wtorek, 20 września 2022

Każdy z nas był kiedyś małym smokiem. Recenzja serii książeczek Katarzyny Wierzbickiej „Maciuś i Leon”


Niedawno podczas transmisji na moim fanpage’u, zapytana o to, co w tej chwili czytam, pokazałam jedną z kilkustronicowych książeczek o zaokrąglonych rogach, z dwoma uroczymi smokami na okładce. Maciuś i Leon, czyli wspomniane smoki, trafili w moje ręce dzięki uprzejmości wydawnictwa Zielona Sowa. Dzisiaj opowiem Wam o ich perypetiach, które zostały opisane w tych książeczkach.

Katarzyna Wierzbicka, której twórczość śledzę od dawna (na blogu znajdziecie recenzje jej wcześniejszych książek!), jest pisarką niezwykle wszechstronną. Z pewnością wielu z Was wie, że ta autorka wydaje z powodzeniem zarówno mroczne powieści fantasy dla dorosłych czytelników, jak i ciepłe, kolorowe i pełne pozytywnych wartości książki dla dzieci. Nie wiem jednak, czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak bardzo różnorodna jest jej twórczość właśnie dla tych najmłodszych czytelników. Począwszy od nieco przewrotnej bajki „O królewiczu, który się odważył”, poprzez niezwykle baśniowego i pouczającego „Elfa do zadań specjalnych”, przeznaczonego dla dzieci w wieku szkolnym, które są w stanie skupić się na dłuższej historii, barwne i przemiłe „Duże troski małych zwierzątek” idealne do wspólnego czytania przed zaśnięciem, aż po „Nikt nie widzi Słoni”, bardzo ambitną opowieść o tolerancji. Każda z tych pozycji jest inna, pisana z myślą o trochę innej grupie wiekowej.

Jak wpisuje się w ten dorobek seria o Maciusiu i Leonie? To książeczki dla maluchów w wieku przedszkolnym. Mój trzyletni Michaś, dla którego nawet „Duże troski…” są miejscami jeszcze zbyt trudne, od razu polubił tytułową parę kolorowych smoków. Robert odnalazł w przygodach opisanych na kartach książeczek sporo podobieństw do jego własnych doświadczeń z życia starszego brata. Obaj stwierdzili jednogłośnie, że starszy ze smoków – fioletowy Leon – to Robert, a młodszy – zielony Maciuś – to Michał. Od tej pory, gdy czytamy razem książeczki o przygodach dwóch małych smoczych braci, używamy tych zmienionych imion :)

Tu zaznaczę przy okazji, że pewien drobny zabieg graficzny pomaga szybko zapamiętać, który ze smoków to Maciuś, a który Leon – ich imiona są za każdym razem napisane odpowiadającymi im kolorami. Maciuś na zielono, a Leon na fioletowo.

Kolorystyka serii jest zresztą bardzo spójna, a ilustracje wykonane przez Paulinę Kmak wprost idealne dla najmłodszego odbiorcy. Smoki z dziecięcymi buźkami i wielkimi oczkami budzą sympatię i w żaden sposób nie wydają się groźne, rysunki są czytelne i dobrze oddają treść opowiadań. Podoba mi się też wygodny format książeczek oraz duże, tekturowe strony, których małe rączki tak łatwo nie pozaginają.


Dobrze, co zatem przydarza się tym małym smokom i dlaczego Robert z taką łatwością wczuł się w rolę Leona, starszego brata Maciusia?  W jednym z opowiadań smoki idą z mamą do sklepu, a w pobliżu znajduje się piękny, kolorowy plac zabaw. Smocza mama nie bez trudu przekonuje Maciusia, że ulubiona zabawa na huśtawkach i zjeżdżalni musi poczekać, bo najpierw trzeba zrobić zakupy na obiad. W kolejnym opowiadaniu dwaj braciszkowie czytają wspólnie książkę. A innym razem kłócą się, bo obaj chcą się bawić tą samą zabawką – jakie to znajome! Przyznam, że spokojna, racjonalna reakcja smoczej mamy podpowiedziała mi pewien nowy sposób na radzenie sobie z tego typu konfliktami.

