Kiedy zostajesz blogerką piszącą o macierzyństwie, na starcie pojawia się dylemat: jak pisać? Pokazywać piękno macierzyństwa czy wręcz przeciwnie, jego gorsze strony? Kreować się na wspaniałą mamę, która zna się na rzeczy, czy śmiało przyznawać się do swoich porażek? Raczej zachęcać, czy raczej przestrzegać?
Myślę, że taki dylemat dotyczy nie tylko blogujących mam, ale w ogóle wszystkich mam, które mają w swoim otoczeniu kobiety dopiero przygotowujące się do macierzyństwa. Co im powiedzieć? Przecież one i tak mogą sobie tylko wyobrażać, jak to jest. I wcale nie wiadomo, czy będą miały tak samo jak Ty. W moim przypadku wiele obaw nigdy się nie sprawdziło, często byłam straszona na wyrost. Te wszystkie legendy o nieprzespanych nocach! Kurczę, ja śpię. Każdej nocy. Czasem zdarzy się pobudka, ostatnio nawet często, ale potem po prostu śpimy dalej. Nauczyłam się w ogóle nie traktować tych pobudek w kategorii zakłócenia snu.
Albo teksty o zimnej kawie. Nie wiem, jak to się dzieje, ale ja zawsze piję ciepłą.
Jednak nie wszystkie strachy były na wyrost. Zdarzyło się i tak, że było wręcz przeciwnie: zapewniano mnie, że nie ma się czego obawiać, a w moim przypadku okazało się, że jednak było. To dotyczy przede wszystkim obu moich porodów.
Nikt nie powiedział...
"Nie chciałam Cię straszyć", napisała mi przyjaciółka po moim pierwszym porodzie. "Uważam, że dobre nastawienie ma też znaczenie".
Oczywiście, że to rozumiem. Co więcej, sama tak robię. Po co mam straszyć młodą mamę, że może być tak, że będzie rodziła całą noc w bólu, a potem i tak ją potną? Przecież znam całe mnóstwo kobiet, którym oszczędzono takich przeżyć. Znam dziewczyny, które nawet się nie zorientowały, że już rodzą, bo nic nie bolało. Znam dziewczyny, dla których skurcze porodowe były bardziej drażniące niż bolesne. Skoro to się zdarza, to po co od razu nastawiać się, że będzie strasznie?
Ja miałam dobre nastawienie. W końcu zawsze byłam odporna na ból. Próg wytrzymałości mam duży. Dlaczego żałuję, że jednak nikt mnie nie ostrzegł? Bo po porodzie, jednym i drugim czułam, że zawaliłam (po drugim czułam to trochę krócej). Bo skoro miało być łatwo, miało być dobrze, a nie było, to chyba musiałam zrobić coś nie tak. Jak to ja. I od razu w myślach wyświetlała mi się cała lista innych rzeczy, z którymi ludzie na ogół nie mają problemu, a ja jakoś mam.
W każdym razie, po tym pierwszym porodzie wiedziałam już, że rodzenie siłami natury to niekoniecznie moja specjalność, byłam za to dość entuzjastycznie, a na pewno spokojnie nastawiona do cięcia cesarskiego. Już wiedziałam, że czasem trzeba, że to też poród równie dobry jak naturalny, że czasem ratuje życie. Już wiedziałam, że nie boli...
Z historią podobną do mojej spotkałam się raz, to znaczy raz, zanim to przydarzyło się mnie. Wyczytałam ją jeszcze jako dziecko w którejś gazetce u babci lub cioci, wiecie, w tych kolorowych czasopismach. Było to opisane jako sensacja, coś nieprawdopodobnego, sytuacja jedna na milion. Oczywiście opis zrobił na mnie wielkie wrażenie. Po porodzie wracał do mnie jak bumerang.
Już wiecie, prawda?
Znieczulenie nie zadziałało.
Tak, poczułam, jak rozcina mnie skalpel.
Nawet pisanie o tym boli.
Wiedziałam, że może być różnie już w chwili, gdy anestezjolog miał jakieś przedziwne kłopoty ze zrobieniem mi zastrzyku. Naprawdę, za pierwszym razem poszło za jednym wkłuciem, a przecież nie było dużo czasu, bo już rodziłam od dawna. Teraz - niby na spokojnie, proszę usiąść, wypiąć plecy - a próbował się wkłuć chyba ze cztery razy. Podobno mogło być tak, że po pierwszym zastrzyku zrobił mi się jakiś zrost i znieczulenie poszło bokiem... Wytłumaczenie dobre jak każde.
Zaczęłam wpadać w panikę, kiedy usłyszałam pytanie "Czy nogi robią się ciepłe?", pytanie rzucone od niechcenia, z pełnym przekonaniem, że musi być dobrze - a moja odpowiedź brzmiała "nie". Potem przez dłuższy czas trwało ustalanie, czy ja jeszcze czuję, czy już nie czuję, aż wreszcie z jakiegoś powodu lekarz uznał, że chyba jednak już nie czuję.
Powiem Wam, że nie od razu się zorientowałam. Pewnie trudno w to uwierzyć, bo jak można się nie zorientować, że jest się rozcinanym bez znieczulenia? Jednak jest coś takiego jak szok. Poza tym wmawiałam sobie, że musi być dobrze. To, co czułam, brałam za zwykły dyskomfort, ale w którymś momencie poczułam, że więcej nie jestem w stanie wytrzymać... Zaczęłam machać nogami, które podobno miały być już nieruchome. Wtedy wszyscy się zorientowali, co się dzieje. Dostałam narkozę.
