Fot. Joanna Schönborn-Tomczak |
Kiedy zaczynam pisać ten tekst, zainspirowana publikacjami nieco młodszych koleżanek po fachu, czuję się trochę tak, jakbym znowu była nastolatką. To wówczas wygląd miał dla mnie tak wielkie znaczenie. W pewnym okresie był dla mnie chyba nawet najważniejszy. Szukałam w nim winy za wszystkie moje niepowodzenia. W trudnych chwilach był dla mnie gwoździem do trumny; wydawało mi się, że różne przykrości i nieciekawe sytuacje byłoby łatwiej znieść, gdybym doświadczała ich będąc piękną.
Nie obwiniam za ten stan rzeczy nikogo, a już na pewno nie moich rodziców, którzy zdecydowanie nie tego dla mnie chcieli. Myślę, że to był po prostu etap w moim życiu, przez który musiałam przejść i bez którego nie byłabym tą osobą, którą jestem teraz.
Ale zacznijmy od początku.
Dawno, dawno temu...
... był taki magiczny czas zwany dzieciństwem, kiedy mój wygląd był dla mnie zupełnie nieistotny. Trwało to nawet całkiem długo, gdzieś do dziesiątego roku życia. Jak wnioskuję ze zdjęć i z zapamiętanych komplementów od różnych osób, byłam raczej ładnym dzieckiem. Sama natomiast nie uważałam się za ładną. W porównaniu z moimi ulubionymi postaciami z bajek i filmów, z piosenkarkami i aktorkami, wydawałam się sobie nijaka i bezbarwna. Ale nie przeszkadzało mi to. Wystarczało mi w zupełności, że potrafiłam sobie wyobrazić, że jestem piękna. Albo, że kiedyś będę. W moich zabawach mogłam być nawet najpiękniejszą osobą na świecie. Więcej nie potrzebowałam.
Nie przeszkadzało mi ani trochę, że moje koleżanki z klasy są ładniejsze ode mnie. Wręcz przeciwnie, bardzo się cieszyłam, że mam w swoim otoczeniu takie śliczne dziewczynki. One były ładniejsze, za to ja dużo łatwiej przyswajałam wiedzę. I ładnie śpiewałam.
Żałuję, że nie byłam w stanie zachować dłużej takiego fajnego podejścia. Niestety, okres dorastania był dla mnie bezlitosny. Zaczęłam czuć się okropnie brzydka, wstrętna, niezgrabna i szarobura. Już nie wystarczała mi wyobraźnia ani pocieszające wizje mojej przyszłej urody. Czułam się złapana w pułapkę bez wyjścia, w potworną pułapkę brzydoty.
Metamorfoza
To było moje wielkie marzenie. Z zapałem śledziłam w książkach i młodzieżowych filmach wątek przemiany brzydkiego kaczątka w śliczną, przebojową łabędzicę. Nawet jeśli w tych historiach było jakieś drugie dno, jakiś głębszy sens, to ja dostrzegałam tylko tyle: nieatrakcyjna dziewczyna staje się ładna (najczęściej dzięki pomocy jakiejś dobrej wróżki), zyskuje popularność, zdobywa chłopaka. Wierzyłam, że gdy będę atrakcyjna, wszystkie moje problemy przestaną istnieć.
W rzeczywistości ta prawdziwa metamorfoza przyszła niepostrzeżenie, jakoś pomiędzy jednym a drugim rokiem w szkolnej ławie, gdzieś na etapie liceum. Wtedy niemal wszystkie niepozorne dotąd dziewczyny niespodziewanie rozkwitały i piękniały, odkrywały, że i one mogą się komuś podobać. Mnie też to nie ominęło.
Wcześniej jednak miałam również swoje wielkie momenty, chwile i zdarzenia z perspektywy czasu nieistotne, ale bardzo ważne dla nastolatki, którą byłam. Chwile, w których czułam się piękna. Najczęściej były związane ze zmianą fryzury. Na przykład wtedy, kiedy zaczęłam przychodzić do szkoły w rozpuszczonych włosach. Nigdy nie zapomnę, jak na wycieczce szkolnej fotograf, który robił nam pamiątkowe zdjęcie żartował, że za parę lat będą u nas w mieście wybory miss i będzie problem, kogo wybrać. Po czym jako jedną z "kandydatek" wskazał mnie! Mnie, brzydkie kaczątko! To był jeden z takich momentów w życiu dorastającej dziewczynki, który zostaje na zawsze zachowany w pamięci kobiety. Moje śliczne koleżanki pewnie słyszały podobne słowa wielokrotnie. Dla mnie to było nowe, cudowne, niespodziewane przeżycie.