Podobnie jak „Duże troski małych zwierzątek”, opowiadania o Maciusiu i Leonie ukazują codzienne problemy doskonale znajome nam, rodzicom, i naszym dzieciom. Przyznam, że te smocze przygody stały mi się, i chyba chłopcom też, jeszcze bliższe – może dlatego, że zamiast leśnych dziupli i norek mamy tutaj zwykły dom, sklep, plac zabaw? Ale przede wszystkim chyba dlatego, że te dwa małe smocze łobuziaki wydają się być w podobnym wieku do moich synków i dynamika relacji między nimi też jest bardzo podobna. Jako mama z chęcią korzystam z tych książeczek nie tylko jako umilaczy czasu spędzonego z dziećmi, ale też widzę tam konkretne wskazówki dla siebie, co zrobić w kryzysowej sytuacji. Smocza mama jest bowiem równie opanowana i mądra jak Flop, opiekun króliczka Binga! Potrafi wysłuchać, gdy mały smok tego potrzebuje. Potrafi nazwać emocje i nie karać za sam fakt, że dziecko odczuwa złość. Potrafi też powstrzymać się od ingerowania, gdy nie jest ono potrzebne.

Czy polecam serię o Maciusiu i Leonie? Oczywiście, że tak! Szczególnie jeśli macie dzieci w wieku przedszkolnym. Książeczki są napisane prostym, zrozumiałym językiem, dotyczą sytuacji, które znacie z Waszej codzienności, mogą nie tylko bawić, ale też i podpowiedzieć, jak sobie z tymi codziennymi przygodami poradzić.

Z niecierpliwością czekamy – ja, smocza mama, starszy smoczek i młodszy smoczek – na kolejne książeczki z serii!

poniedziałek, 5 września 2022

Co warto zobaczyć z dziećmi w Kaliszu i okolicy?

Zespół pałacowo-parkowy w Dobrzycy

Pierwszy raz odwiedziłam Wielkopolskę jako kilkuletnia dziewczynka. To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to piękna pogoda i jeziora. Pogoda to oczywiście zrządzenie losu, równie dobrze mogliśmy trafić na deszczowy czas - choć przyznam, że praktycznie każdej mojej wycieczce w okolice Kalisza i Poznania towarzyszyły temperatury około 30 stopni Celsjusza i bezchmurne niebo od rana do wieczora.

Jeziora to osobny temat. Duże, piękne, malownicze, z zadbanymi, a przy tym niezatłoczonymi plażami. Dziwię się trochę, że te wielkopolskie jeziora nie cieszą się większą popularnością - ale może dzięki temu są wolne od tłumów turystów?

Jednym z pierwszych moich skojarzeń z Wielkopolską są też, oczywiście, wspaniałe zamki i pałace oraz otaczające je ogrody i parki. Pod tym względem chyba nie ma równie ciekawego regionu w całej Polsce! A może i poza nią ;) Chęć, by pokazać moim bliskim te zachwycające okolice, dojrzewała we mnie już od dawna. Trochę jednak nie było nam po drodze - mieszkamy koło Krakowa, rodzinę mamy w zupełnie innej części kraju...

Decyzję, że spędzimy tegoroczne wakacje właśnie w okolicy Kalisza, podjęliśmy - jak to my - bardzo spontanicznie. Plany były trochę inne. Mieliśmy się wybrać na Mazury (też jeziora), potem skoczyć w jeszcze inne miejsce... Długo by opowiadać o różnych splotach okoliczności, które doprowadziły do tego, że w zasadzie dzień przed wyjazdem rezerwowałam hostel w Kaliszu, a już w samochodzie obmyślałam plan wycieczek - ale myślę, że dobrze się stało. Przez te półtora tygodnia zobaczyliśmy dużo wyjątkowych miejsc, przeżyliśmy przygody i stworzyliśmy piękne wspomnienia :) 

Co warto zobaczyć z dziećmi w Kaliszu?


