Mam prośbę. Nie komentujcie tego tekstu bez przeczytania go. To bardzo ważny dla mnie wpis i na pewno będę robiła dużo, by dotarł do jak największego grona odbiorców. Ale nawet jeśli trafiliście tu przypadkiem, poświęćcie chwilę na jego przeczytanie. Nie jest aż tak długi ;)
Mam na imię Martyna. Od dziewięciu lat jestem szczęśliwa.
Chociaż bliższa prawdy będę pewnie, gdy napiszę, że już nigdy nie byłam tak nieszczęśliwa jak dziewięć lat temu, równo dziewięć lat temu. Każdy następny dzień był lepszy. Nawet dzień, kiedy byłam oskarżana publicznie o przerażające rzeczy. Nawet dzień, w którym straciłam pracę, wydawałoby się, że idealną dla mnie. Nawet dzień, w którym pod względem zawodowym i finansowym straciłam praktycznie wszystko, co miałam. Nawet dzień, w którym dowiedziałam się, że nikt nie jest w stanie pomóc mi z moją bezpłodnością (haha, tak, był taki dzień!). W każdym z tych dni czułam się tak, jakby zawalił się dach mojego domu. Ale dziewięć lat temu czułam, jakby zawaliły się jego fundamenty.
Kiedyś myślałam o tym, co się wtedy zdarzyło, jako o wypadku. Teraz najczęściej używam słowa zdrada. Bo tak to widzę - zdeptanie czyjegoś zaufania i potraktowanie drugiej osoby jak przedmiot, to w pierwszej kolejności zdrada.
Dlaczego nie napiszę bardziej dosadnie? Mam kilka powodów, ale najważniejszym z nich jest uniwersalność tego, co chciałabym Wam przekazać. Każdy z nas nosi w sobie różne blizny. Niektórzy z Was stracili kogoś kochanego. Niektórzy zmagają się z ciężką chorobą, swoją lub bliskiej osoby. Niektórzy nie mogą mieć czegoś, czego pragną najbardziej na świecie. Niektórzy mają za sobą nieszczęśliwe małżeństwo, inni noszą w sobie jeszcze rany z dzieciństwa. Nie podejmuję się oceniania, kto cierpiał bardziej, czyja tragedia jest gorsza. To, co chcę Wam powiedzieć, jest do Was wszystkich.
I jeszcze - skąd we mnie tyle śmiałości, że chcę przekazywać Wam jakąś mądrość, jakąś wiedzę, jakieś rady? Czy nie mam w sobie pokory? Owszem, mam. Tyle lat różnych doświadczeń nauczyłoby pokory każdego, więc i ze mną się udało :) Mam jednak wrażenie, że nauczyłam się kilku ważnych rzeczy i moim obowiązkiem jest przekazać je dalej, bo może ktoś jeszcze ich potrzebuje. Być może każdy z Was mógłby napisać taki tekst. Ale napisałam go ja.
I jeszcze - skąd we mnie tyle śmiałości, że chcę przekazywać Wam jakąś mądrość, jakąś wiedzę, jakieś rady? Czy nie mam w sobie pokory? Owszem, mam. Tyle lat różnych doświadczeń nauczyłoby pokory każdego, więc i ze mną się udało :) Mam jednak wrażenie, że nauczyłam się kilku ważnych rzeczy i moim obowiązkiem jest przekazać je dalej, bo może ktoś jeszcze ich potrzebuje. Być może każdy z Was mógłby napisać taki tekst. Ale napisałam go ja.
Czego nauczyłam się przez te dziewięć lat od największej życiowej kraksy?
1. Nikt nie poradzi sobie z tym, co Ci się przydarzyło, lepiej niż Ty.
Nie piszę tego po to, aby zniechęcić Was do zwierzania się, do dzielenia się swoją historią. Broń Boże! Jeśli tylko macie siłę i czujecie potrzebę, by o nich mówić, mówcie głośno! Piszę raczej po to, żeby usprawiedliwić te wszystkie osoby, które nie umiały odpowiednio zareagować.
Kiedy byłam nastolatką, miałam swój życiowy dramat, o którym wspominałam tutaj już raz. W pewnym momencie poczułam potrzebę, żeby podzielić się nim z osobami, które uważałam za bliskie. Spotkało mnie wówczas sporo rozczarowań. Okazało się, że prawie nikt nie potrafił zareagować na moje zwierzenie tak, jak tego oczekiwałam. Dzisiaj, jako osoba dorosła, nie widzę w tym nic dziwnego. Tak po prostu jest.
Ludzie kiepsko sobie radzą z bólem, którego nie czują.
Kiedy będziesz opowiadać innym o tym, co przeżyłaś, trafisz najprawdopodobniej na trzy rodzaje reakcji. Pierwszy: jak to dobrze, że nie mnie to spotkało. Często uzupełniony uzasadnieniem: nie spotkało mnie, bo jestem inna niż Ty, ostrożniejsza, rozsądniejsza. Drugi rodzaj reakcji to: a wierz, zdarzyło mi się/mojej koleżance/komuś coś podobnego, tylko że... i od tej pory rozmawiacie już tylko o tamtej osobie i o tym, co jej się przydarzyło, a wiadoma rzecz, że ona miała o wiele gorzej. Trzeci, najbardziej przykry typ reakcji to negowanie Twoich słów, a wręcz zarzucanie kłamstwa. Przecież to niemożliwe, no już nie rób z niego takiego drania, to taki porządny facet! Może coś źle zrozumiałaś? Może Ci się wydawało? Jesteś pewna?
