poniedziałek, 19 marca 2018

Kobieto, idź do lekarza! - czyli "Ciotka Zgryzotka" Małgorzaty Musierowicz.



Odkąd pojawiła się informacja, że najnowsza część Jeżycjady już na pewno ukaże się w tym roku, wiedziałam, że na tym blogu pojawi się jej recenzja. Nie mogłam jeszcze wtedy wiedzieć, że to, co przeczytam w książce, będzie tak idealnie pasowało do tematyki tego bloga, która na co dzień związana jest raczej z kwestiami dotyczącymi rodzicielstwa niż z literaturą.

Choć właściwie, mogłam się tego spodziewać. Bohaterki Jeżycjady mają już dzieci i wnuki, właściwie w każdym tomie pojawia się ostatnio jakieś nowe maleństwo. Trudno uciec od tego tematu, a autorka niewątpliwie się w nim lubuje, co widać również w jej wpisach na autorskiej stronie internetowej musierowicz.com.pl.

Ale zanim o dzieciach i o rodzicielstwie, zanim o "Ciotce Zgryzotce", opowiem Wam może, jak to się zaczęło i czemu trwa do dzisiaj.

Dlaczego Musierowicz?


Przeczytałam w życiu naprawdę wiele książek, lepszych i gorszych. Na Jeżycjadę trafiłam, kiedy miałam jakieś siedem lub osiem lat. Pamiętam, że gdy w 1996 roku zobaczyłam w księgarni najnowszą wówczas, jedenastą część Jeżycjady, czyli "Córkę Robrojka", byłam już po kilkukrotnej lekturze wszystkich wcześniejszych tomów. Te książki to moje dzieciństwo, dorastanie, wkraczanie w dorosłość. Cieszyłam się, że mogę sięgać po kolejne książki tej samej autorki i wracać do tych samych postaci, które już zdążyłam polubić, a także poznać nowe, równie barwne i błyskotliwie opisane.

Ulubiona postać? Laura, odkąd się pojawiła. Mam słabość do postaci, które nie są kryształowo pozytywne. Laura jest tak bardzo "moja", że bardziej się chyba nie da: nie dość, że nosi jedno z moich ulubionych imion i reprezentuje ten typ kobiecej/dziewczęcej urody, który zawsze mi się podobał, to jeszcze jest, zupełnie jak ja, niedobrą młodszą siostrą siostry idealnej, tak samo jak ja kocha śpiewać, a w najnowszych tomach okazuje się, że jej perypetie związane z zajściem w ciążę i porodem są bardzo podobne do moich.

Ulubiony tom? Chyba nie potrafię odpowiedzieć, bo zbyt często się to zmieniało. Pod względem literackim najbardziej doceniam "Opium w rosole", za świeżość, humor i najlepiej opisaną nastolatkę doceniam również "Szóstą klepkę". Największy sentyment mam do "Kwiatu kalafiora", najbardziej pomogła mi w okresie dorastania "Ida sierpniowa". W dzieciństwie najbardziej lubiłam "Nutrię i Nerwusa", za powiew przygody. W czasie Świąt zawsze ciepło myślę o "Noelce". Najbardziej chyba jednak skradło moje serce "Dziecko piątku".

Kiedy dzisiaj, jako dorosła kobieta, sięgam po Jeżycjadę, jest to dla mnie tak jakby spotkanie z kimś, z kim w dzieciństwie spędzałam dużo czasu. Niby wiem, że się zmieniliśmy, że żadne z nas już nie jest tamtym dzieciakiem, ale mimo wszystko miło się spotkać, powspominać, dowiedzieć się, co słychać u tamtej osoby, która kiedyś była tak bardzo bliska. 


Co z tą Zgryzotką?


Pewnym zakłopotaniem napawa mnie fakt, że jestem w mojej opinii na temat "Ciotki Zgryzotki" znacznie łaskawsza niż znajome mi osoby, z którymi zazwyczaj zgadzam się, jeśli chodzi o ocenę kolejnych tomów Jeżycjady. Chociaż po przeczytaniu książki mam wyjątkowo mieszane odczucia, to jednak przeważają w nich wrażenia pozytywne. 

Jednym z najczęstszych zarzutów zarówno wobec książki, jak i wobec autorki jest jednoznacznie i bezkompromisowo lansowany światopogląd, że kobieta może znaleźć szczęście tylko i wyłącznie w związku małżeńskim (najlepiej ze swoją pierwszą miłością) i z dzieciątkiem przytulonym do piersi. Odniosłam się już raz do tego poglądu w moim wcześniejszym tekście na temat Jeżycjady. Świadomość, że taką, a nie inną wizję życia kobiety lansuje moja niegdyś ulubiona autorka, jest dla mnie o tyle mało bolesna, że sama jestem przecież szczęśliwą żoną i matką. Pewnie znacznie trudniej by mi się to czytało, gdybym była singielką, która ani myśli o zakładaniu rodziny.

Na samym początku książki czułam w niej swego rodzaju pęknięcie. Bo z jednej strony jest główna bohaterka, szesnastoletnia Nora Górska, która z dość oczywistych względów nie znosi swojego imienia. I ta postać, wraz ze swoim nastoletnim buntem, poczuciem, że jest niezrozumianą, niedocenianą i niedostrzeganą, ze swoją topornością i niezdarnością, z pewnym zakłopotaniem faktem, że przestaje być dziewczynką i powoli staje się kobietą, z pierwszym zakochaniem, z bardzo celnymi nieraz obserwacjami na temat swojej licznej rodziny - ta postać jest napisana dobrze, spójnie, realistycznie. Choć nie ukrywam, że jednak czegoś mi w tym opisie brakuje. Kiedy czytałam o również szesnastoletniej Cesi Żak z "Szóstej klepki", miałam poczucie, że trzecioosobowy narrator naprawdę silnie identyfikuje się z postacią tej dziewczyny i rozumie ją. Kiedy czytałam o Patrycji - Pulpecji, do której Nora jest tak bardzo podobna, dostrzegałam w spojrzeniu narratora może trochę pobłażliwej ironii, ale jednak nadal czułam więź, porozumienie. Kiedy czytam o Norze, mam wrażenie, że narrator patrzy na nią z perspektywy nawet nie matki, ale babci, patrzy i dobrodusznie pokpiwa, że takie to młode, głupie, nie wie jeszcze, czego chce, jeszcze dorośnie i nabierze ogłady. Cóż, obawiam się, że tego już się nie da przeskoczyć - autorkę i opisywane przez nią nastolatki dzieli już chyba zbyt duża przepaść pokoleniowa. Może po prostu nie da się w pełni zidentyfikować z kimś, kto jest w wieku Twoich wnuków.

Niemniej, Nora da się lubić. Z drugiej strony natomiast jest postać jej ciotki, Idy, która w zamierzeniu odautorskim ma być chyba zabawna i ekscentryczna, w rezultacie jest jednak irytująca i sztuczna. Mam wrażenie, że pisząc postać dorosłej Idy, autorka wpadła w pewną pułapkę: najpierw zrobiła z niej zupełną wariatkę, a potem próbowała ocieplić wizerunek Idy, zachowując jednocześnie konsekwencję i spójność postaci. Trochę to karkołomne. Po pierwszym intensywnym wystąpieniu Ida usuwa się jednak na dalszy plan, a książka bardzo na tym zyskuje. Jej siostry zresztą też należą raczej do tła. W moim odczuciu, Norze udało się to, co nie udało się większości postaci z młodszego pokolenia rodu Borejków - naprawdę jest główną bohaterką swojej książki. Jedynymi, którzy w znaczącym stopniu kradną jej show, są inni młodzi: Józinek i Dorota, Ignaś i Aga, Róża i (nieobecny) Fryderyk.

