wtorek, 30 kwietnia 2019

Co dobrego w Internecie dla dzieci?

Zródło: Cocomelon.com
Za rok o tej porze zajrzę pewnie do tego tekstu i sama się sobie zdziwię. Dlaczego na dzień przed weekendem majowym pisałam o siedzeniu przed komputerem - a nie o aktywnym spędzaniu czasu, wspólnych wyjazdach, zabawach na świeżym powietrzu? Cóż. Koniec kwietnia 2019 roku zapisze się w historii tego bloga jako czas deszczowy i niezbyt zachęcający do wychodzenia z domu.

Słuchajcie, Robert w ogóle nie ogląda filmików w Internecie. Nie, to nie ironia i nie żarty. Nie ogląda. Jeszcze niedawno taki stan rzeczy wydawał mi się nieosiągalny i wcale nie mam pewności, że utrzyma się na długo. Na razie korzystam z zasady, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - i po prostu nie włączam przy nim komputera.

To wcale nie oznacza, że uważam Internet i dostępne w nim treści dla małych dzieci za samo zło. Wręcz przeciwnie, uważam, że można w nim znaleźć sporo dobrego. Nie zgodzę się też z poglądem, z którym często się spotykam na różnych blogach - że dziecko nie uczy się niczego z filmików i bajek. Fachowiec ze mnie żaden, ale obserwuję własne dziecko. Widzę, że mimo wszystko sporo się nauczył z tego, co oglądał. Oczywiście popieram, żebyście słuchali się w tej kwestii raczej ekspertów niż Siódemki, ale przede wszystkim - słuchajcie własnego dziecka. Jeśli widzicie, że coś ma na niego dobry wpływ, warto rozważyć, co zrobić, by jak najlepiej to wykorzystać.

Pisałam już o tym, które dostępne w Internecie treści uważam za potencjalnie szkodliwe dla dzieci. Dzisiaj chciałabym się skupić na tych, które uważam za wartościowe.

Jeśli szukacie pięknej muzyki: Pomelody


Po moim ostatnim tekście chyba ze cztery różne osoby polecały mi Pomelody, czuję się zatem zobowiązana do tego, by przekazać tę cenną informację dalej :) Pomelody to kanał, na którym znajdziecie piękne melodie w naprawdę dobrych, wartościowych aranżacjach. Przyjemne zarówno dla małego, jak i nieco większego ucha. Warto od początku rozwijać w dziecku muzyczną wrażliwość, a sami wiecie, że piosenki dla dzieci nieraz tę wrażliwość wypaczają ;) Pomelody nie zrobi Waszym muzykalnym maleństwom nic złego.

"Pussycat"


Jeśli szukacie edukacyjnych treści...


Znajdziecie ich w Internecie mnóstwo. Nauka słów, liter, kolorów, liczb, nazw zwierząt, co jedzą zwierzęta i jakie wydają odgłosy... Do wyboru, do koloru. Możecie spokojnie przebierać w tym gąszczu i wybierać te najbardziej rozwijające filmy.

W moim poprzednim tekście troszeczkę dostało się smokowi Edziowi, teraz chciałabym go nieco zrehabilitować. Edzio naprawdę bardzo fajnie uczy liczenia. Powoli, z odpowiednią liczbą powtórzeń, z dobrymi przykładami i tłumaczeniem. Robert miał dużą frajdę z liczenia baranów i rzeczywiście nieźle przyswoił nazwy liczb.

"Poznajemy cyferki ze smokiem Edziem"


Jeśli szukacie wartościowego przekazu: ABC kids TV/Cocomelon


Na tym kanale znajdziecie te wszystkie najbardziej znane anglojęzyczne piosenki dla dzieci, każdą z nich wzbogaconą o czarujący teledysk z udziałem bardzo kochającej się pięcioosobowej rodzinki i ich przyjaciół - zwierzątek. Oprócz znanych piosenek, są też takie o bardzo wychowawczym przekazie, zachęcające np. do mycia zębów czy do jedzenia warzyw. Można się z nich nauczyć, jak ważne są słowa "przepraszam", "proszę" i "dziękuję", a także, że warto się dzielić z najbliższymi. Pięknie pokazują relacje w rodzinie. Niektóre są nawet dość wzruszające!

Szkoda, że nikt nie tłumaczy tych piosenek na język polski. Myślę, że są naprawdę wartościowe. Widziałam ich pozytywny wpływ na Roberta, między innymi właśnie w kwestii mycia zębów i kąpieli. Zaczął o wiele bardziej entuzjastycznie reagować na wieczorną kąpiel.

"Thank You Song"


Jeśli szukacie dobrej, pouczającej bajki: Strażak Sam


Oczywiście bajek w Internecie jest mnóstwo. Strażaka pamiętam jeszcze z dzieciństwa, wówczas animacja była zdecydowanie bardziej staromodna. Chwilę mi zajęło, zanim przyzwyczaiłam się do nowej wersji - ale teraz bardzo ją doceniam. Doceniam też fakt, że z każdego odcinka płynie wartościowa nauka dla dzieci, a często także dla dorosłych. Zwróciłam również uwagę na to, że jedna z dziewczynek zamieszkujących Pontypandy jest niepełnosprawna, porusza się na wózku. To niby oczywiste, że w każdej społeczności pojawiają się osoby niepełnosprawne, a jednak w bajkach widzimy je bardzo rzadko.