Pamiętam też, jak fryzjerka-cudotwórczyni dokonała na mojej nieujarzmionej grzywie prostego zabiegu cieniowania i wydobyła stamtąd śliczne loczki, o jakich marzyłam. Zmiana była na tyle ogromna, że - jak się dowiedziałam później - jedna osoba z naprawdę bliskiego otoczenia była przez lata przekonana, że zrobiono mi wówczas trwałą ondulację.
Wiele osób z mojego otoczenia odbierało moje próby stania się atrakcyjniejszą bardzo negatywnie. Byli przyzwyczajeni do nieśmiałej, niepozornej dziewczyny, jaką byłam. Podejmowane przeze mnie zmiany postrzegali jako sztuczne, wymuszone, jako udawanie kogoś, kim nie jestem, jako desperackie próby zwrócenia na siebie uwagi. Jeśli jednak mogłabym poradzić coś młodej, dorastającej dziewczynie, która chciałaby zmienić coś w sobie i obawia się reakcji otoczenia, moja rada brzmi: zrób to! Ci ludzie nie są przypisani Tobie na zawsze. Prędzej czy później trafisz w nowe środowisko i oni zobaczą Ciebie już taką, jaką chcesz im pokazać.
Inspiracja, role model?
Tak, był ktoś taki w moim życiu. Nie, nie podam nazwiska - jest zbyt mało znane, by mieć dla Was znaczenie, a dla mnie mówienie o tym jest mimo wszystko nadal dość krępujące.
Przez lata przyzwyczaiłam się do myślenia, że to dziwne, szalone, nienormalne i nie świadczy za dobrze o moim zdrowiu psychicznym: tak bardzo fascynować się kimś i wszystkim, co dotyczy tej osoby. Marzyć o tym, by być kimś innym. Szkoda, że nie usłyszałam wówczas w porę, że to jest zupełnie normalne i bardzo częste u młodych ludzi.
Trochę żałuję, że mój czas fascynowania się i inspirowania kimś innym nie przypadł na późniejsze lata, kiedy poznałam różne osoby, które znalazły w takim podejściu swój pomysł na siebie. Na przykład:
- koleżanka, która nigdy nie kryła fascynacji jedną z legend kina, ma wiele gadżetów z jej wizerunkiem, nieraz pozowała do sesji zdjęciowych inspirowanych tą postacią;
- kolega, który odtwarza repertuar i styl wybitnego polskiego wokalisty i robi to po mistrzowsku;
- kolega, który stylizuje się na postać ze znanej gry;
- koleżanka, która nie kryje się ze swoją miłością do postaci z filmów animowanych, które pamiętam z dzieciństwa, sama szyje sobie wspaniałe stroje i regularnie uczestniczy w imprezach dla cosplayerów.
Bardzo podziwiam to, co robią i trochę im zazdroszczę. Dlaczego sama nie pójdę w ich ślady? Bo już od dawna mi nie zależy.
Zrobiłam sobie jakiś czas temu kilka zdjęć, na których wyglądam podobnie do tej osoby, która tak mnie inspirowała przez lata. Nie dlatego, że to było dla mnie ważne, zrobiłam je, bo mogłam. Popatrzyłam później na nie z uśmiechem: jak łatwo spełnia się wielkie marzenia z dzieciństwa i jak błahe się wówczas wydają! Miło było popatrzeć na te zdjęcia, ale nie zmieniły one nic w moim życiu, nie pomogły mi znaleźć fajnej pracy czy pozbyć się problemów, z którymi się wówczas borykałam.
Fot. Sylwia Łęcka |
Nawet jeśli w którymś momencie, w międzyczasie niepostrzeżenie stałam się piękna, tak jak zawsze tego chciałam, nie zmieniło to w moim życiu zbyt wiele. Ta piękniejsza wersja mnie też miewa nieraz w życiu pod górkę, też bywa sfrustrowana i smutna, też czasami czuje, że sobie nie radzi. A kiedy coś mi się udaje, kiedy czuję się szczęśliwa, kochana i spełniona, nawet nie przejdzie mi przez myśl: to dlatego, że tak dobrze wyglądam! :)
Obecnie
Może ciężko Wam będzie w to uwierzyć, ale: zupełnie nie ma dla mnie znaczenia, czy jestem uważana za osobę atrakcyjną.
Oczywiście, i ja mam swoje momenty słabości, kiedy czuję się brzydka i jest mi z tego powodu smutno. Jednak na ogół jest mi to zupełnie obojętne.
Dlaczego? Powody są dwa. Po pierwsze, nie ma nic bardziej subiektywnego niż kryteria oceny ludzkiej urody. Oglądałam niedawno pewien konkurs piękności. Uwielbiam je oglądać, lubiłam to nawet w czasach, gdy miałam potworne kompleksy - zawsze sobie tłumaczyłam, że i tak jestem za niska na miss, więc nie ma sensu się porównywać z tymi wysokimi pięknościami ;) No i w tym niedawno oglądanym konkursie nagrodzona została dziewczyna, której nigdy w życiu bym nie wybrała.
Pomyślałam wówczas, że skoro kryteria jury są dla mnie tak niejasne, to nie mam pojęcia, jak to samo jury oceniłoby moją urodę. Może to, co wydaje mi się niedoskonałe i dyskwalifikujące, byłoby w ich oczach piękne i godne nagrody?
Niby istnieje jakiś w miarę uniwersalny kanon urody: duże oczy, mały nos, usta wąskie, ale pełne, łagodna linia żuchwy. Ale popatrzcie chociażby na Julię Roberts. Nie posiada tych cech, a jednak wielokrotnie zdobywała tytuł Najpiękniejszej Kobiety Świata.
Po drugie - dlaczego nie zależy mi na tym, by być atrakcyjną? Bo uważam, że to byłoby... niesprawiedliwe.
Znacie takie sytuacje, gdy bardzo staracie się, by coś osiągnąć, inwestujecie w to swój czas i pieniądze, a komuś innemu to samo spada z nieba, bez żadnego wysiłku? Dajecie z siebie wszystko, mozolnie pniecie się po kolejnych szczeblach, a ktoś inny wchodzi tylnymi drzwiami i dostaje to samo, a nawet coś lepszego? Ja spotkałam się z tym nieraz, byłam zarówno osobą, która musiała długo na coś pracować, jak i osobą, której coś przychodzi z łatwością - w moim przypadku jest to np. przyswajanie wiedzy. Wiem, że takie sytuacje są trudne i można się wówczas poczuć niesprawiedliwe potraktowanym przez los.
Wiem, jak bardzo niektóre kobiety dbają o swój wygląd. Chodzą regularnie do fryzjera, kosmetyczki, na siłownię, na różne zabiegi. Odmawiają sobie przysmaków, by dbać o linię i o cerę. Inwestują w kosztowne kosmetyki i w ubrania odpowiednie dla ich typu sylwetki. Codziennie malują się starannie przed wyjściem z domu, dbają o fryzurę. Wieczorem stosują całe rytuały, by jak najlepiej zadbać o skórę. Pielęgnacja urody to jeden z ważnych elementów ich życia codziennego.
A ja? Praktycznie w ogóle się nie maluję. U fryzjera byłam ostatnio jeszcze przed urodzeniem Roberta, u kosmetyczki... chyba przed ślubem kościelnym. Słowo "dieta" najchętniej wykreśliłabym ze słownika, nie odmawiam sobie absolutnie niczego poza alkoholem i kawą. Ubrania noszę te same, co kilka lat temu, przecież nadal pasują i jeszcze się nie zużyły. Za bardzo. Moja pielęgnacja skóry polega na tym, że ją myję :) Czasem jeszcze jakiś krem wklepię.
Gdy pozuję do zdjęć, to co innego.
Fot. Marta Szopińska |
Czuję wówczas odpowiedzialność, by wraz z fotografem stworzyć możliwie najlepszy obraz. Mam świadomość, że mój niekorzystny wygląd mógłby płynąć bardzo negatywnie na efekt końcowy. Dlatego robię co mogę, by wyglądać jak najlepiej na zdjęciu. Maluję się najlepiej jak potrafię, często też korzystam z pomocy wizażystek, które robią to o wiele lepiej niż ja. Starannie dobieram stylizację.
Za to na co dzień - włosy spięte lub "na bezdomną", makijaż robiony w samochodzie albo w ogóle, ubranie wygodne i w miarę dostosowane do warunków pogodowych. Oto ja!
Dlatego nie zależy mi na tytule najpiękniejszej i bez żalu oddaję palmę pierwszeństwa osobom, którym się ona bardziej należy.
