sobota, 29 grudnia 2018

Podsumowanie roku 2018 - na blogu i poza nim.


Pisałam Wam już, że lubię te coroczne podsumowania :) Tym razem naprawdę jest o czym pisać! Niewątpliwie, to był wyjątkowy rok. Aż sama nie wiem, od czego zacząć... 
No dobrze, wiem :)

Kto nie marzy, ten nie spełnia marzeń!


Kiedy rok temu spisywałam moją listę siedmiu postanowień noworocznych, byłam naprawdę ciekawa, ile z nich uda mi się zrealizować. Czy tworzenie tak dużej listy to porywanie się z motyką na słońce, czy wręcz przeciwnie? 

Dziś mogę z dumą powiedzieć - Kochani, zrealizowałam sześć z siedmiu postanowień. Tak jak pisałam, dwa pierwsze punkty na mojej liście wykluczały się wzajemnie, więc z góry zakładałam, że cała lista siedmiu postanowień jest dla mnie nieosiągalna.

Rodzeństwo dla Roberta - jest! Śliczny, maleńki Michał :) Mam teraz lekkie wyrzuty sumienia, że rok temu myślałam o nim tak bezosobowo, jako o rodzeństwie - a przecież to zupełnie odrębny mały człowiek, który ma swoje życie, swoją osobowość, swoje własne cele i zadania.


Do pełnoetatowej pracy nie poszłam, choć naprawdę niewiele brakowało. Byłam już po rozmowie, miałam zdecydować, czy podejmę pracę. Oczekiwano jednak ode mnie takiej dyspozycyjności, jakiej nie byłam w stanie zapewnić.

Remont w domu - zrobiony, co prawda, właściwą odpowiedzią byłoby tu raczej: zaczęty. Jest już jednak o wiele ładniej niż było.

Na castingu byłam - i tyle. Nie dostałam się. Jeśli miałabym oceniać ten rok tylko pod kątem osiągnięć wokalnych, to musiałabym uznać, że był to rok bardzo nieudany. Trochę to przykre, biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku też raczej za wiele nie pośpiewam. Cóż, wszystko ma swój czas. Widocznie czas na śpiewanie będzie kiedy indziej.

Akcja "Brzuszkowy Mikołaj" odbyła się z powodzeniem :) Na pewno będę ją organizować również w przyszłym roku, i będę miała o wiele więcej sił, czasu i możliwości, by się nią zająć! :)


Pozowałam do zdjęć. Był czas, kiedy myślałam nawet, że to będzie najlepszy zdjęciowy rok w moim życiu! - niestety, nie doszły do skutku pewne projekty, na które bardzo liczyłam. Ale i tak było bardzo dobrze.

Fot. Paweł Świrek
Fot. Marta Szopińska
Fot. Jan Bandura
Fot. https://www.maxmodels.pl/fotograf-landscaper.html

No i jadłam ciasta :) A nawet je piekłam, bo w naszym domu pojawił się nowy piekarnik. Nareszcie jestem w pełni zadowolona z moich wypieków!

Po raz pierwszy moja lista postanowień była tak długa i po raz pierwszy udało mi się zrealizować aż tyle punktów. Wnioski nasuwają się same - nie warto się ograniczać. Warto mieć odważne, ambitne plany i wierzyć w nie.

Mało tego! Rok wcześniej moim postanowieniem był debiut literacki. Nie udało mi się wówczas go zrealizować. W tej chwili moja powieść jest w przygotowaniu do druku. Ukaże się też książka z bajkami mojego autorstwa :)

Rok na blogu.


Dla Szczęśliwej Siódemki ten rok to przede wszystkim cztery istotne wydarzenia:

1. Publikacja tekstu: "Czego nauczyła mnie najgorsza chwila w życiu?".


Niektórzy z Was może nie wiedzą, że mój blog powstał między innymi po to, aby ten tekst się ukazał. Udało się. Opublikowałam go 27 lutego. Wasza reakcja na ten tekst była po prostu niesamowita :) Dostałam mnóstwo wiadomości, komentarzy (jest to zdecydowanie najczęściej komentowany z moich tekstów), napisaliście mi wspaniałe rzeczy. Dzieliliście się swoimi doświadczeniami i refleksjami. Dostałam od Was o wiele więcej, niż się spodziewałam.

2. Tekst o mojej pracy - "Festiwal Kolorów - najczęstsze mity kontra fakty".


Tekst, który ma najwięcej wyświetleń, choć nawet nie promowałam go w jakiś szczególny sposób. Cieszę się, że chętnie czytaliście o czymś, co daje mi tak dużo radości i jest dla mnie tak bardzo ważne.

3. Alternatywne zakończenie bajki o Calineczce.


Nawet nie spodziewałam się, że zrobi taką furorę. Dziękuję za wszystkie miłe słowa! Przepraszam, jeśli poczuliście się rozczarowani, że na mojej stronie nie pojawiło się póki co więcej bajek. Postaram się to nadrobić!

4. Akcja "Brzuszkowy Mikołaj".

Fot. Kocie Kadry

To jeden z ważniejszych punktów nie tylko w historii bloga, ale też... w moim życiu. Dzięki tej akcji wiele osób zyskało wspaniałe prezenty, ale najwięcej zyskałam ja sama. Zostawiłam swój maleńki ślad na świecie - i jest to taki piękny ślad, pełen radości i dobrych myśli. Odkryłam, że można przekuć swoje marzenia i potrzeby w czynienie dobra dla innych. Oczywiście, nie zamierzam na tym poprzestać. Pod moją mikołajkową czapką kiełkują już nowe pomysły!

Nie mogę też nie odnotować wspaniałej reakcji, jaką wywołało opublikowane w Wigilię na moim fanpage'u zdjęcie przedstawiające mnie i plecy Michała przy szpitalnej choince :) Jestem pod wrażeniem i bardzo Wam wszystkim dziękuję.

Rok poza blogiem.

Gdzie byłaś? W szpitalu.

Serio, myślę sobie czasem, że tak będzie brzmiała moja odpowiedź, gdy ktoś mnie zapyta, gdzie byłam w 2018 roku. Cztery kilkudniowe pobyty w szpitalu  (od trzech do siedmiu dni), do tego trzy wizyty na SORze.  Nie liczę już innych, planowych odwiedzin, np. konsultacji lekarskich.

Dwa razy byłam w szpitalu jako pacjentka (pisałam o tym tutaj i tutaj), dwa razy jako mama małego pacjenta (pierwszy pobyt opisałam tutaj). Przyznam, że ten drugi pobyt, z malutkim Michasiem chorym na zapalenie płuc, był dla mnie na swój sposób łatwiejszy, choć dwa razy dłuższy. Z kilku powodów. Po pierwsze, noworodek jest o wiele bardziej ugodowym pacjentem niż półtoraroczny chłopiec. Po drugie, mimo poważnej choroby Michał przez większość czasu czuł się całkiem dobrze. Aż trudno było uwierzyć, że nie był zdrowy! Po trzecie, miałam wygodny, rozkładany fotel ufundowany przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Spałam wygodnie!

Wiecie... Tyle osób wypowiada się negatywnie o Jurku Owsiaku. Również moi znajomi. Nazywają go oszustem, oskarżają o przekręty. Tymczasem dla mnie to jest ten człowiek, który zobaczył osobę ludzką w mamie czuwającej przy łóżku chorego dziecka. A wiem z doświadczenia, że nie każdy potrafi to zobaczyć.

Najpiękniejszy najgorszy rok.

Kiedy w Wigilię Bożego Narodzenia dzieliliśmy się z mężem opłatkiem w małej szpitalnej sali, życzyłam mu żartobliwie "udanego października, listopada i grudnia, bo z resztą roku jakoś nam to wychodzi". To jest przedziwna prawidłowość: odkąd pamiętam, końcówka roku zawsze jest dla nas dość niełaskawa. Wszystkie wypadki, choroby, problemy w pracy, problemy finansowe zawsze pojawiały się właśnie w tym czasie.

W tym roku również wyjątkowo trudna końcówka przyćmiła nieco fakt, że był to dla nas bardzo dobry rok. Dwóch pięknych synów, praca dająca satysfakcję, spełniające się marzenia - czego chcieć więcej?

Jednak, choć spotkało mnie tak wiele szczęścia, doświadczyłam też w tym roku smutku. Może nawet było go więcej niż w innych latach, kiedy było trudniej, kiedy trzeba było zakasać rękawy, wziąć się w garść i nawet nie było czasu na myślenie o tym, czego jeszcze brakuje, czego jeszcze by się chciało...

