czwartek, 18 kwietnia 2019

Marzenia się spełnia, a plany się realizuje - czyli kwiecień u Siódemki.

Powiem Wam, że zawsze chciałam być stoikiem. I nigdy mi się to nie udało :D Zrozumienie, że raz jest gorzej, a raz lepiej, przekracza moje niemałe przecież możliwości. Niby wiem, że to sama prawda, ale jakoś nie umiem się nie emocjonować, nie przeżywać. Spokój i dystans to dla mnie zjawiska egzotyczne.

I tak po wyjątkowo słabym, dołującym początku roku zaczął się czas intensywny i niełatwy, ale bez wątpienia - dobry dla mnie.

Tak w (dużej) pigułce o tym, co ostatnio się u mnie dzieje:

Zmiany kosmetyczne, remonty i "mniej stresu!"


Nie mieszkamy teraz u siebie. Już od tygodnia zajmujemy pokój u teściów w Krakowie. (Jakby ktoś z Krakowa chciał się ze mną spotkać, to gdzieś do połowy maja jest to nieco łatwiejsze niż zwykle). Powodem jest planowany od dawna remont łazienki. Nie wiem, czy pamiętacie, że był on na liście moich postanowień noworocznych. Teraz właśnie staje się faktem :) 

Moja zasługa jest w tym tak naprawdę niewielka, może tylko taka, że udało mi się zbudować bardzo pozytywne i wyjątkowe relacje z ludźmi, dzięki którym to wszystko okazało się możliwe do zrealizowania. Teraz natomiast wiele zależy ode mnie. To, jak nasza rodzina poradzi sobie z niecodzienną sytuacją, przede wszystkim z faktem, że przez jakiś miesiąc nie będziemy gospodarzami, a gośćmi. To oznacza wiele kompromisów i współpracy, ale też wiele cennych chwil spędzonych z ludźmi, których kochamy.


W tym samym czasie trwa jeszcze jeden remont - czyli moja rehabilitacja. Czyli w zasadzie, kolejny punkt na liście postanowień! Okazuje się, że ćwiczenia typu "weź oddech i napnij mięśnie" to jest akurat ten poziom aktywności sportowej, z którym radzę sobie naprawdę dobrze ;) Poprawa jest widoczna na pierwszy rzut oka. Przyznam szczerze, że czuję się z tym fantastycznie. Ta cząstka mojej osoby, która potrzebuje od czasu do czasu poczuć się zaopiekowaną, doskonale się w tej sytuacji odnajduje. No i oczywiście, wspaniała jest świadomość, że niedługo wrócę do pełnej formy i że zrobiłam coś w tym kierunku. Fizycznie czuję się nieco bardziej krucha - świadomość, że coś w moim ciele nie do końca działa sprawia, że zwracam większą uwagę na różne dolegliwości, które bez tej świadomości pewnie bym zwyczajnie zignorowała. Ale poza tym jest dobrze :)

Dlaczego mam się mniej stresować? Bo każde napięcie znajduje swoje odzwierciedlenie w kondycji mięśni. To niby oczywistość, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ta korelacja jest aż tak silna. W każdym razie, jest to rada, do której chwilowo nie mogę się zastosować - mimo wszystko remont łazienki jest zjawiskiem bardzo stresogennym ;)

Śpiewam, tańczę, przeganiam gołębie - Genezyp Kapen i "Moja dzielnia".

Genezyp Kapen

Pisałam Wam, że miniony rok, choć ogólnie bardzo dobry, był wyjątkowo nieudany pod względem moich udziałów w projektach muzycznych. Był jednak pewien wyjątek. Pod koniec roku, już w bardzo zaawansowanej ciąży wzięłam udział w nagraniu chórków do dwóch piosenek zespołu Genezyp Kapen. Już wtedy niezobowiązująco mówiliśmy o kręceniu teledysku na wiosnę. Mimo wszystko byłam zaskoczona, gdy kilka tygodni temu odezwał się do mnie Janusz Mika, wokalista zespołu, z pytaniem, która sobota w kwietniu byłaby dla mnie najlepszym terminem na nagranie klipu. Wówczas odpowiedziałam, że jest mi wszystko jedno, bo nie mam jeszcze planów na kwiecień. Jak można się domyślić, kiedy przyszło co do czego, kwiecień miałam cały załadowany planami :D Udało nam się jednak spotkać i mimo niesprzyjającej pogody przejść się wspólnie na mały, taneczno-śpiewający spacer.

Bawiłam się fantastycznie :) Czuję, a może raczej - wierzę, że to nie było nasze ostatnie spotkanie z przesympatycznymi muzykami z zespołu Genezyp Kapen.

Czasami to jest takie proste, odpowiesz bez większych nadziei na jedno małe ogłoszenie, a ono zaowocuje taką wspaniałą przygodą :)

Poniżej notka o zespole:

Zespół powstał w maju 1985 w Krakowie, z inicjatywy Janusza „Gonzo” Miki, po częściowym rozpadzie punkowej kapeli Wee Wees, której był wokalistą. Pierwszy koncert Genezyp Kapen zagrał w sierpniu 1985 podczas festiwalu Poza Kontrolą w Warszawie.
Jesienią 1991 grupa odbyła trasę po Litwie (m.in. koncert w Wilnie), a rok później nakładem firmy Fala ukazała się kaseta „Polski Bronx” zawierająca 14 utworów. Kilka z nich znalazło się na licznych punkowych składankach.
W ciągu 17 lat aktywności scenicznej krakowska formacja zagrała ok. 120 koncertów, występując m.in. z zespołami takimi jak: Deuter, Dezerter, Izrael, Elektryczne Gitary, T. Love, Farben Lehre, ANKH, Post Regiment, Inkwizycja, Id, PRL, Pudelsi, Die  Gewaltlosen czy francuski Skaferlatine. W tym czasie przez skład Genezyp Kapen przewinęło się ponad 20 muzyków.
W lutym 2002, po ostatnim koncercie w klubie „Kredens” zespół zawiesił działalność, jak się okazało, na... 16 lat.

GENEZYP KAPEN

Reaktywowany w marcu 2018 Genezyp Kapen powrócił do składu z lat 90. Tworzą go obecnie: wokalista i basista Janusz „Gonzo” Mika; gitarzysta Jacek Buzdygan (ex- Krwawy Okres, Yard, The Beans, The Avarians); perkusista Jarek Gil (ex- The Cooks, Cock A Doodle Do, Yard, No Knock), który aktualnie gra także w Night Patrol oraz saksofonista Rafał Mazur (ex- Przewróć Się Na Cyce Lala).
Efektem wspólnej pracy jest zawierająca trzy studyjne utwory płyta DVD poświęcony w całości – w materii tekstowej – krakowskiej dzielnicy Krowodrza, gdzie mieszkają lub czasowo mieszkali wszyscy członkowie Genezyp Kapen.

Od 2018 grupa znów koncertuje. Po dwóch jesiennych występach w klubie „Kornet” (w towarzystwie Krawal Bandy oraz Ukrainy i Secesji), Genezyp Kapen zagrał w „Awarii” z Night Patrol, a 8 czerwca zaprezentuje się w „Pracowni Pod Baranami” razem z The Awarians. W drugiej połowie roku zespół przystąpi do nagrania płyty studyjnej.


Kto wygrał SHARE WEEK 2019?



Przyznam Wam, że zanim jeszcze poznałam wyniki tegorocznego plebiscytu, miałam ochotę napisać tekst pod takim, nieco clickbaitowym tytułem -  że niby ja wygrałam, bo dwa polecenia ze strony tak wspaniałych blogerek uważam za ogromne wyróżnienie i moje wielkie zwycięstwo, niezależnie od prawdziwego wyniku plebiscytu.

Po czym okazało się, że mam nie dwa, a trzy polecenia (nie wiem jeszcze, od kogo jest to trzecie) i tym samym pojawiłam się w rankingu SHARE WEEK 2019 w gronie "blogów przebijających się z nisz".

Większość blogerów pewnie wie, co oznacza wyróżnienie w SHARE WEEK. Tym z Was, którzy nie blogują, chciałabym trochę przybliżyć, o co chodzi.

Nawet nie chcę się wygłupiać z szacowaniem, ile w Polsce jest blogów, ale możemy śmiało przyjąć, że jest to siedmiocyfrowa liczba. SHARE WEEK to plebiscyt ogólnopolski, czyli na dobrą sprawę każdy z tych milionów blogów był dla mnie konkurencją. Owszem, jest pewien nacisk na to, by głosować raczej na tych początkujących i niszowych blogerów niż na wielkich graczy polskiej blogosfery. Ale uwierzcie, że początkujących blogerów też jest mnóstwo! Dla porównania: pewna znakomita blogerka uważana za wschodzącą gwiazdę blogosfery ma 17 razy więcej obserwujących niż ja! 

Trzy osoby, dokonujące wyboru spośród tych milionów możliwości uznało, że warto polecić właśnie mnie i mój blog.

Wiem, że to może trochę tak wygląda, jakby zagłosowało na siebie kółko wzajemnej adoracji ;) Ale wiecie, ja nie znam tych dziewczyn osobiście (JESZCZE!), a powodem, dla którego regularnie odwiedzają ten adres jest to, że przekonałam je do siebie swoim pisaniem. Czyli zagłosowali na mnie moi stali czytelnicy.

Moje wysokie miejsce w rankingu SHARE WEEK nie czyni mnie jedną z najpopularniejszych blogerek w Polsce. Jeśli już, to powiedziałabym, że świadczy o tym, że mój blog należy do tych trzydziestu kilku polskich blogów, które mają najwierniejszych przyjaciół. I to jest dla mnie bardzo miła myśl, i o takiego bloga walczyłam :)

A kto naprawdę wygrał SHARE WEEK 2019? Pani Swojego Czasu oraz Life Managerka :) Zajrzyjcie do nich, bo warto!

Piszę - na kolanach, ale do przodu!


Nie wiem, czy na tym etapie zawracanie Wam głów pisaną przeze mnie książką ma jakikolwiek sens. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy ja ją kiedykolwiek skończę. Choć zaczyna do mnie docierać, że spod moich palców wyłania się gigantyczna cegła i w związku z tym podział na tomy staje się jedyną możliwą opcją. To oznacza, że muszę wymyślić więcej chwytliwych tytułów (a znalezienie tego jednego uważałam za sukces), ale oznacza też, że mogę stać się autorką serii :)

Mierzę się z tematem, który chodził mi po głowie, kiedy miałam jeszcze kilkanaście lat. Moje pisarstwo cechowało wówczas wszystko, tylko nie pokora. Myślałam, że takie arcydziełko to ja sobie pyknę raz, dwa, trzy, w wygodnym mieszkanku, z zerowym doświadczeniem życiowym, nie mając niczego mądrego do powiedzenia i żadnych sensownych poglądów poza tym, że wszyscy, którzy czegoś ode mnie wymagają, są źli, niedobrzy i ograniczają moją wolność. Teraz podjęłam temat z dużo większą rozwagą - ale też w międzyczasie, w trakcie pisania upadłam na kolana. I tak już na nich zostałam. Na co ja się porywam! Po czym ja chlastam! Chyba codziennie zastanawiam się, czy dobrnę do końca, aż do mocnego finału, który od dawna mam w głowie - i piszę dalej. Wiem, że jeśli nie skończę, to ta książka do końca życia nie opuści mojej głowy.

Mojej sytuacji nie poprawia fakt, że (ze względu na planowany czas akcji) będę musiała odnieść się w tej książce do strajku nauczycieli. A nauczyciele, przynajmniej niektórzy, odgrywają w książce wyjątkowo nieładne role... Jeśli miałam mało wyrzutów sumienia, to teraz mnie po prostu zjadają. Jaki jest sens pisania w dzisiejszych czasach książki, która ukazuje nauczycieli w złym świetle? Ale może z drugiej strony, da mi to pretekst, żeby pokazać jakieś porozumienie między obiema stronami konfliktu - uczniami i nauczycielami?

Taka blogerka parentingowa, a o dzieciach zapomniała.


Co jeszcze u mnie słychać? A, no, dzieci mam...

Najważniejszym newsem, jeśli chodzi o Roberta jest to, że na dobre zaprzyjaźnił się z nocnikiem. Coraz więcej też mówi, nieraz nas zaskakuje swoimi wypowiedziami. Zostaliśmy ostatnio praktycznie z dnia na dzień postawieni przed decyzją: czy Robert pójdzie od września do przedszkola? Uznaliśmy, że to dobry pomysł. Nie ma sensu zatrzymywać go w żłobku, jeśli może już pójść dalej.

Doskonale się przystosował do nowej sytuacji, w której się teraz znaleźliśmy. Właściwie nie widzę żadnych znaków świadczących o tym, że Robertowi mogłoby być ciężko z tym, że mieszka teraz u dziadków. Mam wrażenie, że świetnie się bawi.

Nadal jest niesamowicie opiekuńczym i czułym starszym bratem. Kiedy usłyszy płacz Michała, biegnie do niego nawet z drugiego końca mieszkania, bo "braciszek płacze!". Ostatnio pomaga mi też myć Michała :)

Misio rozwija się pięknie, nauczył się już turlać po całym łóżku. Z łatwością obraca się z pleców na brzuszek, z brzuszka na plecy czasem jeszcze ma kłopot, ale jak złapie rytm, to ho ho... :) Jest niezwykle radosny i prześliczny. Już niedługo odbędzie się jego chrzest. Trochę się stresujemy, ale na pewno wszystko będzie dobrze!

Rozpisałam się, ale to dlatego, że - jak widzicie - naprawdę dużo się dzieje! Jak zawsze, będę ogromnie wdzięczna za Wasze komentarze :)

3 komentarze: