maleńkich dzieci. My jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że mamy do dyspozycji cały dom i robimy w nim, co chcemy i o której godzinie chcemy - teraz mieszkamy w niedużym pokoju i pod wieloma względami musimy się dostosować.

Problemy rzeczywiście się pojawiły, zupełnie nie tam, gdzie się ich spodziewałam. Teraz myślę, że za bardzo próbowałyśmy z mamą ustępować sobie nawzajem. Może Wy wiecie to od dawna, ale dla mnie to była nowa lekcja od życia: kiedy dwie strony jednocześnie próbują ustąpić, prędzej czy później musi to doprowadzić do frustracji i konfliktu. No bo w końcu ja się tak staram, a ona wcale tego nie docenia... Tylko sama też się stara. Wydaje mi się, że udało się nam osiągnąć jako taką równowagę w tych wzajemnych uprzejmościach.

W ogrodzie - tak, w domu - jeszcze nie.

Dzieci radzą sobie idealnie, albo ja jestem tak nieczuła i nic nie widzę :D Nie zauważyłam żadnych oznak tęsknoty za domem albo za dawnymi zwyczajami. Humory przeważnie dopisują, czasami nie, spać się czasem chce, czasem nie. W domu sypiali trochę lepiej, ale i tak źle nie jest.

Od miesiąca nie byli w domu, bo tam nie bardzo da się wejść. Wszystko jest w pyle. Byliśmy tam raz w czwórkę, ze dwa razy w trójkę (bez Roberta), ale za każdym razem dzieci zostawały w ogródku. Ogród to w takiej sytuacji luksus, zwłaszcza gdy jest ładna pogoda.

Mąż - prawda jest taka, że cała sytuacja dotyka najbardziej jego. Ja żyję sobie skromnie w Krakowie, staram się za bardzo nie przeszkadzać i zajmować mało miejsca, i to są w zasadzie wszystkie moje zmartwienia. Mąż czuwa nad całym remontem, nad zwierzakami, no i wykonuje te wszystkie kursy Kraków-żłobek-dom-praca, praca-żłobek-dom-Kraków... Wczoraj zastanawiał się, czy ma siłę jechać na próbę chóru. Powiedziałam mu: "Wiesz, na dobrą sprawę to będzie dla Ciebie odpoczynek". Przyznał mi rację i pojechał odpocząć :)

Tak naprawdę w pełni odpoczywa tylko wtedy, gdy śpi. Kiedy przyjeżdża do nas po pracy, od razu jest wrzucony w wir naszego domowego życia, z dziećmi, które nas potrzebują i z jego rodzicami, którzy też mają pewne oczekiwania wobec nas, tymczasowych domowników.

Jak radzą sobie zwierzaki?


Chwilowo jedynym zwierzakiem w okolicy jest nasza sąsiadka - wiewiórka :)

One poradzą sobie zawsze, ale i tak niepokoimy się o nie. Kiedy ostatnio odwiedziłam dom, nawet nie widziałam kotów. Mają swoje własne zakamarki, w których kryją się przed hałasem i brudem. Muza jest bardziej strachliwa, nieufna wobec nieznajomych ludzi, dlatego zapewne przez cały czas stara się schodzić z drogi robotnikom. Z kolei Rita jest śmiała, ciekawska, wszędobylska, pewnie często się kręci pod nogami i utrudnia pracę.

Co jakiś czas wraca do mnie przykra, niepokojąca myśl, że poprzedni remont (znacznie mniejszy) zbiegł się trochę w czasie z odejściem Molly. Ale jestem przekonana, że to była przypadkowa zbieżność.

Nasz piesek Fortis prawdopodobnie najmniej odczuwa rewolucję, jaką jest remont. W końcu budy mu nikt nie remontuje :D Fortis miał jednak niedawno swoją własną rewolucję i na pewno jeszcze odczuwa jej skutki. Dotyczyła ona jego układu płciowego. Choć zabieg przebiegł pomyślnie, gojenie się to już inna sprawa. Nasz wieczny szczeniak znalazł sposób, by się polizać po gojącej się ranie pomimo kołnierza, który miał założony (w międzyczasie udało mu się też zdjąć kołnierz). Mąż jeździł z nim kilkakrotnie na kontrolę, a cały proces gojenia trwał chyba ze cztery razy dłużej niż normalnie, przez co czas jego rekonwalescencji nałożył się trochę na czas remontu. Ale już od pewnego czasu wszystko jest z pieskiem w porządku.

Wiem, że chętnie zobaczylibyście zdjęcia naszych zwierzaków, ale uwierzcie mi, że z pustego nie naleję ;) Po remoncie zrobimy im pewnie sesję fotograficzną. Nasze koty możecie obejrzeć tutaj (Molly jeszcze żyła), pies natomiast jest wiecznie zdjęciowo pokrzywdzony - jest tak ruchliwy, że ostatnio udało nam się zrobić mu dobre zdjęcie, jak był jeszcze o połowę mniejszy niż obecnie :)

Jak postępują prace remontowe?


Kilka tygodni temu :)

Już pewnie zorientowaliście się, że lepiej pytać o to mojego męża niż mnie, bo ja funkcjonuję trochę poza tym remontem. Ale jak byłam ostatnio w domu, widziałam, że kafelki (płytki, flizy, wybierz swój regionalizm, niepotrzebne skreśl) są już bardzo ładnie położone. Wiecie, mieliśmy w gronie rodzinnym pewną dyskusję na temat kafelków dekoracyjnych - czy warto się na nie decydować, czy też wprowadzą chaos, bałagan i uczucie ciasnoty. Bardzo się cieszę, że postawiliśmy na swoim i trochę (niedużo) tych elementów dekoracyjnych się pojawiło. Mam wrażenie, że bez nich byłoby strasznie bezbarwnie i monotonnie. Wybraliśmy bardzo jasny, subtelny wzór. Wydaje mi się, że bez dekoracyjnych wstawek byłoby aż zbyt jasno i zbyt subtelnie.

Pewne jest to, że prace remontowe niedługo dobiegną końca. Wtedy czeka nas kolejny etap - sprzątanie. Śmiejcie się, ale ja naprawdę się tego boję, może nawet bardziej niż samego remontu, bo teraz dużo będzie zależało ode mnie. Pył, kurz, brud jest wszędzie, nie dotarł może tylko do wnętrza lodówki, niektórych pomieszczeń piwnicy i do zamkniętego pokoju na górze - choć trochę i tak musiało się przedostać, w końcu tam chodziliśmy. Nigdy jeszcze nie sprzątałam po tak dużym remoncie. Może się pogrążam, ale trochę nie wiem, jak się za to w ogóle zabrać :) A jeśli zrobimy to niedbale, to potem nasze dzieci będą wdychać zostawiony przez nas brud. Tak być nie może. Jeszcze nie wiem, jak to zrobimy, ale w domu będzie błysk!

Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła pokazać Wam naszą nową łazienkę :) Może nawet odważę się na zestawienie zdjęć przed i po? Zdziwicie się, że mogliśmy tak długo korzystać z łazienki ze zdjęcia przed, ale cóż... my pewnie zdziwimy się jeszcze bardziej :)