Generalnie operacji pod narkozą nie polecam, bo rurka do oddychania bardzo podrażniła mi gardło i ciągle chciało mi się kasłać, a na brzuchu miałam świeżą bliznę. Ale to nie było najgorsze. W gorszym stanie była moja psychika. Zanim jakoś to poukładałam w głowie, na zmianę wyrzucałam sobie, że nie wytrzymałam zwykłego cięcia cesarskiego - a w innych chwilach przeżywałam strasznie fakt, że zostałam rozcięta żywcem, rozcięta żywcem, jak ta kobieta z artykułu! Naprawdę nie było łatwo sobie z tym poradzić. Po kilku dniach pogodziłam się z tym, co się stało. Ale nigdy, już nigdy nie chcę rodzić.
...a każdy wiedział.
Przed wyjściem ze szpitala zdążyłam usłyszeć cztery historie podobne do mojej. Nie, nie byłam wcale długo w tym szpitalu. Nagle się okazało, że każdy zna jakąś kobietę, którą operowano na żywca, albo przynajmniej każdy zna kogoś, kto zna kobietę, którą operowano na żywca.
Serio, jak tu nie przestrzegać, jak nie straszyć, skoro wychodzi na to, że to całe znieczulenie to jakaś loteria - raz działa, a raz nie? Zrobił mi się zrost, jak często po takim zastrzyku robi się zrost? Nie brzmi to jak coś bardzo nietypowego.
Nie dziwi mnie to, że takie historie wychodzą na jaw dopiero po fakcie. Bo przecież kto miałby z czystym sumieniem opowiadać takie straszne rzeczy kobiecie w ciąży? Codziennie przeprowadza się setki cesarek, z pewnością zdecydowana większość z nich przebiega bez zarzutu. Kto mógł przewidzieć, że będzie tak źle? Nikt.
Wiem, że straszę Was teraz.
Wiem, że może mnie czytać kobieta w ciąży.
Ale może mnie też czytać kobieta, która potrzebuje zrozumieć, że naprawdę, czasami coś przebiega niezgodnie z planem i nie dzieje się tak dlatego, że to z nią jest jakiś problem.
Czasami porody nie są dobre.
Czasami cesarka nie przebiega zgodnie z planem.
Czasem nie nakarmisz swojego dziecka piersią. Choć wiele problemów z laktacją da się rozwiązać, to jednak nie wszystkie.
Czasem Twoje dziecko nie da Ci przespać nocy przez dobre kilka lat.
Może być tak, że Twoje dziecko nie będzie zdrowe.
Może się zdarzyć, że nie przed wszystkim je uchronisz.
Możesz mieć depresję. Możesz nie poczuć instynktu macierzyńskiego. Możesz złościć się na swoje dzieci.
Nie jesteś jedyna. Nie jesteś sama. Wszystko jest z Tobą w porządku. Twoje macierzyństwo nadal może być piękne.
Historia pierwszego porodu jest tutaj:
https://szczesliwavii.blogspot.com/2017/03/nie-ty-jedna-miaas-taki-porod.html
Historia pierwszego porodu jest tutaj:
https://szczesliwavii.blogspot.com/2017/03/nie-ty-jedna-miaas-taki-porod.html
sama jestem matką.Porody w szpitalu zawsze były gehenną.Teraz jestem babcią.Dzieci mówią.Nic się nie zmieniło,od lat.
OdpowiedzUsuńTo zadziwiające, że tyle się zmienia, medycyna idzie do przodu, a pod tym względem jeszcze tyle do zrobienia.
UsuńBo to właśnie nie jest kwestia medycyny....
UsuńJeśli nie medycyny, to czego?
UsuńMyślę, że warto wybrać sprawdzony szpital. Ja taki wybrałam, wiele osób mi polecało. Czułam się jak w prywatnej klinice, a cesarka to była bajka. Kontakt z anestezjologiem i operującymi non stop, kontakt wzrokowy z dzieckiem od razu po urodzeniu podczas badania i ważenia. Są i w Polsce miejsca, gdzie można rodzić mając poczucie bezpieczeństwa. Współczuję doświadczeń, naprawdę.
OdpowiedzUsuńMój też był niby sprawdzony, pierwszy poród też się tam odbył. Może byłam za mało krytycznie nastawiona.
UsuńWydaje mi się, że na niektórych ta forma znieczulenia po prostu nie działa. Ale lekarze powinni szybko się zorientować i zaproponować cos innego.
OdpowiedzUsuńU mnie to raczej nie ten przypadek, bo przy pierwszym porodzie zadziałało idealnie.
UsuńZdecydowanie wolę czytać blogerki, które są prawdziwe piszą szczerze i otwarcie bez ściemy na temat macierzyństwa i życia.
OdpowiedzUsuńMoje ulubione blogerki tak właśnie piszą :)
UsuńJa swój poród wspominam całkiem ok mimo, że zakończył się nagła cesarka. Ale s opieki jestem zadowolona. Co do nocy -mam tak samo. Teraz z 3latka czasem wstanę, by podać jej picie, ale też nie do końca rejestruje typ wybudzanie. Mam tę zdolność, że szybko zasypiam od nowa.
OdpowiedzUsuńPrzy dzieciach dobrze jest mieć tę zdolność :)
UsuńTeż miałam 2 CC. I choć znieczulenie zadziałało, to po drugiej cesarce czułam się tragicznie :( Po pierwszej śmigałam jakbym nie miała dziury w brzuchu, więc nie byłam przygotowana na to, co się działo ze mną po kolejnym porodzie.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, cesarka cesarce nierówna... Mnie ta druga cesarka tak naprawdę dopiero uświadomiła, jaka to jest ogromna interwencja w organizm.
Usuń