środa, 17 października 2018

Dlaczego warto zorganizować Baby Shower?


Od mojego Baby Shower minęły już prawie dwa tygodnie. Jak ten czas szybko leci! Zdawało mi się jakoś, że kiedy Robert pójdzie do żłobka, moje dni wydłużą się w nieskończoność i będę miała czas dosłownie na wszystko. Rzeczywistość jest jednak trochę inna. Mam więcej czasu, ale też szybciej się męczę, a dni robią się coraz krótsze... 

Ale do rzeczy. Nie wątpię, że wiecie, czym jest Baby Shower. Nawet jeśli nie mieliście okazji być na takiej imprezie, mogliście z pewnością zobaczyć Baby Shower w niejednym filmie lub serialu, szczególnie w tych produkcji amerykańskiej - bo stamtąd właśnie przyszedł do nas ten zwyczaj.

W moim otoczeniu idea organizowania Baby Shower nie jest zbytnio rozpowszechniona. Byłam chyba tylko na jednej takiej imprezie, nie licząc moich własnych. Mimo to byłam przekonana od samego początku, że gdy przyjdzie na to czas, moje Baby Shower się odbędzie. Choćby z tej jednej prostej przyczyny - razem z mężem od zawsze wychodzimy z założenia, że każda okazja, by zorganizować imprezę, jest tego warta :)

Celebruj chwilę


Jak może już wiecie, moja pierwsza ciąża była bardzo wyczekana. Druga w zasadzie też, choć już bez tego ciężaru emocjonalnego, który towarzyszył staraniom o pierwsze dziecko. Kiedy wreszcie się udało, niemal natychmiast postanowiłam, że będę się cieszyć każdym dniem tej ciąży i korzystać ze wszystkich przyjemności związanych z tym stanem. Idea zorganizowania Baby Shower doskonale wpisywała się w to podejście. 

W końcu - skąd mogłam wiedzieć, czy będzie mi dane doświadczyć tego jeszcze raz? A jeśli po fakcie żałowałabym, że nie nacieszyłam się wystarczająco ciążą? Taka okazja mogła się już nie powtórzyć.

Spotkania po latach


Na obu moich imprezach zjawiło się bardzo zacne grono wspaniałych kobiet. Niektórych z nich nie widziałam naprawdę długo. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy to jakiś znak naszych czasów - ale strasznie ciężko jest mi utrzymywać regularny kontakt nawet z bliskimi mojemu sercu osobami. Niektóre z dziewczyn, które przyszły na moje Baby Shower, widziałam w tym roku po raz pierwszy - mimo szczerej obustronnej chęci, by spotkać się wcześniej. Ale swego rodzaju rekordzistką wśród moich tegorocznych gości okazała się Kasia, moja koleżanka z liceum, z którą ostatni raz widziałyśmy się... ponad 11 lat temu! Od tego czasu miałyśmy ze sobą kontakt wyłącznie za pośrednictwem Internetu. Zadziwiające, że mimo upływu lat tak nieznacznie się zmieniła i że nadal tak świetnie nam się ze sobą rozmawiało - chyba nawet jeszcze lepiej niż te naście lat temu.

Uwielbiam spotkania w tak różnorodnym gronie!

Zdjęcie z pierwszego Baby Shower
Właściwie mogę powiedzieć bez wahania, że niemal każda zorganizowana przeze mnie impreza jest wspaniałym przeżyciem - czy to Baby Shower, czy przyjęcie urodzinowe, czy jeszcze inna okazja. Dzieje się tak z prostej przyczyny. Znam bardzo dużo osób z zupełnie różnych środowisk. Na tegorocznym Baby Shower, poza wspomnianą już koleżanką z liceum pojawiły się osoby, które poznałam w czasie studiów, znajome ze wspólnych imprez oraz koleżanka poznana lata temu dzięki internetowemu forum, na którym obie pisałyśmy :) Dla większości dziewczyn w momencie przyjścia na imprezę byłam jedyną znajomą twarzą! (Niektóre z nich spotkały się wcześniej na moim weselu, ale nie udało im się wówczas ze sobą porozmawiać). Po chwili jednak siedziałyśmy wszystkie razem i rozmawiałyśmy z przejęciem jak zgrana paczka koleżanek :) Tematów do rozmów nie brakowało nam nawet przez chwilę.

