Zgodnie z zapewnieniami wielu osób, w ciągu ostatnich dwóch lat i prawie sześciu miesięcy powinnam była posiąść całe pokłady tajemnej wiedzy niedostępnej dla ludzi bezdzietnych. Czy ją posiadłam, to jeszcze nie wiem. Wydaje mi się, że człowiek, na którego naraz spłynęło tyle wiedzy, powinien czuć się w jakiś sposób, nie wiem, oświecony? Olśniony? Czy może raczej powinien czuć, że oberwał jakimś tępym narzędziem w łeb? To ostatnie się czasem zdarza...
Ja w ogóle czuję się dziwnie, kiedy ktoś mi mówi, że będę coś wiedziała, czy że coś zrozumiem. To jest trochę takie uczucie, jakby ktoś lepiej ode mnie wiedział, co się dzieje (lub będzie działo) w mojej głowie. Pochlebiam sobie, że na ogół mam nad nią dość dobrą kontrolę, a tu nagle okazuje się, że jest (lub będzie) w niej jakiś nieznany obszar, który inni znają lepiej niż ja. Przerażające, nie?
Z drugiej strony - sama czasem spoglądam na moje bezdzietne znajome i chcę, czy nie chcę, pojawia się myśl: one nie mają o tym pojęcia! Nie twierdzę, że jeszcze. Przecież nie wiem, jak ułoży im się życie, i czy w ogóle będą chciały/mogły mieć dzieci. A może nawet, jak będą te dzieci miały, to ich macierzyństwo może wyglądać inaczej niż moje, i może nauczy je czegoś zupełnie innego niż moje nauczyło mnie.
No właśnie, to czego ja się nauczyłam? Co zrozumiałam, kiedy już mam dzieci?
1. Że moje dziecko będzie tak robiło.
Możliwe, że wszystkie wpadamy w tę pułapkę. Widzimy źle zachowujące się dziecko i jesteśmy przekonane, że ta mama musi robić coś źle, przecież wystarczy trochę miłości, cierpliwości, tłumaczenia... Aha, jasne.
Histeria z byle powodu - zaliczona. Cały dzień o misce płatków z mlekiem - zaliczony (obawiam się, że niejeden). Wyrażanie swojej frustracji poprzez miotanie ciosów na prawo i lewo - zaliczone. Brzydkie słowo ze słodkich małych usteczek - zaliczone (moja wina, biję się tutaj w magazyn mleka). Rzucanie się na podłogę - zaliczone. Wrzaski w miejscu publicznym - zaliczone.
Przy czym jest to dokładnie to samo dziecko, które na co dzień zachwyca wszystkich wokół swoją pogodną naturą, spokojnym i rozsądnym zachowaniem, zdrowym apetytem, serdecznością i czułością wobec brata, w ogóle anioł, nie dziecko. I pewnie dokładnie tak samo jest z tymi wszystkimi nieznośnymi dziećmi, które nieraz wzbudzają Waszą irytację w autobusie, na ulicy, w sklepie... One też mają swojego Doktora Jekylla, to tylko Wy mieliście nieszczęście trafić na Mr Hyde'a.
2. Że ja będę tak robiła.
Kto dał dziecko tej matce? Przecież ona go chyba nawet nie lubi... Tak nieprzyjemnie się do niego odezwała w tej jednej, jedynej minucie, kiedy ją widziałam! W ogóle się nim nie interesuje, gapi się tylko w telefon... W końcu kiedy na nią patrzyłam, miała akurat telefon w ręce.
Wiecie, ilekroć widzę, jak któraś ciocia bawi się z moim synkiem, mam taki chwilowy wyrzut sumienia. Dlaczego ja taka nie jestem? Dlaczego to ona, nie ja, ma uśmiech dookoła twarzy, niezgłębione pokłady energii, i tak ładnie do tego mojego synka mówi, tak aktywnie, tyle w niej chęci, inicjatywy... Po czym dociera do mnie, że ona zaraz pójdzie do domu i będzie miała święty spokój, a mnie musi starczyć energii jeszcze do wieczora, aż ich umyję i położę spać. Może więc dobrze, że oszczędzam siły.
Tak, bywam zmęczona, bywam wkurzona, bywam nieobecna, przyznaję się do większości matczynych grzechów, na szczęście nie do wszystkich.
3. Że to nie fikcja i nie przesada - to rzeczywistość!
Wierzcie lub nie, ale istnieje taka kategoria żartów, które śmieszą tylko matki (i czasem ojców). Jeden z nich brzmi na przykład: "Idzie weekend, to sobie odpoczniesz".
Kiedy oglądam filmy, które ukazują macierzyństwo w krzywym zwierciadle, to się zastanawiam, gdzie do choinki jest to zwierciadło. Przecież to cała prawda. Dzieci tak robią. Matki tak mają. I to wcale nie jest coś strasznego. Że dziecko nie dało jej spać? Ojej, no rzeczywiście. Przecież potem spała!