To jest jeden z naszych ulubionych odcinków:

"Strażak Sam. Podwójny kłopot"

Co o tym myślicie? Zgadzacie się ze mną, czy Waszym zdaniem nie mam racji? Może chcielibyście coś dodać do moje listy?

piątek, 26 kwietnia 2019

Słodkie ciasto z cukinii.

Wiecie już, że lubię eksperymentować z cukinią, do tej pory jednak nie odważyłam się na słodkie wypieki z użyciem tego warzywa. Niby wiedziałam, że się da, nawet jadłam kiedyś cukiniowe muffinki o smaku czekoladowym, sama jednak dotąd nie próbowałam. Wczoraj udało mi się nadrobić zaległości w tym temacie ;) Ciasto cukiniowe pojawiło się na naszym stole po raz pierwszy, ale sądzę, że nie ostatni.

Jak opisać jego smak? Jest pyszne, delikatne, bardzo słodkie (warto rozważyć zmniejszenie ilości cukru, jeśli wolicie mniej słodkie ciasta), jego konsystencja trochę kojarzy się z piernikiem. Smak cukinii jest moim zdaniem dobrze wyczuwalny - choć nie wiem, czy uważałabym tak samo, gdybym nie wiedziała, z czego jest zrobione ;)


Składniki:
3 szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli
duża łyżka cynamonu

3 jaja
szklanka oleju
2 szklanki cukru
odrobina cukru z wanilią

1,5 dużej cukinii (2 szklanki tartej cukinii)
orzechy włoskie

Mąkę należy wymieszać z proszkiem do pieczenia, solą i cynamonem. Jaja ubić z olejem i cukrem. Następnie starannie połączyć suche składniki z płynnymi. Uwaga! Ja zrobiłam to w ten sposób, że wlałam masę jajeczną do miski z mąką. Możliwe, że lepszym sposobem byłoby stopniowe dosypywanie mąki do ubijanej masy. W każdym razie, połączenie składników jest na tym etapie dość trudne - składników suchych jest po prostu dużo. Jednak proporcje są dobre - bo za chwilę dodajemy cukinię, a ona jest bardzo mokra :)

Cukinię ścieramy (razem ze skórką!) na tarce o małych oczkach, ma powstać taka zielona papka jak na tym zdjęciu :)


Dodajemy do ciasta. Ja poradziłam sobie w ten sposób, że przez chwilę wyrabiałam ciasto ręcznie, dopiero potem, gdy składniki były już wstępnie połączone, bez trudu zmiksowałam masę na gładką. Na sam koniec dodajemy posiekane lub pokruszone orzechy - tyle, żeby było dobrze ;)

Ciasto pieczemy w blaszce wysmarowanej masłem i posypanej mąką, w niezbyt wysokiej temperaturze - max. 170 stopni, przez około 45 minut. Sprawdzamy patyczkiem, czy się upiekło.

Jest pyszne, delikatne, ma tendencje do szybkiego znikania :) Jest trochę zielonkawe! Moim zdaniem, ten kolor dodaje mu uroku, jeśli jednak Wam przeszkadza - zapewne można go uniknąć, obierając skórkę z cukinii. Można też dodać kakao, tylko wtedy pamiętajcie, że mąki musi być trochę mniej.

Ciasto nie potrzebuje żadnych mas, polew ani kremów. Ale jeśli nie wyobrażacie sobie ciasta bez kremu - wydaje mi się, że pasowałby tutaj krem kefirowy albo krem z serka mascarpone wymieszanego z miodem.

Smacznego!

czwartek, 18 kwietnia 2019

Marzenia się spełnia, a plany się realizuje - czyli kwiecień u Siódemki.

Powiem Wam, że zawsze chciałam być stoikiem. I nigdy mi się to nie udało :D Zrozumienie, że raz jest gorzej, a raz lepiej, przekracza moje niemałe przecież możliwości. Niby wiem, że to sama prawda, ale jakoś nie umiem się nie emocjonować, nie przeżywać. Spokój i dystans to dla mnie zjawiska egzotyczne.

I tak po wyjątkowo słabym, dołującym początku roku zaczął się czas intensywny i niełatwy, ale bez wątpienia - dobry dla mnie.

Tak w (dużej) pigułce o tym, co ostatnio się u mnie dzieje:

Zmiany kosmetyczne, remonty i "mniej stresu!"


Nie mieszkamy teraz u siebie. Już od tygodnia zajmujemy pokój u teściów w Krakowie. (Jakby ktoś z Krakowa chciał się ze mną spotkać, to gdzieś do połowy maja jest to nieco łatwiejsze niż zwykle). Powodem jest planowany od dawna remont łazienki. Nie wiem, czy pamiętacie, że był on na liście moich postanowień noworocznych. Teraz właśnie staje się faktem :) 

Moja zasługa jest w tym tak naprawdę niewielka, może tylko taka, że udało mi się zbudować bardzo pozytywne i wyjątkowe relacje z ludźmi, dzięki którym to wszystko okazało się możliwe do zrealizowania. Teraz natomiast wiele zależy ode mnie. To, jak nasza rodzina poradzi sobie z niecodzienną sytuacją, przede wszystkim z faktem, że przez jakiś miesiąc nie będziemy gospodarzami, a gośćmi. To oznacza wiele kompromisów i współpracy, ale też wiele cennych chwil spędzonych z ludźmi, których kochamy.


W tym samym czasie trwa jeszcze jeden remont - czyli moja rehabilitacja. Czyli w zasadzie, kolejny punkt na liście postanowień! Okazuje się, że ćwiczenia typu "weź oddech i napnij mięśnie" to jest akurat ten poziom aktywności sportowej, z którym radzę sobie naprawdę dobrze ;) Poprawa jest widoczna na pierwszy rzut oka. Przyznam szczerze, że czuję się z tym fantastycznie. Ta cząstka mojej osoby, która potrzebuje od czasu do czasu poczuć się zaopiekowaną, doskonale się w tej sytuacji odnajduje. No i oczywiście, wspaniała jest świadomość, że niedługo wrócę do pełnej formy i że zrobiłam coś w tym kierunku. Fizycznie czuję się nieco bardziej krucha - świadomość, że coś w moim ciele nie do końca działa sprawia, że zwracam większą uwagę na różne dolegliwości, które bez tej świadomości pewnie bym zwyczajnie zignorowała. Ale poza tym jest dobrze :)

Dlaczego mam się mniej stresować? Bo każde napięcie znajduje swoje odzwierciedlenie w kondycji mięśni. To niby oczywistość, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ta korelacja jest aż tak silna. W każdym razie, jest to rada, do której chwilowo nie mogę się zastosować - mimo wszystko remont łazienki jest zjawiskiem bardzo stresogennym ;)

Śpiewam, tańczę, przeganiam gołębie - Genezyp Kapen i "Moja dzielnia".

Genezyp Kapen

Pisałam Wam, że miniony rok, choć ogólnie bardzo dobry, był wyjątkowo nieudany pod względem moich udziałów w projektach muzycznych. Był jednak pewien wyjątek. Pod koniec roku, już w bardzo zaawansowanej ciąży wzięłam udział w nagraniu chórków do dwóch piosenek zespołu Genezyp Kapen. Już wtedy niezobowiązująco mówiliśmy o kręceniu teledysku na wiosnę. Mimo wszystko byłam zaskoczona, gdy kilka tygodni temu odezwał się do mnie Janusz Mika, wokalista zespołu, z pytaniem, która sobota w kwietniu byłaby dla mnie najlepszym terminem na nagranie klipu. Wówczas odpowiedziałam, że jest mi wszystko jedno, bo nie mam jeszcze planów na kwiecień. Jak można się domyślić, kiedy przyszło co do czego, kwiecień miałam cały załadowany planami :D Udało nam się jednak spotkać i mimo niesprzyjającej pogody przejść się wspólnie na mały, taneczno-śpiewający spacer.

Bawiłam się fantastycznie :) Czuję, a może raczej - wierzę, że to nie było nasze ostatnie spotkanie z przesympatycznymi muzykami z zespołu Genezyp Kapen.

Czasami to jest takie proste, odpowiesz bez większych nadziei na jedno małe ogłoszenie, a ono zaowocuje taką wspaniałą przygodą :)

Poniżej notka o zespole:

Zespół powstał w maju 1985 w Krakowie, z inicjatywy Janusza „Gonzo” Miki, po częściowym rozpadzie punkowej kapeli Wee Wees, której był wokalistą. Pierwszy koncert Genezyp Kapen zagrał w sierpniu 1985 podczas festiwalu Poza Kontrolą w Warszawie.
Jesienią 1991 grupa odbyła trasę po Litwie (m.in. koncert w Wilnie), a rok później nakładem firmy Fala ukazała się kaseta „Polski Bronx” zawierająca 14 utworów. Kilka z nich znalazło się na licznych punkowych składankach.
W ciągu 17 lat aktywności scenicznej krakowska formacja zagrała ok. 120 koncertów, występując m.in. z zespołami takimi jak: Deuter, Dezerter, Izrael, Elektryczne Gitary, T. Love, Farben Lehre, ANKH, Post Regiment, Inkwizycja, Id, PRL, Pudelsi, Die  Gewaltlosen czy francuski Skaferlatine. W tym czasie przez skład Genezyp Kapen przewinęło się ponad 20 muzyków.
W lutym 2002, po ostatnim koncercie w klubie „Kredens” zespół zawiesił działalność, jak się okazało, na... 16 lat.