Uwielbiam takie spotkania, ciągle marzę o kolejnych okazjach, by gromadzić przy jednym stole ludzi, którzy jeszcze chwilę wcześniej w ogóle się nie znali :) Baby Shower jest pod tym względem wspaniałym pomysłem.

Ucieczka od codzienności


Jak wspomniałam, rzadko mam okazję widywać się ze znajomymi. Prawdę mówiąc, większość moich dni wygląda podobnie - mniej więcej do 16:00 pracuję przy komputerze, a potem wracają chłopaki, jemy razem obiad i spędzamy wspólnie czas. Po niemal dwóch latach bycia mamą takie imprezy w gronie znajomych to dla mnie nieopisana atrakcja. Nie muszę przez cały czas rozglądać się i biegać za Robertem, pilnować, by dobrze się czuł i żeby mu niczego nie brakowało, uważać, by nie zrzucał wszystkich przekąsek ze stołu... ;) Przez te kilka godzin mogłam się w pełni zrelaksować i w ogóle nie myśleć o tym, co porabia moja starsza pociecha. Pod tym względem moje drugie Baby Shower było chyba nawet lepsze od pierwszego. 

Mnóstwo pozytywnych emocji


To chyba najważniejsze, co wiąże się z organizacją Baby Shower. Od momentu zapraszania dziewczyn na imprezę aż do ostatnich pożegnań spotkało mnie tyle życzliwości, serdeczności, ciepłych słów i miłych gestów, że do tej pory uśmiecham się na samą myśl o tym. Moja kochana, niezrównana Sara z własnej woli i bez żadnej namowy przygotowała wspaniałe przekąski. Kasia zapewniła mi transport powrotny pod sam dom. Usłyszałam mnóstwo wspaniałych słów i dobrych życzeń. Dostałam też cudowne prezenty :)

Kompletowanie wyprawki dla niemowlaka


No właśnie... Specjalnie zostawiłam ten temat na sam koniec, choć nie da się ukryć, że jest on dość istotnym elementem Baby Shower. Przyszła mama dostaje od swoich koleżanek prezenty, które mają jej się przydać w opiece nad nowo narodzonym dzieckiem. Wiem już z doświadczenia, że takie prezenty naprawdę ułatwiają życie :)

Nie chciałam nigdy sprawiać wrażenia, że zapraszam kogoś po to, by coś dostać. Zupełnie nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, o czym pisałam wcześniej - miła atmosfera, spotkanie we wspaniałym gronie. Każdą z zaproszonych osób informowałam, że jeśli przyniesienie prezentu z jakichś przyczyn będzie dla niej kłopotem, to niech przyjdzie bez prezentu :) 

To, co dziewczyny przygotowały w tym roku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zorganizowały tajną zrzutkę i dosłownie obsypały mnie prezentami :) Dostałam m.in. śliczne kocyki, ręczniczki, kosmetyki do pielęgnacji maluszka, ergonomiczne nosidło i chustę - wraz z voucherem na naukę chustonoszenia...  a także coś specjalnie dla mnie, piękny zestaw do makijażu! Dopiero w domu, widząc reakcję męża domyśliłam się, że wybór tego specjalnego upominku był konsultowany z nim :)

Wiecie, jakie to miłe - świadomość, że garstka osób, które się nawet ze sobą nie znają, umawia się potajemnie, dyskutuje i planuje, co zrobić, by sprawić mi jak największą przyjemność :) Sam fakt, że w ogóle zdecydowały się na taką współpracę, jest dla mnie czymś niewyobrażalnie cudownym.


Co tu dużo mówić - warto, naprawdę warto. Jeśli tylko czujesz się na tyle dobrze, by móc się wyrwać na taką imprezę, na pewno sprawi Ci ona mnóstwo radości.

Jestem ciekawa, co sądzicie na ten temat?

środa, 10 października 2018

Nikt nie zasługuje na przemoc


Dziś będzie krótko. Chyba.
Pod wpływem różnych ostatnich dyskusji przypomniał mi się niespodziewanie jeden z odcinków oglądanego dawno temu serialu "Doktor Quinn". Pamiętacie? Na pewno pamiętacie :) W tym odcinku pojawiła się postać nowej nauczycielki - młodej, z pozoru bardzo sympatycznej. Wkrótce okazało się jednak, że nauczycielka traktuje swoich podopiecznych dość brutalnie. Jedną z jej ofiar stał się najmłodszy z adoptowanych dzieci Doktor Quinn - Brian. Kiedy przyjaciel Briana zobaczył na jego nogach ślady po biciu, obiecał, że go pomści, jeśli nauczycielka jeszcze raz podniesie na niego rękę. Tak też się stało.

Ciężko pobita, poraniona kobieta trafiła pod opiekę Doktor Quinn. Zapłakana wykrztusiła, że to jej wina i że zasłużyła sobie na to. Lekarka i zarazem matka pokrzywdzonego chłopca odpowiedziała wtedy stanowczo, bez wahania: "Nikt nie zasługuje na bicie".

Jestem pod wrażeniem, że twórcom serialu sprzed ponad 20 lat udało się zamieścić w nim tak mądrą, współczesną myśl. 

Tak łatwo było przecież powiedzieć: "Tak, zasłużyła Pani. Biła Pani dzieci i dostała Pani od nich to samo". Przecież niejeden z nas, widzów oglądających ten odcinek, tak właśnie pomyślał. Może nawet życzyliśmy okrutnej nauczycielce tego pobicia, może odczuliśmy jakąś satysfakcję, kiedy spotkała ją taka kara. A jednak morał tej historii jest inny. "Nikt nie zasługuje na bicie".

Sprawiedliwość?


Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie mocno zakorzeniona jest swego rodzaju wiara w sprawiedliwość. Jeśli jesteś grzeczny, porządny, poprawny, to nic złego Cię nie spotka. Złe rzeczy spotykają tylko tych, którzy nie uważali. Przemoc, zło, krzywdy to w tym rozumieniu swego rodzaju kara za złe zachowanie, za niespełnianie jakichś norm społecznych. Zamiast współczucia pojawia się podejrzliwość: co on zrobił, co ona zrobiła, że zasłużyła na taki los? 

Skąd bierze się taka - pardon - bezduszna postawa? Myślę, że wytłumaczenie jest bardzo proste. Wiara w sprawiedliwość pozwala na pozorne poczucie bezpieczeństwa. Osoba, która tak myśli, w swoim mniemaniu zapewniła sobie spokojne życie bez żadnych dramatów. Wystarczy, że żyje skromnie i porządnie, nikogo nie prowokuje, nikomu się nie naraża. Chce wierzyć, że ma wpływ na wszystko, co ją spotyka.

Pisałam kiedyś, że nie wystarczy być dobrym kierowcą, by uniknąć wypadku. Tak samo - nie wystarczy być dobrym człowiekiem, by uniknąć zła. Niestety.

Ja też wierzę w sprawiedliwość, ale w inny rodzaj sprawiedliwości. Wierzę, że ludzie, którzy ciężko pracują, by spełnić swoje marzenia, prędzej czy później osiągną sukces. Chcę w to wierzyć i cieszę się, ilekroć widzę, że to faktycznie działa. Ale nie wierzę w taką sprawiedliwość, która zakłada, że doświadczane nieszczęścia są karą za grzechy.

Nikt nie zasługuje na bicie. Nikt nie zasługuje na przemoc. Nikt nie zasługuje na krzywdę.

Czy w takim razie coś w ogóle zależy ode mnie?


Czy w takim razie jesteśmy zupełnie bezradni wobec tego, co nam zsyła los? Myślę, że jest zupełnie inaczej. Nawet jeśli niewiele możemy zrobić w chwili, kiedy doświadczamy czegoś złego - później już wszystko zależy od nas. To, co z tym zrobimy. To, co będziemy o tym myśleć. To, jak sobie poradzimy. To, jakie kroki podejmiemy. To, co przekażemy innym.

Od nas zależy to, jaki świat pokażemy naszym dzieciom. Czy będzie to świat pełen nieufności, podejrzliwości, obaw i pogardy dla inności, czy świat wsparcia, zaufania, otwartości i bliskości. Zmarnowanie takiej szansy - to dopiero byłoby zło!


PS. Na końcu wspomnianego przeze mnie odcinka "Doktor Quinn", pastor opowiada wiernym przypowieść o mieście, w którym wszyscy byli nieszczęśliwi. Pewnego dnia w tym mieście pojawił się król i oświadczył mieszkańcom, że jedno spośród miejscowych dzieci jest jego dzieckiem. Od tej pory wszystkie dzieci w mieście były traktowane ze szczególną miłością, czułością i szacunkiem - nikt nie wiedział, które dokładnie dziecko jest królewiczem lub królewną. Minęło wiele lat. Dzieci dorosły, miały swoje dzieci. Miasto było pełne szczęśliwych, radosnych, życzliwych sobie nawzajem ludzi.

czwartek, 4 października 2018

Kiedy wół był cielęciem.


Dość długo nosiłam się z zamiarem napisania tego tekstu. Były inne, pilniejsze tematy. Ale wreszcie przyszedł jego czas :)

W szufladzie na strychu przechowuję zdjęcia z mojej pierwszej, nazwijmy to, sesji zdjęciowej. Zrobiłyśmy je pewnego dnia z koleżanką. Miałam wtedy 14 lat. 

Wiecie, rumienię się na widok niektórych z tych zdjęć. Nawet nie dlatego, że jestem na nich w sportowym staniku. W upalne dni zdarzało mi się tak po prostu w nim chodzić, normalnie, do sklepu i na spacer. Albo w górze od bikini. Większe zakłopotanie wywołują we mnie niektóre spojrzenia uchwycone na zdjęciach, jak również nieodparte wrażenie, że patrzę na młodą kobietę świadomą swojego... swojej kobiecości.

Pamiętacie, jak to było, kiedy mieliście czternaście lat?


Ja pamiętam to dobrze. Wspominałam Wam już, że moja pamięć działa w specyficzny sposób :) Ma to swoje zalety i wady. Jedną z zalet jest właśnie to, że pamiętam, jak to jest być dzieckiem, nastolatką, dorastającą osobą. Staram się podtrzymywać w sobie tę pamięć, choć nie jest to łatwe. Łapię się czasem na tym, że zaczynam narzekać na dzisiejszą młodzież, że patrzę na dzieci jak na istoty zdecydowanie mniej rozumne i dojrzałe niż w rzeczywistości. 

Kiedy miałam czternaście lat, uważałam się oczywiście za bardzo mądrą i dojrzałą. To, że ja tak uważałam, chyba nikogo nie dziwi :) Bardziej zastanawiające jest to, że inni też zdawali się tak o mnie myśleć. Choć śmiać mi się chce, kiedy pomyślę o niektórych wygłoszonych przeze mnie wówczas mądrościach, to jednak byli ludzie, którzy słuchali tych mądrości z zupełną powagą i nawet powtarzali je dalej.

Jako czternastolatka byłam prawie tego wzrostu co teraz. Myślałam wówczas, że pewnie już więcej nie urosnę, jednak w liceum przydarzył mi się dość niespodziewany przypływ centymetrów, i to w linii pionowej :) Moja sylwetka zmieniała się wielokrotnie, mam wrażenie, że nieustannie lawirowałam między chudością a pewną pulchnością, choć prawdziwej nadwagi nie miałam chyba nigdy. Co ciekawe, niektóre ubrania z tamtego okresu mam nadal w szafie i nawet zdarza mi się w nich chodzić od czasu do czasu :) Wielokrotnie brano mnie za osobę starszą niż w rzeczywistości. Pamiętam dobrze, że miałam 12 lat, kiedy pierwszy raz zostałam zapytana o to, gdzie studiuję. Dwanaście lat! Teraz, kiedy patrzę na dwunastolatki, widzę w nich małe dziewczynki. I wiecie, bardzo się staram, żeby jednak popatrzeć na nie inaczej.

