Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabawa. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Najlepsze urodziny w pięcioletnim życiu

Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym wpisie zostały zrobione na Sali zabaw DODO w Niepołomicach i umieszczone za zgodą pracowników sali.

Zastanowiłam się dzisiaj, które urodziny - moje własne - mogłabym nazwać najlepszymi w życiu. Zdaje się, że dwudzieste siódme, czyli nie tak znowu odległe ;) Spędzone w knajpce z karaoke, z imprezą zorganizowaną specjalnie dla mnie, z tłumem znajomych i wcale nie mniejszym tłumem nieznajomych, którzy bawili się razem z nami. Albo osiemnaste, bardziej kameralne, z imprezą niespodzianką, którą przygotowały dla mnie przyjaciółki (i którą prawie sabotowałam, bo dziewczyny trochę zbyt wiarygodnie udawały, że niczego nie planują) :D

Robert miał znacznie mniej imprez urodzinowych niż ja, a tych pierwszych na pewno już nie pamięta. Ma dopiero pięć lat. Gdy jednak powtarzał z przekonaniem, że to najlepsze urodziny w jego życiu, jego radość z pewnością była szczera. Widziałam to w jego oczach, w zarumienionych policzkach, w cudownym uśmiechu, w serdeczności, z jaką witał kolegów.

Sala zabaw


Sala zabaw DODO - Niepołomice, zdjęcie zaczerpnięte z fanpage'a

O tym, że warto organizować dziecięce urodziny w tego typu miejscach, przekonałam się już dawno temu, zanim jeszcze zostałam mamą. Miałam okazję uczestniczyć w jednej imprezie urodzinowej jako opiekunka dwóch uroczych dziewczynek. Zapamiętałam ogromną dziecięcą radość, dobrze zorganizowaną zabawę i bezcenne poczucie, że po wszystkim nie trzeba sprzątać domu :D

Mówiąc nieco poważniej - sala zabaw zapewnia swego rodzaju wyrównanie szans. Mieszkamy w małym domu, pięcioro dzieci wraz z rodzicami to byłby w takich warunkach już spory tłum. Na sali zabaw każdy miał mnóstwo miejsca dla siebie, a nasi goście nawet nie byli jedynymi którzy się tam bawili tego dnia :) Każdy może być na moich urodzinach, powtarzał rozradowany Robert, a my bez wahania częstowaliśmy wszystkie dzieci przekąskami z naszego stolika, i tak mieliśmy ich naprawdę dużo.

Tego typu sale mają również dość uniwersalny wystrój. Obawa, że goście będą z niego niezadowoleni, albo że zabawki będą mało atrakcyjne, raczej w ogóle nie ma racji bytu. Jeśli organizowaliście kiedyś jakiekolwiek przyjęcie w domu, musieliście zadbać o wystrój i o umilacze czasu, to pewnie wiecie, o czym myślę. Cały ten dylemat, czy to im się spodoba, w przypadku sali zabaw po prostu nie istnieje. Wiesz, że się spodoba.

Wydaje mi się, że kiedyś, dawno, dawno temu wyobrażałam sobie siebie jako super oryginalną mamusię, która wszystko robi sama, zapewnia dzieciom nietypowe atrakcje, tematyczne przyjęcia i własnoręcznie wykonane dekoracje. Jasne, to jest fantastyczne, ogromnie podziwiam osoby, które robią takie rzeczy. Tak czy inaczej, najważniejsza jest radość na buzi dziecka, a jestem przekonana, że impreza urodzinowa zorganizowana w miejscu do tego przeznaczonym z pewnością tę radość wywoła.

Nasz pierwszy raz


To były pierwsze urodziny Roberta zorganizowane w taki sposób. Wcześniej robiliśmy po prostu przyjęcia domowe dla rodziny i najbliższych znajomych. Ale teraz Robert ma już pięć lat i dużą potrzebę wspólnej zabawy z kolegami. Już od dawna czekał na te urodziny i wyliczał, kogo chciałby zaprosić.


Z tym zapraszaniem był chyba największy kłopot. Przede wszystkim, listę gości trzeba ustalić z pewnym wyprzedzeniem, a wizja Roberta zmieniała się kilkakrotnie - bo, dajmy na to, pokłócił się z kolegą i już nie chciał go zaprosić ;) Poza tym ja nawet nie znam osobiście większości rodziców jego kolegów, mamy ze sobą kontakt jedynie poprzez grupę na Facebooku. Z jedną z mam nawet nie udało mi się nawiązać kontaktu na czas! Na szczęście uznałyśmy wspólnie, że nic straconego, nadrobimy to niedopatrzenie w najszybszym możliwym terminie.

Sporym dylematem było też: ilu gości zaprosić? Mam wrażenie, że cztery-pięć osób to optymalna ilość. Szczęśliwym trafem wszyscy koledzy (poza tym jednym, z którym nadrobimy) mogli się pojawić na miejscu o określonej porze. A przecież z dziećmi to jest taka loteria! - jednego dnia zdrowe, następnego dnia choruje, innego dnia po prostu coś mu się odwidzi, albo rodzicom coś wypadnie... Najbardziej obawiałam się tego, że z dnia na dzień wszyscy goście odwołają przyjście, i tak po prostu posiedzimy sobie w tej sali sami... Jednak poszczęściło się nam :)

Mieliśmy też dużo szczęścia, jeśli chodzi o lokalizację sali i dostępny termin - a rezerwowałam go dosłownie kilka dni wcześniej! Od jednej z mam dowiedziałam się, że niedawno otworzono salę zabaw w Niepołomicach, bardzo blisko Rynku. To rozwiązało nasz dylemat, jak znaleźć miejsce, do którego wszyscy dojadą bez większych problemów.

Urodziny w DODO

Miejsce zrobiło na nas rewelacyjne wrażenie. To nie jest tylko zwykłe kulkowo, DODO oferuje również mnóstwo innych atrakcji, zabawek, klocków, nawet spory wybór książeczek do poczytania. Każde dziecko znajdzie coś dla siebie - a zapewniam, że o ile Roberta łatwo zabawić, to już trzyletni Michał potrafi być bardziej wybrednym odbiorcą. Po dwóch małych kryzysach, kiedy próbował się dostać do zjeżdżalni ewidentnie dla niego za dużej, znalazł sobie spokojniejszą rozrywkę i bawił się tak wybornie, że przy wychodzeniu trzeba go było odkopać z kulek niczym jeża schowanego w stercie liści :D 


W nieznacznie oddzielonej od reszty sali części, przypominającej mały pokoik, stał przystrojony balonami stolik z przekąskami. Niektóre z nich były wliczone w cenę, inne dokupiliśmy za niewielką opłatą. Większość została do spakowania :D Ale i tak cieszę się, że było ich tak dużo, dzięki nim stół prezentował się wspaniale. Nie zdecydowaliśmy się na tort, trochę chcieliśmy sprawdzić, jak w ogóle sprawdzi się taka formuła urodzin w miejscu, w którym dzieci są przede wszystkim nastawione na skakanie i szaleństwa, niekoniecznie na jedzenie. Po fakcie myślę, że rezygnacja z niektórych przekąsek na rzecz tortu mogłaby być niezłym pomysłem, wartym wypróbowania w przyszłości.

Sala posiada też część kawiarnianą dla rodziców, ale przyznam, że praktycznie w ogóle z niej nie skorzystaliśmy. Nie było kiedy, bo ciągle byliśmy w ruchu i przyglądaliśmy się, jak bawią się nasi mali podopieczni. Przyznam, że nawet weszłam dwukrotnie na konstrukcję przeznaczoną do zabaw, bo musiałam pomóc Michałowi, który jeszcze nie do końca odnajdywał się w tym labiryncie :) I dwa razy zjechałam w kulki! Ale zasadniczo, nie zachęcam do podążania w moje ślady, ta konstrukcja naprawdę jest dla dzieci, nie dla rodziców :)