Wiesz... To jest bardzo trudne i bolesne, ale te osoby nie mówią tego, by Cię zranić. One najzwyczajniej w świecie nie mają pojęcia, co powiedzieć. A coś powiedzieć trzeba. Te osoby, które negują Twoje doświadczenie, najprawdopodobniej nie są w stanie sobie z nim poradzić. Może świadomość, że coś złego spotkało Ciebie, osobę tak bliską i ważną, jest dla nich zbyt trudna i bronią się przed nią właśnie w ten sposób. Udają, wmawiają sobie, że to na pewno nieprawda, to nie mogło się zdarzyć.
Kiedy zrani Cię czyjaś reakcja, spróbuj zrozumieć, skąd mogła się wziąć? Co jest jej przyczyną? I nie rezygnuj z mówienia o sobie. Ale pociechy, pomocy szukaj nie w czyichś słowach, ale raczej w samym fakcie, że możesz o tym opowiedzieć, że nie musisz dusić tego w sobie. Jeśli natomiast potrzebujesz usłyszeć od kogoś konkretne słowa pocieszenia, poproś o nie! Proszę, powiedz, że to nie moja wina. Proszę, powiedz, że kiedyś to nie będzie tak boleć. Może gdy nakierujesz swoich rozmówców na oczekiwany tor, okaże się, że jednak potrafią z Tobą porozmawiać na ten temat? Przecież to są Twoi bliscy. Zasługują na szansę.
Już słyszę, jak mówisz: "łatwo powiedzieć!". Tak, łatwo powiedzieć. Tak samo, jak łatwo mi było powiedzieć parze starającej się o dziecko: "nie martwcie się, uda się Wam, nam też się w końcu udało". Nie jestem już tą osobą, która zmagała się z bezpłodnością, tak samo nie jestem już osobą, która zmagała się z traumą. Mówię te słowa łatwo, bez ciężaru emocjonalnego, z coraz słabszą pamięcią o tym, jak się czułam, kiedy dotyczyły one również mnie. Ale mimo wszystko mówi przeze mnie także moje doświadczenie.
Nie wiem, kim jesteś i co przeżywasz. Ale prawdopodobnie masz przed sobą jeszcze wiele lat. Prawdopodobnie nie przeżyłaś jeszcze nawet połowy swojego życia. Naprawdę myślisz, że jedno wydarzenie jest w stanie przyćmić te wszystkie lata i wszystko, co się w ciągu nich wydarzy?
Być może potrzebujesz dużo czasu, by się pozbierać. Może to będzie kilka lat. Może dziesięć. Może więcej. Ale gdy minie ten czas, nadal będziesz mieć życie przed sobą. I okaże się, że słońce nadal wschodzi, jedzenie smakuje, a po ulicy chodzą ludzie, których jeszcze nie poznałaś. To po prostu niemożliwe, żeby już nigdy nie miało Ci się przydarzyć nic dobrego!
Jestem żoną fantastycznego mężczyzny i mamą cudownego dziecka. Jestem zakochana jak nastolatka. Jestem szczęśliwa. Walczyłam o to szczęście, ale też nie robiłam nic niemożliwego, nic szczególnie trudnego, by je osiągnąć. Po prostu żyłam, byłam, kochałam. Nie jestem nikim bardzo wyjątkowym. Nie istnieje żaden powód, dla którego ja miałabym na to zasługiwać, a Ty nie.
Niedawno pisałam bardzo emocjonalną recenzję, w której ze szczególnym oburzeniem odniosłam się do fragmentu książki mówiącego o tym, że nie da się pokonać raka. Bo to nieprawda i kłamstwo. Są ludzie, którzy wygrali z rakiem. Nie wiem, kim jesteś i co przeżywasz, ale jeśli nawet z rakiem można wygrać, to z Twoim cierpieniem też. Ono nie jest nieuleczalne.
Słyszałam to już tyle razy. Ty pewnie też. W różnych sytuacjach, w różnych okolicznościach. Może nawet też zdarzyło Ci się tak powiedzieć. Co za podła kobieta, jak mogła zostawić takiego wspaniałego mężczyznę! Nie mogę jej wybaczyć, że tak go potraktowała (zupełnie jakby to nie była sprawa wyłącznie pomiędzy nimi dwojgiem)! Co za nieszczęście, że ten związek się rozpadł!
Słuchajcie. Co za szczęście, że ten związek się rozpadł!
Wiecie, jaka była alternatywa? Że ten związek by przetrwał. I dwoje ludzi, którzy nie powinni być ze sobą, którzy nie umieją być ze sobą, tkwiliby dalej w przedziwnym układzie, w którym przynajmniej jedna strona nie jest już szczera. Może jeszcze pchnęliby ten kulawy związek na jakiś wyższy etap. Może pojawiłyby się dzieci. Straszna wizja, prawda?
Masz złamane serce i cierpisz, bo zostałaś sama, ale czy wiesz, co Ci groziło? Mogłaś tkwić w związku bez miłości. Z facetem, który nie chce z Tobą być. Który Cię oszukuje, może zdradza, nie szanuje, może nawet stosuje wobec Ciebie przemoc. Albo: z facetem, którego Ty już nie kochasz. Na którego nie możesz patrzeć. Którego wolałabyś zostawić i być z kimś zupełnie innym, ale z jakichś szalonych powodów decydujesz się jednak to ciągnąć.
Tu nie chodzi o to, kto zawinił! Czujesz, że to Ty jesteś tą złą stroną? Zatem zrób najlepszą rzecz, którą możesz zrobić i odejdź.
Facet Cię nie szanuje? Zostaw go! Ty już go nie szanujesz? Zostaw go!