Zatem, co słychać u młodzieży?


Józinek i Dorota nie odzywają się za dużo, jak to oni, co w moim odczuciu jest kolejną zaletą książki - och, jak ja nie lubię Józka! Natomiast ich wesele i przygotowania do niego tworzą w dużym stopniu oś wydarzeń w książce (oraz, jak dla mnie, są głównym źródłem irytacji). Dorotka jest idealną musierowiczowską panną młodą: nie stroi się, nie maluje, nie przejmuje, po prostu śliczna, skromna, grzeczna wnusia. Wesele jest organizowane w kilka dni, ale to wystarczy, by pojawiły się na nim wszystkie ważniejsze postaci z poprzednich tomów. Nawet jeśli - co prawdopodobne - Józinek z nimi słowa w życiu nie zamienił.

Ignaś i Aga są młodym małżeństwem i spodziewają się dziecka. Podoba mi się, jak są opisani - bez lukru, ale życzliwie. Agnieszka, wrażliwa artystka, jest w ciąży dość humorzasta i zachowuje się co najmniej nieracjonalnie, o czym napiszę później nieco więcej. Ignaś ma dla niej mnóstwo cierpliwości i miłości. Jest naprawdę sympatyczny, choć niewątpliwie pod pantoflem żony. Podoba mi się zresztą spostrzeżenie, że Aga, pozornie taka delikatna, w rzeczywistości rządzi całą rodziną i każdy się jej słucha. To takie prawdziwe. Znam w moim otoczeniu takie osoby; są tak wrażliwe, że nikt nie chce zrobić im przykrości i w efekcie wszyscy im ustępują.

Wątek Róży i jej problemów małżeńskich jest dla mnie dość dziwny i nie do końca wiem, co o nim myśleć, jednak trochę się cieszę, że choć jedno małżeństwo w Jeżycjadzie przeżywa jakieś trudne chwile, i że ten opis nie jest jednoznaczny, czarno-biały.

O czym jeszcze warto wspomnieć?


Najbardziej uroczym i chyba najbardziej humorystycznym wątkiem w książce jest fascynująca relacja między Ignacym seniorem a pieskiem Bobkiem. Już pierwsza scena z ich udziałem mnie urzekła. Zupełnie jakbym widziała mojego tatę i jego pieska! 

Pewne wzruszenie i rozczulenie wywołały we mnie również nieliczne, ale wyraziste sceny ukazujące małżeńskie relacje Patrycji i Florka oraz Gabrysi i Grzesia, czyli tego nieco starszego pokolenia. Mam wrażenie, że autorka od dłuższego czasu stara się przekonać czytelników, że te małżeństwa są naprawdę udane, i w tym tomie rzeczywiście to widać.

Ogólnie, w odbiorze książki mocno przeszkadza mi fakt, że co chwilę widzę w niej próby polemiki z czytelnikami i chęć zaspokojenia ich oczekiwań. Jesteście ciekawi, co słychać u dawno niewidzianych bohaterów? To proszę bardzo, władujemy ich wszystkich na wesele Józków, nawet jeśli zaproszenie dostali dwa dni wcześniej! Narzekacie, że wszystkie młode matki radzą sobie idealnie w nowej roli, a wszystkie małżeństwa są cukierkowo szczęśliwe? To proszę, popsujemy małżeństwo Róży, a Agę pokażemy w roli młodej matki przerażonej macierzyństwem. Przeszkadza Wam wysyp par, które zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i zaraz muszą brać ślub? To proszę bardzo, macie Norę, która... Nie, nie będę zdradzać zakończenia. Trochę rozumiem, skąd się bierze u autorki taka chęć dogodzenia czytelnikom, jednak przez to mam poczucie, że to, co czytam, nie jest do końca autentyczne.