Wiecie, w poprzednich latach byłam biedniejsza, niespełniona, miałam różne problemy, ale miałam też przyjaciół. W tym roku wiodło mi się dobrze i nie miałam większych zmartwień, ale jakoś tak często nie miałam z kim dzielić tego szczęścia.

Chyba każdy ma w życiu taki moment, kiedy wydaje się, że dosłownie wszyscy przyjaciele zapominają o nim i znikają z jego życia. Zawsze myślałam, że osoby, którym się to przydarza, w jakiś sposób same to na siebie ściągają, np. poprzez niewłaściwe traktowanie przyjaciół. Teraz sama tego doświadczam i naprawdę nie wiem, czym zawiniłam. Czy naprawdę chodzi tylko o brak czasu? Czy faktycznie wszyscy pracują teraz od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu, a tylko ja jedna potrafię znaleźć od czasu do czasu chwilę na spotkanie z kimś znajomym?

Bolą mnie i uwierają pewne rzeczy, o których nie wypada pisać publicznie. Również takie, o których dawno nie myślałam. To był specyficzny rok. Powiedzmy, że nie mogłam się powstrzymać od wyobrażania sobie, jakby to było być kimś innym: łatwiejszym w obsłudze, bardziej udanym, bardziej akceptowanym.

Wiem, że takie zmartwienia to żadne zmartwienia. Wiem, że świadczą tylko o tym, że naprawdę nie miałam poważniejszych problemów, którymi mogłabym się przejmować. Jednak było ich w tym roku trochę za dużo. Trudno o nich nie myśleć teraz, gdy staram się podsumować miniony rok.

Plany na rok 2019.


To już czas na postanowienia? :) Może jeszcze chwilkę z nimi poczekam...

Ciężko coś zaplanować przy dwójce małych dzieci. Zwłaszcza gdy okazało się, że te dzieci potrafią łapać choroby od innych dzieci i lądować w szpitalu. Nawet nie wiecie, ile miałam pomysłów na grudzień, na Święta... Ale już mniejsza z tym. Prawdą jednak jest, że nie wiem, co będę robiła przez najbliższe miesiące. Poza, oczywiście, opieką nad maluchami.

Na pewno zamierzam pisać. Dawno - a może jeszcze nigdy? - nie miałam w sobie takiego zapału do pisania. Któregoś dnia przypomniał mi się stary, zarzucony pomysł na książkę - jeszcze z czasów, kiedy byłam nastolatką zafascynowaną wielkimi dziełami światowej literatury. Dotarło do mnie, że to był bardzo dobry pomysł i postanowiłam do niego wrócić. Pewnie realizacja tego planu zajmie mi kilka lat - ale jakie piękne będą te lata!

Zamierzam w miarę możliwości wrócić do zdjęć. Pewnie będę pozować bardzo sporadycznie, raz na jakiś czas, kiedy uda mi się zapewnić opiekę chłopakom. Nie chcę jeszcze jednak z tego rezygnować. Jeszcze za dużo pomysłów czeka na realizację :)

No i na pewno zamierzam nadal prowadzić blog. Wiecie już, że nawet w moim codziennym zabieganiu potrafię znaleźć czas na publikowanie nowych tekstów, zatem bez obaw :) Bądźcie pewni, że tu będę. Zapraszam!


sobota, 15 grudnia 2018

Dlaczego w tym roku nie świętowaliśmy drugich urodzin synka?


Słuchajcie, niemal wszyscy moi bliscy uznali, że chyba oszalałam.

To znaczy, no, nikt nie powiedział wprost - Martyna, oszalałaś. Jednak im bardziej zbliżała się data planowanej imprezy urodzinowej Roberta, tym częściej padały ostrożne pytania: czy na pewno zamierzam zorganizować tę imprezę?

W połogu? Z dwutygodniowym noworodkiem?


Tak. I tak :) Wiadomo, nie jestem jeszcze w mojej życiowej formie, ale - bez przesady. Skoro dwa tygodnie przed datą planowanej imprezy wypisano nas ze szpitala bez żadnych zastrzeżeń, skoro odwiedzająca nas położna nie widzi powodów do niepokoju, to znaczy, że jestem w stanie normalnie funkcjonować. Czyli również - organizować imprezy :) A noworodek trafił mi się bardzo spokojny, wbrew przewidywaniom niektórych osób :)

Czy to nie za wcześnie dla małego?