Ja i tak zawsze będę Królową Piękności - w oczach moich najukochańszych chłopaków! :)
Zachęcam gorąco do odwiedzenia stron, na których autorzy zamieszczonych w tym tekście zdjęć prezentują swoje dokonania:
Joanna Schönborn-Tomczak: Przerwa w dostawie deszczu
Marta Szopińska: "Serce w obiektywie"
Sylwia Łęcka: Sylwia Łęcka Photography
Joanna Schönborn-Tomczak: Przerwa w dostawie deszczu
Marta Szopińska: "Serce w obiektywie"
Sylwia Łęcka: Sylwia Łęcka Photography
Dla mnie atrakcyjna kobieta, to inteligentna kobieta. Masz rację o gustach się nie dyskutuje. Zresztą uroda przemija?
OdpowiedzUsuńTwoje stylizacje bardzo interesujące, tak jak twoja uroda niebanalna
Zazdroszczę.. Ja do tej pory borykam się z mega kompleksami, czasem jak mam gorszy dzień to płacze dosłownie nad swoim wyglądem 😣. A wszystko zaczęło się w gimnazjum, od mojego ex, jego opinia zniszczyła moją samoocenę, potem doszła anoreksja i depresja. Na szczęście mam dwoje pięknych dzieci, trzecie za 3 tygodnie powinno być na świecie i wiem, że muszę zrobić wszystko, by tą piękność i wartość im uświadomić wcześniej niż mnie próbowano, bo u mnie było za późno.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby to się zmieniło. To straszne, że opinia jednego człowieka może tak zaważyć na całym życiu... Mam nadzieję, że ten ogrom miłości, którego doświadczasz na co dzień, zdoła zrównoważyć Ci tamte doświadczenia.
UsuńA, i życzę łatwego porodu! :)
Masz absolutnie zachwycający typ urody :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) Miło mi :)
UsuńŚliczna dusza, piękna kobieta... - oto Ty, Martynko! <3 Cóż tu dużo więcej pisać. Jeśli miałabym się odnieść do siebie, to obawiam się, że nigdy nie nastąpi cudowny czas, że wizualnie spodobam się sama sobie (ale z pełną akceptacją tego, co widzę w lustrze!) - utknęłam na tym etapie i nie spodziewam się awansu na wyższy poziom wtajemniczenia. Udaję, że temat nie istnieje - niemniej z przyjemnością obserwuję piękne koleżanki, niech im się darzy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :* Ja również z przyjemnością i bez zazdrości patrzę na urodę moich koleżanek. Można powiedzieć, że wróciłam do tego fajnego podejścia, które miałam w dzieciństwie :)
UsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńwpadam poczytać i doceniam ten Twój kawałek internetu, dzielenia się ze światem.
Czytałam wnikliwie każdą "metamorfozę" i ze zdziwieniem ale i radością odkrywam w nich siebie.
Jako dziecko mało ważne było jak wyglądam. Później był czas, że trzeba się zmienić - lecz nie trwał on zbyt długo. Dziś wróciłam do życia sprzed młodości, do tego jak byłam dzieckiem - szkoda się zamartwiać. Widomo, że w dziurawej bluzce nie pójdę do pracy czy spodniach ale jakoś mało do tego wszystkiego wagi przywiązuję.
pozdrawiam.
Bardzo Ci dziękuję za odwiedziny :) Widzę, że faktycznie mamy podobne podejście! Dobrze jest przestać się tak bardzo przejmować swoim wyglądem :)
Usuń+ 1 do osób, które zatoczyły takie koło. Chociaż ja się paradoksalnie bardziej przejmowałam swoim wyglądem jako dziecko niż teraz. Teraz staram się być zadbana, ale już obsesyjnie nie zajmuję się wadami w swoim wyglądzie. Myślę, że to jest po prostu dojrzałość. Przez lata uczymy się żyć ze swoimi kompleksami - albo się godzimy z tym, że mamy w sobie coś brzydkiego, albo to zmieniamy. Odkrywamy też wraz z kolejnymi doświadczeniami związkowymi, że te rzeczy w ogólnie nie przeszkadzają naszym partnerom. Pojawiają się rzeczy ważniejsze - praca, rodzina, może kłopoty finansowe, może choroba bliskich. I powoli odkrywamy, że szkoda tracić życie na zamartwianie się pierdołami.
UsuńU mnie to jest tak, że patrzę w lustro i myślę sobie: "no tak, włosy od dawna krzyczą o fryzjera. Rysy twarzy... no nie da się ukryć, inne kobiety mają bardziej klasyczną urodę". Ale jakoś w przedziwny sposób nie zmienia to faktu, że czuję się dobrze w swojej skórze.