Starsi chłopcy radzili sobie bez trudu, czasem tylko trzeba było ich pilnować, gdy chcieli wspinać się po siatce jak Spiderman! albo gdy przegrzewali się w bluzach, bo w ferworze zabawy nie pomyśleli, że przydałoby się je zdjąć :) Przyznam, że gdy na samym początku imprezy okazało się, że rodzice naszych gości nie będą siedzieć z nami przy stoliku, po prostu przyjdą po dwóch godzinach odebrać dzieci, ogarnęła mnie obawa, czy sobie poradzimy z taką gromadką. Szybko przekonałam się, że nie będzie to trudne, tym bardziej, że do pomocy mieliśmy czujną i nieustraszoną panią z obsługi :)

Przyznam, że nawet nie wiem, kiedy minęły te dwie godziny. Czas upłynął błyskawicznie, aż trochę żal było wychodzić! Na pewno trafiliśmy na miejsce, do którego będziemy wracać, tym bardziej, że to podobno najlepsze kulkowo na świecie - pewien pięcioletni promyk słońca tak mi mówił :)

środa, 2 czerwca 2021

Prezenty, zabawy i okazywanie miłości, czyli: moje dziecko powiedziało, moje dziecko zrobiło

Przyszedł czas na kolejne zestawienie anegdotek z życia moich synków! Tym razem związane tematycznie z Dniem Dziecka, ale nie tylko. Zapraszam - będzie zabawnie, będzie i wzruszająco! 

***

Z okazji Dnia Dziecka chłopcy dostali w prezencie pudełko, co już samo z siebie ucieszyło ich ogromnie. Nic dziwnego, znam ich nie od wczoraj. Do tej pory pamiętam szczęście Roberta, który pod choinką znalazł kilkanaście autek oraz garaż (czyli opakowanie). Pamiętam też, jak podekscytowany otwierał wielkanocne czekoladowe jajka w poszukiwaniu niespodzianki i cieszył się, że w środku jest czekolada! W takich chwilach modlę się tylko, żeby zachowali to ufne, pozytywne spojrzenie na świat jak najdłużej, zanim czyjeś drwiące pytania - i z czego się cieszysz? - każą im myśleć, że naiwnością jest oczekiwać tak niewiele.

Niemniej, pudełko otrzymane przez nich wczoraj miało zawartość, i to nie byle jaką. Znajdowała się w nim między innymi kosiarka, taczka, konewka i mnóstwo foremek do piasku. Zachwycony Robert dopytywał raz po raz, czy dzisiaj są urodziny jego i Michała? Wielką radość zmąciło jednak odkrycie, że obaj z braciszkiem chcą się bawić czerwoną kosiarką w tym samym czasie.

- Czemu ja myślałam, że jak dostaną pudło zabawek, to się nimi podzielą? - pytałam retorycznie, próbując jednocześnie doprowadzić do pokojowego rozstrzygnięcia Bitwy o Kosiarkę.

- Trzeba kupować dwa pudła - skwitował mąż.

Wkrótce jednak Robert odkrył, że pozostałe skarby znalezione w pudełku są równie atrakcyjne. Jego entuzjazm wzbudziła szczególnie konewka, bo mógł z jej pomocą podlewać kwiatki! Trochę się tylko rozczarował, gdy po podlaniu nie urosły.


Wbrew temu, co moglibyście wywnioskować z powyższego opisu, chłopcy potrafią się bawić ze sobą jedną zabawką. Tu możecie zobaczyć, jak wspaniale Michał woził Roberta na jeżdżącym lewku! Myślę, że mógł wtedy przez chwilę poczuć, jak to jest być tym większym bratem :)

Czasami chłopcy oglądają też razem śmieszne filmiki, jak ten z pieskami kręcącymi się wokół miski z jedzeniem :) Obaj reagowali na nagranie równie entuzjastycznie, przy czym Robert wyrażał tę radość, śpiewając głośno i wyraźnie: pieski kręcą się na kole, pieski kręcą się na kole, tymczasem Michał zawarł ten sam przekaz w znacznie krótszym komunikacie: hau hau hau!