Prawdę mówiąc, za wcześnie. Przynajmniej według tych teorii, które mówią, że dziecka przed upływem iluś tam tygodni czy nawet miesięcy w ogóle nie należy narażać na kontakt ze zbyt dużą ilością ludzi. Tylko że u nas to już dawno nieaktualne i po ptakach. Już kiedy Robert był malutki, zdecydowaliśmy, że będziemy wprowadzać jak najwięcej ludzi w jego życie. Miał zaledwie 11 dni, gdy uczestniczył w rodzinnej kolacji wigilijnej. Regularnie odwiedzali nas goście. Michał też już zdążył poznać sporo osób. Impreza mogłaby być dla niego ciekawą atrakcją.

Czy zdążę wszystko ogarnąć?


Na ten moment wygląda na to, że nie zdążyłabym. Choć może gdybym poświęciła całą sobotę na przygotowania... Wiecie, Michał jest może i spokojny, ale jeść też musi. A jak już je, to zazwyczaj trwa to długo. Bywa bardzo absorbujący. A dwuletni Robert jeszcze bardziej :) Poczucie, że dzień przeleciał mi przez palce i znów nie zrobiłam niczego konstruktywnego, mam niemal codziennie. A tu przydałoby się posprzątać, przemyśleć, gdzie będzie stał stół, przydałby się i obiad dla wszystkich, i tort, i przekąski, i napoje... To stanowiło wyzwanie nawet bez noworodka w domu!

Czy nie myślałam o tym, by przenieść imprezę na wcześniejszy termin - jeszcze przed narodzinami Michała?


Nie. Przede wszystkim, no właśnie, nie myślałam o tym. Może gdyby przyszedł mi taki pomysł do głowy, faktycznie zrobiłabym imprezę np. w listopadzie? Tyle tylko, że ja pod koniec ciąży czułam się raczej źle. Bywało, że wręcz fatalnie. Chyba mimo wszystko teraz byłoby mi łatwiej.

Czym ja się przejmowałam, przecież i tak Robert nie wie, kiedy są jego urodziny.


No właśnie to nie jest takie oczywiste. Po pierwsze, mamy znikomą świadomość tego, co Robert wie, a czego nie wie - bo jeszcze bardzo niewiele mówi. Jeśli przyjmiemy, że wie tylko tyle, ile mówi, to rzeczywiście, nie ma pojęcia o urodzinach. Ale wówczas musielibyśmy założyć też, że nie wie nic o wielu innych rzeczach, które robi każdego dnia - bo nie mówi o nich!

Jeśli założymy, że bystry dwulatek może być świadom tego, o czym mówiliśmy nieraz w jego obecności, to owszem, Robert może wiedzieć, że niedawno miał urodziny, że to był jego ważny dzień i w związku z tym mieli być goście i prezenty.

Po drugie - czego, mam wrażenie, praktycznie nikt nie bierze pod uwagę. Dwuletni Robert może nie zapyta o tegoroczne przyjęcie urodzinowe. Ale skąd pewność, że nie zapyta o nie np. Robert czteroletni, przy okazji drugich urodzin brata? Albo jeszcze starszy Robert, który zorientuje się przy przeglądaniu zdjęć z rodzinnych uroczystości, że najwyraźniej w 2018 roku nie miał swojego święta? Co będzie, jeśli powiąże ten fakt z pojawieniem się Michała na świecie? Czy będzie miał żal, że coś go ominęło z powodu narodzin brata?

Chciałam mu dać ten dzień. Jeden dzień, w którym to on będzie najważniejszy, w którym wszyscy będą składać mu życzenia i obdarowywać go upominkami. W tym zapewne niełatwym dla niego czasie, kiedy braciszek pochłania tyle mojej uwagi, chciałam dać mu ten dzień i tę imprezę na jego cześć.

Dlaczego zatem nie świętowaliśmy urodzin Roberta w tym roku?


Jest tylko jeden powód. Otóż, Robert wrócił ze żłobka chory, ma zapalenie oskrzeli. Zrobimy imprezę w styczniu. Zapewniam, że będzie wspaniała! :)

środa, 12 grudnia 2018

Mama po raz drugi, czyli: to samo, a jednak inaczej.


Pamiętam, że gdy - już prawie dwa lata temu - pisałam tekst podsumowujący pierwsze trzy miesiące życia Roberta, czułam się jeszcze bardzo niedoświadczona i prawdę mówiąc, niezbyt przekonana:  czy jestem właściwą osobą, wystarczająco kompetentną, by pisać o macierzyństwie?

Słuchajcie, bardzo się cieszę, że napisałam wtedy ten tekst. To prawda, co w nim pisałam - pamięć jest ulotna. Nie jestem już tą samą osobą i nie do końca umiem odnaleźć się w odczuciach, które wtedy opisałam. Naprawdę, to było dla mnie takie trudne? Takie nowe? Naprawdę tak wykończyła mnie nieprzespana noc? Naprawdę byłam tak niepewna siebie?

Dwa lata macierzyństwa nie zmieniły mnie w genialną ekspertkę, która na wszystko zna odpowiedź, ale dały mi luksus bycia osobą doświadczoną na oddziale położniczym. Korzystałam z tego luksusu na wszystkie możliwe sposoby: doradzając młodziutkim mamom, z którymi dzieliłam salę, umiejętnie podając mojemu dziecku pierś i nie przejmując się wcale, że pokarm jeszcze nie ruszył, radząc sobie z własnymi emocjami... Wiem, to brzmi trochę jak przechwałki, ale chodzi mi wyłącznie o podkreślenie, jak wiele się zmieniło. Mama drugiego dziecka to już zupełnie inna pacjentka niż pierworódka. 

Choć ostatnio brakuje mi czasu na wszystko, a już zwłaszcza na pisanie, chciałabym podzielić się z Wami emocjami związanymi z pojawieniem się Michała w naszym życiu.

Jaki on jest maleńki!


Z jednej strony nabyłam doświadczenia, z drugiej strony... Odzwyczaiłam się od tego, że dziecko może być aż takie malutkie i delikatne! Mam wrażenie, że dopiero teraz dopadły mnie pewne obawy, których jakimś cudem uniknęłam za pierwszym razem. Jestem ostrożniejsza, bardziej się boję, że przypadkiem zrobię tej małej istotce krzywdę. Przez dwa lata jako mama rozwijałam się razem z Robertem, razem z nim uczyłam się jego coraz większej samodzielności, współpracy... Teraz muszę zrobić duży krok do tyłu. Znów mam w ramionach bezbronnego noworodka. Widzę, że moje obawy, że tym razem będę już za bardzo niefrasobliwa, nie miały większych podstaw. 

Jacy oni są różni!


Pamiętacie, jak obawiałam się, że moi synowie będą identyczni? Cóż, to kolejna obawa, która się nie sprawdziła :) Chłopcy różnią się od siebie tak bardzo, jak bardzo mogą się od siebie różnić dwaj bracia mający tych samych rodziców. 

Przyznam, że na początku to było dość zaskakujące, tym bardziej, że nie potrafiłam nawet za bardzo określić, do kogo z nas Michał jest podobny. (Ponoć cała mama, ale dla mnie to podobieństwo nie jest aż tak ewidentne). Ale cieszę się, że są różni, każdy z nich jest jedyny i niepowtarzalny, i każdy na swój indywidualny sposób jest przepiękny :)

Robert jest wspaniałym starszym bratem. Jest ciekawy maluszka, chętnie go głaszcze i przytula, najchętniej nosiłby go na rękach, gdybyśmy mu na to pozwolili. Próbuje też częstować go swoim jedzeniem. Zazdrość? Na pewno jest, choć nie tak ewidentna, jak się obawialiśmy. Objawia się raczej w drobnostkach, między innymi w szukaniu mojej uwagi wtedy, gdy zajmuję się maluchem. Ale radzimy sobie z tym. Na pewno nie może narzekać na brak czułości - nadal jest moim ukochanym małym synkiem!

Jaki inny szpital!


Po raz kolejny rodziłam w Bochni. Mam wrażenie, że przez te dwa lata strasznie dużo się tam zmieniło, choć personel jest w dużym stopniu ten sam. Pozytywna zmiana jest taka, że zrobiło się tam - mam wrażenie - o wiele sympatyczniej. Z mojego pierwszego pobytu na oddziale położniczym zapamiętałam przede wszystkim to, że niemal co chwilę ktoś miał mi coś do zarzucenia. Bo źle karmiłam, źle leżałam, źle trzymałam dziecko, źle się ubierałam, nawet dostało mi się za to, że byłam za gruba. Tym razem nic takiego nie miało miejsca. Wszyscy byli nieopisanie mili i wspierający. Obserwowałam też, jak pomagają mojej koleżance z sali poradzić sobie z początkami karmienia piersią. Widziałam życzliwość i wsparcie, żadnych pouczeń czy pretensji.