UsuńI masz rację - pojawiają się w życiu ważniejsze sprawy. Wtedy, kiedy patrzyłam na moje piękne zdjęcia, miałam bardzo trudną sytuację finansową i kiepskie widoki na jej poprawę. Ładny wygląd nie mógł mi wtedy pomóc. Natomiast po porodzie wyglądałam koszmarnie, ale nigdy nie byłam szczęśliwsza :)
Mi jest czasem głupio jak widzę swoje koleżanki - zrobione paznokcie, zrobione rzęsy, delikatny makijaż... Ja nawet do pracy się nie maluję, bo wolę pospać kilka minut dłużej ;)
OdpowiedzUsuńJa pracuję w domu, więc nie mam tego problemu ;) Ale wcześniej też zdarzało mi się to, o czym piszesz :)
Usuńślicznie napisane :) fajne zdjęcia, zwłaszcza to z podstawówki :D pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ach, to zdjęcie z podstawówki naprawdę wyszło super, pamiętam, jak się z niego cieszyłam :)
UsuńUroda przemija, a dystans do siebie i życia naprawdę pomaga. Fajne zdjecia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Masz rację! Również pozdrawiam :)
UsuńŚwięta prawda z tymi ideałami piękna. Ja wiem, że dla wielu mężczyzn jestem atrakcyjna, a dla równie wielu mniej. Najważniejsze, że temu jedynemu (i sobie) się podobam.
OdpowiedzUsuńMasz rację, to najważniejsze! :)
Usuńkażdy ma inny gust, o nich sie nie dyskutuje... cudne zdjecia!
OdpowiedzUsuńByłas bardzo ładna jako dziecko.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny pot :)
Heh, takie ładne dziecko, a co wyrosło? :)
UsuńNowy tekst ukaże się już dzisiaj!
Bardzo ciekawy przegląd, taka podróż w czasie :)
OdpowiedzUsuńPodzwiwiam Twoją swobodę za obiektywem :)
Dziękuję :* Po prostu to uwielbiam! :)
UsuńJa miałam swoje kompleksy w szkole średniej, kiedy zmieniłam małe miasto na duże, zostawiłam stare znajomości z tyłu wszystko się zmieniło. To co kiedyś tak mi przeszkadzało już nie przeszkadza...
OdpowiedzUsuńZmiana otoczenia potrafi zdziałać cuda :)
UsuńJa też przeżywam podróż ze swoja akceptacją, to chyba przychodzi z wiekiem i jest mi coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńZaakceptowanie siebie nie jest łatwe, zwłaszcza gdy jest się młodym człowiekiem i hormony robią swoje :) Cieszę się, że u Ciebie jest w tej kwestii coraz lepiej!
UsuńSuper historia i fajny powrót do przeszłości. Ja także przechodziłam etap "brzydkiego kaczątka" w podobnym wieku, ale mimo to chyba najwięcej kompleksów miałam jako wczesna 20stolatka.. ;) Teraz, prawie 10 lat później czuję się o niebo lepiej z samą z sobą, mam poczucie własnej wartości, znam swoje lepsze i gorsze strony, ale te gorsze nie spędzają mi już snu z powiek.. ;) Po prostu akceptacja tego co mam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) To super, że teraz czujesz się dobrze i masz poczucie własnej wartości :) Dla mnie ta wczesna dwudziestka była czasem, kiedy czułam się zabójczo atrakcyjna i niepokonana, znacznie bardziej atrakcyjna niż obecnie :) Za to teraz jestem o wiele szczęśliwsza!
UsuńJak dla mnie atrakcyjność to nie dbanie o siebie. Atrakcyjność to właśnie coś, co wypływa i emanuje z duszy.
OdpowiedzUsuńUważam, że każda kobieta powinna dbać o siebie, ale każda ma na to inny sposób i inną definicje.
Ja dbam o siebie rozwijając się, czytając książki i nie ukrywam, że lubię dobrze wyglądać. Lubię się malować, robić peelingi i pielęgnować swoją skórę. Oczywiście nie zawsze mam na to czas i ochotę, ale kiedy tylko mogę to korzystam z tego.
Piękna jesteś, kobieca i subtelna;*
Dziękuję za miłe słowa :* Bardzo podoba mi się Twoje podejście. Masz rację, dbanie o siebie to też dbanie o swój rozwój i psychikę.
UsuńOd zawsze powtarzam, że kobiecego piękna i atrakcyjności nie da się ubrać w ciuchy czy makijaż. Dla mnie to bardziej to "coś" - inteligencja, wewnętrzne wartości, nasza osobowość.
OdpowiedzUsuńTak, niewątpliwie coś w tym jest :)
Usuń