sobota, 28 kwietnia 2018

Alfie.


Jeśli jeszcze nie wiecie, kim był Alfie Evans, to najwyraźniej mieliście szczęście przeżyć tydzień bez Internetu i mediów. Mam wrażenie, że o tej sprawie mówiono dosłownie wszędzie.

Niespełna dwuletni Alfie, dotknięty nieznaną chorobą neurologiczną, zmarł dziś o 2:30 w nocy, 5 dni po tym, kiedy zgodnie z decyzją lekarzy ze szpitala Alder Hey w Liverpoolu został odłączony od aparatury podtrzymującej jego życie.

Nie byłam pewna, czy będę pisać o Alfiem na blogu. W lipcu zeszłego roku napisałam emocjonalny tekst o innym maleńkim chłopcu, który zmarł odłączony od aparatury - "Charlie Gard nie żyje". Nie jestem z tego tekstu szczególnie dumna. Emocje bywają kiepskim doradcą, gdy chodzi o pisanie. Na myśl o użytej przeze mnie wówczas argumentacji trochę się dziś rumienię. Czy to w ogóle dobry pomysł, pisać o tak trudnych i bolesnych sprawach na blogu, który zwykle krąży wokół znacznie radośniejszych tematów? Pomyślałam jednak, że sprawa Alfiego zasługuje na kilka słów komentarza.

Przez cały tydzień śledziłam doniesienia na temat stanu zdrowia Alfiego oraz najnowszych decyzji podejmowanych w jego sprawie. Historia Alfiego ogromnie mnie poruszyła, jeszcze bardziej, niż historia małego Charliego Garda. Chwilami ciężko mi było czytać o nim i nie płakać. Nie wyobrażam sobie nic równie strasznego jak bezradność rodziców, którzy patrzą, jak ich ukochane dziecko powoli gaśnie, desperacko chwytają się każdej potencjalnej możliwości ratunku i za każdym razem, ciągle i nieustannie słyszą w odpowiedzi "nie".

Wokół tej sprawy narosła niewiarygodna ilość mniej lub bardziej szalonych teorii spiskowych, hipotez, mnóstwo dezinformacji i nieufności. Pozornie, z racjonalnego punktu widzenia, sprawa jest prosta. Nieuleczalnie chore dziecko, które tak naprawdę już od dawna było sztucznie podtrzymywane przy życiu, decyzją sądu zostało odłączone od aparatury. Fakt, że dziecko samodzielnie oddychało, że reagowało na głos, że otwierało oczy, uśmiechało się - to nic nie znaczy, to były tylko ostatnie odruchowe reakcje umierającego organizmu. 70% uszkodzenia mózgu nie pozostawiało wątpliwości, Alfiemu nie dało się już pomóc. Doraźne ratowanie życia nie miało sensu, bo o życiu dawno nie było mowy. Lekarze znają się na swojej pracy, Alfie był wielokrotnie przebadany i zdiagnozowany. Codziennie ratują setki żyć, nie ma więc podstaw, by sądzić, że nie chcieli ratować Alfiego.

Wystarczy jednak, że pojawi się cień wątpliwości, który w tej sprawie z jakichś powodów się pojawił - i nagle okazuje się, że zakwestionować można dosłownie wszystko.

Czy lekarze się nie pomylili? Nie są przecież nieomylni. Dlaczego tak bardzo zależało im, żeby nikt inny nie zbadał Alfiego? Jakim cudem Alfie przeżył tak długo bez respiratora? Skoro jednym z kluczowych argumentów przemawiających za tym, by zakończono życie Alfiego, była troska o jego godną śmierć, dlaczego te ostatnie dni Alfiego wyglądały tak dramatycznie? Dlaczego nie opiekowano się nim, dlaczego nie dostawał pożywienia? Dlaczego lekarze po prostu czekali i sprawdzali, czy już wreszcie umarł? Jeśli chodziło o najlepszy interes dziecka, czemu to wszystko wyglądało tak... bezdusznie? Jeśli lekarze mieli rację, to dlaczego najwyraźniej nikt nie zatroszczył się o psychologiczną pomoc i wsparcie dla rodziców Alfiego, dwojga tak bardzo młodych jeszcze ludzi przeżywających potworny dramat? 

Chciałabym prosić Was, którzy podchodzicie do tej sprawy trzeźwo i racjonalnie, o zrozumienie. W gąszczu informacji, z których praktycznie każda wymaga sprawdzenia, a połowa okazuje się nieprawdziwa, wśród mnożących się pytań bez odpowiedzi, to zupełnie normalne, że pojawiają się wątpliwości, nieufność, szalone teorie. Staram się być sceptyczna i nie wierzyć w przerażające wizje roztaczane przez osoby, które poruszyła historia Alfiego. Nie dziwi mnie ani trochę, że takie wizje powstają. Wydarzyło się coś bardzo smutnego, bolesnego i niezrozumiałego. To zrozumiałe, że ludzie są pełni żalu i emocji.

Na koniec chciałabym powtórzyć apel, który pojawił się na oficjalnej stronie Armii Alfiego. Przytulcie dziś mocno tych, których kochacie. Nigdy nie wiecie, ile zostało jeszcze tego czasu, który spędzicie na tym świecie razem.

Śliczny mały "gladiatorze", spoczywaj w pokoju.

wtorek, 24 kwietnia 2018

5 filmów niekoniecznie dla dzieci - cz. 2

Ogromnie Wam dziękuję za wszystkie reakcje i komentarze do pierwszej części zestawienia. Czas na kolejne 5 filmów, które wyglądają na stworzone dla dzieci, ale być może niekoniecznie takie są.