Robert wyraził też w bardzo piękny sposób swoją miłość do braciszka, gdy po raz pierwszy napisał jego imię. Powiem Wam, że choć nadal uwielbiam imię Michał i cieszę się, że wybraliśmy je dla młodszego synka, muszę przyznać, że nie przemyślałam tego, jak ciężko będzie je zapisać kilkuletniemu dziecku. CH i Ł w jednym imieniu! Z literką Ł musiałam pomóc ;) Najbardziej wzruszyło mnie jednak, gdy po napisaniu ostatniej literki Robert z radością odczytał imię, po czym oświadczył poważnie:

- To jest nasz Michał. Wiesz, mama? To jest nasz Michał.

Na potwierdzenie swoich słów, napisał pod spodem nieczytelny gryzmoł, mający oznaczać, że Michał jest nasz. Cóż, nauka pisania słowa "nasz" jeszcze przed nami. Nauka, jak być kochającym starszym bratem, powiodła się bez wątpienia znakomicie.

***

Michał też znakomicie sobie radzi z okazywaniem miłości. Obsypuje nas całusami, przytula się, wita nas z czułością, biegnie do nas z wyciągniętymi rączkami. Pamiętam, jak niedawno oglądaliśmy scenę w serialu Glee (tak, nigdy nie jest za późno na nadrabianie seriali sprzed ponad dekady), gdy Idina Menzel śpiewa "I dreamed a dream" dla odnalezionej po latach córki, a Michaś przez całą piosenkę klaskał w moje dłonie i obdarzał mnie uroczymi uśmiechami. Pomyślałam sobie wtedy, że może Idiną nie jestem i nie zaśpiewam nigdy tak, jak ona, ale mam najcudowniejszy skarb, jaki tylko mogę sobie wyobrazić, a moje marzenie już zawsze będzie spełnione.

Michaś okazuje czułość nie tylko mamie, tacie i bratu, ale też kotom, babci i dziadkowi, sąsiadowi, a także pani agentce ubezpieczeniowej, którą widział po raz pierwszy w życiu. Na razie nie widzę powodów, by go przestrzegać czy zniechęcać do tego. Nie chodzi nigdzie sam, zawsze jest pod opieką osób godnych zaufania. A każdemu przyda się od czasu do czasu uścisk małych łapek, nieprawdaż?

Ostatnio obiektem czułości Michasia stał się również jego największy przyjaciel i pocieszyciel od najmłodszych lat, czyli chłopczyk w lustrze. Michaś postanowił sprawdzić, czy chłopczyk w lustrze ma łaskotki. Chyba miał, bo się śmiał :D Nie byłam zaskoczona, w końcu Michał jest dzieckiem, które próbowało kiedyś połaskotać lodówkę.

***

Robert, oprócz całusów, uścisków i często wyrażanej prośby "usiądź mi na kolankach" - co oznacza, wbrew pozorom, że to on chce usiąść na moich kolanach, zna jeszcze inne wyjątkowe sposoby okazywania miłości. Robert troszczy się o nas.

- Mama, ty kaszlesz, musisz sobie zrobić inhalację - słyszę na przykład ostatnio dość często, bo jestem przeziębiona. 

Albo, gdy mąż uderzył się w głowę:

- Co się stało tatusiowi? Ojej! Biedny tatuś!

Bywa i tak, że wzruszenie walczy z rozbawieniem, gdy kochany synek widzi, jak smaruję sobie twarz kremem, i przestrzega mnie poważnie:

- Dobrze, mama, tylko nie za dużo, bo będziesz cała biała!

Albo protestuje stanowczo, gdy zamierzam zjeść wafelek z czekoladą:

- Mama! Nie możesz! Bo będziesz miała czekoladową kupę!

Dostrzegam w tym echa różnych uwag, które Robert słyszy nieraz ode mnie i taty. I choć czasami naprawdę ciężko powstrzymać śmiech, to jednak wiem, że mówi to z miłości, i uwielbiam te jego mądre rady.