Co jeszcze mi przeszkadza? Autorska niechlujność, skutkująca m.in. tym, że nikt z Borejków już nie pamięta, że Grzegorz Stryba ma córkę z pierwszego małżeństwa, Elkę, a czternastoletnia Mila i nieco starsi od niej synowie Natalii opisywani są jak jakieś przedszkolaki. Widoczna w narracji dziwna niechęć do aktywności ruchowej i sportu, a zarazem ciągła krytyka (wyrażona przeważnie ustami Idy) osób, które mają parę kilogramów za dużo. Ba, w "Ciotce Zgryzotce" dostaje się nawet ropuchom, że są niestety tłuste.

Światopogląd wylewa się oczywiście z każdej strony; nowy kolega Łusi jest co prawda Japończykiem, ale jest w porządku, bo ochrzczony, a w dodatku cytuje Homera, jest więc idealnym kandydatem do ręki Pałysówny. Nie, żeby się już oświadczał czy coś.

Wybaczcie, że opisuję to wszystko tak skrótowo, ale mam poczucie, że ten tekst rozrasta się do trochę zbyt dużych rozmiarów, a chcę jeszcze przejść do wątku, który wzbudził we mnie najwięcej emocji.

Kobieto, idź do lekarza!


... czyli Agnieszka i jej ciążowe perypetie.

Wrażliwa artystka bardzo boi się ciąży, porodu i macierzyństwa. Do tego stopnia, że po kilku wizytach u lekarza poczuła się na tyle wystraszona, że dla własnego komfortu zrezygnowała z dalszych wizyt. Jakie to będzie miało dla niej konsekwencje, dowiecie się z książki, jeśli ją przeczytacie. Moim zdaniem autorka i tak potraktowała nieodpowiedzialną Agę bardzo łaskawie, no ale w końcu to są książki dla młodzieży.

Po wielu przemyśleniach na ten temat stwierdzam, że to jednak dobrze, że taki wątek się pojawił. Bo przecież my nie wiemy o tym, ale takich młodych dziewczyn jak Aga może być więcej niż nam się wydaje. Niedawno na jednym blogu przeczytałam historię nastoletniej matki, która bała się powiedzieć komukolwiek o ciąży, i w konsekwencji udawała, że nic się nie dzieje chyba gdzieś do siódmego miesiąca. Domyślam się, że takich historii jest sporo. Przerażone nastolatki, beztroskie kobiety przekonane, że jakoś to będzie, osoby panicznie bojące się lekarzy... Choć mnie samej z trudem mieści się to w głowie, jestem świadoma, że istnieją kobiety, które widzą lekarza po raz pierwszy przy porodzie.

Uważam, że to naprawdę dobry pomysł, że becikowe i inne świadczenia rodzicielskie są wypłacane pod warunkiem, że młoda mama ma udokumentowaną opiekę lekarską przynajmniej od 10 tygodnia. Pieniądze to świetny motywator, czy się nam to podoba, czy nie. Nawet jeśli młoda matka sama nie dostrzega potrzeby pójścia do lekarza, zmotywuje ją do tego perspektywa otrzymania świadczeń.

W książce nie pojawia się ten argument, pojawia się natomiast inny: lekarz prowadzący ciążę ma szansę jak najszybciej wykryć nieprawidłowości. Może stwierdzić, czy są przeciwwskazania do porodu naturalnego i skierować młodą mamę na cięcie cesarskie. Jeśli w grę wchodziłyby jakieś wady wrodzone płodu, dzięki ich wczesnemu wykryciu jest szansa na to, by odpowiednio szybko podjąć leczenie. Współczesna medycyna pozwala nawet na wyleczenie niektórych chorób jeszcze w łonie matki. Nie będzie to jednak możliwe, jeśli matka zrezygnuje z opieki medycznej.

To lekarz ocenia, czy ciąża jest zagrożona. Ja nie miałabym szans donosić ciąży, gdyby nie lekarz. Mojego dziecka by nie było.