Pisałam już wcześniej o tym, że dzieci obecnie odbierają pewne treści inaczej niż ja w ich wieku. To, co mnie straszyło, dla nich jest zabawne. Przy czym ja nawet jak na moje czasy należałam do tych zdecydowanie najbardziej wrażliwych dzieci. Jak można było się czegoś bać, to ja się tego bałam. OK, nie bałam się Gargamela. Buki też nie. Ale już Kulfon z "Ciuchci" powiększony do rozmiarów dorosłego człowieka sprawiał, że czułam się co najmniej nieswojo. Na liście moich strachów z dzieciństwa chyba najdziwniejszy punkt stanowi... klawiszowiec z jednego zespołu grającego muzykę disco-polo (to był ten czas, kiedy wszystkie dzieciaki słuchały disco-polo!) Młody ten chłopak, z pewnością zupełnie nieświadomy wrażenia, jakie robił na wrażliwych małych dziewczynkach, był wysokim i bardzo szczupłym brunetem o jasnej cerze i wyjątkowo ciemnych ustach. Miał też odstające, lekko szpiczaste uszy. Domyślam się, że wizualnie kojarzył mi się z wampirem, a wampirów bałam się wówczas najbardziej na świecie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co ja odbieram jako straszne i niekoniecznie odpowiednie dla dzieci, może być w rzeczywistości całkiem neutralne. Dlatego też mam wątpliwości, jeśli chodzi o pierwszy film w moim dzisiejszym zestawieniu, czyli o...

1. Zwierzogród (2016).


Żródło: Głos Kultury

Ukochany film dorosłych i dzieci na całym świecie. Przepiękna wizualnie, dowcipna i dobrze zrealizowana opowieść o tym, że każdy może być kim chce. Jedna ze zdecydowanie najlepszych animacji ostatnich lat. Dorośli znajdą w niej pewne aluzje polityczne i społeczne, dzieci zachwycą się kolorową i budującą historią o dzielnej, nieustępliwej króliczce i przebiegłym, ale w gruncie rzeczy bardzo wartościowym lisie.

Problem z tym filmem? Niektóre sceny są może nie tyle drastyczne, co raczej sugerują, że za chwilę wydarzy się coś przerażającego. Sposób budowania napięcia kojarzy mi się trochę z horrorami. Szczególnie mam tu na myśli... pierwszą scenę, otwierającą cały film. Choć ostatecznie okazuje się, że nie dzieje się w niej nic złego, scena robi niepokojące wrażenie. Jako dorosła osoba czułam się nieco nieswojo, gdy ją oglądałam, jako dziecko pewnie schowałabym się pod poduszką i stanowczo odmówiłabym oglądania reszty filmu. Ominęłoby mnie tyle dobrego.

Czy pokazać "Zwierzogród" dzieciom? Według rekomendacji wydawcy, film jest przeznaczony dla dzieci powyżej ósmego roku życia. Myślę, że warto trzymać się tej granicy, a nawet nieco ją zawyżyć, jeśli Twoje dziecko jest wrażliwe i źle reaguje na sceny budzące grozę. Myślę też, że warto przed seansem porozmawiać z dzieckiem na temat tego, co może zobaczyć na ekranie i czy na pewno jest na to gotowe.

2. Trolle (2016).


Źródło: Spider's Web

Ten film obejrzałam w zeszłym tygodniu, ponieważ został wspomniany w jednym z Waszych komentarzy :) Postanowiłam sprawdzić, o co z tymi "Trollami" chodzi. Jedno mogę powiedzieć na pewno - film nadaje się idealnie dla dziecka, które ma szesnaście miesięcy ;) Robert zachwycał się kolorowymi, skaczącymi istotkami i radośnie tańczył w rytm licznych piosenek.

Ja sama również odebrałam ten film pozytywnie. Fabuła skojarzyła mi się ze Smerfami, przesłanie ("szczęścia nie trzeba w siebie wciskać na siłę, ono jest w każdym z nas") jest proste i uniwersalne. Myślę, że mogą z niego skorzystać i dorośli, i dzieci. Potrafię sobie wyobrazić, jak tłumaczę kilkuletniemu synkowi, rozczarowanemu, że coś mu się nie udało - "widzisz, król Bergenów też myślał, że już nigdy nie będzie szczęśliwy, bo nie zjadł Trolla, a potem jednak odnalazł szczęście". 

No i ścieżka dźwiękowa jest po prostu zachwycająca i niezwykle bogata. Podobają mi się również polskie przekłady piosenek.

Problem z tym filmem? Największy to chyba Bergeni, czyli naturalni wrogowie uroczych Trollów. Są nieco bardziej przerażający niż poczciwy Gargamel. Mają ponure miny i mnóstwo zębów. Przypuszczam, że jako wrażliwe dziecko mogłabym się ich bać.

Czy pokazać "Trolle" dzieciom?  Myślę, że jak najbardziej. Najlepiej oglądać razem z dzieckiem i obserwować, czy sceny z Bergenami nie są dla niego zbyt straszne.

3. "Dom" (2015).



Film o kolorowych, pociesznych kosmitach zwanych Buwami i ich inwazji na naszą planetę. Mogliście się z nim nie spotkać, ja sama trafiłam na niego tylko dzięki promującej go przepięknej piosence Jennifer Lopez "Feel the light". W oryginalnym dubbingu pojawia się również Rihanna, która ponoć jest jego najjaśniejszym punktem. Ja oglądałam film wyłącznie w polskiej wersji językowej i być może dlatego nie zdołałam obejrzeć go do końca. Ani nawet do połowy.

Problem z tym filmem? Dubbing właśnie. Zwykle jestem pod wrażeniem polskich wersji językowych i zgadzam się z opinią, że nasi aktorzy dubbingowi należą do najlepszych na świecie, tu jednak dubbing sprawił, że oglądanie filmu nie było dla mnie przyjemnością. Zresztą nie wiem, czy w wersji oryginalnej również nie pojawia się ten sam problem. A jaki to problem? Przekręcanie słów. Ludziowie, dlaczemu, smutność, to tylko kilka przykładów. Na początku jest to śmieszne, w dużym natężeniu szybko robi się męczące i sprawia, że dialogi stają się niezrozumiałe.

Film jest przeznaczony dla małych dzieci i dlatego tym bardziej negatywnie odbieram dziwne zabawy twórców z językiem polskim. Dzieci w tym wieku uczą się poprawnego formułowania zdań. Chłoną i przyswajają język, który słyszą. Obawiam się, że dziecko pod wpływem takiej kreskówki może zacząć powtarzać użyte w niej słowa.

