Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tata. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 grudnia 2019

Dzień, w którym skończył się bunt dwulatka.



Miałam nadzieję, że może uda mi się obudzić dzisiaj przed 5:05, czyli przed godziną, o której trzy lata temu Robert otworzył swoje piękne oczka i wydał z siebie pierwszy krzyk. Ale umówmy się, to strasznie wczesna pora ;) Na szczęście poranne okrzyki nie weszły mu w nawyk. Jeszcze godzinę później nasz Urodzinek spał smacznie z jasnymi włoskami rozsypanymi na poduszce.

Tak, zaprosiłam Was tu dzisiaj, żeby opowiedzieć Wam o moim trzyletnim już (a nie dwuletnim) chłopczyku. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? ;) 

Dobrze pamiętam Roberta sprzed trzech lat. Był duży jak na noworodka, prawie całkiem łysy, z delikatnym jaśniutkim meszkiem na głowie, z gładką buźką, prześliczny. Starałam się zapamiętać każda chwilę, niczego nie stracić, bo wiedziałam, że te chwile, kiedy jest taki maleńki, miną bezpowrotnie znacznie szybciej niż można byłoby się spodziewać. I rzeczywiście, minęły! Ale uwierzcie mi, że teraz jest jeszcze cudowniej.

Co jest najpiękniejsze w byciu mamą trzylatka?


Mogę dowiadywać się od niego różnych rzeczy.

Na przykład, jak nazywają się jego koledzy i koleżanki. Nawet ta ulubiona koleżanka! Wiem, że uczyli się piosenki o Mikołaju, a wcześniej - bardzo ładnego wierszyka o przedszkolu. Wiem, że na wycieczce widział króliczki. Nie tylko ja pokazuję mu świat, ale on też zaprasza mnie do swojego świata i opowiada mi o przeżyciach z całego dnia. 

Mogę wdawać się z nim w dyskusje.

A powiem Wam, że potrafi dyskutować! Cieszy mnie, że gdy zadaję mu pytanie, mogę liczyć na odpowiedź. Kiedy coś mu nie odpowiada, potrafi mi powiedzieć, o co chodzi. Kiedy chce coś uzyskać i przekonać mnie do czegoś, potrafi wdzięczyć się i łasić jak kotek! Uwielbiam te zdania, które musiał usłyszeć najpierw z moich ust, wypowiadane jego słodkim głosikiem.

Mogę się z nim śmiać. 

Kiedy udaje małpkę, kiedy stwierdza, że dynia na surowo jest "bleee!", kiedy coś go mocno rozbawi, kiedy cieszy się z niespodzianki, kiedy bawi się z braciszkiem. Czasem śmiejemy się bez powodu, po prostu dlatego, że mamy świetny nastrój.

Mogę się z nim bawić.

Mam na myśli aktywną, angażującą zabawę, włącznie z odgrywaniem ról. Ostatnio ulubioną zabawą jest udawanie "pani doktor" i wypisywanie recept na bolące kolana lub stopy. Całusy też pomagają ;)

Mogę patrzeć na jego czułość i troskę.

Oczywiście, sama też doświadczam tych jego czułych gestów. Przytula mnie, głaszcze, bawi się moimi włosami. Daje mi buziaka, gdy jedzie do przedszkola. Martwi się, gdy coś mnie boli. Jest moim kochanym, troskliwym małym przyjacielem.

Mogę się wzruszać z jego powodu.

Jak choćby wtedy, gdy znalazł przypadkiem zdjęcie męża, które noszę w portfelu. Spojrzał, przytulił z czułością do serduszka i powiedział: "moje tatuś!" (tak, rodzajniki się czasami mylą) ;) 

Mogę być z niego prawdziwie dumna.

Och, dumna jestem zawsze, każdego dnia. Z maleńkiego Michasia oczywiście również. Ale są takie momenty, gdy Robert bardzo mocno zaskakuje mnie swoją dojrzałością. Na przykład w sklepie, gdy pomaga mi ułożyć zakupy na taśmie, a potem cierpliwie czeka, aż wszystko spakuję - choć dobrze wiem, jak wielką ma ochotę na smakołyk, który tam leży wśród tych zakupów. Albo kiedy daje większe, sprawniejsze autko swojemu braciszkowi, a sam bawi się mniejszym.  Albo kiedy stara się zapiąć kurtkę, choć wcale nie chce jej mieć na sobie - ale wie, że trzeba, bo na zewnątrz jest zimno. Takich sytuacji jest naprawdę dużo.


Bycie mamą dwulatka okazało się niezwykłą przygodą, która wiele mnie nauczyła, dostarczyła niezapomnianych wrażeń i wzruszeń, choć też nieraz przynosiła frustrację i bezradność, bo określenie bunt dwulatka nie wzięło się znikąd. Nawet jeśli wiem, że tak naprawdę to nie jest żaden bunt, tylko próba poradzenia sobie z całym ogromnym wachlarzem emocji, trudnych dla maleńkiego jeszcze, zagubionego, bardzo szybko rozwijającego się człowieczka. Teraz ta przygoda się skończyła, na szczęście będę mogła przeżyć ją jeszcze raz, z Michasiem. Tymczasem Robert ma dla mnie kolejną podróż w nieznane - bunt trzylatka? Ha, nic strasznego :) Damy radę!

poniedziałek, 12 marca 2018

Tatą być


Było już dobrze po piętnastej. Robert przerwał nagle zabawę i zawołał radośnie: Tata!
Zaczęłam nasłuchiwać. Rzeczywiście, w korytarzu zaskrzypiały drzwi i ewidentnie ktoś zdejmował właśnie buty.
Zwróciłam się do synka:
- Jesteś pewien? Wiesz, kto do nas przyszedł?
- Tata! - wołał jeszcze radośniej.
- Na pewno? Tata przyszedł?
- Tata! Tata! Tata!
Kiedy mąż otworzył drzwi i wszedł do pokoju z tym swoim wzruszonym uśmiechem na twarzy, Robert podbiegł do niego, ciągle wykrzykując Tata! i wyciągając maleńkie rączki do góry.

Nie zawsze jest taki czujny. Czasem orientuje się, że tata już przyszedł dopiero wtedy, gdy tata jest już w pokoju. Wtedy na buzi naszego synka pojawia się zaskoczona minka i promienny uśmiech. A po chwili słyszymy radosny okrzyk: Tata! i już maleńkie nóżki biegną szybko, a malutkie rączki wyciągają się w górę, żeby przywitać, żeby przytulić.


Kiedy zostajesz tatą, wszystko się zmienia



To banał, ale chyba tak naprawdę nie każdy zdaje sobie sprawę z ogromu tych zmian, dopóki to się nie wydarzy. Pamiętam, jak sama tłumaczyłam kiedyś mniej więcej tymi słowami: Przecież na początku jest dziewięć miesięcy ciąży, potem dziecko przez większość czasu tylko śpi i je, czyli od momentu zapłodnienia masz jeszcze co najmniej rok, zanim będzie czym się przejmować! Och, jak mnie to dzisiaj bawi :) 

Zmiany zaczynają się od razu, czyli od momentu, kiedy partnerka pokazuje Ci, za przeproszeniem, posikany patyczek z dwiema kreskami, który w zależności od nastawienia jest dla Ciebie albo najpiękniejszym, albo najbardziej przerażającym widokiem w życiu. Zmiany zaczynają się, kiedy ona jest w ciąży. 

Ile jest ciąż, tyle jest przebiegów ciąży, jedne kobiety kwitną, czują się rewelacyjnie do samego końca, inne lądują kilkakrotnie w szpitalu, słabną, chorują i generalnie przez większość czasu leżą. Jednak nawet jeśli Twoja partnerka ma szczęście należeć do tej grupy szczęściar, które znoszą ciążę dobrze, możesz spodziewać się, że któregoś dnia odbierzesz telefon i usłyszysz: Przyjedź po mnie, nie dam rady sama wrócić do domu. Któregoś wieczoru ona być może niespodziewanie wybuchnie płaczem, bo w żadnej pozycji nie jest jej wygodnie. Jeśli dotąd Wasze relacje opierały się na równości i partnerstwie, musisz liczyć się z tym, że od tej pory to Ty jesteś tym trochę silniejszym partnerem, tym spośród Was dwojga, które musi zadbać o swoją drugą połowę.

Ale to nie wszystko. Podczas wspólnych zakupów trochę z ciekawości, a trochę przypadkiem skręcicie w alejkę z ubrankami i akcesoriami dla niemowląt. I może się okazać, że te małe ubranka i buciki będą dla Ciebie prześliczne. Ty, twardzielu, mężczyzno nieskłonny do wzruszeń możesz nagle mieć uśmiech dookoła głowy na widok uroczych śpioszków. Może nawet je kupisz. Przecież już niedługo się przydadzą.

Kiedy pójdziesz z matką Twojego dziecka na USG i zobaczysz, jak ta mała istota w jej brzuchu zaczyna coraz bardziej przypominać człowieka, zobaczysz na ekranie rączki, nóżki, twarz, nosek, może zobaczysz, jak ziewa - może się zdarzyć, że się wzruszysz. Tak tylko ostrzegam.

Kiedy rodzi się dziecko



Czekają Cię piękne, ale i trudne chwile. Tak jak i trudne chwile czekają Twoje dziecko, które właśnie opuściło swoją bezpieczną, dobrze znaną przestrzeń życiową i musi się zaadaptować w nowym środowisku. Może się zdarzyć, że przez długi czas tylko ramiona mamy będą w stanie przynieść Twojemu dziecku ukojenie. To może być niełatwe doświadczenie; przez pewien czas możesz się czuć tym drugim rodzicem.

Twoja partnerka też musi przystosować się do nowej sytuacji. Właśnie została mamą, w jej ramionach leży bezbronna istota całkowicie zależna od niej. Może będzie się czuła, tak jak ja, trochę jak automat, tak zadaniowo: nakarmić dziecko, utulić dziecko do snu, przebrać dziecko, umyć dziecko, nakarmić dziecko... Po czym, gdy zaproponujesz jej jakąś miłą rozrywkę, coś z czasów, gdy spędzaliście popołudnia tylko we dwoje, ona szczerze się zdziwi: po co? Przecież ona ma tyle na głowie. Musi zająć się dzieckiem.

Kiedy weźmiesz swoje maleńkie dziecko na ręce, możesz czuć obawę, że zrobisz mu krzywdę, przecież to wszystko jest takie małe! Te rączki, paluszki! Nie bój się. Taki mały człowiek nie jest wbrew pozorom aż tak kruchy. Przetrwał poród, a to jest nie lada wyzwanie. Twój ostrożny, czuły dotyk nie zrobi mu krzywdy.

Karmienie i nie-karmienie


Twoja partnerka prawdopodobnie będzie, tak jak ja, karmić piersią. To jest dla wielu mam przepiękne doświadczenie, pozwalające na zbudowanie niezwykłej więzi z dzieckiem. Co jakiś czas pojawia się pytanie: gdzie w tym wszystkim miejsce dla ojca?

(Nie zapomnę nigdy, jak mój mąż demonstrował kiedyś, jaką minę miał synek, gdy próbował raz "pożywić się" u taty. Zgodnie z relacją, mały spróbował, rozejrzał się dookoła i w końcu zawołał dość rozpaczliwie: mamaaa!) :)

Na to pytanie próbowali odpowiedzieć producenci mleka modyfikowanego, reklamując swój produkt jako mleko, którym może karmić i tata. Promotorzy karmienia piersią odbili jednak piłeczkę, tłumacząc, że przecież tata może karmić dziecko również mlekiem matki, odciągniętym, podanym w butelce. Najbardziej jednak w całej tej dyskusji podoba mi się zdanie Hafiji, której blog bardzo Wam wszystkim polecam - jest ona wyjątkową ekspertką w dziedzinie karmienia piersią. Otóż Hafija ujęła to tak:

Ojciec ma unikalne zadanie, bo jest to pierwsza osoba, która pokazuje dziecku, że miłość nie zawsze przychodzi z jedzeniem.

Dokładnie tak. Dodam jeszcze, że moim zdaniem tata Roberta potrafi o wiele umiejętniej utulić dziecko do snu niż ja. I nie jest to wcale kurtuazja z mojej strony. Ja zazwyczaj po prostu daję synkowi pierś i on przy niej zasypia, mąż nie ma tego koła ratunkowego do dyspozycji, musi więc radzić sobie bez niego - i robi to świetnie.

Dziecko rośnie tak szybko



Ten czas, kiedy Twoje dziecko jest bezbronną kuleczką wtuloną w mamę, skończy się szybciej niż przypuszczasz. Wkrótce zacznie się przemieszczać, potem postawi pierwsze kroki. Niedługo usłyszysz to piękne słowo "tata". Zobaczysz, jak dziecko z fascynacją odkrywa, że posiada pępek i usłyszysz, jak po raz pierwszy śpiewa po swojemu zasłyszaną w radio piosenkę. W tym czasie Ty nauczysz się perfekcyjnie zmieniać pieluchę i nawet nie przypuszczasz jeszcze, jakim zachwytem będzie Cię napawał widok zdrowej kupy :) Będziesz potrafił rozbawić swoje dziecko jak nikt inny, pierwszy zaczniesz rozróżniać w jego dziecięcej paplaninie poszczególne słowa i nauczysz się interpretować różne rodzaje jego płaczu. Nawet nie przypuszczasz jeszcze, jak wiele będziesz umieć.

Czekają Cię lata pełne bezwarunkowej miłości, ale też wielkiej odpowiedzialności. Te małe oczka będą wpatrzone w Ciebie jak w drogowskaz. Będą uczyły się na Twoim przykładzie. Te małe uszy będą słuchały Twoich słów i będą w nie wierzyć bezgranicznie, bo przecież tata tak powiedział. Te małe nóżki będą biegły w Twoją stronę. Ta mała głowa będzie uczyć się od Ciebie i chłonąć jak gąbka to, co masz jej do przekazania. To małe serduszko będzie się uczyło od Ciebie, jak kochać.

- Robaczku, kochasz tatusia?
- Tak!
- Kochasz tatusia! Naprawdę?
- Taaak.
- A wiesz, że tatuś też ciebie bardzo kocha?
- Mhmmmm...

środa, 13 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 13: Ł jak Łyk szampana - Robert skończył roczek!

365 niezwykłych dni. 12 miesięcy wyjątkowych wspomnień.


Pierwsze dni... Byłeś wtedy dużym, zdrowym, pięknym noworodkiem o jasnych włoskach i jasnej, pucołowatej buźce. Jak to stwierdzał każdy, kto Cię widział po raz pierwszy, wyglądałeś na starsze dziecko, nawet kilkumiesięczne. Cieszyłeś się opinią jednego z najgłośniejszych noworodków na oddziale, ale szybko zyskałeś również opinię najbardziej wyprzytulanego dzidziusia na całym oddziale. Swoją imponującą wagę 4 kg traciłeś w dość szybkim tempie, co zaczynało nas niepokoić, bo niewiele brakowało, żeby Twoja utrata wagi przekroczyła dopuszczalne 10%. Ale potem zacząłeś jeszcze szybciej przybierać na wadze. 

Kiedy zawoziliśmy Cię do domu, byłeś przerażony i ciężko było Cię uspokoić, płakałeś głośno praktycznie przez cały czas. W domu zmęczony zasnąłeś, okryty kocami, a ja niespokojnie krążyłam wokół Ciebie i starałam się ulepszyć każdy skrawek Twojego małego świata. Wyglądałeś tak krucho i bezbronnie, że nie potrafiłam powstrzymać się od łez.


Po porodzie byłam w emocjonalnej rozsypce, ale szybko zaczęłam sobie radzić. Jest coś w tych wszystkich opowieściach o matczynym instynkcie. Nasza cudowna położna powiedziała mi na wizycie domowej: "Wiedziałam, że kto jak kto, ale pani sobie poradzi! Pani rozumie macierzyństwo. Gdyby wszystkie mamy były takie jak pani, to ja bym była bezrobotna!". Przechowuję te słowa w sercu, bo dodają mi pewności siebie w tej zupełnie nowej roli życiowej, do której nigdy nie jest się idealnie przygotowaną.

Jeden miesiąc... Wkroczyłeś w drugi miesiąc swojego życia z uśmiechem na twarzy. To już nie był ten bezwiedny uśmiech noworodka, ale prawdziwy wyraz radości. Wybrałeś dzień, o którym wszyscy mówili, że to najbardziej depresyjny dzień w roku. Dla nas taki nie był :)

Dwa miesiące... Byłeś wtedy tzw. idealnym dzieckiem, przesypiałeś noce, w dzień potrafiłeś się przez dłuższą chwilę zająć sam sobą, przez większość czasu byłeś pogodny i zdrowy. Uwielbiałeś leżeć na brzuszku, podnosiłeś wysoko główkę, próbowałeś pełzać, turlałeś się. Ale też zdarzyło się, że spadłeś z łóżka! Byłam tuż przy Tobie, zabrakło centymetrów, żebym zdążyła Cię złapać. Tak się bałam o Ciebie! Ale nic Ci się nie stało.

Trzy miesiące... Już wtedy byłeś duszą towarzystwa. Uwielbiałeś być wśród ludzi, nawet jeśli było ich dużo. Szczególnie polubiłeś taniec. Tak mocno przytuliłeś się do cioci, gdy razem tańczyliście! Pełzałeś już bardzo ładnie, ciężko Cię było zatrzymać w jednym miejscu. Wszystko Cię interesowało.

Cztery miesiące... Spędziliśmy wspólnie Wielkanoc. Dla Ciebie to na pewno było silne przeżycie, dla mnie nie mniej emocjonujące. Poczułam, jakie to uczucie, kiedy jest się matką i najbardziej przerażającą rzeczą na świecie jest wizja, że ktoś kiedyś mógłby zrobić krzywdę mojemu dziecku. Wielkanoc to takie trudne święto dla mam ;)

Ale byliśmy też po raz pierwszy w kościele :) A potem spadł deszcz i czekaliśmy, aż tata przyjedzie po nas samochodem. Spałeś sobie spokojnie, a ja przeżywałam w kościele swoje wyjątkowe, jedyne i niepowtarzalne sam na sam.

Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiły się Twoje dwa pierwsze zęby, ale to musiał być ten miesiąc. Wcześnie, prawda?

Pięć miesięcy... i kolejne ważne religijne wydarzenie: Twój chrzest! Trochę się rumienię na to wspomnienie, bo mam wrażenie, że byłam podczas tego wydarzenia strasznie nieporadna. Nie było żadnej próby ani instrukcji, a w innych parafiach te chrzty wyglądały inaczej. Trochę nie wiedziałam, co i kiedy mam robić. Ty za to byłeś perfekcyjny i bezbłędny, najpierw sobie spokojnie leżałeś, a potem bawiłeś się białą szatką.


Spotkałeś tego dnia wyjątkowo dużo kochających Cię ludzi. Świetnie się wszyscy razem bawiliśmy.

Zacząłeś podejmować pierwsze próby siadania i stawania. Zawsze byłeś ambitny. Ciągle przewracałeś się na brzuszek, nawet w wózku na spacerze, nawet w kąpieli. Coraz więcej rzeczy Cię interesowało, zacząłeś zwracać uwagę na nasze przekąski i na przedmioty, których używamy.

Pół roku... to był czas wielkich rewolucji. Nauczyłeś się siadać. Zacząłeś raczkować, choć ciągle jeszcze wolałeś pełzać. Kupiliśmy Ci kojec, w którym świetnie się bawiłeś. Zacząłeś jeść coś innego niż tylko moje mleko. Na początku myślałeś, że to taka nowa zabawa, mama wkłada Ci łyżeczkę do buzi. Ale zjadałeś wszystko bardzo ładnie.

Zrobiło się bardzo ciepło, często chodziliśmy na spacery, spotkałeś dużo nowych osób. Musieliśmy uważać, żebyś nie był za ciepło ubrany i żeby nie świeciło na Ciebie zbyt ostre słońce. Trochę to było męczące, ale teraz tęsknię za tymi upalnymi dniami ;) 

Spałeś już dość mało w ciągu dnia. Odkryłam przy okazji zasadę zachowania energii: dziecko, które było spokojne w ciągu dnia, zachowało tony energii na zabawę w nocy!

Siedem miesięcy... Pojawił się kolejny ząbek. Próby mycia zębów szczoteczką jeszcze Cię nie przekonały, musieliśmy sobie radzić inaczej. Raczkowałeś już po całym domu. Zdarzało się, że spędzałeś czas w swoim kojcu z zabawkami, od jakiegoś czasu jednak traktowałeś go trochę jak więzienie i szybko zaczynałeś protestować, gdy czułeś, że już jesteś tam za długo. W łóżeczku już w ogóle przestałeś przebywać, bo nauczyłeś się w nim stawać i zaistniało ryzyko, że z niego wyskoczysz ;) W tym miesiącu zacząłeś też stać bez trzymanki. Zacząłeś wstawać w wózku i baliśmy się, że w końcu z niego wypadniesz, dlatego przesiedliśmy się na spacerówkę.

Osiem miesięcy... Ziup! Ziup! Śmieszne słowo? Nie zapomnę nigdy, jak się zaśmiewałeś, kiedy to słyszałeś! Sam też mówiłeś już coraz więcej, najczęściej oczywiście "mama". Zacząłeś też śpiewać, a właściwie podśpiewywać. Bardzo lubisz, kiedy my z tatą śpiewamy.

Twoją ulubioną zabawą stało się bębnienie - w cokolwiek... Czasem nawet w kota, ale wtedy oczywiście protestowaliśmy.

Dziewięć miesięcy... To był świetny czas, każdego dnia uczyłeś się nowych rzeczy. Zacząłeś chodzić, trzymając się mebli. Nauka chodzenia bywa trudna, dlatego nieraz się przewracałeś, ale radziłeś sobie z tym bardzo dzielnie.

Tak jak przewidywaliśmy, wraz z rozwojem ruchowym rozwinął się u Ciebie lęk, że mama znika Ci z oczu. Ciężko znosiłeś nawet bardzo krótką rozłąkę. Z czasem zacząłeś też na szczęście zauważać tatę. 

Dziesięć miesięcy... Jak dotąd, najtrudniejsze chwile w Twoim życiu. Najpierw wypadek, potem choroba. Strasznie się bałam, kiedy miałeś taką wysoką gorączkę! Mieliśmy z tatą mnóstwo zmartwień i w związku z tym byliśmy często nerwowi, co na pewno też na swój sposób odczułeś. A jednak nawet w tych trudnych dniach zdołałeś nauczyć się nowej umiejętności - schodzenia z łóżka! Wreszcie nie musieliśmy się obawiać, że obudzisz się sam i spadniesz z łóżka. Dało to mnie i tacie trochę więcej swobody.

Jedenaście miesięcy... Oj, dużo się działo. Zacząłeś chodzić! Bez trzymanki! Najpierw to były bardzo nieśmiałe i dość przypadkowe próby, kiedy coś zaintrygowało Cię do tego stopnia, że zapominałeś, że musisz się czegoś trzymać. Ale wreszcie nadszedł czas i na zupełnie śmiałe kroki! Nowa umiejętność tak Cię ucieszyła i zafascynowała, że zacząłeś chodzić po całym pokoju. Ale potem wróciłeś do raczkowania, póki co to dla Ciebie nadal szybsza forma przemieszczania się :)

Po raz pierwszy bawiłeś się z innymi dziećmi, śmialiśmy się, że poznałeś pierwszą dziewczynę :) Rodzinne wyjścia do pizzerii stały się wreszcie atrakcją dla całej rodziny. W czasie, gdy my siedzimy przy stole, Ty bawisz się w kąciku zabaw. I tylko czasami stwierdzasz, że kącik jest za mały i postanawiasz pozwiedzać całą pizzerię :)

Bardzo zżyłeś się z tatą, co nas ogromnie cieszy. Często go wołasz: "tata, tata!' i już wiemy, że to nie są przypadkowe zbitki liter, ale naprawdę wiesz, co oznaczają.

Na nowo polubiłeś swój kojec, a to dlatego, że nauczyłeś się wchodzić do niego i wychodzić z niego :) Cóż, coś za coś. Nauczyłeś się też bawić, wkładając jedną rzecz do drugiej. To trochę kłopotliwe, zwłaszcza gdy wrzucasz swoje zabawki do kosza na papier albo do dzbanka z herbatą ;) Doskonale rozumiesz słowo "nie", natomiast nie wiesz jeszcze tego, że kiedy mama i tata mówią "nie", to Ty powinieneś przestać robić to, co robisz. A często słyszysz "nie", bo dziwnym trafem najbardziej interesują Cię te rzeczy, których nie wolno Ci ruszać.

Za to nauczyłeś się pięknie jeść samodzielnie. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten dzień! Teraz po prostu siedzisz w swoim krzesełku i jesz to, co Ci przygotowałam, a ja w tym czasie mogę w spokoju jeść własny posiłek :)

Rok.


Budzisz się ze śmiechem, od rana jesteś samą radością. Mrużysz oczy w uśmiechu zupełnie jak Twój tata. Opowiadasz mi coś w swoim języku, mówisz całe zdania tym swoim słodkim, uśmiechniętym głosikiem, zmieniasz intonację, raz pytasz, raz oznajmiasz, tylko ja nie rozumiem z tego ani słowa :) Próbujesz nakarmić mnie swoją kaszką i ogromnie Cię to bawi.

Jesteś najpogodniejszą, najpiękniejszą, najbardziej zachwycającą istotą ludzką, jaką znam. Od roku nieprzerwanie każdego dnia zadziwia mnie cud, jakim jesteś. Wydaje się, że tak szybko ten czas minął... A jednak każdy dzień tego roku miał znaczenie, każdy przynosił kolejne cudowne niespodzianki.


Może przeczytasz kiedyś te słowa, synku. Nie miej do mnie żalu, że tak lubię wracać myślami do tych dawnych dni, których Ty nawet nie pamiętasz. Taka już jestem, lubię celebrować wspomnienia. Ale dobrze wiem, że to, co najpiękniejsze, jest jeszcze przed nami.

Wszystkiego najlepszego, Promyku Słońca, Roberciku, mój Ty Urodzinku. Rośnij zdrowo i pięknie. Kocham Cię z całego serca.







wtorek, 11 lipca 2017

O snach.


Przeżyłam w swoim życiu dwie spektakularne katastrofy: jedną miłosno-związkową, drugą zawodowo-finansową. Z perspektywy czasu uważam, że gorsza była ta druga, gdyż jej bezpośrednie skutki odczuwam do tej pory. Dodajmy do tego cały burzliwy okres mojego dorastania, które nawet jeśli przypominało w czymś znane seriale młodzieżowe, to ja raczej nie byłam w tym serialu żadną z postaci, którymi kiedykolwiek chcieliście być. Niestety, los obdarzył mnie wyjątkowo trwałą pamięcią, co sprawia, że moja kolekcja złych wspomnień jest znacznie większa niż bym tego chciała. Mimo tego wszystkiego, jestem absolutnie przekonana, że nigdy nie przeżyłam nic gorszego niż kilka tygodni temu, kiedy przyśniło mi się, że moje dziecko nie żyje.

Pojawienie się dziecka odkryło przede mną i moim mężem całkowicie nowy poziom koszmarów sennych. W ciągu tych niespełna siedmiu miesięcy obojgu nam dwukrotnie śniła się śmierć synka, a ja mogę do tego zestawienia dopisać jeszcze dwa sny o tym, jak zostawiłam Roberta samego gdzieś poza domem i potem długo próbowałam go znaleźć. A także sny o tym, że mały chodzi sobie swobodnie po łóżku i lada chwila z niego spadnie.

Z reguły im spokojniej Robert śpi, tym bardziej pokręcone są nasze sny. Tak jakby podświadomość przygotowywała nas na to, że jeśli dziecko jest zbyt długo ciche, to znaczy, że sytuacja jest w jakiś sposób nietypowa. Najczęściej gwałtowne przebudzenie jednego z nas budzi i jego. Potem on zazwyczaj zasypia bez trudu. My - z trudem albo wcale.

"Nie mogę zasnąć, bo jak zamykam oczy, znowu to widzę", powiedział mój mąż niedawno w nocy po jednym z takich przebudzeń. Chyba nigdy nie zapomnę, jaki był wtedy poruszony i jak przepraszał synka za jakieś swoje nieistniejące winy, które we śnie doprowadziły do tragicznych wydarzeń. Ja zasnąć mogłam, więc obróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy, aby śnić o długim, upalnym i pełnym różnych perypetii dniu, który kończył się tak, że miałam coś do załatwienia na dworcu w Warszawie, więc udałam się tam razem z małym w foteliku, po czym w drogę powrotną wyruszyłam już bez fotelika... Obudziłam się rano, zlana potem i przerażona, ale szczęśliwa, że to się nie wydarzyło.

A jeszcze niedawno taki śmiech pomieszany z irytacją budziły we mnie hasła krążące po Internecie, wypisane piękną czcionką na jakimś słodkim obrazku z małymi stópkami i serduszkiem z dłoni. Prawdziwą miłość i strach poznasz dopiero, gdy zostaniesz rodzicem. Dziś nadal twierdzę, że poznałam prawdziwą miłość kilka lat przed tym, zanim zostałam matką. Ale strach? Bywałam przerażona. Bywałam bezradna. Bywałam zdruzgotana. Zdarzało mi się czuć, że moje życie się skończyło. I żadne z tych uczuć nie było nawet w połowie tak okropne jak te kilka minut, może sekund, kiedy myślałam, że mojego dziecka już ze mną nie ma. 

Przepraszam. Wiem, że różne rzeczy zdarzają się w życiu i wiem, że może się tak zdarzyć, że te słowa przeczyta jakaś mama, dla której to doświadczenie jest zupełnie realne. Nie wiem i nie wyobrażam sobie, co przeżyłaś. Całe moje doświadczenie to tylko sen. Rano już było po wszystkim.

Przede mną wiele snów, i wiele nowych strachów, których jeszcze nie znam. Będę śnić o jego pierwszych krokach, o pierwszych wyjściach z domu, o jego szkole, o jego pierwszych znajomościach. Będę się bać. I będę się mierzyć z jego strachem, z jego pierwszymi nocnymi koszmarami, z pierwszymi katastrofami w jego życiu. Przetrwamy to wszystko razem. Modlę się tylko o to, żebym zawsze miała o kogo się bać.

czwartek, 22 czerwca 2017

Mąż i ojciec.


Nie mogło dzisiaj zabraknąć tego tematu. Jutro jest przecież taki ważny dzień. Podwójne święto: rocznica ślubu i Dzień Ojca. I o ile to będzie już piąta rocznica ślubu, Dzień Ojca będziemy świętować po raz pierwszy.

Pamiętam te wszystkie rocznice, pamiętam też sam dzień ślubu - romantyczny, trochę nerwowy, ale pełen ciepła, słoneczny, spędzony w gronie bliskich ludzi. Choć żyję z dnia na dzień, lubię jednak wracać do wspomnień, a tych mamy mnóstwo, znacznie więcej niż pięć lat.

Pamiętam, jak się poznaliśmy.


Właściwie to akurat pamiętam najsłabiej. Naszemu pierwszemu spotkaniu nie towarzyszyły żadne wyjątkowe okoliczności. To nie był dzień, który zostaje w pamięci i do którego wraca się z sentymentem, to był jeden ze zwyczajnych dni, takich, w których budzisz się rano i robisz to, co zawsze, a wieczorem idziesz spać. Któreś lutowe lub marcowe popołudnie w szkole.

Pamiętam, że mi się spodobał, ten nowy chłopak w szkole. Pomyślałam o nim, że jest w moim typie. Wiecie, jak to jest - macie swój typ? Jednej podobają się opaleni bruneci, innej jasnoocy blondyni, a mnie podobali się zawsze dokładnie tacy mężczyźni jak on. To aż dziwne uczucie, spotkać kogoś takiego. W każdym razie - spotkałam go, spodobał mi się i poszłam dalej, nie szukałam nowych znajomości ani tym bardziej nowego związku. Byłam wówczas zajęta zacieśnianiem ówczesnego, tak z miesiąc-dwa przed zaręczynami.

Lubię patrzeć czasami na mojego męża, ojca mojego dziecka i szukać w nim tego ładnego chłopaka ze szkoły, którego widziałam wtedy po raz pierwszy i zupełnie nic o nim nie wiedziałam. To takie niesamowite, że ta najbliższa osoba była kiedyś zupełnie obcą, że przez wiele tygodni, nawet miesięcy to był po prostu kolega ze szkoły i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby stać się dla mnie kimś więcej. Pewnie nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać.

Pamiętam, jak się kłóciliśmy.


Kilka dni temu moja przyjaciółka, chrzestna Roberta powiedziała nam, że zna tylko jedną idealną parę i to jesteśmy my. Do ideału nam bardzo daleko, ale skłamałabym twierdząc, że nie wiem, skąd się biorą takie opinie. Jesteśmy tą parą, tą wiecznie zakochaną, nierozłączną dwójką, na których niektórzy nie mogą patrzeć, a inni wręcz przeciwnie - patrzą z przyjemnością i, jak twierdzą, odzyskują wiarę w miłość. 

To miłe, niemniej wcale nie jesteśmy idealni. I kłócimy się. O wszystko: o to, że jedno z nas zrobiło minę, a drugie powiedziało coś za cicho, za to z kolei pierwsze za głośno, o to, że jedno było pewne, że drugie coś zrobi, a drugie nie zrobiło i to pierwsze wcale nie powinno było być takie pewne. O to, że jedno powinno było się domyśleć, a drugie jest proste i się nie domyśla, a to pierwsze myślało, że to drugie miało coś innego na myśli. Czasami nawet nie wiemy, o co się kłócimy.

Pamiętam, jak pokłóciliśmy się o dziecko, czy raczej o hipotetyczną możliwość posiadania dziecka w przyszłości. Chyba tylko raz to się zdarzyło. Jakiś tydzień przed ślubem kościelnym, tuż po naukach przedmałżeńskich. To był najwyższy czas na taką rozmowę, nieprawdaż?

Mój mąż nie widział siebie absolutnie w roli ojca. Ja też go w tej roli nie widziałam. Ani siebie w roli matki. Co do tego byliśmy zgodni.

"Ja sam o siebie wcale nie dbam. Jem byle co, sypiam po kilka godzin dziennie. Boję się, że o dziecko też nie umiałbym zadbać", tłumaczył wtedy.

Lubię wracać myślami do tej dwójki zakochanych dzieciaków, przerażonych perspektywą, że mogliby kiedyś przez przypadek zostać rodzicami i szukać w sobie odpowiedzialności, której w sobie wówczas nie widzieli. To niesamowite, że to byliśmy my, ci sami, tylko kilka lat młodsi, ubożsi o wiele pięknych, ale i wiele trudnych doświadczeń.


Pamiętam, co powiedział mi po porodzie. 


Powiedział mi wiele ważnych i wartościowych rzeczy, ale jedną z nich zapamiętałam szczególnie mocno. Powiedział mi, że jestem piękną dziewczyną. Potrzebowałam tych słów nie dlatego, że czułam się wówczas jak żeńskie wcielenie Quasimodo i rozpoznawałam się w lustrze tylko dzięki logicznemu myśleniu. Potrzebowałam tych słów, bo zapewniały mnie o tym, że nic się nie zmieniło, że on nadal widzi we mnie tę osobę, w której się zakochał, że nie zamieniłam się nagle w automat do karmienia i przewijania noworodka, ale nadal jestem kobietą, nadal jestem dziewczyną, jestem młoda, piękna i kochana. Potrzebowałam tego.

Pamiętam, jak przytulił naszego synka.


Jednej nocy mały wystraszył się i płakał głośno. Mąż był przy nim pierwszy, chwycił go w ramiona i powtarzał "już dobrze, syneczku". Często mam ten obraz przed oczami, zwłaszcza w chwilach takich jak teraz, gdy myślę o nim jako o ojcu. Widzę mocny, pełen miłości uścisk, słyszę czułość i troskę w głosie. W tamtej chwili zobaczyłam, jak wielka i piękna jest więź między nimi.

Tych wspomnień, bardzo przecież świeżych, jest mnóstwo, a codziennie powstają następne. Pamiętam, jak twarz Roberta, który jeszcze chwilę wcześniej był marudny, rozpromieniła się dzisiaj na widok taty. Pamiętam, jak mąż śpiewał synkowi piosenki, których właśnie się uczył, a mały słuchał ich zachwycony. Pamiętam, jak wszyscy troje tańczyliśmy i śmialiśmy się przed lustrem. Pamiętam, jak mąż się ucieszył, kiedy po raz pierwszy nosił synka w nosidełku i szczególnie zachwycał się faktem, że główka dziecka jest na idealnej wysokości, żeby ją całować. Pamiętam, jak malutki zasnął u taty w nosidełku, tak zabawnie odchylając główkę do tyłu. Pamiętam mnóstwo chwil, a wszystkie pełne miłości i uśmiechu.

Nieznajomy chłopak ze szkoły, młody i beztroski mężczyzna tuż przed ślubem, kochający ojciec, którego obserwuję na co dzień - to wszystko jeden i ten sam wyjątkowy człowiek, z którym mam szczęście spędzać życie. Cieszę się, że razem dorośliśmy do tego, żeby stać się rodzicami. Przed nami jeszcze wiele niezwykłych, niezapomnianych chwil - i jeszcze wiele pięknych rocznic.



piątek, 26 maja 2017

10 dowodów na to, że jestem #SuperMama


Miałam pisać inny tekst z okazji Dnia Matki. Może jeszcze go napiszę. Tymczasem trafiłam na jednym z blogów parentingowych na wyzwanie #SuperMama. A co jak co, ale wyzwania uwielbiam :)

Mam uzasadnić w dziesięciu punktach, dlaczego jestem dobrą mamą. Wyzwanie o tyle trudne, że ostatnio wcale nie jestem zachwycona swoimi popisami w tej roli i o wiele łatwiej byłoby mi sporządzić listę dziesięciu rzeczy, które jako matka zawaliłam. Poza tym, moje dziecko to jeszcze niemowlak, tak naprawdę niewiele jest obszarów, gdzie mogę się wykazać - ja go po prostu karmię, przewijam i bawię się z nim. Niełatwo rozpisać to na dziesięć punktów. Ale wyzwanie jest wyzwaniem - zatem próbujemy ;)

Przystępuję więc do bezwstydnych i niekoniecznie zasłużonych przechwałek. Mam nadzieję, że przebrniecie przez nie chociażby po to, by później w komentarzu sprowadzić mnie na ziemię.

1. Jestem dobrą mamą, bo kocham moje dziecko.


Właściwie ten punkt powinien wystarczyć za wszystkie dziesięć. O to przecież tak naprawdę chodzi - o miłość. Której mojemu synkowi nie braknie nigdy, nawet jeśli miałoby mu zabraknąć wielu innych rzeczy.


2. Jestem dobrą mamą, bo daję mojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa.


Po raz pierwszy powiedziała mi o tym pani doktor w szpitalu. Przyszła do nas na obchód, zobaczyła Roberta śpiącego w moich ramionach i powiedziała z uśmiechem:
- To jest najbardziej wyprzytulany dzidziuś na całym oddziale. Na pewno dała mu pani bardzo dużo poczucia bezpieczeństwa. I widać efekty.
Potrafię uspokoić Roberta, gdy się wystraszy lub gdy coś mu dolega. Jest pogodnym, radosnym dzieckiem. Mam wrażenie, że udziela mu się mój spokój i dobre nastawienie.

3. Jestem dobrą mamą, bo wprowadzam wiele osób do jego świata.


Pamiętam, jak Robert był jeszcze kilkutygodniowym noworodkiem, a ja zastanawiałam się, czy mogę już jeździć z tak malutkim dzieckiem w odwiedziny do rodziny. Kiedy poczytałam trochę na ten temat, zrozumiałam, że dla dziecka w jego wieku najciekawszą i najbardziej rozwijającą zabawą jest poznawanie nowych twarzy, słuchanie różnych głosów. Przestałam się więc obawiać i zaczęłam zabierać Roberta w odwiedziny, zapraszać gości do niego, przedstawiać mu kolejne "ciocie" i "wujków". Robert ma dla każdego z nich swój promienny uśmiech. Uwielbia towarzystwo, potrafi nawet zasnąć na rękach u mojej przyjaciółki.


4. Jestem dobrą mamą, bo nie zapominam o sobie.


Owszem, miewam czasem obawy, że pamiętam o sobie za bardzo. Przeważnie jednak udaje mi się całkiem sprawnie łączyć bycie mamą z byciem po prostu mną. Urodzenie dziecka nie zmieniło mnie w inną osobę, nie pozbawiło mnie moich zainteresowań i pasji, nie sprawiło, że przestałam się rozwijać. Już jako mama zaczęłam prowadzić blog, podjęłam nową pracę, zorganizowałam kilka ciekawych wydarzeń. Myślę, że takie podejście jest dobre nie tyko dla mnie, ale i dla Roberta, który będzie mnie obserwować każdego dnia i widzieć, że mama jest interesującą osobą, której świat nie kończy się tylko na nim.

5. Jestem dobrą mamą, bo szanuję decyzje mojego dziecka.


Tak naprawdę chodzi o jego przyszłe decyzje. W tej chwili Robert decyduje co najwyżej o tym, czy będzie leżał na pleckach, czy na brzuszku, a ja choćbym chciała, nie zawsze mogę tę decyzję uszanować. Ale szanuję już teraz wybory, których mój syn dokona w przyszłości. Dlatego m.in. nie publikuję jego zdjęć w Internecie, bo chcę, żeby sam zdecydował o tym, kiedy zostaną one opublikowane - pisałam o tym już w tym tekście. Dlatego nie będę go zmuszać do diety wegetariańskiej, choć sama nie jem mięsa - jak dorośnie, może podjąć decyzję o zostaniu wegetarianinem, wcześniej pozna smak mięsnych potraw. Nie robię nawet w żartach żadnych planów odnośnie tego, kim zostanie mój syn, kiedy dorośnie. Zostanie, kim będzie chciał, a ja będę wspierać każdą jego decyzję.

6. Jestem dobrą mamą, bo śpiewam mojemu dziecku.


Nie jestem mamą-gadułą, nad czym trochę ubolewam, bo wierzę w te wszystkie opowieści o zwiększaniu IQ dziecka. Za to często i chętnie śpiewam mojemu synkowi. A on to uwielbia. Szczególnie entuzjastycznie reaguje wtedy, gdy porzucam tradycyjny repertuar piosenek o kotkach, pieskach, kaczkach i innych zwierzątkach, a zamiast tego porywam się na coś doroślejszego. Jego radosny śmiech i rozpromienione oczka znaczą dla mnie więcej niż wszystkie oklaski na świecie.


7. Jestem dobrą mamą, bo kocham jego tatę.


Przez chwilę zastanowiłam się, czy nie przenieść tego punktu nieco wyżej, na drugą lub trzecią pozycję listy. Przecież to takie ważne. Ale pomyślałam wtedy o tych wszystkich wspaniałych kobietach, które znam, które wychowują swoje dzieciątka samotnie. Zatem i bez partnera się da. Niech więc ten punkt zostanie tu, gdzie jest.
Ja mam partnera - cudownego męża. Dużego chłopca o rozbrajającym uśmiechu, dla którego tracę głowę po raz kolejny każdego dnia. Cieszę się, że Robert będzie dorastał patrząc na naszą miłość, że będzie się od nas obojga uczył szacunku i oddania dla drugiej osoby. Może to będzie najbardziej wartościowa rzecz, jaką kiedykolwiek mu przekażemy.

8. Jestem dobrą mamą, bo jestem spokojna i konsekwentna.


Kiedy Robert był jeszcze noworodkiem, zdarzyło mu się, że stracił na wadze. Niewiele, ale jednak. A miał przecież przybierać na wadze, przecież miałam już wtedy pokarm, karmiłam go umiejętnie i regularnie, nie było żadnej obiektywnej przyczyny, dlaczego nagle jego waga była mniejsza.
Co zrobiłam? To, co wcześniej. Karmiłam go. Nie spanikowałam, nie zaczęłam szukać najróżniejszych sposobów na zwiększenie laktacji, nie zaczęłam go dokarmiać mlekiem modyfikowanym. Spokojnie, usypiając swoje obawy, robiłam co umiałam najlepiej. Tydzień później Robert ważył prawie kilogram więcej.
Czy zawsze jestem spokojna? Niestety nie, mąż potwierdzi. Czy zawsze jestem konsekwentna? Boże, chciałabym. Ale w tych ważnych chwilach, kiedy mój spokój może wiele zdziałać - moi panowie mogą na mnie liczyć.

9. Jestem dobrą mamą, bo czasami odpuszczam.


Bardzo chciałabym, żeby mój synek zawsze się mnie słuchał. W końcu wiem lepiej niż on, co dla niego dobre. Ale nie mam złudzeń - tak nie jest i nigdy tak nie będzie. Czasami ma po prostu swoje zdanie. 
Czym objawia się własne zdanie niemowlaka? Najczęściej tym, o czym pisałam wcześniej - upartym przewracaniem się na brzuszek wtedy, gdy z różnych przyczyn wolałabym, żeby został chwilę na pleckach. Przypuszczam, że wyglądamy czasem zabawnie, gdy tak walczymy o właściwą pozycję - ja go na plecki, a on znów na brzuszek, ja go na plecki, a on na brzuszek...
Czasem odpuszczam. Co mi tam, będziemy się ubierać kilka minut dłużej. Nie muszę zawsze stawiać na swoim. Nie stracę autorytetu, jeśli pozwolę mu się trochę pobawić tak, jak on chce. Najważniejsze, że jest bezpieczny i szczęśliwy.
Jeszcze przyjdzie czas na poważniejsze różnice zdań. Mam nadzieję, że i wtedy będę wiedziała, kiedy warto odpuścić.


10. Jestem dobrą mamą, bo słucham dobrych rad, ale słucham też siebie.


Myślicie, że było mi miło, gdy odwiedziłam z małym koleżankę, a ona w ciągu dziesięciu minut od naciśnięcia klamki zdążyła skrytykować praktycznie wszystko, co i jak robiłam z dzieckiem? Nie było mi miło. Ale przełknęłam to i słuchałam, co ma mi do powiedzenia doświadczona matka. Bo ja jestem niedoświadczona, popełniam błędy, o wielu rzeczach nie mam pojęcia. 
Kiedy tylko się da, korzystam z mądrości osób bardziej doświadczonych ode mnie. To nie jest czas na niepokorność, dumę, przekonanie o własnej wspaniałości. Staram się wybierać to, co jest najlepsze dla mojego dziecka, a czasami po prostu ktoś inny wie lepiej niż ja.
Przeważnie jednak ja wiem najlepiej. Nie lekceważę swojej intuicji i swojej wiedzy. To ja znam Roberta najdłużej i najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie. Słucham wszystkich rad, ale wierzę głęboko, że warto równie uważnie słuchać też samej siebie.

Napisałam. Teraz idę pod prysznic umyć się z lukru, a Ciebie, droga Supermamo, zachęcam do stworzenia swojej listy. Może być na blogu, może być w komentarzu, na tablicy na Facebooku... Forma dowolna, najważniejsza jest treść. Pamiętaj, że jesteś super!

Autorem zdjęć jest mój mąż, na jednym ze zdjęć możecie zobaczyć chrzestną Roberta :)