Oto jest pytanie! Gdy już stało się jasne, że właśnie to historyczne miasto stanie się celem naszej podróży, uparcie szukałam w bogatych zasobach Internetu wszelkich możliwych informacji o atrakcjach dla najmłodszych turystów. Z wielkim niedowierzaniem znalazłam... bardzo mało polecanych miejsc, a wręcz trafiłam na dyskusje, w których ubolewano, że w Kaliszu takich atrakcji dla dzieci w ogóle nie ma!

Kochani, muszę zdementować te pogłoski. Kalisz kryje w sobie naprawdę niezwykłe bogactwo i ma się czym pochwalić również przed tymi najmłodszymi odkrywcami! Na początek zapraszam na mały spacer po ratuszu...

Ratusz


Chłopcy od początku nie mogli się doczekać zwiedzania Big Bena ;) Ale nawet nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak fajnie! Na początku przespacerowaliśmy się po podziemiach. Każde z nas dostało audiobooka, który pomagał nam w zwiedzaniu. Lektor kierował nas do kolejnych pomieszczeń i opowiadał, co w nim znajdziemy. Przy okazji opowiadał nam też historię Kalisza.





W podziemiu znaleźliśmy mnóstwo atrakcji dla dzieci: wirtualne puzzle, z których można było ułożyć obrazy przedstawiające dawny Kalisz, bryczkę, do której dziecko mogło wsiąść, wirtualną "przymierzalnię" średniowiecznych strojów... W samych podziemiach moglibyśmy spędzić pół dnia! Ale chcieliśmy też oczywiście zobaczyć wieżę zegarową.

Na wieżę prowadzi, jak się dowiedzieliśmy, 120 schodów. Mogłoby się wydawać, że to bardzo dużo - ale na każdym piętrze czekał na nas postój i kolejne ciekawe rzeczy do zobaczenia. Gdy jednak schodziliśmy na dół, Michałek potrzebował pewnej pomocy z mojej strony. Musieliśmy wyglądać przezabawnie, gdy skakaliśmy razem schodek po schodku, piętro za piętrem, aż na sam dół :D



Park Miejski


To był ulubiony cel naszych spacerów. Wiewiórki biegające po pięknych drzewach, urokliwy staw z mnóstwem kaczek, chińska altanka... i plac zabaw, oczywiście, czyli coś, co dzieci lubią najbardziej. Park jest położony bardzo blisko Rynku, więc nasze spacery nie były przesadnie męczące.




Ta  żaba umie docenić dobrą literaturę! :)



Muzeum Sztuki Użytkowej



Niezwykłe miejsce! Znajdziecie je przy samym Rynku, na ulicy Garbarskiej. Od różnorodności i mnogości eksponatów może się Wam zakręcić w głowie. Stare lalki, zabawki, ubrania, sprzęty domowe, książki... Dzieci były zachwycone starym liczydłem, maszyną do pisania, telefonem ze słuchawką, figurkami i najróżniejszymi przedziwnymi znaleziskami. Tyle tam tych ciekawostek, że trzeba się uważnie rozglądać, by niczego nie przegapić!









Gołuchów


Od początku wiedziałam, że przynajmniej jeden dzień wakacji musimy przeznaczyć na zwiedzanie chyba najpiękniejszego miejsca w tej części Polski - Gołuchowa. Możecie tam zobaczyć zamek jak z bajki... I to dosłownie! Kiedy bowiem przyjechaliśmy zobaczyć zamek, okazało się, że właśnie urzęduje na nim ekipa filmowa i trwają prace nad najnowszym hitem kinowym dla młodych widzów!

Ale zamek to nie wszystko...
 


Równie ciekawe jest Arboretum - potężny park z mnóstwem rzadkich gatunków drzew. Mało tego, wystarczy przejść około trzech kilometrów, by trafić na zagrodę żubrów. Najlepiej podążać za znakami! Chyba że chcecie trochę pobłądzić po parku, jak my ;)





Wspaniała atrakcja dla dzieci i dla dorosłych - można sprawdzić, czy potrafisz skakać jak ryś, czy już jak wiewiórka ;)

Żubry nie są jedynymi mieszkańcami tutejszych zagród. Widzieliśmy również dziki, jelenie, koniki polskie oraz dziką Szczęśliwą Siódemkę.






Prawdę mówiąc, początkowo nie sądziłam, że dojdziemy aż tak daleko. Przecież to spory dystans dla takich małych nóżek! Dzieci były jednak tak zainteresowane zobaczeniem żubrów po raz pierwszy w życiu, że nie mogłam im tego odmówić :)
To była intensywna i, co tu dużo mówić, męcząca wycieczka, w sam raz na jeden dzień. Odwiedziliśmy jednak Gołuchów raz jeszcze, by spędzić cudowne popołudnie na plaży :) Michałek początkowo nie był przekonany do kąpieli w jeziorze, ale potem tak mu się spodobało, że nie chciał wracać do domu! A Robert świetnie się bawił z poznanymi na plaży kolegami.

Dobrzyca


Kolejny imponujący zespół pałacowo-parkowy. Wyjątkową frajdę zapewniła chłopcom mapka przy samym wejściu, z wyznaczonymi punktami, gdzie można znaleźć poszczególne atrakcje parku. Robert starał się ze wszystkich sił, żeby zdobyć wszystkie punkty i odnaleźć te wszystkie uwzględnione na mapie miejsca! Widzieliśmy między innymi urokliwy monopter, panteon, wielkie drzewa stanowiące pomniki przyrody, stare zabudowania, a także największą ciekawostkę - egzotyczne ptaki! Pawie, bażanty i najróżniejsze gatunki kur. Dzieci były zachwycone :)




Panteon w tle, a na pierwszym planie dumna autorka ze swoją książką :)




A pod samym pałacem spotkaliśmy gęsi :) Chyba chciały nas przegonić!


Westernland i alpaki



Szukanie atrakcji na ostatnią chwilę wiąże się też z ryzykiem, że nie wszystko uda się nam zobaczyć. Dowiedzieliśmy się, że w miejscowości Suchorzew można przytulić alpakę. Z wielką radością wskoczyliśmy w auto i pojechaliśmy tam. Zobaczyliśmy jedynie piękne pola uprawne... Okazało się, że do alpakarni trzeba się umówić z wyprzedzeniem.

Inaczej było z Westernlandem w miejscowości Józefów. Tam mogliśmy nie tylko przyjechać bez zapowiedzi, ale też skorzystać z wielu atrakcji, pozwiedzać urokliwe miasteczko stylizowane na Dziki Zachód, posłuchać koncertu muzyki indiańskiej, a także - no właśnie - zobaczyć alpaki!





Spotkaliśmy też kozy, które chętnie nadstawiały głowy i grzbiety do głaskania :)

Pleszew


Kilka dni spędziliśmy w miejscowości Pleszew, gdzie dawniej mieszkali prapradziadkowie mojego męża. Niestety, nie udało nam się przejechać kolejką wąskotorową, bo rozkład okazał się nieaktualny - dzieci trochę nie mogły tego odżałować. Ale za to bawiliśmy się świetnie w tamtejszym parku, a i spacer po Rynku sprawił dzieciom mnóstwo radości :)

Myślę, że jak na pierwszy tego typu wyjazd z pięciolatkiem i trzylatkiem (który dość często domagał się noszenia na rączkach), zobaczyliśmy całkiem sporo. Jest to jednak zaledwie niewielki procent atrakcji, które może zaoferować Wielkopolska. Na pewno jeszcze niejeden raz wybierzemy się w tamte strony!