Czy pokazać "Dom" dzieciom? Może wersję oryginalną z napisami. Polski dubbing zdecydowanie odradzam.

4. Sezon na misia (2006).


Źródło: AllBox.TV

Nieco starszy film w tym zestawieniu. Znacie? Dla mnie ten film to idealny dowód na potwierdzenie mojej teorii, że twórcy filmów animowanych nie zawsze wiedzą, jak zrobić film dla dzieci.

"Sezon na misia" ma dość standardową, prostą fabułę, zdawałoby się, że w sam raz dla dzieci. Niedźwiedź wychowany przez człowieka musi nauczyć się żyć w lesie, w swoim naturalnym środowisku. Pomaga mu ciapowaty jelonek. W relacji tych dwóch głównych postaci widać duuużą inspirację Shrekiem i Osłem. Twórcy dubbingu też niewątpliwie odrobili lekcję ze "Shreka" i postanowili umieścić w dialogach kilka aluzji i dowcipów zrozumiałych tylko dla dorosłych widzów.

Problem z tym filmem? To niby zupełnie poboczny wątek, ale moim zdaniem może mieć znaczenie. Otóż, w filmie pojawia się postać pieska Kabanoska. Przez niemal cały film jest on po prostu ukochanym, zadbanym, wychuchanym pupilem dwojga ludzkich bohaterów. Pod koniec filmu nieoczekiwanie Kabanosek dochodzi do głosu. Okazuje się, że jego życie jest pasmem udręki i upokorzeń i w związku z tym porzuca on swoich opiekunów i przyłącza się do zwierząt mieszkających w lesie.

A teraz wyobraźcie sobie, że ten film ogląda jakiś małoletni właściciel lub małoletnia właścicielka ukochanego pieska.

Wątek Kabanoska miałby może nawet sporo sensu, gdyby opiekunowie traktowali go źle. Wtedy byłaby to niezła lekcja dla dziecięcych widzów, że pieski też mają uczucia i nie wolno robić im krzywdy. Ale Kabanosek jest traktowany dobrze. Aż do wspomnianej sceny nic nie wskazuje na to, że czuje się nieszczęśliwy.

Ponoć powstała kontynuacja "Sezonu na misia", w której ludzie próbują odzyskać Kabanoska. Nawet nie zamierzam tego oglądać.

Czy pokazać "Sezon na misia" dzieciom? Jeśli masz pomysł na to, jak wytłumaczyć dziecku wątek Kabanoska, to w sumie nie widzę przeszkód :)

5. Minionki (2015).


Źródło: Filmweb

Z tego, co zdążyłam się zorientować, jest to trzeci film o Minionkach, natomiast pierwszy według chronologii wydarzeń. Inaczej mówiąc, klasyczny prequel. 

Można powiedzieć, że broniłam się rękami i nogami przed oglądaniem filmów o Minionkach. Żółte stworki, z których niektóre nie wiedzieć czemu mają dwoje oczu, a inne tylko jedno, jakoś zupełnie nie wzbudziły we mnie zainteresowania. Wiem, że to powierzchowne i że nie powinno się oceniać filmu wyłącznie na podstawie wyglądu postaci. Ale cóż, póki co nadal jeszcze sama wybieram, co chcę oglądać.

Znajomy uświadomił mi w jednej rozmowie to, o czym nie miałam pojęcia: że Minionki są złe, a ich największym celem jest możliwość służenia najbardziej nikczemnemu przywódcy. Byłam w szoku. Pocieszne stworki, które natychmiast po premierze filmu zabarwiły na żółto wszystkie sklepowe półki z zabawkami i gadżetami dla dzieci - są ZŁE? Ulubieńcy dzieci chcą służyć złemu panu? I całe towarzystwo od demonizowania Harry'ego Pottera i Hello Kitty jeszcze nie bije na alarm? O co tu chodzi?

Obejrzałam film wczoraj. Minionki są prześmiesznymi, uroczymi małymi głuptasami. Nie mówią w naszym języku, co na początku trochę utrudniało oglądanie, ale okazało się, że do ich dziwnej mowy można się bardzo szybko przyzwyczaić. Coś w ich zachowaniu przypominało mi mojego małego synka; może to przez tę nieporadność połączoną z radością i dziecięcą naiwnością. A jednak niezaprzeczalną prawdą jest to, o czym pisałam na początku: Minionki są złe. Są, jeśli można użyć takiego określenia, serdecznie złe: kochają swoich nikczemnych panów całymi swoimi małymi serduszkami, są lojalni wobec nich i wobec siebie, popełniają złe uczynki ze szczerą radością. Mają wszystkie cechy, które mogłyby cechować pozytywnych bohaterów - a jednak są złe.

Film o Minionkach jest inteligentny, pełen nawiązań do historii i kultury, wyważony i zabawny. Ja i mąż bawiliśmy się świetnie, oglądając go. Myślę, że niejeden dorosły może spędzić miło czas, oglądając tę przedziwną bajkę.

Problem z tym filmem? Zło, które jest atrakcyjne, urocze i zachęcające. Brak morału, brak pozytywnego przesłania. Pod koniec nawet przez chwilę wydaje się, że Minionki czegoś się nauczyły, zrozumiały, że lepiej jest oddać koronę prawowitej właścicielce niż służyć komuś, kto z powodu zwykłego nieporozumienia gotów jest pokroić Cię piłą mechaniczną. Jednak okazuje się, że ta lekcja to tylko pozory. Kiedy pojawia się nowy niegodziwy pan, Minionki natychmiast pędzą, by mu służyć. Ze szczerą, serdeczną złą radością.

Czy pokazać 'Minionki" dzieciom? Zrób jak uważasz, ja chyba jednak jestem na nie. Wolę tradycyjny schemat, kiedy dobro wygrywa, a zło otrzymuje nauczkę. I wolę, gdy zło wygląda groźnie i odpychająco, a nie słodko i radośnie.