4. Że czasami po prostu się nie chce.
Impreza? Ja już byłam na imprezie. No, dzisiaj, przed południem, skoczyłam na zakupy do owada...
Kiedy stałam się mamą, włączyła mi się swego rodzaju zadaniowość. Trzeba zrobić. Trzeba nakarmić, umyć, posprzątać. Im dziecko jest starsze, tym więcej trzeba, ale to też jest fajne, bo wprowadza różnorodność, urozmaicenie. No i pewnego dnia, kiedy zrobisz już wszystko to, co trzeba, możesz zająć się czymś, co zrobić można. Dla rozrywki, dla przyjemności, bo fajnie, bo lubisz.
I w Twojej zmęczonej, olśnionej tępym narzędziem głowie pojawia się ta myśl: "Ale po co?".
To wcale nie jest tak, że przed urodzeniem dzieci nie bywałam zmęczona. Bywałam, nawet bardziej. Czasem się zarywało noce przed egzaminami, czasem się pracowało po godzinach... Ale potem odpoczynek ustalało się na własnych zasadach. Teraz w czasie odpoczynku nadal trzeba. Czasem po prostu się nie chce robić innych rzeczy niż to, co trzeba.
Aha, oprócz tego, co trzeba jest też to, co robić warto. Rozwijające, cenne aktywności, ważne dla mamy, dla dzieci, dla całej rodziny. Przeważnie czas odpoczynku od tego, co trzeba wypełnia to, co warto. Oczywiście, spać też warto ;)
Nie zrozumiałam nigdy, i nie chcę rozumieć, że można bić dziecko, poniżać i krzywdzić dziecko, traktować je przedmiotowo, nie szanować, spełniać za ich pomocą swoje zachcianki, nie dbać o ich zdrowie... Tego nigdy nie zrozumiem.
Wbrew różnym złotym myślom, nie zrozumiałam, czym jest prawdziwa miłość. Nie zrozumiałam, bo wiedziałam to już wcześniej. Macierzyństwo pokazało mi pewien nowy wymiar miłości, jednak nie przekreśla ani nie umniejsza tego wszystkiego, co wiedziałam o niej wcześniej.
W ogóle ja wcale nie uważam, że tylko matka może kochać taką miłością, jaką ja kocham moje dzieci. Skąd! Ja nawet nie uważam, że jestem jedyną osobą, która może kochać w ten sposób te konkretne dzieci. Może kiedyś mnie zabraknie, w końcu nigdy nie wiadomo, ile komu będzie dane pożyć. Wierzę, że wówczas znajdzie się ktoś, kto da im tę miłość taką, jaką ja im daję.
Pozdrawiam serdecznie wszystkie mamy i nie-mamy!
To wcale nie jest tak, że przed urodzeniem dzieci nie bywałam zmęczona. Bywałam, nawet bardziej. Czasem się zarywało noce przed egzaminami, czasem się pracowało po godzinach... Ale potem odpoczynek ustalało się na własnych zasadach. Teraz w czasie odpoczynku nadal trzeba. Czasem po prostu się nie chce robić innych rzeczy niż to, co trzeba.
Aha, oprócz tego, co trzeba jest też to, co robić warto. Rozwijające, cenne aktywności, ważne dla mamy, dla dzieci, dla całej rodziny. Przeważnie czas odpoczynku od tego, co trzeba wypełnia to, co warto. Oczywiście, spać też warto ;)
A czego jednak nie zrozumiałam?
Nie zrozumiałam nigdy, i nie chcę rozumieć, że można bić dziecko, poniżać i krzywdzić dziecko, traktować je przedmiotowo, nie szanować, spełniać za ich pomocą swoje zachcianki, nie dbać o ich zdrowie... Tego nigdy nie zrozumiem.
Wbrew różnym złotym myślom, nie zrozumiałam, czym jest prawdziwa miłość. Nie zrozumiałam, bo wiedziałam to już wcześniej. Macierzyństwo pokazało mi pewien nowy wymiar miłości, jednak nie przekreśla ani nie umniejsza tego wszystkiego, co wiedziałam o niej wcześniej.
W ogóle ja wcale nie uważam, że tylko matka może kochać taką miłością, jaką ja kocham moje dzieci. Skąd! Ja nawet nie uważam, że jestem jedyną osobą, która może kochać w ten sposób te konkretne dzieci. Może kiedyś mnie zabraknie, w końcu nigdy nie wiadomo, ile komu będzie dane pożyć. Wierzę, że wówczas znajdzie się ktoś, kto da im tę miłość taką, jaką ja im daję.
Pozdrawiam serdecznie wszystkie mamy i nie-mamy!