Nie odejdziesz, choć Ci źle, bo boisz się, co ludzie powiedzą? A jeśli znajdą się tacy ludzie, którzy powiedzą "to fantastycznie, że od niego wreszcie odchodzisz", to będzie Ci łatwiej podjąć decyzję? To poszukaj takich ludzi, a reszty po prostu nie słuchaj.
To jest Twoje życie. Nikt nie przeżyje go za Ciebie, więc nikt też nie ma obowiązku wybaczać Ci decyzji, które dotyczą Twojego życia.
Kiedy byłam jeszcze nastolatką ze wspomnianym wcześniej bagażem doświadczeń, usłyszałam raz w odpowiedzi na moją opowieść:
"Nie możemy być przyjaciółkami, bo jesteśmy od siebie zbyt różne. Ja bym nigdy nie pozwoliła, żeby coś takiego się wydarzyło".
Nawet mnie to jakoś nie zabolało. Chyba miałam już trochę dystansu do całej tej sprawy, a reakcję koleżanki uznałam za zwyczajnie niemądrą. Ale zapadło mi w pamięć, że wówczas chyba po raz pierwszy ktoś uznał, że coś, co mi się przydarzyło świadczy o tym, jaką ja jestem osobą. Pewnie nie po raz ostatni.
I mnie samej zdarzało się nieraz pomyśleć o sobie, że chyba mam w sobie coś, co sprawia, że przyciągam różne dziwne, niefajne sytuacje. Chyba wiele osób ma gdzieś zakorzeniony taki sposób myślenia. Zupełnie krzywdzący i niesprawiedliwy.
Czy zdarzyło Ci się pomyśleć kiedyś: nie mogę się z nią przyjaźnić, bo ona złamała kiedyś nogę? Albo nie lubię go, bo go okradziono? Czy zdarzyło Ci się pomyśleć, że nie znajdziesz wspólnej płaszczyzny z tym człowiekiem, bo zmarła mu babcia?
Dlaczego jedne wydarzenia z życia nie są traktowane jako podstawa do formułowania ocen i wypowiadania się na temat czyjegoś charakteru czy osobowości, a inne już tak?
Kiedy zdecydowałam, że napiszę ten tekst, zastanawiałam się przez chwilę, czy udzielić w nim jakichś praktycznych rad: jakich sytuacji unikać, na co uważać, kiedy powinna Wam się zapalać ostrzegawcza lampka w głowie. Po czym dotarło do mnie, że wcale tego nie chcę. Nie chcę przekazywać nikomu, że warto żyć jak cień, w wiecznym poczuciu zagrożenia, wiecznie ostrożnie i zachowawczo. Żyjąc w ten sposób wcale nie gwarantujesz sobie, że nic Ci się nigdy nie przydarzy, a przy okazji zamykasz się na wiele ciekawych przeżyć. Robisz sobie więcej krzywdy niż pożytku.
Ten chłopak, którego skreśliłaś, bo w Twoim odczuciu jedno wypowiedziane przez niego zdanie może świadczyć o tym, że lepiej go unikać - mógł być w rzeczywistości rewelacyjnym facetem, może nawet tym jedynym. To miejsce, w które wolałaś nie pójść, mogło być w rzeczywistości miejscem, w którym spotkałoby Cię coś wspaniałego. Ta sytuacja, której na wszelki wypadek wolałaś uniknąć, mogła być punktem wyjścia dla nowego, wyjątkowego rozdziału w Twoim życiu.
No właśnie, co za tabu, do cholery?
Pół życia, a może dłużej słyszę, że o czymś nie wypada mówić. Publicznie albo i w ogóle. Przeważnie dotyczy to kobiet i spraw związanych z płciowością. O seksie oczywiście nie wypada mówić. Pożądanie, orgazm - nie wypada, no skąd, porządna kobieta nie mówi o takich rzeczach. Miesiączka - nie wypada, przecież jak to tak można mówić wprost o tym, że krwawisz co miesiąc jak większość kobiet na świecie? Zresztą o braku miesiączki też nie wypada mówić. O chorobie - nie wypada, przecież to sprawy osobiste. O częściach ciała - nie wypada, o ile są to części ciała przypisane tylko do jednej płci. O bezpłodności - nie wypada. O poronieniach - nie wypada. O doznanej przemocy też oczywiście nie wypada mówić. Całkiem spora rzesza kobiet postanowiła przełamać to tabu w ramach akcji #metoo, ale szybko dostało im się, że to przesada i niedługo nie wolno będzie nawet komplementu powiedzieć.
Ludzie! Nie wypada to łysemu włos z głowy. Nie wypada stały ząb u zdrowego człowieka.
Czy ja zrobiłam coś złego, żeby mieć się teraz tego wstydzić?
Niech to będzie jasne: bardzo szanuję i popieram prawo do tego, żeby ktoś milczał, jeśli nie chce o czymś mówić. Jeśli nie czuje się na siłach. Jeśli ma swoje powody. Ale wstyd? Ale tabu? Wielkie bzdury i tyle. Wielkie, krzywdzące bzdury.
Na którymś etapie radzenia sobie z wspomnianą sytuacją, zaczęłam szukać pozytywów w tym zdarzeniu. Jest ich, wbrew pozorom, bardzo dużo. Największym jest niewątpliwie to, że był to dla mnie impuls do zakończenia związku. Ale to nie wszystko, pozytywnych aspektów jest o wiele więcej. Dlatego właśnie mówię, że od dziewięciu lat jestem szczęśliwa.
Nie chcę jednak bawić się tutaj w Pollyannę i zarażać Was moim podejściem. Nie ośmieliłabym się tłumaczyć osobie, która naprawdę cierpi, że powinna się zamiast tego cieszyć, bo jej cierpienie ma też dobre strony. Ale jest jedna dobra rzecz, o której chcę Wam powiedzieć: wspólne doświadczenia zbliżają ludzi.
Ja odkryłam cały nowy świat. Zaczęło się od tego, że sporo czytałam. Oczywiście na interesujący mnie temat. Widziałam tytuł, uznawałam, że to może mnie dotyczyć i czytałam. I odkryłam, jak wiele osób myśli i czuje podobnie jak ja. Odkryłam, że to jest cała rzesza osób podobnych do mnie, dzielących wspólne doświadczenia i przemyślenia. I że to są te osoby, których wcześniej unikałam, bo wydawały mi się dziwne, zbyt głośne, zbyt zasadnicze. Okazało się, że naprawdę wiele nas łączy.
Żałuję trochę, że nie miałam wcześniej takiej wiedzy. Ale cóż, kiedyś musiałam ją zdobyć.
Właśnie, jeśli już mowa o doświadczeniach...
Często zbyt łatwo zakładamy, że jeśli ktoś o czymś nie mówi, to znaczy, że tego nie ma. Albo jeśli podzielimy się z kimś naszym doświadczeniem, to ten ktoś odwzajemni nam się swoją historią. A skąd. Wcale nie musi.
Ja też nieraz robiłam ten błąd. Dwie sytuacje dość mocno dały mi do myślenia. Pierwsza, krótko po rozpadzie mojego związku: spotkanie w gronie kobiet, cztery nieznajome dziewczyny, uczestniczki badania. Miałyśmy rozmawiać czysto teoretycznie o kwestiach bezpieczeństwa, ale dość szybko zaczęłyśmy sięgać po przykłady z własnego życia. Trzy spośród nas. Jedna, pomimo przedłużających się rozmów i atmosfery coraz bardziej zachęcającej do zwierzeń, nie powiedziała o sobie właściwie nic. Czy to możliwe, że ona jedna nie miała żadnej historii w zanadrzu? Czy raczej: nie czuła się na siłach, by o niej opowiedzieć?
Druga sytuacja. Siedzimy sobie przy piwku, ja i moja przyjaciółka ze szkolnej ławy. Ja jej opowiadam w miarę szczegółowo, jak doszło do tego, że byłam z jednym facetem, a teraz jestem z drugim. Kiedy w bardzo oszczędnych słowach zasygnalizowałam, że coś przełomowego wydarzyło się w tamten wieczór 9 lat temu, ona nagle zrobiła dziwną minę i bardzo szybko musiała akurat w tym momencie iść do toalety. Przypadkiem tak się złożyło? Tyle o niej wiedziałam, ale może jednak nie powiedziała mi wszystkiego?
Nie wiesz, co przeżyła druga osoba. Nawet jeśli jesteście ze sobą blisko. Nawet jeśli mówi Ci "wiesz o mnie wszystko", to wcale nie musi mówić prawdy.
Ten punkt może dziwić na tej liście, ale uwierzcie mi, odkąd jestem mamą, tak właśnie na to patrzę.
Ta osoba, która Cię zraniła, która Cię źle potraktowała, też jest czyimś dzieckiem. Jego mama tuliła go z czułością do snu. A może właśnie tej czułości w którymś momencie zabrakło. Pewnie starała się nauczyć go wszystkiego, co ważne. Może czasem ustępowała zbyt łatwo. Może przypadkiem przekazała coś, czego wcale nie chciała przekazać. Może coś było w relacji między rodzicami, co pozwoliło mu uwierzyć w jakąś dziwną wizję bycia w związku. Myślę, że jego rodzice bardzo się starali, by wychować wartościowego człowieka. Myślę, że zrobili mnóstwo świetnej roboty. Nawet idealna matka nie jest w stanie zagwarantować, że jej dziecko nigdy nie zrobi niczego złego. Ja też nie mogę zapewnić, że żadna kobieta nie zapłacze nigdy przez mojego syna. Wiem, że będą płakały. Już teraz tulę te kobiety w moim sercu i przepraszam je, ale mój syn jest i będzie tylko człowiekiem. Popełni błędy. Mam nadzieję, że wyciągnie z nich wnioski i poprawi się, i kiedyś naprawdę uszczęśliwi jakąś kobietę.
Wierzę, że mężczyzna, z którym na kilka lat zetknęło mnie życie, jest dobrym człowiekiem. Tak jak i ja jestem dobrą kobietą, choć zrobiłam w życiu niejedną złą rzecz i niejedną osobę zraniłam. Wierzę, że być może tworzy teraz piękny, szczęśliwy związek z kimś innym. Może ma córeczkę i myśli sobie, że pozabijałby wszystkich, którzy potraktują ją kiedyś tak, jak on potraktował mnie. Myślę, że może być dobrym mężem i ojcem.
Wybaczenie jest najlepszym, co możesz zrobić dla siebie. On może, ale wcale nie musi przejmować się tym, czy mu wybaczyłaś. Ale Ty dzięki temu będziesz mogła ruszyć do przodu. Póki nie wybaczasz, tak naprawdę tkwisz jeszcze w przeszłości.
To była tak naprawdę pierwsza rzecz, jakiej się nauczyłam, ale zdecydowałam się zostawić ją praktycznie na koniec, jako pewne podsumowanie.
Może i stwierdzenie, że co Cię nie zabije, to Cię wzmocni jest dość radykalne, ale jednak - doświadczenia sprawiają, że nie tylko nabierasz odporności, ale też przekonujesz się, ile tak naprawdę masz w sobie siły. W komfortowych warunkach tego nie sprawdzisz.