Zmieniło się jednak coś jeszcze. Mam wrażenie, że dwa lata temu co chwilę ktoś do nas przychodził, coś sprawdzano, coś badano, dzieci były codziennie badane... Teraz tak nie było. Poza stałymi godzinami porannych i wieczornych obchodów personel był prawie niewidoczny. Po tym pobycie zostało mi wrażenie, że wszyscy jakoś tak... trochę mniej się starali. Cóż, może powinnam powiedzieć - coś za coś.

Ja po porodzie.


Doszłam do siebie znacznie szybciej niż dwa lata temu po urodzeniu Roberta. Kiedy wstawałam z łóżka po raz pierwszy po operacji, zrobiłam to tak szybko, że aż położna była zaskoczona. Oczywiście byłam obolała - nadal trochę jestem - ale nie byłam ani tak osłabiona, ani tak niewyspana jak za pierwszym razem, nie miałam też takiej huśtawki nastrojów.

Niepokoiłam się trochę, że przez to, co zdarzyło się przy moim porodzie, ciężko mi będzie wrócić do równowagi psychicznej. Nie było jednak tak źle. Paradoksalnie, fakt, że miałam powody, by czuć się źle, pomógł mi jakoś uporządkować tę masę emocji. Wszystkie negatywne myśli i odczucia wepchnęłam do jednego worka o nazwie "poród". I już mogłam się skupić na tych pozytywnych :)

Jeśli jesteś młodą mamą i zastanawiasz się nad drugim dzieckiem, jedno mogę powiedzieć Ci z pełnym przekonaniem: za drugim razem będziesz bardziej świadoma, bardziej gotowa. To, co sprawiało Ci trudności na początku przygody z macierzyństwem, za drugim razem będzie po prostu jeszcze jednym elementem Twojej codzienności. Na pewno sobie poradzisz :)



poniedziałek, 3 grudnia 2018

Grudniowa magia pomagania - kilka słów o "Brzuszkowym Mikołaju".

Tekst powstał w ramach akcji #blogrudzień2018.


Fot. Kocie Kadry

Duża paczka pieluch - z posiadanego zapasu wybieram te lepsze, w końcu to na prezent. Zapas nawilżanych chusteczek. Wkładki laktacyjne - mam, a chyba nigdy nie użyłam. Czas przejrzeć tę stertę ubranek i zdecydować, które z nich mogę włożyć do paczki, a które będzie nosił mój synek. O, na przykład to body z uroczymi uśmiechniętymi potworkami będzie idealne! Wszyscy lubią potworki oprócz... mnie, więc podarowanie ich innej młodej mamie to dla mnie podwójne zwycięstwo. 
Otwieram mikołajkowe paczki ze słodyczami i zastanawiam się, z których smakołyków zrezygnuję bez żalu. Przeglądam zabawki, kosmetyki.

Moja tegoroczna paczka w ramach "Brzuszkowego Mikołaja" powstanie w oparciu o to, co już mam w domu. Na szczęście mam tego sporo. Kilka dni po porodzie zwyczajnie nie dam rady wybrać się na większe zakupy. Myślę jednak, że obdarowana przeze mnie młoda mama będzie mogła czuć się usatysfakcjonowana :)

Co to jest "Brzuszkowy Mikołaj"?


O tej akcji pisałam już sporo w innych miejscach, przede wszystkim w opisie wydarzenia na FB. Pisali też o niej inni, i to w bardzo pięknych słowach :)

Krótko mówiąc - akcja polega na samodzielnym przygotowaniu mikołajkowej paczki dla młodej, potrzebującej mamy. Stanowi swego rodzaju wyzwanie, daje też jednak mnóstwo satysfakcji i radości zarówno osobie obdarowującej, jak i obdarowywanej. Możecie mi wierzyć na słowo - w zeszłym roku przygotowałam ostatecznie dwie takie paczki :) Nie zapomnę nigdy tej radości, gdy odebrałam od szczęśliwych przyszłych rodziców wiadomości z podziękowaniami oraz zapewnieniami, że w przyszłym roku zrobią to samo dla kogoś innego!

Postanowiłam puścić "Brzuszkowego Mikołaja" w świat. Jeśli wśród kilkudziesięciu osób, które wyrażają zainteresowanie akcją, powstanie choć kilka paczek - to już jest dla mnie wielki sukces. Wiem, że jedna wspaniała, naprawdę bogata paczka już powstała :) Wiem też, że informacja o "Belly Santa Claus" dotarła poza granice naszego kraju i wzbudziła tam pewne zainteresowanie! 