GENEZYP KAPEN

Reaktywowany w marcu 2018 Genezyp Kapen powrócił do składu z lat 90. Tworzą go obecnie: wokalista i basista Janusz „Gonzo” Mika; gitarzysta Jacek Buzdygan (ex- Krwawy Okres, Yard, The Beans, The Avarians); perkusista Jarek Gil (ex- The Cooks, Cock A Doodle Do, Yard, No Knock), który aktualnie gra także w Night Patrol oraz saksofonista Rafał Mazur (ex- Przewróć Się Na Cyce Lala).
Efektem wspólnej pracy jest zawierająca trzy studyjne utwory płyta DVD poświęcony w całości – w materii tekstowej – krakowskiej dzielnicy Krowodrza, gdzie mieszkają lub czasowo mieszkali wszyscy członkowie Genezyp Kapen.

Od 2018 grupa znów koncertuje. Po dwóch jesiennych występach w klubie „Kornet” (w towarzystwie Krawal Bandy oraz Ukrainy i Secesji), Genezyp Kapen zagrał w „Awarii” z Night Patrol, a 8 czerwca zaprezentuje się w „Pracowni Pod Baranami” razem z The Awarians. W drugiej połowie roku zespół przystąpi do nagrania płyty studyjnej.


Kto wygrał SHARE WEEK 2019?



Przyznam Wam, że zanim jeszcze poznałam wyniki tegorocznego plebiscytu, miałam ochotę napisać tekst pod takim, nieco clickbaitowym tytułem -  że niby ja wygrałam, bo dwa polecenia ze strony tak wspaniałych blogerek uważam za ogromne wyróżnienie i moje wielkie zwycięstwo, niezależnie od prawdziwego wyniku plebiscytu.

Po czym okazało się, że mam nie dwa, a trzy polecenia (nie wiem jeszcze, od kogo jest to trzecie) i tym samym pojawiłam się w rankingu SHARE WEEK 2019 w gronie "blogów przebijających się z nisz".

Większość blogerów pewnie wie, co oznacza wyróżnienie w SHARE WEEK. Tym z Was, którzy nie blogują, chciałabym trochę przybliżyć, o co chodzi.

Nawet nie chcę się wygłupiać z szacowaniem, ile w Polsce jest blogów, ale możemy śmiało przyjąć, że jest to siedmiocyfrowa liczba. SHARE WEEK to plebiscyt ogólnopolski, czyli na dobrą sprawę każdy z tych milionów blogów był dla mnie konkurencją. Owszem, jest pewien nacisk na to, by głosować raczej na tych początkujących i niszowych blogerów niż na wielkich graczy polskiej blogosfery. Ale uwierzcie, że początkujących blogerów też jest mnóstwo! Dla porównania: pewna znakomita blogerka uważana za wschodzącą gwiazdę blogosfery ma 17 razy więcej obserwujących niż ja! 

Trzy osoby, dokonujące wyboru spośród tych milionów możliwości uznało, że warto polecić właśnie mnie i mój blog.

Wiem, że to może trochę tak wygląda, jakby zagłosowało na siebie kółko wzajemnej adoracji ;) Ale wiecie, ja nie znam tych dziewczyn osobiście (JESZCZE!), a powodem, dla którego regularnie odwiedzają ten adres jest to, że przekonałam je do siebie swoim pisaniem. Czyli zagłosowali na mnie moi stali czytelnicy.

Moje wysokie miejsce w rankingu SHARE WEEK nie czyni mnie jedną z najpopularniejszych blogerek w Polsce. Jeśli już, to powiedziałabym, że świadczy o tym, że mój blog należy do tych trzydziestu kilku polskich blogów, które mają najwierniejszych przyjaciół. I to jest dla mnie bardzo miła myśl, i o takiego bloga walczyłam :)

A kto naprawdę wygrał SHARE WEEK 2019? Pani Swojego Czasu oraz Life Managerka :) Zajrzyjcie do nich, bo warto!

Piszę - na kolanach, ale do przodu!


Nie wiem, czy na tym etapie zawracanie Wam głów pisaną przeze mnie książką ma jakikolwiek sens. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy ja ją kiedykolwiek skończę. Choć zaczyna do mnie docierać, że spod moich palców wyłania się gigantyczna cegła i w związku z tym podział na tomy staje się jedyną możliwą opcją. To oznacza, że muszę wymyślić więcej chwytliwych tytułów (a znalezienie tego jednego uważałam za sukces), ale oznacza też, że mogę stać się autorką serii :)

Mierzę się z tematem, który chodził mi po głowie, kiedy miałam jeszcze kilkanaście lat. Moje pisarstwo cechowało wówczas wszystko, tylko nie pokora. Myślałam, że takie arcydziełko to ja sobie pyknę raz, dwa, trzy, w wygodnym mieszkanku, z zerowym doświadczeniem życiowym, nie mając niczego mądrego do powiedzenia i żadnych sensownych poglądów poza tym, że wszyscy, którzy czegoś ode mnie wymagają, są źli, niedobrzy i ograniczają moją wolność. Teraz podjęłam temat z dużo większą rozwagą - ale też w międzyczasie, w trakcie pisania upadłam na kolana. I tak już na nich zostałam. Na co ja się porywam! Po czym ja chlastam! Chyba codziennie zastanawiam się, czy dobrnę do końca, aż do mocnego finału, który od dawna mam w głowie - i piszę dalej. Wiem, że jeśli nie skończę, to ta książka do końca życia nie opuści mojej głowy.