W wieku czternastu lat byłam o wiele większym niewiniątkiem, niż na to wyglądałam. W mojej ówczesnej świadomości sex appeal nie miał zbyt wiele wspólnego z erotyzmem czy z chęcią uprawiania seksu. Ja chciałam po prostu być ładna i podobać się chłopakom. Zamierzałam pozostać dziewicą do ślubu. Jednak pierwsze pocałunki miałam już za sobą.

Ta dzisiejsza młodzież! Te dzisiejsze dzieci!


Obecnie często mam kontakt z nastolatkami. Nieraz mnie zadziwiają. Szczególnie tym, jacy są bezpośredni w komunikacji z obcymi osobami. Myślę, że mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że ja taka nie byłam, a miałam opinię pyskatej. Nasze pokolenie czuło jednak większy respekt przed dorosłymi. Poza tym szczegółem, nie różnią się jednak od nas za bardzo. Traktują bardzo emocjonalnie sprawy, które dla nas, dorosłych, są błahe. Źle znoszą porażkę, przegrywanie. Popisują się przed rówieśnikami. Używają brzydkich słów. Mają dziwne fryzury i styl ubierania się. Słuchają innej muzyki niż ich rodzice, mają inne sposoby na spędzanie wolnego czasu. Zupełnie jak my w ich wieku.

Łapię się na tym, że patrzę na tych ludzi, ponad dwukrotnie ode mnie młodszych, jak na małe dzieci. Niestety, nie są nimi :) Oni są tacy jak ta młoda kobieta ze zdjęć, które trzymam w szufladzie na strychu. To jakaś cząstka mnie nie może pogodzić się z faktem, że minęło już tyle lat :) Oni właśnie przeżywają swój czas. Pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania, pierwsze eksperymenty z alkoholem, pierwsze próby stania się atrakcyjniejszym dla płci przeciwnej. Nie, to nie jest za wcześnie. To jest ten moment.

Każda dzisiejsza młodzież jest taka sama. Zmieniają się tylko trendy, style, powody buntu, sposoby szokowania dorosłych swoim zachowaniem. U źródła jest zawsze to samo: młody dorastający człowiek, który czuje się już dorosły i wierzy, że może żyć po swojemu.

Kiedyś dowiem się, że Robert ma swoją dziewczynę. Prawdziwą, nie koleżankę z przedszkola, której da laurkę na Dzień Kobiet. Dziewczynę, z którą będzie się całował. Pewnie pomyślę wtedy, że to za wcześnie, że przecież to jeszcze mój mały chłopczyk. Potem zrozumiem, że wcale nie jest za wcześnie, że po prostu przyszedł już ten czas.

Matko, pilnuj swoich dzieci!


Skąd w ogóle pomysł, by napisać ten tekst? W czasie, kiedy zaczęłam nad nim pracować, wielu ludzi oskarżało jedną matkę, że nie zdołała upilnować czternastolatka, przez co wydarzyła się tragedia.

Weź tu i upilnuj czternastoletniego faceta.

Przecież taki czternastolatek może już mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu, pojawia się u niego zarost. Jak usłyszysz go przez telefon, możesz go pomylić z jego tatą. Ba, w bezpośrednim kontakcie też możesz się pomylić. Pewnie nieraz już został wzięty za dorosłego mężczyznę. Pewnie i nieraz z tego skorzystał.

Dlaczego upieramy się, by widzieć w nim małe dziecko?

Warto rozmawiać z młodymi ludźmi. Uczyć ich ostrożności, rozważnego postępowania. Uczulać na różne niebezpieczeństwa. Ale też trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nasze możliwości jako rodziców są już mocno ograniczone. To nie są niemowlęta, które w razie niebezpieczeństwa weźmiemy na ręce i wsadzimy do wózka. To młode kobiety i młodzi mężczyźni, którym nieraz musimy zaufać i wierzyć w ich rozsądek.