Wspomniałam na początku, że życie nie rozpieszczało mnie także i później. Bywało ciężko. Nawet dwa ostatnie lata, tak cudowne dla mnie, miały swoje dramatyczne momenty. Ale zawsze towarzyszyła mi świadomość, że przecież na słabą nie trafiło. Że może to chwilkę potrwa, ale w końcu i tak sobie poradzę. Przecież już wiem, na ile mnie stać.
Trochę dziwnie mi umieszczać tu radę, z której sama nie skorzystałam. Ale uważam, że zbrodnią byłoby ją pominąć. Jeśli zmagasz się z trudnym, bolesnym doświadczeniem, poszukaj pomocy psychologa lub psychoterapeuty. Nie lecz się samodzielnie. Nie ryzykuj kontaktu z jakimiś wątpliwej profesji "specjalistami". Poszukaj lekarza.
Ja żałuję, że tego nie zrobiłam. Ale kiedy dojrzałam do takiej decyzji, to już właściwie nie było o czym gadać; żyłam już zupełnie innymi sprawami, ważniejszymi i pilniejszymi.
Nie twierdzę, że na pewno nie poradzisz sobie bez fachowej pomocy. Ale to jest trochę jak samodzielne skręcanie mebli bez żadnej instrukcji. Może się uda, a może okaże się, że jakaś śrubka miała być jednak w innym miejscu. I niby mebel stoi, ale w zupełnie niespodziewanym momencie może się załamać.
No i - czy samodzielnie stwierdzisz, że już na pewno sobie poradziłaś? Mnie zajęło to sporo czasu.
To żadna ujma czy wstyd, korzystać z pomocy, kiedy jej potrzebujesz.
--
Bardzo liczę na to, że podzielicie się ze mną swoimi refleksjami. Zapraszam również na mój fanpage Szczęśliwa Siódemka. Jeśli chcecie, możecie tam do mnie napisać.
Kiedy byłam nastolatką, miałam swój życiowy dramat, o którym wspominałam tutaj już raz. W pewnym momencie poczułam potrzebę, żeby podzielić się nim z osobami, które uważałam za bliskie. Spotkało mnie wówczas sporo rozczarowań. Okazało się, że prawie nikt nie potrafił zareagować na moje zwierzenie tak, jak tego oczekiwałam. Dzisiaj, jako osoba dorosła, nie widzę w tym nic dziwnego. Tak po prostu jest.
Ludzie kiepsko sobie radzą z bólem, którego nie czują.
Kiedy będziesz opowiadać innym o tym, co przeżyłaś, trafisz najprawdopodobniej na trzy rodzaje reakcji. Pierwszy: jak to dobrze, że nie mnie to spotkało. Często uzupełniony uzasadnieniem: nie spotkało mnie, bo jestem inna niż Ty, ostrożniejsza, rozsądniejsza. Drugi rodzaj reakcji to: a wierz, zdarzyło mi się/mojej koleżance/komuś coś podobnego, tylko że... i od tej pory rozmawiacie już tylko o tamtej osobie i o tym, co jej się przydarzyło, a wiadoma rzecz, że ona miała o wiele gorzej. Trzeci, najbardziej przykry typ reakcji to negowanie Twoich słów, a wręcz zarzucanie kłamstwa. Przecież to niemożliwe, no już nie rób z niego takiego drania, to taki porządny facet! Może coś źle zrozumiałaś? Może Ci się wydawało? Jesteś pewna?
Wiesz... To jest bardzo trudne i bolesne, ale te osoby nie mówią tego, by Cię zranić. One najzwyczajniej w świecie nie mają pojęcia, co powiedzieć. A coś powiedzieć trzeba. Te osoby, które negują Twoje doświadczenie, najprawdopodobniej nie są w stanie sobie z nim poradzić. Może świadomość, że coś złego spotkało Ciebie, osobę tak bliską i ważną, jest dla nich zbyt trudna i bronią się przed nią właśnie w ten sposób. Udają, wmawiają sobie, że to na pewno nieprawda, to nie mogło się zdarzyć.
Kiedy zrani Cię czyjaś reakcja, spróbuj zrozumieć, skąd mogła się wziąć? Co jest jej przyczyną? I nie rezygnuj z mówienia o sobie. Ale pociechy, pomocy szukaj nie w czyichś słowach, ale raczej w samym fakcie, że możesz o tym opowiedzieć, że nie musisz dusić tego w sobie. Jeśli natomiast potrzebujesz usłyszeć od kogoś konkretne słowa pocieszenia, poproś o nie! Proszę, powiedz, że to nie moja wina. Proszę, powiedz, że kiedyś to nie będzie tak boleć. Może gdy nakierujesz swoich rozmówców na oczekiwany tor, okaże się, że jednak potrafią z Tobą porozmawiać na ten temat? Przecież to są Twoi bliscy. Zasługują na szansę.
2. Twoje życie się nie kończy. Jeszcze możesz być szczęśliwa.
Już słyszę, jak mówisz: "łatwo powiedzieć!". Tak, łatwo powiedzieć. Tak samo, jak łatwo mi było powiedzieć parze starającej się o dziecko: "nie martwcie się, uda się Wam, nam też się w końcu udało". Nie jestem już tą osobą, która zmagała się z bezpłodnością, tak samo nie jestem już osobą, która zmagała się z traumą. Mówię te słowa łatwo, bez ciężaru emocjonalnego, z coraz słabszą pamięcią o tym, jak się czułam, kiedy dotyczyły one również mnie. Ale mimo wszystko mówi przeze mnie także moje doświadczenie.
Nie wiem, kim jesteś i co przeżywasz. Ale prawdopodobnie masz przed sobą jeszcze wiele lat. Prawdopodobnie nie przeżyłaś jeszcze nawet połowy swojego życia. Naprawdę myślisz, że jedno wydarzenie jest w stanie przyćmić te wszystkie lata i wszystko, co się w ciągu nich wydarzy?
Być może potrzebujesz dużo czasu, by się pozbierać. Może to będzie kilka lat. Może dziesięć. Może więcej. Ale gdy minie ten czas, nadal będziesz mieć życie przed sobą. I okaże się, że słońce nadal wschodzi, jedzenie smakuje, a po ulicy chodzą ludzie, których jeszcze nie poznałaś. To po prostu niemożliwe, żeby już nigdy nie miało Ci się przydarzyć nic dobrego!
Jestem żoną fantastycznego mężczyzny i mamą cudownego dziecka. Jestem zakochana jak nastolatka. Jestem szczęśliwa. Walczyłam o to szczęście, ale też nie robiłam nic niemożliwego, nic szczególnie trudnego, by je osiągnąć. Po prostu żyłam, byłam, kochałam. Nie jestem nikim bardzo wyjątkowym. Nie istnieje żaden powód, dla którego ja miałabym na to zasługiwać, a Ty nie.
Niedawno pisałam bardzo emocjonalną recenzję, w której ze szczególnym oburzeniem odniosłam się do fragmentu książki mówiącego o tym, że nie da się pokonać raka. Bo to nieprawda i kłamstwo. Są ludzie, którzy wygrali z rakiem. Nie wiem, kim jesteś i co przeżywasz, ale jeśli nawet z rakiem można wygrać, to z Twoim cierpieniem też. Ono nie jest nieuleczalne.
3. Związki bez przyszłości powinno się zakończyć jak najszybciej.
Słyszałam to już tyle razy. Ty pewnie też. W różnych sytuacjach, w różnych okolicznościach. Może nawet też zdarzyło Ci się tak powiedzieć. Co za podła kobieta, jak mogła zostawić takiego wspaniałego mężczyznę! Nie mogę jej wybaczyć, że tak go potraktowała (zupełnie jakby to nie była sprawa wyłącznie pomiędzy nimi dwojgiem)! Co za nieszczęście, że ten związek się rozpadł!
Słuchajcie. Co za szczęście, że ten związek się rozpadł!
Wiecie, jaka była alternatywa? Że ten związek by przetrwał. I dwoje ludzi, którzy nie powinni być ze sobą, którzy nie umieją być ze sobą, tkwiliby dalej w przedziwnym układzie, w którym przynajmniej jedna strona nie jest już szczera. Może jeszcze pchnęliby ten kulawy związek na jakiś wyższy etap. Może pojawiłyby się dzieci. Straszna wizja, prawda?
Masz złamane serce i cierpisz, bo zostałaś sama, ale czy wiesz, co Ci groziło? Mogłaś tkwić w związku bez miłości. Z facetem, który nie chce z Tobą być. Który Cię oszukuje, może zdradza, nie szanuje, może nawet stosuje wobec Ciebie przemoc. Albo: z facetem, którego Ty już nie kochasz. Na którego nie możesz patrzeć. Którego wolałabyś zostawić i być z kimś zupełnie innym, ale z jakichś szalonych powodów decydujesz się jednak to ciągnąć.
Tu nie chodzi o to, kto zawinił! Czujesz, że to Ty jesteś tą złą stroną? Zatem zrób najlepszą rzecz, którą możesz zrobić i odejdź.
Facet Cię nie szanuje? Zostaw go! Ty już go nie szanujesz? Zostaw go!
Nie odejdziesz, choć Ci źle, bo boisz się, co ludzie powiedzą? A jeśli znajdą się tacy ludzie, którzy powiedzą "to fantastycznie, że od niego wreszcie odchodzisz", to będzie Ci łatwiej podjąć decyzję? To poszukaj takich ludzi, a reszty po prostu nie słuchaj.
To jest Twoje życie. Nikt nie przeżyje go za Ciebie, więc nikt też nie ma obowiązku wybaczać Ci decyzji, które dotyczą Twojego życia.
4. To, co się stało, nie świadczy o Tobie.
Kiedy byłam jeszcze nastolatką ze wspomnianym wcześniej bagażem doświadczeń, usłyszałam raz w odpowiedzi na moją opowieść:
"Nie możemy być przyjaciółkami, bo jesteśmy od siebie zbyt różne. Ja bym nigdy nie pozwoliła, żeby coś takiego się wydarzyło".
Nawet mnie to jakoś nie zabolało. Chyba miałam już trochę dystansu do całej tej sprawy, a reakcję koleżanki uznałam za zwyczajnie niemądrą. Ale zapadło mi w pamięć, że wówczas chyba po raz pierwszy ktoś uznał, że coś, co mi się przydarzyło świadczy o tym, jaką ja jestem osobą. Pewnie nie po raz ostatni.
I mnie samej zdarzało się nieraz pomyśleć o sobie, że chyba mam w sobie coś, co sprawia, że przyciągam różne dziwne, niefajne sytuacje. Chyba wiele osób ma gdzieś zakorzeniony taki sposób myślenia. Zupełnie krzywdzący i niesprawiedliwy.
Czy zdarzyło Ci się pomyśleć kiedyś: nie mogę się z nią przyjaźnić, bo ona złamała kiedyś nogę? Albo nie lubię go, bo go okradziono? Czy zdarzyło Ci się pomyśleć, że nie znajdziesz wspólnej płaszczyzny z tym człowiekiem, bo zmarła mu babcia?
Dlaczego jedne wydarzenia z życia nie są traktowane jako podstawa do formułowania ocen i wypowiadania się na temat czyjegoś charakteru czy osobowości, a inne już tak?
Kiedy zdecydowałam, że napiszę ten tekst, zastanawiałam się przez chwilę, czy udzielić w nim jakichś praktycznych rad: jakich sytuacji unikać, na co uważać, kiedy powinna Wam się zapalać ostrzegawcza lampka w głowie. Po czym dotarło do mnie, że wcale tego nie chcę. Nie chcę przekazywać nikomu, że warto żyć jak cień, w wiecznym poczuciu zagrożenia, wiecznie ostrożnie i zachowawczo. Żyjąc w ten sposób wcale nie gwarantujesz sobie, że nic Ci się nigdy nie przydarzy, a przy okazji zamykasz się na wiele ciekawych przeżyć. Robisz sobie więcej krzywdy niż pożytku.
Ten chłopak, którego skreśliłaś, bo w Twoim odczuciu jedno wypowiedziane przez niego zdanie może świadczyć o tym, że lepiej go unikać - mógł być w rzeczywistości rewelacyjnym facetem, może nawet tym jedynym. To miejsce, w które wolałaś nie pójść, mogło być w rzeczywistości miejscem, w którym spotkałoby Cię coś wspaniałego. Ta sytuacja, której na wszelki wypadek wolałaś uniknąć, mogła być punktem wyjścia dla nowego, wyjątkowego rozdziału w Twoim życiu.
5. Co za tabu, do cholery?
No właśnie, co za tabu, do cholery?
Pół życia, a może dłużej słyszę, że o czymś nie wypada mówić. Publicznie albo i w ogóle. Przeważnie dotyczy to kobiet i spraw związanych z płciowością. O seksie oczywiście nie wypada mówić. Pożądanie, orgazm - nie wypada, no skąd, porządna kobieta nie mówi o takich rzeczach. Miesiączka - nie wypada, przecież jak to tak można mówić wprost o tym, że krwawisz co miesiąc jak większość kobiet na świecie? Zresztą o braku miesiączki też nie wypada mówić. O chorobie - nie wypada, przecież to sprawy osobiste. O częściach ciała - nie wypada, o ile są to części ciała przypisane tylko do jednej płci. O bezpłodności - nie wypada. O poronieniach - nie wypada. O doznanej przemocy też oczywiście nie wypada mówić. Całkiem spora rzesza kobiet postanowiła przełamać to tabu w ramach akcji #metoo, ale szybko dostało im się, że to przesada i niedługo nie wolno będzie nawet komplementu powiedzieć.
Ludzie! Nie wypada to łysemu włos z głowy. Nie wypada stały ząb u zdrowego człowieka.
Czy ja zrobiłam coś złego, żeby mieć się teraz tego wstydzić?
Niech to będzie jasne: bardzo szanuję i popieram prawo do tego, żeby ktoś milczał, jeśli nie chce o czymś mówić. Jeśli nie czuje się na siłach. Jeśli ma swoje powody. Ale wstyd? Ale tabu? Wielkie bzdury i tyle. Wielkie, krzywdzące bzdury.
6. Nie jesteś sama.
Na którymś etapie radzenia sobie z wspomnianą sytuacją, zaczęłam szukać pozytywów w tym zdarzeniu. Jest ich, wbrew pozorom, bardzo dużo. Największym jest niewątpliwie to, że był to dla mnie impuls do zakończenia związku. Ale to nie wszystko, pozytywnych aspektów jest o wiele więcej. Dlatego właśnie mówię, że od dziewięciu lat jestem szczęśliwa.
Nie chcę jednak bawić się tutaj w Pollyannę i zarażać Was moim podejściem. Nie ośmieliłabym się tłumaczyć osobie, która naprawdę cierpi, że powinna się zamiast tego cieszyć, bo jej cierpienie ma też dobre strony. Ale jest jedna dobra rzecz, o której chcę Wam powiedzieć: wspólne doświadczenia zbliżają ludzi.
Ja odkryłam cały nowy świat. Zaczęło się od tego, że sporo czytałam. Oczywiście na interesujący mnie temat. Widziałam tytuł, uznawałam, że to może mnie dotyczyć i czytałam. I odkryłam, jak wiele osób myśli i czuje podobnie jak ja. Odkryłam, że to jest cała rzesza osób podobnych do mnie, dzielących wspólne doświadczenia i przemyślenia. I że to są te osoby, których wcześniej unikałam, bo wydawały mi się dziwne, zbyt głośne, zbyt zasadnicze. Okazało się, że naprawdę wiele nas łączy.
Żałuję trochę, że nie miałam wcześniej takiej wiedzy. Ale cóż, kiedyś musiałam ją zdobyć.
7. Nie oceniaj pochopnie doświadczenia innych osób.
Właśnie, jeśli już mowa o doświadczeniach...
Często zbyt łatwo zakładamy, że jeśli ktoś o czymś nie mówi, to znaczy, że tego nie ma. Albo jeśli podzielimy się z kimś naszym doświadczeniem, to ten ktoś odwzajemni nam się swoją historią. A skąd. Wcale nie musi.
Ja też nieraz robiłam ten błąd. Dwie sytuacje dość mocno dały mi do myślenia. Pierwsza, krótko po rozpadzie mojego związku: spotkanie w gronie kobiet, cztery nieznajome dziewczyny, uczestniczki badania. Miałyśmy rozmawiać czysto teoretycznie o kwestiach bezpieczeństwa, ale dość szybko zaczęłyśmy sięgać po przykłady z własnego życia. Trzy spośród nas. Jedna, pomimo przedłużających się rozmów i atmosfery coraz bardziej zachęcającej do zwierzeń, nie powiedziała o sobie właściwie nic. Czy to możliwe, że ona jedna nie miała żadnej historii w zanadrzu? Czy raczej: nie czuła się na siłach, by o niej opowiedzieć?