Mojej sytuacji nie poprawia fakt, że (ze względu na planowany czas akcji) będę musiała odnieść się w tej książce do strajku nauczycieli. A nauczyciele, przynajmniej niektórzy, odgrywają w książce wyjątkowo nieładne role... Jeśli miałam mało wyrzutów sumienia, to teraz mnie po prostu zjadają. Jaki jest sens pisania w dzisiejszych czasach książki, która ukazuje nauczycieli w złym świetle? Ale może z drugiej strony, da mi to pretekst, żeby pokazać jakieś porozumienie między obiema stronami konfliktu - uczniami i nauczycielami?

Taka blogerka parentingowa, a o dzieciach zapomniała.


Co jeszcze u mnie słychać? A, no, dzieci mam...

Najważniejszym newsem, jeśli chodzi o Roberta jest to, że na dobre zaprzyjaźnił się z nocnikiem. Coraz więcej też mówi, nieraz nas zaskakuje swoimi wypowiedziami. Zostaliśmy ostatnio praktycznie z dnia na dzień postawieni przed decyzją: czy Robert pójdzie od września do przedszkola? Uznaliśmy, że to dobry pomysł. Nie ma sensu zatrzymywać go w żłobku, jeśli może już pójść dalej.

Doskonale się przystosował do nowej sytuacji, w której się teraz znaleźliśmy. Właściwie nie widzę żadnych znaków świadczących o tym, że Robertowi mogłoby być ciężko z tym, że mieszka teraz u dziadków. Mam wrażenie, że świetnie się bawi.

Nadal jest niesamowicie opiekuńczym i czułym starszym bratem. Kiedy usłyszy płacz Michała, biegnie do niego nawet z drugiego końca mieszkania, bo "braciszek płacze!". Ostatnio pomaga mi też myć Michała :)

Misio rozwija się pięknie, nauczył się już turlać po całym łóżku. Z łatwością obraca się z pleców na brzuszek, z brzuszka na plecy czasem jeszcze ma kłopot, ale jak złapie rytm, to ho ho... :) Jest niezwykle radosny i prześliczny. Już niedługo odbędzie się jego chrzest. Trochę się stresujemy, ale na pewno wszystko będzie dobrze!

Rozpisałam się, ale to dlatego, że - jak widzicie - naprawdę dużo się dzieje! Jak zawsze, będę ogromnie wdzięczna za Wasze komentarze :)

wtorek, 9 kwietnia 2019

O nauczycielach, wyobrażeniach i dylematach.

Kadr z filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów"
Źródło: Filmweb

Lubiliście swoich nauczycieli?

Od wczoraj ciągle myślę o odpowiedzi na to pytanie. Nie jest oczywista.

Mam wrażenie, że moje pokolenie miało bardzo skrajne wyobrażenia o zawodzie nauczycieli. A może to nie całe pokolenie, tylko ja i grupka podobnych mi osób? W każdym razie z jednej strony było to wyobrażenie idealistyczne, romantyczne, bazujące na filmach takich jak "Młodzi gniewni" czy "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Chcieliśmy, żeby uczyły nas takie charyzmatyczne jednostki. Czasem poszczęściło nam się i faktycznie trafiliśmy na wyjątkowego nauczyciela. Dla mnie taką osobą jest na pewno Aleksandra Klęczar. Niewiele brakowało, żebym poszła studiować filologię klasyczną, zainspirowana jej przykładem. Wiem, że dla wielu osób takim charyzmatycznym nauczycielem, którego wspomina się po latach, jest... mój własny tata, Tadeusz Pawłowski. Mnie samej oczywiście ciężko było oceniać obiektywnie tatę jako nauczyciela, ale widziałam, jak zawsze mu zależało na tym, co robił, jak się angażował jako wychowawca i nauczyciel. Jego uczniowie odwiedzali go w domu, do tej pory utrzymują z nim kontakt.

Z drugiej strony było choćby Pink Floyd i "We don't need no education" (może to i było parę lat wcześniej, ale my też tego słuchaliśmy), i jeszcze gorsze skojarzenia. Dość wspomnieć, że niektórzy przekręcali nazwę naszej szkoły tak, by kojarzyła się z nazwą pobliskiego zakładu psychiatrycznego... Bam bam bam, szkoła-szpital-więzienie, wszyscy czyhają na naszą wolność i niezależność! Ta nauczycielka, która na dzień dobry zapowiedziała klasie, że mają zapomnieć wszystko, czego do tej pory dowiedzieli się na temat nauczanego przez nią przedmiotu. Ta nauczycielka, która próbę podjęcia dyskusji typu "Nie do końca mogę się zgodzić..." ucinała krótko: "A to bardzo nam przykro". To uczące kuriozum, które w przypływie furii wykrzykiwało hasła w stylu "Jesteś niedorozwinięta!" lub "Bo zaraz wybiję tobą drzwi!". Celowo nie podaję nazwisk, bo nie piszę tego po to, by szkalować te osoby. Po prostu - byli tacy i tacy. A w tym wszystkim my, przekonani, że jesteśmy jedyni na całym świecie i każdy z nas zasługuje na to, by go traktować wyjątkowo i indywidualnie, a jak nie, to... "Teachers! Leave them kids alone!".