Pierwsza część zestawienia tutaj -> http://szczesliwavii.blogspot.com/2018/04/5-filmow-niekoniecznie-dla-dzieci-cz-1.html 

wtorek, 17 kwietnia 2018

5 filmów niekoniecznie dla dzieci - cz. 1

Z filmami dla dzieci jest ten zasadniczy problem, że są one tworzone przez dorosłych. I zawsze będą. Tego nie przeskoczymy. Często ci dorośli potrafią bardzo dobrze wczuć się w psychikę dziecka i wiedzą, co zrobić, by ich film stał się dla dziecka źródłem wartościowej rozrywki. Zdarza się jednak, że nie do końca im się to udaje.

W 2001 roku miała miejsce wielka, zielona i brzuchata rewolucja w świecie filmów animowanych. Okazało się, że mogą one bawić dorosłych równie mocno jak dzieci, a nawet jeszcze bardziej. Wystarczy w odpowiednich momentach mrugnąć okiem do dorosłego widza, wrzucić kilka nawiązań do kultowych filmów, kilka zdecydowanie dorosłych żartów, których dziecko nie zrozumie - i okazuje się, że całe stada dorosłych pędzą do kina na baśń o śmiałku, który ocalił księżniczkę. Przed twórcami filmów animowanych pojawiła się wielka szansa. Dorośli przestali być tylko towarzyszami swoich pociech w kinie. Stali się nową, ogromną grupą odbiorców. Nic więc dziwnego, że odtąd w każdym filmie animowanym zaczęto mrugać okiem do dorosłych. Bywa, że tych mrugnięć jest więcej niż treści przeznaczonych typowo dla dzieci.

Nie twierdzę, że filmy ujęte w moim zestawieniu są złe, ani też, że dzieci nie powinny ich oglądać. Czasem warto po prostu porozmawiać z dzieckiem o tym, co zobaczyły w filmie, może coś wyjaśnić, może powiedzieć, że w życiu niekoniecznie musi być tak, jak w filmie i to, że dana postać postępuje w taki, a nie inny sposób, nie znaczy, że tak należy robić.

Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejsze dzieci są inne niż ja w ich wieku i odbierają pewne treści inaczej. Dla przykładu, dla mnie kilkuletniej najstraszniejszą istotą na świecie był wampir. Dziś wampirki bywają pozytywnymi bohaterami filmów dla dzieci. Piszę więc trochę z perspektywy niedzisiejszej pani dziwiącej się tym nowym czasom, a trochę z perspektywy mamy malutkiego dziecka, która za jakiś czas będzie chciała pokazać mu niektóre z tych filmów i zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiała synkowi sporo wytłumaczyć po ich obejrzeniu.

1. Kraina lodu (2013).


Źródło: Filmweb

Tego filmu nie trzeba nikomu przedstawiać. Dzieci i dorośli na całym świecie pokochali wzruszającą historię o siostrzanej miłości, luźno opartej na motywach "Królowej śniegu" Hansa Christiana Andersena. Przepiękna animacja, mądre przesłanie, wspaniałe piosenki i zabawne dialogi - to tylko kilka zalet tego wyjątkowego filmu. Dorośli znajdą w nim kilka żartów adresowanych do siebie, jest to jednak film zdecydowanie stworzony z myślą o dzieciach.

Problem z tym filmem? Jest tylko jeden, ale moim zdaniem ważny i wart omówienia. Otóż, dość łatwo zauważyć, że niemal wszystkie kłopoty Elsy i Anny, ich samotność, brak obycia w kontaktach z ludźmi, ich trudne wzajemne relacje, wszystko to jest bezpośrednią konsekwencją katastrofalnych błędów wychowawczych ich rodziców. Rodzice są całkowicie bezradni wobec inności Elsy, boją się jej i postanawiają odizolować ją od całego świata. To strasznie niebezpieczna postawa, która położyła się cieniem na życiu obu ich córek. W filmie wyraźnie widzimy, do czego to doprowadziło.

Do tej pory rodzice nie odgrywali w filmach Disneya tak znacząco negatywnej roli. Jeśli popełniali błędy, to w którymś momencie przyznawali się do nich i postanawiali zmienić swoje podejście (jak choćby ojciec Arielki, ojciec Pocahontas). Rodzice Anny i Elsy nie dostają tej szansy, bo przed główną akcją filmu giną w tragicznych okolicznościach. Nie pojawia się też żadna refleksja na temat ich postępowania, żadna myśl w stylu "rodzice popełnili wiele błędów, ale kochali nas i chcieli dla nas dobrze". 

Czy pokazać "Krainę lodu" dziecku? Jak najbardziej! Ale przygotuj się na rozmowę o tym, że rodzice zawsze chcą dla dziecka tego, co najlepsze, ale nie zawsze dobrze im to wychodzi.

2. Skok przez płot (2006).


Żródło: Filmweb

Przepiękny i arcyzabawny film o grupie zwierząt żyjących w lesie i przez większość roku zajmujących się zdobywaniem zapasów na zimę :) Mimo mojej wielkiej miłości do tego filmu, muszę powiedzieć, że raczej polecałabym go starszym widzom niż dzieciom. Głównie dlatego, że dorośli po prostu docenią go bardziej. Jest nie tylko naszpikowany żartami przeznaczonymi dla dorosłych. Również humor sytuacyjny i postaciowy bardziej przemówi do dorosłych niż do dzieci. W barwnej galerii postaci pojawiających się w "Skoku przez płot" widzimy między innymi rodzinkę jeży z dwojgiem bardzo zaangażowanych rodziców, którzy starają się za wszelką cenę wychowywać troje swoich dzieci idealnie. Widzimy także konserwatywnego, zachowawczego ojca oposa i jego nastoletnią, odważną córkę, która bardzo kocha swojego tatę, ale uważa jego metody za trochę obciach. Widzimy wreszcie szorstką, samodzielną skunkskę, która w głębi serca marzy o prawdziwej miłości i porządnym facecie pozbawionym węchu. Warto wspomnieć również o głównej antagonistce, przedstawicielce świata ludzi, przewodniczącej komitetu osiedlowego. Jej obsesja na punkcie kontroli i porządku rozbawi niejednego widza. Myślę jednak, że przede wszystkim widza dorosłego.