Druga sytuacja. Siedzimy sobie przy piwku, ja i moja przyjaciółka ze szkolnej ławy. Ja jej opowiadam w miarę szczegółowo, jak doszło do tego, że byłam z jednym facetem, a teraz jestem z drugim. Kiedy w bardzo oszczędnych słowach zasygnalizowałam, że coś przełomowego wydarzyło się w tamten wieczór 9 lat temu, ona nagle zrobiła dziwną minę i bardzo szybko musiała akurat w tym momencie iść do toalety. Przypadkiem tak się złożyło? Tyle o niej wiedziałam, ale może jednak nie powiedziała mi wszystkiego?
Nie wiesz, co przeżyła druga osoba. Nawet jeśli jesteście ze sobą blisko. Nawet jeśli mówi Ci "wiesz o mnie wszystko", to wcale nie musi mówić prawdy.
8. On też jest czyimś dzieckiem.
Ten punkt może dziwić na tej liście, ale uwierzcie mi, odkąd jestem mamą, tak właśnie na to patrzę.
Ta osoba, która Cię zraniła, która Cię źle potraktowała, też jest czyimś dzieckiem. Jego mama tuliła go z czułością do snu. A może właśnie tej czułości w którymś momencie zabrakło. Pewnie starała się nauczyć go wszystkiego, co ważne. Może czasem ustępowała zbyt łatwo. Może przypadkiem przekazała coś, czego wcale nie chciała przekazać. Może coś było w relacji między rodzicami, co pozwoliło mu uwierzyć w jakąś dziwną wizję bycia w związku. Myślę, że jego rodzice bardzo się starali, by wychować wartościowego człowieka. Myślę, że zrobili mnóstwo świetnej roboty. Nawet idealna matka nie jest w stanie zagwarantować, że jej dziecko nigdy nie zrobi niczego złego. Ja też nie mogę zapewnić, że żadna kobieta nie zapłacze nigdy przez mojego syna. Wiem, że będą płakały. Już teraz tulę te kobiety w moim sercu i przepraszam je, ale mój syn jest i będzie tylko człowiekiem. Popełni błędy. Mam nadzieję, że wyciągnie z nich wnioski i poprawi się, i kiedyś naprawdę uszczęśliwi jakąś kobietę.
Wierzę, że mężczyzna, z którym na kilka lat zetknęło mnie życie, jest dobrym człowiekiem. Tak jak i ja jestem dobrą kobietą, choć zrobiłam w życiu niejedną złą rzecz i niejedną osobę zraniłam. Wierzę, że być może tworzy teraz piękny, szczęśliwy związek z kimś innym. Może ma córeczkę i myśli sobie, że pozabijałby wszystkich, którzy potraktują ją kiedyś tak, jak on potraktował mnie. Myślę, że może być dobrym mężem i ojcem.
Wybaczenie jest najlepszym, co możesz zrobić dla siebie. On może, ale wcale nie musi przejmować się tym, czy mu wybaczyłaś. Ale Ty dzięki temu będziesz mogła ruszyć do przodu. Póki nie wybaczasz, tak naprawdę tkwisz jeszcze w przeszłości.
9. Jeśli to przetrwasz i nie zwariujesz, to już nic Cię nie pokona.
To była tak naprawdę pierwsza rzecz, jakiej się nauczyłam, ale zdecydowałam się zostawić ją praktycznie na koniec, jako pewne podsumowanie.
Może i stwierdzenie, że co Cię nie zabije, to Cię wzmocni jest dość radykalne, ale jednak - doświadczenia sprawiają, że nie tylko nabierasz odporności, ale też przekonujesz się, ile tak naprawdę masz w sobie siły. W komfortowych warunkach tego nie sprawdzisz.
Wspomniałam na początku, że życie nie rozpieszczało mnie także i później. Bywało ciężko. Nawet dwa ostatnie lata, tak cudowne dla mnie, miały swoje dramatyczne momenty. Ale zawsze towarzyszyła mi świadomość, że przecież na słabą nie trafiło. Że może to chwilkę potrwa, ale w końcu i tak sobie poradzę. Przecież już wiem, na ile mnie stać.
10. Skorzystaj z pomocy.
Trochę dziwnie mi umieszczać tu radę, z której sama nie skorzystałam. Ale uważam, że zbrodnią byłoby ją pominąć. Jeśli zmagasz się z trudnym, bolesnym doświadczeniem, poszukaj pomocy psychologa lub psychoterapeuty. Nie lecz się samodzielnie. Nie ryzykuj kontaktu z jakimiś wątpliwej profesji "specjalistami". Poszukaj lekarza.
Ja żałuję, że tego nie zrobiłam. Ale kiedy dojrzałam do takiej decyzji, to już właściwie nie było o czym gadać; żyłam już zupełnie innymi sprawami, ważniejszymi i pilniejszymi.
Nie twierdzę, że na pewno nie poradzisz sobie bez fachowej pomocy. Ale to jest trochę jak samodzielne skręcanie mebli bez żadnej instrukcji. Może się uda, a może okaże się, że jakaś śrubka miała być jednak w innym miejscu. I niby mebel stoi, ale w zupełnie niespodziewanym momencie może się załamać.
No i - czy samodzielnie stwierdzisz, że już na pewno sobie poradziłaś? Mnie zajęło to sporo czasu.
To żadna ujma czy wstyd, korzystać z pomocy, kiedy jej potrzebujesz.
--
Bardzo liczę na to, że podzielicie się ze mną swoimi refleksjami. Zapraszam również na mój fanpage Szczęśliwa Siódemka. Jeśli chcecie, możecie tam do mnie napisać.