Nie mam pewności, czy to przesłanie autorki jest wystarczająco czytelne dla wszystkich młodych czytelniczek. Wierzę, ze sama odczytałam je właściwie. Chciałabym zatem podkreślić je z całą dosłownością, na jaką mogę sobie pozwolić: Trzeba korzystać z opieki medycznej w ciąży. Unikanie lekarza jest nieodpowiedzialne, może grozić śmiercią matki i dziecka.

Czy polecam tę książkę?


Cóż, jeśli po wszystkim, co napisałam na jej temat, masz ochotę ją przeczytać, to chyba... polecam ;) Można się uśmiechnąć, można się wzruszyć, kwestie światopoglądowe zostawiam każdemu do indywidualnej oceny.

30 komentarzy:

  1. Kiedy byłam w liceum zaczęłam czytać książki Musierowicz i do dzis chetnie do nich zaglądam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to już grubo ponad 20 lat z tymi książkami :)

      Usuń
  2. Uwielbiam książki Małgorzaty Musierowicz, więc na pewno sięgnę i po tę lekturę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogła MM usmiercić Agę przy porodzie lub jej dziecko. Przekaz byłby czytelniejszy dla niefrasobliwych ciężarnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o tym właśnie myślałam. Ale... raczej nie chciałabym, żeby MM brała się za takie tematy.

      Usuń
    2. Pisząc o życiu, można by i zahaczyc o cięższe dramaty. Zresztą w Jeżycjadzie mamy kilka półsierot, które to utraciły swe matki b. wcześnie lub nawet w okresie okołoporodowym, że tlko wspomniec o Elce czy Belli.
      A tu dramat rozgrywalby sie na naszych oczach.
      Niegłupi pomysł.

      Usuń
    3. Gdyby taki wątek umieściła w swojej powieści ta Małgorzata Musierowicz, która pisała o Elce czy nawet o Belli, z chęcią przeczytałabym o tym. Wolę nie wyobrażać sobie, jak napisałaby to autorka obecnie.

      Usuń
  4. Myślę, że to jest bardzo ciekawa książka, ponieważ porusza bardzo ważny temat, czyli opiekę lekarską w ciąży. Idealna dla młodych mam.;-)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest może główny wątek w książce, ale we mnie wzbudził najwięcej emocji. Poza tym miło było powspominać czasy, takie przecież niedawne, kiedy ja sama tuliłam noworodka do piersi :)

      Usuń
  5. ooo Musierowicz? :) Czytałam chyba ze 100 lat temu :) Świetne książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te książki ukazują się nadal, "Ciotka Zgryzotka" miała premierę 14 marca :)

      Usuń
  6. W odpowiedni sposób napisane i skierowane dla młodych dziewczyn planujących potomstwo :) niedawno pisałam na temat ciąży artykuł, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Może coś kiedyś przeczytałam autorstwa Musierewiczowej ale nie pamiętam, nie miałam pojęcia, że jest taka seria. Może się skuszę i przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wychowałam się na Jezycjadzie, choć już nie jestem na bieżąco z kolejnymi częściami :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Znam nazwisko ale nie moge sobie przypomnieć z jakiej książki..

    OdpowiedzUsuń
  10. Ach Musierowicz!!! Książki mojego dzieciństwa, do których lubiłam wracać także w czasie studiów. Odkąd mieszkam za granicą omijają mnie niektóre nowinki, no i ta również mnie ominęła! Lecę szukać ebooka :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś nie przepadam za Musierowicz, nie mogę się do niej przekonac

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie przeczytałam żadnej książki Musierowicz, nigdy nie potrafiła mnie porwać. Mieszkam w Poznaniu, więc powinnam "Jeżycjadę" uwielbiać, stało się inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzecz gustu :) Myślę, że nie każdy mieszkaniec Poznania kocha Jeżycjadę.

      Usuń
  13. Musierowicz to moje dzieciństwo :) Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń