wtorek, 11 lipca 2017

O snach.


Przeżyłam w swoim życiu dwie spektakularne katastrofy: jedną miłosno-związkową, drugą zawodowo-finansową. Z perspektywy czasu uważam, że gorsza była ta druga, gdyż jej bezpośrednie skutki odczuwam do tej pory. Dodajmy do tego cały burzliwy okres mojego dorastania, które nawet jeśli przypominało w czymś znane seriale młodzieżowe, to ja raczej nie byłam w tym serialu żadną z postaci, którymi kiedykolwiek chcieliście być. Niestety, los obdarzył mnie wyjątkowo trwałą pamięcią, co sprawia, że moja kolekcja złych wspomnień jest znacznie większa niż bym tego chciała. Mimo tego wszystkiego, jestem absolutnie przekonana, że nigdy nie przeżyłam nic gorszego niż kilka tygodni temu, kiedy przyśniło mi się, że moje dziecko nie żyje.

Pojawienie się dziecka odkryło przede mną i moim mężem całkowicie nowy poziom koszmarów sennych. W ciągu tych niespełna siedmiu miesięcy obojgu nam dwukrotnie śniła się śmierć synka, a ja mogę do tego zestawienia dopisać jeszcze dwa sny o tym, jak zostawiłam Roberta samego gdzieś poza domem i potem długo próbowałam go znaleźć. A także sny o tym, że mały chodzi sobie swobodnie po łóżku i lada chwila z niego spadnie.

Z reguły im spokojniej Robert śpi, tym bardziej pokręcone są nasze sny. Tak jakby podświadomość przygotowywała nas na to, że jeśli dziecko jest zbyt długo ciche, to znaczy, że sytuacja jest w jakiś sposób nietypowa. Najczęściej gwałtowne przebudzenie jednego z nas budzi i jego. Potem on zazwyczaj zasypia bez trudu. My - z trudem albo wcale.

"Nie mogę zasnąć, bo jak zamykam oczy, znowu to widzę", powiedział mój mąż niedawno w nocy po jednym z takich przebudzeń. Chyba nigdy nie zapomnę, jaki był wtedy poruszony i jak przepraszał synka za jakieś swoje nieistniejące winy, które we śnie doprowadziły do tragicznych wydarzeń. Ja zasnąć mogłam, więc obróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy, aby śnić o długim, upalnym i pełnym różnych perypetii dniu, który kończył się tak, że miałam coś do załatwienia na dworcu w Warszawie, więc udałam się tam razem z małym w foteliku, po czym w drogę powrotną wyruszyłam już bez fotelika... Obudziłam się rano, zlana potem i przerażona, ale szczęśliwa, że to się nie wydarzyło.

A jeszcze niedawno taki śmiech pomieszany z irytacją budziły we mnie hasła krążące po Internecie, wypisane piękną czcionką na jakimś słodkim obrazku z małymi stópkami i serduszkiem z dłoni. Prawdziwą miłość i strach poznasz dopiero, gdy zostaniesz rodzicem. Dziś nadal twierdzę, że poznałam prawdziwą miłość kilka lat przed tym, zanim zostałam matką. Ale strach? Bywałam przerażona. Bywałam bezradna. Bywałam zdruzgotana. Zdarzało mi się czuć, że moje życie się skończyło. I żadne z tych uczuć nie było nawet w połowie tak okropne jak te kilka minut, może sekund, kiedy myślałam, że mojego dziecka już ze mną nie ma. 

Przepraszam. Wiem, że różne rzeczy zdarzają się w życiu i wiem, że może się tak zdarzyć, że te słowa przeczyta jakaś mama, dla której to doświadczenie jest zupełnie realne. Nie wiem i nie wyobrażam sobie, co przeżyłaś. Całe moje doświadczenie to tylko sen. Rano już było po wszystkim.

Przede mną wiele snów, i wiele nowych strachów, których jeszcze nie znam. Będę śnić o jego pierwszych krokach, o pierwszych wyjściach z domu, o jego szkole, o jego pierwszych znajomościach. Będę się bać. I będę się mierzyć z jego strachem, z jego pierwszymi nocnymi koszmarami, z pierwszymi katastrofami w jego życiu. Przetrwamy to wszystko razem. Modlę się tylko o to, żebym zawsze miała o kogo się bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz