To mój pierwszy raz.
Powodów, aby nie opublikować na czas nowego tekstu, jest zawsze całe mnóstwo. Przede wszystkim brak czasu, masa innych obowiązków. Świadomość, że czas poświęcony blogowi mogłabym przeznaczyć na coś innego, chociażby na pracę, na sprzątanie w domu (czyli moją prywatną odmianę syzyfowej pracy), na różne sprawy do załatwienia... Mimo wszystko na ogół trzymałam się założenia, że przynajmniej jeden tekst na tydzień musi się ukazać. Aż do teraz.
Dzień w dzień - pustka w głowie, brak pomysłów, dziwna niechęć do tego, żeby w ogóle zaglądać na stronę bloga. Tak jakbym chciała zapomnieć o jego istnieniu.
Jak to się zaczęło?
Początek w ogóle nie zwiastował późniejszych problemów. Napisała do mnie koleżanka. Bardzo ją w tym miejscu przepraszam za to, że wyciągam tę historię. Wiem, że z całą pewnością nie chciała doprowadzić do takiej sytuacji. Czasami pewne rzeczy po prostu się dzieją, choć tego nie chcemy.
Zatem dostałam wiadomość. Dostaję od Was sporo wiadomości i bardzo mnie one cieszą, ta wiadomość była jednak inna - dotyczyła niemal wyłącznie mojej osoby. W zamierzeniu miała być to podobno miła wiadomość, niestety, dla mnie taka nie była. Nie będę wdawać się w szczegóły. Wyjaśniłyśmy sobie z koleżanką całą tę sytuację, jednak zapał do pisania nie wrócił.
Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że jest pewna grupa czytelników mojego bloga, która czyta go ze względu na moją osobę - czy jest to jeden z powodów, czy też wyłącznie dlatego. Po raz pierwszy jednak tak bardzo mnie to uderzyło. Że ktoś czyta moje słowa i widzi za nimi mnie - ale nie obecną mnie, nie matkę mojego dziecka, nie żonę mojego męża, tylko jakąś dawną mnie ze swoich wspomnień. Że żadna, nawet najlepsza rzecz, którą napiszę, nie wpłynie na ten odbiór - bo to zawsze będzie coś, co napisałam ja.
Źle się z tym czułam. Zaczęłam układać w myślach dość ostry tekst o tym, że szczerość nie zawsze jest fajna, że czasem zanim powiesz coś komuś, zastanów się, czy to będzie dla tej osoby dobre. Stwierdziłam jednak, że nie chcę w ten sposób reagować. Nie chcę wysyłać takiej wiadomości moim czytelnikom. Zwłaszcza tej osobie, która przecież w dobrej wierze pisała do mnie. Postanowiłam przeczekać mój gorszy nastrój, napisać coś dopiero wtedy, kiedy będę w stanie stworzyć coś wartego wypuszczenia w świat.
Potem pojechałam na wakacje. Kilka cudownych dni spędzonych w gronie ukochanych, bliskich osób, za którymi bardzo tęskniłam. Robert bawił się fantastycznie w ich towarzystwie. Nie wszystko było jednak idealne. Ja nie byłam. My nie byliśmy. Mam wrażenie, że żadne z naszej trójki nie było na tym wyjeździe do końca sobą. Przypuszczam, że w niektórych sytuacjach mogliśmy zrobić nieszczególnie dobre wrażenie.
Znów zaczęłam układać w myślach tekst. Osobisty, wyjaśniający, że czasem ten nasz siódemkowy układ wydaje się nieudolny i słaby, ale zdecydowanie więcej jest chwil, kiedy jest nam cudownie :) I że moje decyzje i wybory są lepsze, niż mogłyby się czasami wydawać. Nie zdecydowałam się opublikować tego tekstu. Uznałam, że jest zbyt osobisty.
Po raz kolejny nie zdecydowałam się na opublikowanie tekstu. I po raz kolejny poczułam, że kogoś oszukuję. Że ten blog to ściema, ładna laurka, pod którą kryje się albo zakompleksiona nastolatka, albo nieudolna żona i matka. Na pewno nie wspaniała osoba, za którą próbuję się podawać.
Czy ja się dowartościowuję?
Spotkałam się jakiś czas temu z opinią, że osoba, która pisze bloga o swoim życiu, najprawdopodobniej próbuje się dowartościować. Czy tak jest w moim przypadku? Na pewno nie był to powód, dla którego ten blog powstał. Zaczęłam pisać dlatego, że to lubię i umiem. Nie muszę sobie udowadniać, że akurat to wychodzi mi dobrze.
Co nie znaczy, że czasem nie potrzebuję się dowartościować. I robię to. Mam wrażenie, że wielu ludzi uważa to za jakiś straszny grzech. Tak jakby potrzeba dowartościowania się jednoznacznie oznaczała bycie sztucznym, nieszczerym. Moim zdaniem, nie ma nic prawdziwszego. Jesteśmy ludźmi, żyjemy wśród ludzi. Jesteśmy oglądani i oceniani. Czasami po prostu chcemy pokazać się z dobrej strony.
Jeśli w moim życiu wydarzyło się coś fajnego, wyjątkowego, to czemu miałabym nie pochwalić się tym przed innymi? Mam udawać, że to nic takiego? Bo gdybym naprawdę miała udane życie, to nawet nie zauważyłabym tych drobnych sukcesów? Ale ja właśnie chcę je zauważać, bez względu na to, jak wspaniałe będzie wszystko inne.
Jeśli mam ciekawe przemyślenia, z których jestem zadowolona, czemu miałabym się nimi nie podzielić? Zawsze ktoś może uznać, że to głupoty. Ale nikogo do czytania nie zmuszam. Każdy podejmuje tę decyzję sam, z sobie tylko wiadomych powodów.
Jeśli mam pomysł na dobre zdjęcie, to czemu miałabym go sobie nie zrobić? Bo dla kogoś to będzie mizdrzenie się przed aparatem, epatowanie swoim wyglądem? No to będzie. A ja będę mieć pamiątkę na całe życie. Czemu miałabym nie pokazać jej innym? Są ludzie, którzy wolą zachowywać wszystko dla siebie. Ja lubię się dzielić :)
Jeśli miałabym robić tylko takie rzeczy, które na pewno każdemu się spodobają, to po prostu nie robiłabym nic.
Co dalej z blogiem?
Nie znoszę słomianego zapału. Zazwyczaj, jeśli angażuję się w coś naprawdę, to robię to do końca albo bardzo długo, przez lata. Choć z pewnością zdarzały mi się w życiu krótkotrwałe fascynacje, zrywy. Mam nadzieję, że pisanie bloga nie okaże się jednym z nich.
Jednocześnie wiem, że w przyszłym roku będę mieć dwoje maleńkich dzieci i mogę nie mieć w ogóle czasu i siły na pisanie. Jeśli teraz bywa z tym ciężko, to jak będzie wtedy? Mam też świadomość, że jeśli ten blog przestanie być aktualizowany, tak naprawdę niewiele osób będzie za nim płakać. Moi czytelnicy poszukają innych blogów, moi znajomi będą szukać informacji o moim życiu gdzie indziej, najlepiej u mnie bezpośrednio :) To, co najbardziej chciałam napisać, już napisałam. Może bycie blogerką nie jest mi jednak pisane. A może jest. To się okaże.
W najbliższym czasie będę chciała na pewno opublikować kilka lżejszych tekstów: recenzję, przepis kulinarny, jakieś rozważania na temat płci mojego maleństwa - poznam ją już w tym tygodniu :) Jak zawsze, czekam też na Wasze sugestie. O czym chcielibyście przeczytać? Czy są jakieś tematy, na które czekacie?
Dziękuję, jeśli przebrnęliście przez ten długi wywód. Dziękuję, że czytacie te moje popisy.
Każdy ma raz na jakiś czas jakiś zastój. Ja miałam taki dwumiesięczny zimą i muszę przyznać, że dobrze mi zrobił. Zaraz po nim blog się ładnie rozwinął w takim kierunku w jakim chciałam. Zastoje są dobre, pomagają nam ustalić w jakim kierunku ma to nasze pisanie zmierzać :)
OdpowiedzUsuńZobaczymy, co przyniesie ten zastój :)
UsuńTrzymam kciuki, żebyś jak najszybciej wyszła z kryzysu, bo bardzo dobrze się Ciebie czyta. Takie kryzysy to naturalna rzecz u każdego twórcy - pisał o tym między innymi Jason Hunt. Bloguję od 2015 roku i też miałam ich kilka. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa :)
UsuńU mnie już chyba po kryzysie :)
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba sobie dać czas. Wena w końcu powróci jeśli lubisz to co robisz
OdpowiedzUsuńNowy tekst już się ukazał, więc chyba mam to za sobą :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że usunąłeś swój komentarz, drogi autorze. Byłam ciekawa, co napisałeś.
UsuńPrzerwy bywają potrzebne.
OdpowiedzUsuńNic na siłę. Jeśli nie masz ochoty to nie pisz...ja uważam,że blog ma być przyjemnością,a nie zmuszaniem się do robienia czegoś.
OdpowiedzUsuńJa właśnie chcę to robić :)
Usuń