Skąd nazwa? Nie zastanawiałam się nad nią długo. Miała jednoznacznie wskazywać na to, o co chodzi w tej inicjatywie. Dzięki tej nazwie pojawił się też pomysł na zdjęcia, których użyłam do promowania akcji.

Fot. Kocie Kadry


Czy akcja obejmuje tylko mamy będące w ciąży?


Przypuszczam, że ten element opisu może budzić wątpliwości. Nie, nie tylko. Kiedy zaczęłam po raz pierwszy myśleć o akcji, sama byłam w bardzo zaawansowanej ciąży i chodziło mi przede wszystkim o to, by pomagać takim właśnie osobom. Jednak w momencie wysyłania moich paczek jedna z obdarowywanych przeze mnie mam była już po porodzie. Wiedziała już, że dostanie paczkę, cieszyła się ogromnie z jej powodu i naprawdę jej potrzebowała. I co, miałam nagle stwierdzić, że już nieaktualne? :)

Chodzi o mamy, które mają malutkie dzieci - jeszcze w brzuszku lub niedawno urodzone. Osoby, którym taka pomoc się przyda. Tak naprawdę najistotniejsze w tym wszystkim jest to, że chcecie pomagać i dzielić się mikołajkową radością z innymi :)

Do kogo pójdzie moja paczka?


Mam już wstępnie wybraną osobę. Muszę jeszcze znaleźć sposób, by dostarczyć jej paczkę. Z całą pewnością przyda jej się pomoc - jej maleństwo jest bardzo chore.

Chcę też zapytać moją położną środowiskową, czy zna jakąś potrzebującą mamę w okolicy. Na co dzień ma kontakt z wieloma młodymi mamami. Bardzo prawdopodobne, że będzie mogła mi kogoś polecić.

Jeśli zajrzeliście pod zalinkowany przeze mnie adres wydarzenia, to wiecie, że podałam tam kilka przykładów, gdzie można szukać potrzebujących mam. Najłatwiej - wśród znajomych, przez strony ze zbiórkami internetowymi (np. Siepomaga.pl), można też pytać w Ośrodkach Pomocy Społecznej lub w Domach Samotnej Matki. Jedno jest - niestety - pewne: potrzebujących mam jest w naszym kraju bardzo wiele.

Dlaczego to robię?


Dla siebie. 

Zauważyłam, że osoby zajmujące się pomaganiem innym często odpowiadają w ten sposób na tak postawione pytanie - ale myślę, że podobnie jak ja mówią szczerze. To nie kokieteria ani hipokryzja. Świadomość, że niewielkim kosztem zrobiło się coś dobrego dla innej osoby, to niesamowity zastrzyk pozytywnej energii i dobrych emocji :) Po prostu nie da się nie uśmiechnąć, kiedy wiesz, że ktoś właśnie ma w oczach łzy wzruszenia i szczęścia z powodu prezentu od Ciebie!

Myślę też, że okres świąteczny i w ogóle grudzień sprzyja takim inicjatywom. To nie przypadek, że większość znanych akcji charytatywnych wiąże się z tym miesiącem. W grudniu myślimy o prezentach, o sprawianiu radości, w grudniu każdy z nas jest trochę bardziej bezinteresowny niż zwykle. I bardziej niż na co dzień pamiętamy o tych potrzebujących. Gdzieś w nas żyje tradycja świąteczna - zostawianie pustego miejsca przy stole, by mógł je zająć niespodziewany gość. Gdzieś w nas przetrwało wspomnienie o nieszczęsnej andersenowskiej "Dziewczynce z zapałkami", która przecież mogła żyć, gdyby tylko ktoś w porę wyciągnął do niej pomocną dłoń. Patrzymy na radość naszych dzieci i nawet mimo woli pojawia się myśl o tych dzieciach, które z jakichś przyczyn nie mają tyle szczęścia. Widzimy śnieg za oknem i myślimy o tym, że być może ktoś właśnie marznie...