Główny problem z tym filmem? Jest on wręcz hymnem pochwalnym na cześć niezdrowego, śmieciowego jedzenia. Nasze urocze zwierzaczki zajadają się radośnie chipsami, ciasteczkami, pizzą. Próba zaproponowania czegoś zdrowego zamiast chipsów jest w filmie sceną humorystyczną. Zdrowe jest może i zdrowe, ale na pewno nie tak smaczne.

Muszę przyznać, że ilekroć oglądałam "Skok przez płot" (a oglądałam kilka razy, bo to świetny film), za każdym razem robiłam się głodna.  Co prawda zamiast chipsów wybierałam zazwyczaj kanapki, ale rozumiecie sami. To jest strasznie sugestywne. Ten film jest o jedzeniu, jedzeniu i jeszcze o jedzeniu.

Czy pokazać "Skok przez płot" dzieciom? Nie mam pewności. Jest szansa, że zachwycą się uroczą wiewiórą, jeżykami i innymi zwierzątkami, wydaje mi się jednak, że starszy widz po prostu bardziej doceni ten film.

3. Auta 2 (2011).


Źródło: galeriaplakatu.com

Dzieci kochają serię o Zygzaku McQueenie :) Widzę to zwłaszcza po naszym siostrzeńcu. Zygzak wraz z kumplem Złomkiem to jego ukochani bohaterowie od lat. Myślę, że żaden małoletni pasjonat samochodów nie pozostanie obojętny wobec serii o autach.

Kontynuacja przygód Zygzaka jest zupełnie innym filmem niż pierwsza część. W pierwszych "Autach" mamy dość typowo disneyowską historię o nieco pyszałkowatym gwiazdorze, który pod wpływem nowego otoczenia zupełnie zmienia swoje nastawienie i staje się lepszym... samochodem. Druga część natomiast to raczej film szpiegowski nawiązujący do zupełnie dorosłych produkcji o tajnych agentach. 

Problem z tym filmem? Cóż, jest w nim zawarta bardzo brutalna scena. Jeśli uświadomimy sobie, że samochody są w tym filmie bohaterami w zasadzie ludzkimi, mają ludzkie emocje i zachowania, to musimy zdać sobie sprawę z tego, że scena pokazująca okrutne tortury i ostatecznie zamordowanie jednego z drugoplanowych bohaterów jest tak naprawdę... właśnie tym. Sceną tortur i morderstwa w filmie dla dzieci. Gdyby nakręcono film z identycznym scenariuszem, ale zamiast aut wystąpiliby w nim ludzie, nikt nie pozwoliłby na pokazywanie tego filmu dzieciom.

Czy pokazać "Auta 2" dzieciom? Jeśli Twoje dziecko już zdążyło pokochać pierwszą część "Aut", to pewnie nie masz wyjścia ;) Trudno mi powiedzieć, na ile ta scena poruszy Twoje dziecko. Każdy ma inną wrażliwość i wyobraźnię. Możliwe, że po obejrzeniu tej sceny potrzebna będzie rozmowa, i raczej nie będzie to rozmowa łatwa.

4. Film o pszczołach (2007).


Źródło: Filmweb

Nie dla dzieci, nie dla dzieci, nie i koniec. W zasadzie nie wiem, dla kogo jest ten film. Dla dorosłych jest zbyt infantylny, dla dzieci się nie nadaje. Chyba najbardziej spodoba się nastolatkom w tym niezbyt mądrym wieku, których wielce rozbawi fakt, że usłyszeli taaakie słowa w kreskówce.

Problem? Niejeden. Brzydkie słowa użyte jakoś zupełnie bezmyślnie, aluzje seksualne, zamiast wspomnianych przeze mnie wcześniej mrugnięć okiem do dorosłego widza mamy po prostu co chwilę rubaszny rechocik, odnoszący się na przykład do tego, że hahaha, misie lubią dzieci.

Niektórzy zarzucają temu filmowi również propagowanie zoofilii, ale moim zdaniem to trochę zbyt daleko idące wnioski. Mimo wszystko, mowa tu przecież o bajce. Romantyczna relacja ludzkiej kobiety z pszczołą nie zasługuje chyba na aż tak poważne traktowanie.

Czy pokazać "Film o pszczołach" dzieciom? Jeśli Twoje dziecko lubi pszczoły, pokaż mu lepiej "Pszczółkę Maję".

5. Gdzie jest Dory (2016).


Źródło: Filmweb

Mam mieszane uczucia. Pierwsza część tej historii, "Gdzie jest Nemo?", to jedna z najbardziej uroczych animacji, które powstały współcześnie. Przepiękna wizualnie, z wyrazistymi postaciami, które bawiły wtedy, kiedy trzeba, a wzruszały wtedy, kiedy trzeba, z wspaniałym przesłaniem zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców, z cudownie rozegranym wątkiem nadopiekuńczego ojca, do którego w końcu dociera, że nie doceniał możliwości swojego syna, bo za bardzo się o niego bał. I w tym wszystkim jest też postać Dory, uroczej i pełnej ciepła rybki cierpiącej na zanik pamięci krótkotrwałej. Wątek Dory ma zdecydowanie wydźwięk humorystyczny, niemal każdy dialog z jej udziałem wywołuje u widza szczery śmiech. Jednak to właśnie Dory uświadamia Marlinowi popełnione przez niego błędy i pomaga mu odbudować relację z synem. Jest wierną, wspierającą, zawsze pełną optymizmu przyjaciółką.

No i ktoś chyba musiał powiedzieć twórcom "Gdzie jest Nemo?", że potraktowali temat choroby Dory zbyt lekko.

"Gdzie jest Dory" to już zupełnie inny film. Dory już nie jest zabawna. Jest biedną, chorą rybką zupełnie zagubioną w otaczającej ją rzeczywistości. Kwestie wypowiadane przez Dory już nie śmieszą. Teraz po prostu jej współczujemy.

Może tak jest lepiej. Bardziej poprawnie politycznie. Ale wydaje mi się, że w efekcie powstał film trochę zbyt poważny, przejmujący, i co tu dużo mówić, po prostu nudny.

Czy pokazać "Gdzie jest Dory" dzieciom? Raczej tym starszym. Młodsze niewiele z tego filmu zrozumieją.


Następne pięć filmów w następnym wpisie, czyli pewnie gdzieś za tydzień ;) Możecie podsuwać mi propozycje, o jakich filmach warto wspomnieć, na pewno wezmę je pod uwagę!

Wcześniej pisałam też o "Shreku", "W głowie się nie mieści" i o "Małym Księciu" :)



wtorek, 10 kwietnia 2018

Instrukcja obsługi (mojego) dziecka.


OK. Zatem widzisz moje dziecko przez chwilę, w jakimś krótkim momencie, zupełnie nieistotnym z punktu widzenia osoby, która widuje je każdego dnia. I pewne jest, że już nigdy nie zobaczysz mojego dziecka będącego na tym samym etapie rozwoju co w tej chwili, bo ono nawet z dnia na dzień zupełnie się zmienia, a po tygodniu jest już całkiem inną osobą. Tylko ja i jego tata widzimy te zmiany na bieżąco.

Zatem widzisz jakiś krótki wycinek z życia mojego dynamicznie rozwijającego się dziecka. Coś usłyszysz, czegoś nie dosłyszysz, coś zinterpretujesz po swojemu, z perspektywy swojego ogromnego doświadczenia życiowego. Twoje życiowe doświadczenie przewyższa moje tak znacznie, jak znacznie moje doświadczenie z tym konkretnym dzieckiem przewyższa Twoje. Czyli teoretycznie powinniśmy być równi. Ale "równość" jest tylko w słowniku pod literką R. 

Zatem widzisz moje dziecko przez chwilę, ale już wszystko wiesz. Wiesz, jaką jestem matką, jakie błędy popełniam i jak bardzo krzywdzę moje dziecko. Bo skoro powiedziałam A, to znaczy, że wciskam mu na siłę cały alfabet do głowy. Bo rozliczysz mnie z każdej ukradkowej, nieuważnej reakcji na pojedyncze zachowanie mojego dziecka. Bo napiszesz w głowie kilkustronicową interpretację każdego mojego słowa czy gestu skierowanego w stronę dziecka i na tej podstawie będziesz oceniać moją postawę, moją filozofię życiową, wszystkie moje błędy wychowawcze. Bo Ty po prostu wiesz lepiej.

 Posłuchaj więc. 

Tak, moje dziecko nie lubi, gdy się je zostawia znienacka samo w pokoju. Przecież Ty też tego nie lubisz - gdy ktoś niby spędza z Tobą czas, a nagle niespodziewanie wychodzi. Dziecko w takiej sytuacji czuje się zagrożone i wystraszone. Co innego, gdy ono samo pójdzie się pobawić do innego pokoju. Gdy będzie to jego decyzja, a nie działanie poprzez zaskoczenie. Wówczas jest szansa, że będzie się długo i radośnie bawić bez potrzeby kurczowego trzymania się osoby dorosłej.

Nie, moje dziecko nie będzie się "wypłakiwać" samo w pokoju czy w łóżeczku. Nie uważam tego za metodę wychowawczą i nie będę jej stosowała, niezależnie od tego, co robiło się dawniej. Kiedy moje dziecko wybuchnie płaczem, przybiegnę do niego i je przytulę. Dziecko, które się "wypłakało" i przestało płakać, wcale nie jest lepiej wychowane od mojego. Ono się po prostu nauczyło, że na dorosłych nie można liczyć.

Tak, moje dziecko czasami nie umie ocenić, czy już się najadło. Czasem wydawałoby się, że już nic, koniec, ani jedna łyżeczka więcej się w buzi nie zmieści, a tu okazuje się, że się zmieści jak najbardziej, po prostu dziecko chciało sobie zrobić przerwę. Albo potrzymać przez chwilę słoiczek w ręce.

Nie, absolutnie nie oczekuję, że moje dziecko będzie zjadać całą porcję do czysta, choć przyznam, że bardzo ułatwiłoby mi to życie. Ale szanuję fakt, że ono jest już najedzone. Upewnię się kilka razy, czy na pewno nie zje tej ostatniej łyżeczki, ale jeśli odpowiedź za każdym razem będzie brzmiała "nie", spokojnie schowam ostatnią łyżeczkę na później (co może też oznaczać "na zmarnowanie") :)

Tak, powtarzanie dziecku tych samych słów i zdań po wielokroć ma sens, bo ono się właśnie uczy słów i ich znaczeń. Bez względu na to, jak bardzo Cię irytuje, kiedy słyszysz po raz setny, że niebo jest niebieskie, a miś ma oczka i nosek, moje dziecko w tym samym momencie zdobywa i utrwala wiedzę o otaczającym je świecie. 

Tak, naśladowanie mowy dziecka, przedrzeźnianie i odtwarzanie jego zabawnej dziecięcej paplaniny ma sens. Dziecko uczy się, że dźwięki, które z siebie wydobywa, wywołują reakcję. Potem zaczyna naśladować dźwięki, które ja z siebie wydobywam. Stopniowo coraz trudniejsze.

Nie, moje dziecko pozostawione samo sobie przez chwilę nie wejdzie na lampę sufitową i nie wyleci przez okno. Dokładnie obejrzałam miejsce, w którym je zostawiam i przeanalizowałam wszystkie potencjalne zagrożenia. A jeśli okaże się, że ono w międzyczasie nauczyło się nowych umiejętności i jest w stanie np. wejść na jakiś mebel, na który wcześniej nie wchodziło - nadal jestem na tyle blisko, by zdążyć zareagować.

Tak, kiedy jestem na spacerze z moim dzieckiem, idę tam, gdzie ono chce. Czemu miałabym tego nie robić? Jeśli będzie szło w niebezpieczne miejsce, to przecież po to jestem w pobliżu, by w porę zareagować. A ono niech poznaje świat. Jeszcze ma czas, by się nauczyć, że czasem trzeba iść tam, gdzie inni każą iść.

Tak, mojemu dziecku jest ciepło w tym ubraniu. Jak będzie mu chłodno, to ubiorę je cieplej.

Tak, moje dziecko zachowuje się o wiele grzeczniej, kiedy mnie nie ma w pobliżu. Jeśli wierzyć opowieściom, to różnica jest wręcz szokująca. Jest to zupełnie prawidłowy objaw rozwoju dziecka, świadczący o tym, że dziecko przy mamie czuje się najbardziej bezpieczne i pozwala sobie na najbardziej naturalne zachowania. Kiedy mamy nie ma w pobliżu, dziecko mimowolnie bardziej dostosowuje się do okoliczności. Jestem spokojna, że moje dziecko potrafi sobie świetnie poradzić, gdy nie ma mnie w pobliżu.

Tak, karmię moje szesnastomiesięczne dziecko piersią. To nie znaczy, że jest non stop przypięty do mojej piersi i nie potrafi funkcjonować beze mnie. Owszem, potrafi wytrzymać cały dzień bez mojej piersi. Oprócz mojego mleka je bardzo dużo innych rzeczy, praktycznie wszystko. Nie widzę najmniejszego powodu, by już teraz go odstawiać. Mleko matki po roku nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb dziecka (dlatego potrzebne są również inne pokarmy), ale nadal zawiera dużo wartości odżywczych. Skoro je mam i mogę mu dać, to czemu miałabym mu tego odmawiać?

Tak, moje dziecko śpi z nami w łóżku. Na ten moment z różnych powodów jest to dla nas najlepsza opcja. Co nie znaczy, że to się nie zmieni w niedalekiej przyszłości. Nie widzę żadnych powodów, dla których miałoby to być dla niego krzywdą. Kiedy będzie na to gotowy, będzie miał swoje łóżko, a później nawet swój pokój. 

Nie, moje dziecko nie jest Twoim dzieckiem.  

Tak, chętnie słucham dobrych rad. Zbieram je wszystkie bardzo starannie, a następnie wybieram z nich to, co nadaje się do zastosowania w przypadku mojego dziecka. Robię tak, odkąd je urodziłam. Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, że w tym samym czasie, kiedy Ty radzisz mi, żebym zostawiała dziecko samo w pokoju, ktoś inny przestrzega mnie, żebym broń Boże tego nie robiła? Jak, Twoim zdaniem, mam stosować się do wszystkich dobrych rad i nie zwariować? Chętnie wysłucham, co masz mi do powiedzenia, po czym zrobię tak, jak uważam.

Bardzo Cię proszę, reaguj, jeśli zobaczysz, że mojemu dziecku dzieje się krzywda! To znaczy, jeśli zobaczysz, że jest bite, głodzone, terroryzowane lub w inny sposób dręczone. Sądzę, że nigdy tego nie zobaczysz, ale co ja tam wiem - jestem tylko człowiekiem. We wszystkich innych sytuacjach, jeśli widzisz, że jednak nie krzywdzę mojego dziecka, po prostu daj mi spokój i pozwól mi wychowywać je po swojemu.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Moje dziecko będzie dziwne.


Słuchajcie, bez sensu, że to piszę.


Powinnam wysyłać w świat krzepiącą, radosną wiadomość o tym, że każdy człowiek jest wspaniały. Przecież tak uważam. Przecież jest wiosna, dopiero co były Święta, a ja jestem w jednym ze zdecydowanie najlepszych momentów mojego życia. Jednak kiedy zastanawiam się nad tym, co chciałabym Wam przekazać, przychodzą mi do głowy właśnie te nie do końca wesołe myśli.

"Powinnaś pójść za ten tekst do piekła", taki komentarz widziałam u jednej blogerki pod jej kontrowersyjnym tekstem, w którym wyrażała pogląd zdecydowanie niezgodny z obowiązującymi trendami. Może i u mnie ktoś tak napisze, albo tylko tak o mnie pomyśli. Niech i tak będzie. Nie zgódźcie się ze mną.

Jestem dziwną osobą.


Ja jestem dziwna i mój mąż jest dziwny, pewnie dlatego tak dobrze się ze sobą dogadujemy. Nasze dziecko też będzie dziwne. Bo jaka jest szansa, że dwoje dziwaków będzie potrafiło wychować normalne dziecko? Znam co prawda jeden taki przykład, ale generalnie wydaje mi się to dość mało prawdopodobne.

Jestem tak dziwna, że przez lata podejrzewałam u siebie albo niezdiagnozowaną chorobę psychiczną, albo jakiś stopień upośledzenia, o którym nie powiedzieli  mi rodzice, żeby nie robić mi przykrości. Może to i dobrze, że nie miałam wówczas wiedzy o różnych chorobach, o których obecnie dużo się mówi, bo pewnie zdiagnozowałabym je wszystkie u siebie.

Mam liczne nietypowe, niewyjaśnione fobie. Moja pamięć działa na przedziwnych zasadach, które polegają między innymi na tym, że pamiętam dokładne ciągi wydarzeń sprzed 25 lat, włącznie z rozmowami, a potrafię zapomnieć, co mam do zrobienia dzisiaj. Jestem synestetką (jeśli obce Ci jest to pojęcie, poczytaj o nim np. tutaj). Potrafię mieć bardzo, bardzo wąskie zainteresowania lub upodobania i koncentrować się na nich przez dłuższy czas. Nałogowo tworzę listy, wyliczenia. Mój świat wewnętrzny jest tak bogaty, że często wolę zagłębić się w nim niż żyć tu i teraz. Uwielbiam wymyślać postacie i układać historie z ich udziałem.

(Nie piszcie mi teraz, że może powinnam zostać pisarką, bo to trochę tak, jakbyście sugerowali Kolumbowi: "Hej, może spróbowałbyś poszukać drogi do Indii?" ;) Sami zostańcie pisarką, z nieco ponad rocznym dzieckiem w domu i kredytem do spłacenia!).

Przez całe życie słyszę od ludzi, jakie to fantastyczne, że jestem tak oryginalną osobą, że nie boję się być sobą i nie udaję nikogo. Przeważnie słyszę też jednak, że w tych wyrazach uznania kryje się niewypowiedziana ulga - "jak to dobrze, że ja nie jestem taka/taki jak ty!". Mają rację. Bycie mną przeważnie nie jest łatwe. I to wcale nie jest tak, że ja nie chciałabym być inna, bardziej typowa. Tylko wiecie, w mojej głowie nie ma zapisanej informacji o tym, co myśli i jak odczuwa zwyczajna osoba. Mogę taką udawać, ale jest duże ryzyko, że będę wtedy sztuczna i, paradoksalnie, jeszcze bardziej dziwna. Poza tym, jak długo można udawać? W którymś momencie masz ochotę pokazać komuś, co naprawdę kryje się w Twojej głowie. Jeśli ta osoba polubiła Twoje nieprawdziwe, udawane ja, nie boisz się, że nie zaakceptuje tego prawdziwego?

Niedawno napisała do mnie koleżanka. Chciała mi powiedzieć, że jestem wspaniałą osobą :) To było bardzo miłe. Ale napisała też, że kiedy mnie poznała, jej wrażenie nie było pozytywne. Byłam w jej odczuciu zbyt intensywna, zbyt głośna, zbyt inna. Zobaczyłam siebie jej oczami i... zabolało. Dobrze wiem, co ona widziała i co ją zniechęciło. Bo ja też...

... boję się dziwnych ludzi.


To takie nielogiczne, przecież powinno być tak, że swój ciągnie do swego. Ale jednak. W naszej grupie znajomych są jeszcze dwie takie głośne, intensywne osoby jak ja. Do jednej z nich już się przekonałam i obecnie darzę ją dużą serdecznością. Do drugiej jeszcze nie zdołałam się przekonać. 

Może to wynika z faktu, że zawsze czułam w sobie jakąś taką odpowiedzialność, wewnętrzny impuls, by zaopiekować się takimi osobami. Przecież sama wiem, jak to jest. Wiem, jakie to trudne być innym, niedopasowanym, dlatego sama przyciągałam do siebie osoby jeszcze bardziej nietypowe niż ja. I przeważnie bardzo mocno przez to obrywałam. Od straconych ciuchów (koleżanka pożyczyła i oddała zniszczone) poprzez straconą kasę aż po naprawdę koszmarne próby zepsucia mi opinii wśród znajomych, bo nagle przestałam być fajna. Wiecie, przeważnie te osoby nawet nie chciały źle. Może trzeba było mieć w sobie więcej konsekwencji i mimo wszystko pomagać im dalej. Cóż, nigdy nie twierdziłam, że jestem święta.

W dodatku moje otoczenie zupełnie nie rozumiało, skąd we mnie ta potrzeba zadawania się z trudnymi, nietypowymi osobami. Nieraz było to odbierane jako działanie na pokaz, próba popisywania się tym, że mam takie dobre serce. Czyli traciłam podwójnie, bo nie dość, że pakowałam się w kłopoty na własne życzenie, to jeszcze znajomi mieli mi to za złe.

Osoba, która czuje się odrzucona i samotna, bardzo mocno lgnie do kogoś, kto okaże jej zainteresowanie. Siła tego nagłego uczucia może w którymś momencie zaniepokoić, jeśli nie jesteś na to przygotowany. 

Dlaczego o tym piszę?


Jest chyba tylko jeden powód, za to ważny. Z tego wszystkiego, co napisałam powyżej, wynika jednoznacznie prosta prawda: kiepsko radzimy sobie z czyjąś innością. Nasze społeczeństwo tego nie umie. Nasze pokolenie nie jest tego nauczone. Tymczasem na naszych oczach, w naszych domach i w naszych rodzinach rośnie nowe pokolenie. Młodzi ludzie, których możemy bardzo wiele nauczyć. Którzy będą czerpać wiedzę o świecie i o ludziach z tego, co im przekażemy. Czy to nie wspaniała szansa, by nauczyć ich otwartości na inność, zrozumienia, akceptacji?

Ja, z całym swoim dziwactwem i wachlarzem niespotykanych cech, i tak mam dużo łatwiej niż niektóre osoby, niż wiele osób. Jestem dziwna, ale zdrowa

W Polsce statystycznie jedno na sto dzieci ma autyzm. Na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne cierpi prawie co czwarty Polak. Osoby dotknięte problemami natury psychicznej mają trudności w usamodzielnieniu się, znalezieniu pracy, założeniu rodziny. Muszą się mierzyć nie tylko z własnymi demonami, ale też z nieufnością otoczenia.

Jeden z największych strachów, z którymi mierzę się każdego dnia jako matka nieco ponad rocznego dziecka, to: czy moje dziecko jest zdrowe? Czy będzie zdrowe?

Regularnie oddycham z ulgą, rejestrując kolejne osiągnięcia typowe dla jego wieku. Cieszę się, gdy widzę, że jest coraz bardziej kontaktowy, że coraz więcej potrafi. Że może nie chodził i nie mówił tak wcześnie, jak niektóre dzieci w jego wieku, ale już to umie. Fantastycznie chodzi, mówi pierwsze słowa, powtarza odgłosy. To nie tak, że ja mam jakieś realne powody do obaw. Robert rozwija się prawidłowo i nie ma w jego rozwoju nic niepokojącego. Po prostu wiem, że na tym etapie jeszcze nie ma nic pewnego.

Nawiasem mówiąc, w tej chwili, gdy piszę te słowa, Robert bawi się kołem od rowerka. Na jednej ze stron internetowych wyszczególniono takie zachowanie jako niepokojący objaw.

Tak naprawdę wierzę, że jest zdrowy i będzie zdrowy. Ale przypuszczam też, że będzie podobny do mnie. Czyli dziwny, inny, nietypowy. Przyjaciele będą go nazywać oryginalnym, wrogowie będą go nazywali trochę gorzej. Prawdopodobnie nieraz będzie miał w życiu pod górkę.

Dlatego piszę to dzisiaj, zamiast zachwycać się wiosną i nadchodzącymi wspaniałymi chwilami, pełnymi nowych możliwości i nadziei. Chciałabym Was prosić, żebyście razem ze mną zmieniali świat dla naszych dzieci. Rozmawiajcie z nimi o inności, uczcie je, że to, co nietypowe, wcale nie musi być gorsze ani groźne. Dla takich dziewczynek, jaką byłam ja. Dla takich chłopców, jakim pewnie będzie Robert.