Na zakończenie dzisiejszego zestawienia chciałabym Wam opowiedzieć o grze w zagadki :) To jedna z ulubionych zabaw Roberta. Czasami pytamy o zwierzątka, innym razem o pojazdy, zdarza się, że o postacie z bajek. Robert przeważnie zgaduje bardzo ładnie, czasem jednak ma problem z odpowiedzią, ale i tak się nie poddaje i nadrabia sprytem:

- Co to jest? - pytam. - Małe, brązowe, ma długie zęby i gryzie drzewo?

Robert zastanawia się przez chwilę.

- Takie czerwone? 

- Nie, brązowe, z długimi zębami.

- Takie czerwono-czarne, i robi: ihaaa? To konik! Konik!

Cóż :) Z podobnym zgadywaniem spotkałam się wiele razy u dorosłych ludzi, nie dziwi mnie więc ono u czteroletniego Roberta :)

Poprzednie zestawienia znajdziecie tutajtutajtutaj tutaj.


piątek, 26 lutego 2021

Moje dziecko powiedziało, moje dziecko zrobiło #4

Przyszedł czas na kolejną porcję anegdotek z życia naszych łobuziaków! Ponieważ chciałam podzielić tekst sprawiedliwie, by poświęcić mniej więcej tyle samo uwagi każdemu z synków - w pierwszej części przeczytacie o tym, czym ostatnio zaskoczył nas Robert, a w drugiej części, co nowego u Michałka :)

Co zrobił i powiedział Robert?


Robert potrafi nas zadziwić nawet wtedy, gdy po prostu bawi się autkami. Na zdjęciu widzimy korytarz życia. Z lewej strony nadjeżdża karetka, więc wszystkie auta zjeżdżają na bok, by zrobić jej miejsce. Ja w jego wieku... prawdopodobnie wiedziałam, czym jest karetka, ale o korytarzu życia z pewnością nie miałam pojęcia :)

***

Pisałam Wam niedawno, że Robert jakiś czas temu w sposób naturalny odstawił się od piersi. Sprawa okazała się mieć ciąg dalszy. Pewnego wieczoru, już dość długo po odstawieniu, tuliłam go jak zwykle do snu, a on w pewnym momencie dał mi całusa i odezwał się pogodnym, rozmarzonym tonem: 

- Cyc jest bardzo dobry. Ja bardzo lubię cyca.

Pomyślałam: no koniec, pośpieszyłam się z radością, po tygodniach przerwy znowu się zacznie karmienie czteroletniego oseska. Ale Robert po chwili kontynuował wypowiedź, nadal z tym samym słodkim uśmiechem:

- Ale to jest dla małych dzieci. Dla Michałka. Nie dla dużych dzieci.

Widocznie potrzebował to sobie podsumować, poukładać :) Temat wraca od czasu do czasu, ale właśnie w tej formie: Robert wspomina o cycu, po czym stwierdza, że to nie dla dużych dzieci. Podoba mi się, że to jego decyzja :)

***

Zatem tak, Robert jest już dużym dzieckiem. Niemniej, pod wieloma względami nadal jest małym chłopcem, kochanym czteroletnim niewiniątkiem, i trzeba o tym pamiętać. Również wtedy, kiedy wykrzykuje w samochodzie tonem nieznoszącym sprzeciwu:

- Ja też chcę kochać z ciocią!

Chodziło mu o to, że chciał odwiedzić ciocię Gosię, którą bardzo kocha. Kiedy usłyszał, że to niemożliwe, bo ciocia jest dzisiaj zajęta, odparował bez zastanowienia:

- Ja też chcę być zajęty z ciocią!

***

Mąż wynalazł nową zabawę, która bardzo angażuje dziecko, a niekoniecznie męczy rodzica :D Są to wyścigi, które dziecko oczywiście wygrywa. Rodzic zostaje daleko w tyle. Mam na myśli, DALEKO w tyle :D 

Co zrobił i powiedział Michał?


Ostatnio ulubioną zabawą Michałka jest układanie kolorowych magnesików na lodówce i nazywanie ich kolorów po angielsku. Próbowałam go przekonać, żeby mówił "czerwony" i "niebieski" zamiast "red" i "blue", ale był innego zdania ;)

***

Michaś bywa nazywany czołgiem (czasem pieszczotliwie: czołgusiem), bo ma w zwyczaju iść przed siebie szybkim, stanowczym krokiem i ciężko go zatrzymać. Potrafi też jednak iść spokojnie za rączkę, tak jak ostatnio, kiedy wybraliśmy się na spacer do Puszczy Niepołomickiej. Miał nawet sporo cierpliwości, kiedy z powodu zabawy w policjanta i złodziejaszka z Robertem musieliśmy się dość często zatrzymywać. W końcu jednak uznał, że dość tych wygłupów - i ruszył jak czołguś przed siebie w las!

***

Gdybym miała opisać Michała w zaledwie dwóch słowach, być może użyłabym słów pogodny i czuły. Oczywiście, zdarzają mu się chwile gorszego nastroju, głównie wtedy, gdy jest zmęczony albo coś mu dolega. Najczęściej jednak obdarza wszystkich domowników promiennymi uśmiechami, całuskami i uściskami. A domownicy chętnie odpowiadają czułościami, Robert również. Często obserwujemy sceny takie jak wczoraj: Michał śpi, Robert leży obok i przytula jego rączkę do swojego policzka.

Michał ma też ugodowy charakter, zwłaszcza w porównaniu z Robertem. Nie jest nastawiony na rywalizację, tylko na dobrą zabawę, co widać, gdy obaj ścigają się autkami. Michał przez chwilę wysuwa się na prowadzenie, po czym przepuszcza Roberta, żeby ten bez przeszkód dotarł do mety pierwszy :) Andrzej śmieje się, że to bardzo rozsądne zachowanie kierowcy - puszcza przodem auto, któremu śpieszy się bardziej :)

***

Poprzednie anegdotki z naszego życia codziennego znajdziecie tutajtutaj tutaj. Kiedy wracam do nich, ogarnia mnie wzruszenie: jak wiele się zmieniło! Dwa wpisy pochodzą jeszcze z czasów, kiedy Michał był niemowlakiem i nie umiał chodzić, a teraz stał się czołgusiem i coraz więcej mówi! Ale jedno się nie zmienia: codzienność z tymi dwoma łobuziakami bez przerwy dostarcza kolejnych cudownych wrażeń, radości oraz wzruszeń. 

czwartek, 24 września 2020

Zabawa w "Co mama powiedziała?"

Niewykluczone, że przydadzą się Wam chusteczki, jeśli wzruszycie się tak, jak ja. A może po prostu uśmiechniecie się razem ze mną :)

Wiecie, często czuję, że nie jestem dobrą mamą. Podobno takie wątpliwości świadczą o tym, że jest wręcz odwrotnie ;) Ale jak być zadowoloną z siebie, gdy starszy synek odjeżdża do przedszkola z płaczem, bo chciał zapiąć pasy w foteliku sam, a rodzice mu nie pozwolili? Jak wierzyć, że ma się wszystko pod kontrolą, gdy zbliża się północ, a młodszy synek, zamiast spać, idzie do kuchni połaskotać lodówkę? (Dosłownie, stoi przed lodówką i robi gili-gili). Regularnie mam poczucie, że nie do końca sobie radzę z tymi dwoma wulkanami energii.

Ale każdego dnia zdarzają nam się też cudowne chwile :)

Im starszy jest Robert, tym większego zaangażowania wymagają ode mnie zabawy z nim. Stanowi to dla mnie pewne wyzwanie, bo przeważnie dostrzegam w tych zabawach monotonię, której on nie widzi. Wyścigi autek są dla niego równie fascynujące za każdym razem, mimo identycznego przebiegu i finału.

Jednak cieszę się, że mogę w tym uczestniczyć. Uwielbiam patrzeć na jego radość, gdy bawimy się razem, słyszeć jego śmiech i zachwycać się tym, jak bardzo rozwinęła się jego mowa.

Wczoraj zabawa przybrała zaskakujący obrót. Gdy autko-policjant dogoniło drugie autko, Robert wyprostował się, spojrzał na mnie i zapytał: "Co mama powiedziała?".

Jako że znałam scenariusz zabawy, odpowiedziałam spokojnie, że "należy jechać powolutku", bo tak właśnie policjant pouczał do tej pory kierowcę drugiego autka.

Tym razem jednak, zamiast kontynuować zabawę, Robert nadal patrzył na mnie wyczekująco i pytał: "Co jeszcze mama powiedziała?". 

"Że trzeba być ostrożnym", wymyśliłam.

"Bardzo dobrze, trzeba być ostrożnym i nie biegać! Co jeszcze?".

Przed moimi oczami pojawiła się mała rączka, przygotowana do tego, by zacząć wyliczanie na paluszkach. Wyglądało na to, że miałam pięć szans. Pięć zdań, które mój trzylatek powtórzy po mnie.

"Stół z powyłamywanymi nogami!", palnęłam chyba z ciekawości.

Nie wprawiłam Roberta w zakłopotanie.

"Tak, masz rację", podjął rzeczowo. "Stół z połamanymi nogami, dlatego trzeba uważać, żeby się nie uderzyć. Co jeszcze mama powiedziała?".

Coraz bardziej zafascynowana, świadoma też, że mąż w drugim pokoju przysłuchuje się zabawie równie rozbawiony i dumny jak ja, brnęłam dalej:

"Czarna krowa w kropki bordo!".

"Tak, masz rację!", ucieszył się znowu Robert. "Czarna krowa też może tu przechodzić, dlatego trzeba jechać powolutku. Co jeszcze mama powiedziała?".

Kolejny paluszek. Zaczął ogarniać mnie niepokój. Rozumiecie, taka okazja, wszystko, czego chciał ode mnie synek w tym momencie, to żebym dalej mówiła do niego, a ja... nie wiedziałam, co powiedzieć! Nie miałam pomysłu, jak wykorzystać te dwa zdania, które jeszcze mi zostały. Próbowałam dalej z rymowankami, przypomniałam wierszyk, którego uczyli się w przedszkolu. Robert powtórzył oba zdania, za każdym razem dodając cos od siebie. Potem zadowolony wrócił do zabawy autkami.

Patrzyłam na niego i czułam, że zmarnowałam szansę.

Tyle jest rzeczy, które chcemy przekazać naszym dzieciom. Tylu z nich nie wypowiadamy, bo wydają się pewne, oczywiste, nie zastanawiamy się nad nimi. Tyle słów umyka w codziennym szumie, w rozproszeniu, zagłusza je nadmiar bodźców. Często tak bardzo liczymy na to, że zostaniemy uważnie wysłuchani.

Zabawa mojego synka polegała na tym, że chciał słuchać, co jego mama ma do powiedzenia. A o czym ja mówiłam? O krowach w kropki bordo?

"Robert...", odezwałam się znowu. "Mama chce Ci jeszcze coś powiedzieć".

Zatrzymał się, zaciekawiony. Śliczne, błyszczące niebieskie oczka patrzyły na mnie z wyczekiwaniem.

"Mama powiedziała, że bardzo kocha Roberta".

"Tak, masz rację!"

"Mama i tata bardzo kochają Roberta i Michałka", uzupełniłam. Robert z radością powtórzył.

"Mama powiedziała, że Robert i Michałek są kochanymi, mądrymi, wspaniałymi chłopcami i jesteśmy z nich z tatą bardzo dumni".

"Mama powiedziała, że uwielbia spędzać czas z Robertem i Michałkiem".

"Mama powiedziała, że Robert i Michałek maja prawo marzyć, o czym tylko chcą i pewnego dnia będą mogli spełnić te marzenia".

"Mama powiedziała, że Robert i Michałek mają jeść codziennie dużo pysznych rzeczy, a potem starannie myć zęby!".

Wymieniałam długo, co jeszcze chciałam mu przekazać. Tym razem nie było odliczania. Mówiłam i mówiłam o tym, co najważniejsze, a Robert powtarzał po mnie i cieszył się przepięknie z każdego zdania.

Mam nadzieję, że ta zabawa stanie się częścią naszej rutyny na równi z wyścigami autek. Wiem, że następnym razem nie zabraknie mi już słów.