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze chciałam zostawić swój ślad, zmienić jakąś cząstkę świata wokół siebie. Ta akcja daje mi właśnie taką możliwość. Lubię być widoczna, lubię robić szum wokół siebie. Taka już jestem i mam świadomość, że nie są to wspaniałe cechy. Ale dzięki nim może się wydarzyć coś naprawdę wspaniałego

Pamiętaj: jeśli podoba Ci się akcja, ale z jakichś względów (np. finansowych) nie możesz się do niej przyłączyć - możesz pomóc, przekazując informację dalej! Może kogoś z Twoich znajomych zainteresuje taka forma pomocy.

Na koniec chciałabym podzielić się z Wami wspaniałym artykułem, który ukazał się na blogu Passion Piece. Mam wrażenie, że Natalia opisała to wszystko jeszcze lepiej i składniej, niż ja byłam w stanie!
Przyznam, że już prawie nauczyłam się tego artykułu na pamięć - czytam go sobie czasem na poprawę nastroju, a jestem humorzasta ostatnio ;)
https://passionpiece.com/pl/2018/12/01/akcja-charytatywna-dla-przyszlych-mam-czyli-o-kulisach-brzuszkowego-mikolaja/.

--




Blogrudzień to wspólna akcja blogerek – odpowiednik blogowego kalendarza adwentowego, tyle, że trwa do końca grudnia i ma przerwę świąteczną na 'prawdziwe życie' W trakcie trwania akcji przeczytasz wiele wartościowych wpisów i poznasz masę cudownych kobiet!
W roku 2018 Blogrudzień ponownie zaczyna Ewelina i w swoim Pozytywnym Domu opowie o magii Świąt. 2 grudnia Emilia jako część Zgranego Teamu pokaże nam piękne świąteczne książeczki dla dzieci. 3 grudnia Martyna na swoim blogu Szczęśliwa Siódemka opowie o charytatywnej akcji mikołajkowej. 4 grudnia Wysmakowana Karolina podpowie, co podarować dzieciom na Święta. 5 grudnia Kasia, czyli Tarapatka podpowie, jak nie dać się zwariować w tym całym prezentowym szale. 6 grudnia na blogu Dagmary – dziubdziak.pl poznasz wspaniałe zimowe i świąteczne zabawy. 7 grudnia Blond Pani Domu Mirka opowie o wspomnieniach towarzyszących Świętom. 8 grudnia Agnieszka na agumama.pl przypomni, że czas wstawić bigos 9 grudnia Młodamamma Karolina zainspiruje nas sposobami na piękne zapakowanie świątecznych prezentów.
10 grudnia Młoda Mama Pisze, czyli Sylwia pokaże nam magiczne miejsca, które warto odwiedzić w świąteczno-zimowym okresie. 11 grudnia Małgosia wraz ze swoimi Jaśkowymi Klimatami wprowadzi nas w klimat Świąt pokazując świąteczne ozdoby. 12 grudnia Agnieszka zaprezentuje nam świąteczne DIY na swoim 321startdiy.pl. 13 grudnia Magda M. pokaże, w co ubrać się na Wigilię. 14 grudnia Magda na mumslife.pl pokaże nam tekst pod tytułem "10 dni do świąt, czyli jak to wszystko przygotować, nie zwariować i znaleźć czas dla siebie". 15 grudnia Agata, czyli Beztroska Mama zaprezentuje listę filmów wprowadzających w świąteczny nastrój. 16 grudnia Mama Carla będzie kontynuować filmowy nurt i pokaże świąteczne bajki i filmy dla dzieci. 17 grudnia Asia i jej Humory Zmory przedstawią sposoby na spędzanie Świąt Bożego Narodzenia. 18 grudnia Marta na swoim blogu Dzieciorka pokaże kolejną odsłonę godnych polecenia książeczek dla dzieci ze Świętami w tle. 19 grudnia Ania z kulinarnego bloga Zjem Cię pokaże przepis na kruche ciasteczka na choinkę.
20 grudnia Ania na swoich Kęsach Codzienności pokaże przepis na cudną świąteczną struclę makową. 22 grudnia swój grudniowy temat zaprezentuje Karolina z bloga Małe i duże dziecięce podróże. 23 grudnia Ela z bloga Mama pod prąd opowie o tym, jak dzięki macierzyństwu na nowo odkryła magię Świąt. 29 grudnia Magda z bloga AsertywnaMama.pl zmierzy się z wątpliwościami, czy mamy niemowlaków mogą się wybrać na Sylwestra, 30 grudnia Monika, czyli Mama na Całego podpowie co robić, gdy Twoje nastoletnie dziecko wybiera się na Sylwestra. Zapraszamy, bądźcie z nami!