Pink Floyd "Another brick in the wall"
Źródło: Youtube 

Dziś jestem panią po trzydziestce. Moja nadal bardzo nastoletnia i idealistyczna wizja zawodu nauczyciela ściera się ze świadomością, że w tym momencie wiekowo i mentalnie bliżej mi jednak do nauczyciela niż do ucznia. Czytam, co piszą młodzi nauczyciele na temat wykonywanej przez siebie pracy i jestem w stanie sobie wyobrazić siebie na ich miejscu.

Mogę zresztą odwołać się do własnych, skromnych doświadczeń w uczeniu. Miałam taki epizod w życiu, bardzo miło go wspominam. Nie zapomnę nigdy jednego chłopca, nazwijmy go Tomek. Od początku krnąbrny, trudny, nastawiony na nie. Wszystko zmieniło się w dniu, kiedy dałam im pewne zadanie. Tak w skrócie, mieli przedstawić graficznie swoje zalety i wady. Okazało się, że na rysunku Tomka są tylko i wyłącznie wady, i jest ich mnóstwo... Ten rysunek był wstrząsający. Pamiętam, jak gorączkowo szukałam słów, jak przekazać temu dzieciakowi, że wcale nie jest taki zły, za jakiego siebie uważa. Poradziłam sobie z drobną pomocą Jona Bon Joviego ;) Od tamtej pory Tomek był zupełnie innym chłopcem, chyba najmilszym w całej grupie. Serio, pomyślałabym, że przesadzam z tym opisem, gdybym tego osobiście nie doświadczyła.

Pamiętam też innego chłopca, którego bardzo starałam się nie skrzywdzić. Nazwijmy go Łukasz. Wiedziałam o jego trudnej sytuacji rodzinnej i o tym, że czuje się odrzucony przez grupę. Nie mogłam jednak całkowicie zignorować faktu, że Łukasza kompletnie nie interesowało, co miałam im do przekazania. Traktując go bardziej ulgowo niż resztę grupy, zrobiłabym krzywdę i jemu, i tym pozostałym dzieciom, które się choć trochę starały.

Myślę sobie teraz o tych moich nauczycielach, niektórych niewiele starszych wówczas niż ja w tej chwili (albo i młodszych) i o tym, że oni w każdej klasie mieli przynajmniej jednego takiego Tomka, i przynajmniej jednego takiego Łukasza, i przynajmniej jedną taką idealistyczno-buntowniczą Martynę, i na nich wszystkich każdego dnia musieli mieć siłę. Podczas wykonywania pracy, którą czasem docenialiśmy, a czasem nie, a która nigdy nie była dostatecznie wynagradzana.

To akurat wiedziałam nawet jako nastolatka. Zawsze uważałam, że byłoby lepiej, gdyby praca nauczyciela była czymś, o czym można marzyć. Jednym z tych prestiżowych zawodów, do wykonywania którego jest zawsze mnóstwo chętnych. Gdyby tak słowa "Obyś cudze dzieci uczył" nie były przekleństwem, a serdecznym życzeniem! Wtedy nas, nasze dzieci uczyliby ludzie pełni pasji.


Dlaczego nie? 


Bo się nie należy? Bo za krótki czas pracy? Po pierwsze to mit, co już wykazały wyliczenia osób lepiej niż ja znających temat. Po drugie, wiecie. Raz na jakiś czas muszę się przejść do endokrynologa. Wizyta wygląda tak, że siedzę sobie u miłej pani doktor jakieś 5 minut, pokazuję wyniki, miła pani dr stwierdza, że jest fajnie, nie zmieniamy dawki, wypisuje mi receptę, żegnam się i wychodzę. Zostawiam w kasie 110 zł, tak jak każdy inny pacjent. Nikt z tym nie dyskutuje, doceniamy pracę lekarzy specjalistów. Nauczyliśmy się doceniać pracę grafików, fotografów, twórców stron internetowych, specjalistów od PR, nie liczymy im czasu pracy z zegarkiem w ręku. Skąd takie opory przed docenieniem pracy nauczycieli?

Strajk pokazał, że nauczyciele są potrzebni. Pokazał jak mało co. Jeden dzień bez lekcji i nagle paraliż, panika, nie ma co zrobić z dziećmi w domu, nie ma komu przygotować dzieci do egzaminów. Współczuję szczerze osobom, które ta sytuacja dotknęła, ale jednocześnie przybijam piątkę strajkującym nauczycielom. Wiedzieli, jak zwrócić na siebie uwagę.

Nauczycielom należy się porządna wypłata nie za te odmieniane przez wszystkie przypadki 18 godzin pracy, tylko za to, że uczą nasze dzieci. Tych przyszłych ludzi sukcesu, lekarzy, programistów, pracowników korporacji, którym nawet do głowy nie przyjdzie, że mogliby też być nauczycielami... Prawda?

sobota, 6 kwietnia 2019

"Każdy jest w jakiś sposób niepełnosprawny" - rozmowa z Marcinem Tytko.


Kiedy zostałam zaproszona do udziału w kampanii społecznej #niepełnoSPRAWNI, organizowanej przez autorki blogów Wysmakowana oraz Z pamiętnika wózkersa, moją pierwszą myślą było: "O, jak fajnie, zaproszę Marcina do współpracy!" :) To wydawało mi się oczywiste. Najlepszy przyjaciel, właściwie już od lat bardziej członek rodziny niż po prostu znajomy, a przy tym osoba poruszająca się od zawsze na wózku. W tamtej chwili wydawało mi się to idealnym pomysłem: w ramach akcji uświadamiającej, że niepełnosprawni to ludzie tacy jak my, pokażę Wam niepełnosprawnego, który jest wspaniały :)

Już pierwsza, bardzo wstępna rozmowa z Marcinem na temat mojego pomysłu pokazała mi, że nie przemyślałam tego wystarczająco - delikatnie mówiąc. Bo o czym tak naprawdę chcę rozmawiać? Wózek, na którym porusza się Marcin, to tylko jeden z elementów jego życia. Nie określa go jako osoby. Musiałam zastanowić się, czego konkretnie chcę dowiedzieć się od Marcina - a może raczej: co chciałabym, żeby Wam o sobie opowiedział.

Jednym z powodów, dla których zależało mi na rozmowie z Marcinem jest jego nietypowe spojrzenie na kwestię niepełnosprawności - zarówno własnej, jak i niepełnosprawności w ogóle. To podejście nie każdemu przypadnie do gustu. Moim zdaniem jest o tyle uprawnione, że Marcin naprawdę jest o wiele bardziej sprawny od wielu osób, o których na pierwszy rzut oka myślimy "sprawni". Myślę, że jest o wiele bardziej sprawny ode mnie! ;) Oczywiście, jeśli się z nim nie zgodzicie, możecie z nim podyskutować - jestem pewna, że będzie czytał komentarze :)

Nie przedłużam już, zapraszam do czytania! 




Powiedz szczerze, co pomyślałeś, kiedy zaprosiłam Cię do współpracy przy pisaniu tego tekstu? Czy miałeś jakieś obawy, np. że przedstawię Cię w nim nie tak, jak byś tego chciał? 

Uważałem, że to świetna okazja, by pokazać wyjątkowość i trwałość naszej relacji.

Widzisz, a ja się obawiałam, czy Ci się to spodoba. Bo wiem, że niektóre z postulatów akcji trochę mijają się z Twoim podejściem.

Niepełnosprawność to nie wyrok!”, „Niepełnosprawni mogą się cieszyć życiem!”, „Niepełnosprawnych nie można dyskryminować!” – jak się czujesz, kiedy słyszysz takie hasła? Czy to są dla Ciebie oczywistości, czy coś, o czym warto mówić? 

Jak słyszę takie hasła, to robi mi się niedobrze!!! 

Czułam, czułam, że to powiesz!

Po pierwsze - co to znaczy być niepełnosprawnym? Każdy w jakiś sposób jest. Bo czy zrobisz mostek? 

No nie zrobię, zwłaszcza teraz :)

Jeśli nie to znaczy, że w jakiś sposób jesteś osobą niepełnosprawną. Zwłaszcza w obecnym świecie, w którym liczy się bliskość do ideału. 

Marcin, my się znamy już od kilkunastu lat, ale ten tekst przeczyta pewnie sporo osób, które jeszcze nie miały okazji Cię poznać. Czym się zajmujesz? Co robisz zawodowo, jakie są Twoje pasje? 

Czym ja się obecnie zajmuję? Zawodowo przez ostatnie ponad dwa lata zajmowałem się weryfikacją funduszy inwestycyjnych pod względem zgodności z przepisami prawa i zasadami narzucanymi przez instytucje regulujące w danym kraju rynek inwestycji finansowych. Obecnie pracuję nadal w tej samej firmie międzynarodowej, ale w bezpośredniej współpracy z agencją transferową.

Poza pracą zawodową moje życie wypełnia różnego rodzaju sztuka. Od około 15 lat zajmuję się tańcem towarzyskim na wózku. Ponadto fotografuję. Jako że ukończyłem szkołę wokalno-aktorską gdzie się poznaliśmy, nie mogę też pominąć faktu, że udzielam się w miarę możliwości jako wokalista, a także jako aktor. 

Czy w Twojej twórczości pojawia się motyw niepełnosprawności? 

Obecnie nie, aczkolwiek w wcześniejszych latach, gdy pisałem wiersze, regularnie ten temat się pojawiał. 

Widzisz, jednym z powodów, dla których uznałam, że wywiad z Tobą będzie świetnym pomysłem jest to, że ludzie czasem pytają mnie o Ciebie. Jak to jest współpracować z Tobą np. przy robieniu zdjęć? Czy niepełnosprawność jakoś Cię ogranicza, np. jeśli chodzi o wybór miejsca, sposób pracy z modelką? Czy pamiętasz takie sesje zdjęciowe, przy których niepełnosprawność była znaczącą przeszkodą? Jak sobie poradziłeś? 


Fot. Marcin  "Shadow" Tytko
http://marcintytko.wixsite.com/fotografia
na zdjęciu ja
Fot. Marcin "Shadow" Tytko
http://marcintytko.wixsite.com/fotografia
na zdjęciu ja

Jak chodzi o temat zdjęć, to raczej mam wrażenie, że dziewczyny czują się bezpieczniej - nie mam pojęcia - aczkolwiek miałem też sytuacje, gdzie czułem, że moją niepełnosprawność łączy się z tą intelektualną. Jest to temat, którego nie chcę specjalnie rozwijać. W każdym razie w tym momencie, gdy znalazłem miejsce dostępne dla osoby poruszającej się na wózku (specjalnie nie używam pojęcia "wózek inwalidzki" bo ten pod moim ciałem za taki nie uważam) to nie dostrzegam ograniczeń. Pamiętam jednak sesję, w której przeszkodą była moja niepełnosprawność, gdyż pozująca kobieta raczej spodziewała się kogoś "standardowego", być może przystojnego. Nie wnikam z jakich powodów. 

Hm, może liczyła na coś więcej niż zdjęcia, a Ty nie byłeś w jej typie :)

Muszę przyznać, że uwielbiam z Tobą tańczyć :) Mam wrażenie, że gdy tańczymy razem, wszyscy patrzą na nas jak na zawodowców! Zastanawiam się czasem, ile spośród tych osób wie, że ja jestem w tej parze totalnym amatorem ;) Nigdy bym nie wpadła na to, że można twierdzić, że „taniec na wózku to nie taniec”, albo że osoba na wózku tylko „próbuje tańczyć”, ale spotkałam się z takimi opiniami. Zdarza Ci się, że ktoś nie traktuje Twojego tańca poważnie, bo to „tylko” taniec na wózku? 

Owszem, zdarzyło mi się spotkać z różnymi opiniami. Włącznie z tym, że osoba na wózku jest "wożona" w każdym razie ja oraz inne osoby bardziej zaawansowane w tym rodzaju aktywności staramy się pokazać, że tak nie jest.

Źródło: Taniec na wózku w Krakowie
Fot. Jarosław Całka
Szanowni Państwo, Marcin jest zbyt skromny :) Na szczęście są filmy, na których można zobaczyć, jak Mistrz Polski pięknie się stara ;)

Jesteś ojcem chrzestnym naszego Roberta. Nawet nie pytam, jak się z tym czujesz, bo rozumiem, że fantastycznie! :) Chciałam zapytać, czy w całej tej relacji ze mną, z naszą rodziną, teraz również z naszymi dziećmi Twoja niepełnosprawność odgrywała jakąś rolę, stanowiła przeszkodę w czymś? Tylko mnie nie zbywaj jednym słowem! :) 

Po co to pytanie? Przecież to oczywiste. 

No i mnie zbyłeś! ;) Chyba widać, które z nas jest bardziej gadatliwe... Z mojej perspektywy powiem, że wózek Marcina bywa dla nas wyzwaniem, na przykład kiedy planujemy wspólną wycieczkę i zastanawiamy się, jak zmieścić się w jednym samochodzie. Zawsze było to dość karkołomne, a teraz doszedł jeszcze fotelik z małym Michasiem. Ale wyzwania są po to, żeby je podejmować! Pojedziemy pociągiem :)

A jak to jest z innymi relacjami? Nie wiem, czy mogę spytać o kobiety w Twoim życiu… 

Kobiety? Były, chyba są... Mam nadzieję, że będą. Bo się starzeję i pasuje w którymś z momentów spotkać kogoś, z kim życie uda się zbudować... Jako człowiek z człowiekiem. Nie człowiek z wózkiem. 

A powiedz mi. Wspominaliśmy póki co o przeszkodach, trudnościach, jakichś ograniczeniach. Czy możesz pomyśleć o czymś dobrym, co wynika z faktu, że jesteś niepełnosprawny? Zastanawiałeś się nad tym? 

Tak, nie mam świadomości, że w zimie marzną mi stopy - choćby podczas na przykład zbiórki WOŚP. 

No, i chyba nigdy nie obtarły Cię buty! :)

To już wszystkie moje pytania, ale może chcesz dodać coś jeszcze? 

Co tu dodać? Oby jakkolwiek te moje dziwne słowa dało się czytać. A jeśli by były inne pytania... to wiadomo, gdzie mnie znaleźć.

Dziękuję za rozmowę!


Marcina znaleźć nietrudno, bo wszędzie go pełno ;) Możecie też, tak jak pisałam wcześniej,  zadawać mu pytania w komentarzach.

Jeśli nie rozliczyliście się jeszcze, można przekazać 1% podatku na Marcina! A dokładnie: na jego rehabilitację, nowy wózek i doskonalenie się w tańcu :)