Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 października 2020

Ciasto miodowe z jabłkami (bez cukru!)



Od początku sierpnia nie słodzę, unikam białego cukru. Za to miodu używam całkiem sporo, nauczyłam się nawet pić kawę z miodem.

Z pewnością wspominałam Wam już nieraz o tym, że kocham słodycze. Odstawienie ich stanowi dla mnie zawsze ogromne wyzwanie i przeważnie nie jestem w stanie tego zrobić bez określonego horyzontu czasowego. Miesiąc bez słodyczy - nie ma sprawy. Ale już trzeci miesiąc? I końca nie widać? To się dotąd nie zdarzało!

Nie robię tego z powodów zdrowotnych ani po to, by schudnąć - choć przyznam, że ucieszyłby mnie mały efekt uboczny w postaci zejścia poniżej 60 kilogramów :) Jednak rezygnacja ze słodyczy to dla mnie przede wszystkim próba charakteru. Czasem, jako osoba o wysoko rozwiniętej empatii, podejmuję się takiego wyzwania w ramach wsparcia dla kogoś. Teraz też wspieram, a osobą, która poprosiła o wsparcie, jest mój własny ukochany mąż. Oboje w tym samym dniu odstawiliśmy biały cukier.

Nie zrezygnowaliśmy jednak z miodu ani ze słodkich miodowych przyjemności :) Wypieki z miodem i owocami zamiast cukru pojawiają się na naszym stole od czasu do czasu. Nie za często, bo wówczas na efekt uboczny w postaci utraty kilogramów nie mielibyśmy co liczyć :) Ale uwierzcie, warto się skusić na takie miodowe ciasto z jabłkami!

Jabłka są nasze, z ogrodowej jabłoni, która w tym roku obrodziła wyjątkowo pięknie.


Składniki:

3 szklanki mąki

2 łyżeczki proszku do pieczenia

1 łyżeczka soli

cynamon i imbir do smaku

1 szklanka miodu

3 jaja

1 szklanka oleju

JABŁKA - ok. 1,5 kg.

Postępujemy praktycznie tak samo, jak w przypadku ciasta na muffinki. Suche składniki mieszamy w jednej misce, mokre - czyli jaja, miód i olej - w drugiej misce. Potem wlewamy płynne składniki do suchych, mieszamy je ze sobą. Drobno pokrojone jabłka dodajemy na samym końcu. 

Co do jabłek, to nie umiem określić dokładnie, ile ich było - bo do upieczenia ciasta użyłam tych najbardziej poobijanych, którym groziło wyrzucenie. Taki jabłkowy recycling. Musiałam je mocno okroić, trudno zatem stwierdzić, ile dokładnie ich było. Może mniej, może więcej niż 1,5 kg. Nie żałujcie jabłek, jeśli się mieszczą, to znaczy, że nie jest ich za dużo :D

Ciasto wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy ok. 40 minut w temperaturze 180 stopni. Przed wyjęciem sprawdzamy patyczkiem, czy nie jest jeszcze surowe.

Ciasto okazało się przepyszne, prezentowało się pięknie i znikało w takim tempie, że ledwie zdążyłam zrobić zdjęcie :D Brak cukru nie przeszkadzał w niczym!


piątek, 31 stycznia 2020

Sposób na apetyczne blond ciacho.



Słyszałam niedawno, że jednym z najczęstszych grzechów blogerów, które sprawiają, że czytelnik porzuca ich tekst, jest pisanie wstępu nie na temat. Zatem, by tego grzechu uniknąć, podkreślę od razu, iż w niniejszym wpisie znajdziecie przepis na ciacho. I to nie byle jakie, bo duże, słodkie, apetyczne blond ciacho i do tego jeszcze marchewkowe. A nawet trochę imbirowe :)

Wiecie być może, na czym polega specyfika ciast typu brownies i podobnych do nich blondies? Cóż, one są takie trochę wilgotne. Bardzo lubię je piec, bo są łatwe do przygotowania i pyszne, ale zawsze po upieczeniu mam pewien dylemat: czy ono na pewno się udało? Blondyn, którego za chwilę Wam przedstawię, nie jest typowym przedstawicielem swojego gatunku, bo trochę zmieniłam mu proporcje. Konkursu na najlepszego cukiernika miesiąca pewnie bym z nim nie wygrała, niemniej jestem z niego całkiem zadowolona.

Ciasto:

1 szklanka mąki
1 szklanka cukru
1 szklanka drobno startej marchwi
4 jaja
kostka masła
łyżka miodu
łyżeczka sody oczyszczonej
łyżeczka proszku do pieczenia
cynamon, imbir

Masło ucieramy z cukrem na puszystą masę. Stopniowo dodajemy po jednym jajku, potem mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną, na końcu marchew i przyprawy. Pieczemy w temperaturze ok. 160 stopni, aż patyczek wbity w ciasto będzie suchy (u mnie to trwało ok. 50-55 minut).

Ciasto wyrosło całkiem ładnie, jak na blondie, niestety zrobiłam błąd przy krojeniu go na pół - a wydawało się, że idzie mi łatwiej niż zwykle! Trochę za bardzo go ścięłam. Zamiast postawnego blondyna wyszedł bałaganek ;) Ale wszystko da się uratować za pomocą kremu i polewy :)

Krem: 

1 (lub więcej) opakowanie naturalnego serka śmietankowego
1 łyżka miodu

To ostatnio mój ulubiony krem, bajecznie prosty, a spełnia zadanie. Z jednego opakowania serka powstaje nieduża ilość kremu, jeśli chcecie obficie posmarować nim ciasto, warto rozważyć zwiększenie ilości.
Tym razem do kremu dodałam również trochę cynamonu.

Polewa:

puszka masy kajmakowej,
odrobina mleka
szczypta soli
nieco startej marchwi

Podgrzewamy i łączymy wszystkie składniki poza marchwią, którą dodajemy na samym końcu. Muszę przyznać, że ten pomysł z surową marchwią to totalny eksperyment! Nie wiem, czy jeszcze go nie pożałuje, np. czy po kilku dniach polewa nie stanie się niejadalna. Ale jest na to prosty sposób - nie pozwolić blondynowi czekać aż tak długo na konsumpcję ;)

Polewamy ciasto obficie ciepłą masą i robimy esy floresy - loki - widelcem. Nasz blondyn ma bujną czuprynę!


Dodatkowo posypałam go wiórkami białej czekolady. Mam nadzieję, że nie będzie teraz za słodki! Ale prezentuje się jeszcze lepiej.
Wygląda tak czarująco, że aż szkoda go jeść :) Ale powiem Wam w sekrecie, że smakuje przepysznie!

środa, 21 sierpnia 2019

Najlepsze i najłatwiejsze brownie na spodzie z kruchego ciasta.



Znowu przepis! Nie planowałam tego, chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żebym wrzuciła tutaj dwa przepisy pod rząd. Ale to brownie wyszło mi tak fantastycznie, a kosztowało mnie tak niewiele pracy i w sumie niewiele składników, że po prostu muszę się nim podzielić z Wami :)

Niektórzy się śmieją, że to znak naszych czasów, że kiedyś piekliśmy i jadaliśmy murzynka, a teraz brownie :) Śmieję się i ja, ale prawda jest taka, że to są dwa dosyć różne ciasta, po prostu oba zawierają kakao. Murzynek ma konsystencję podobną do piernika. Brownie... to w sumie taka ciastowata czekolada ;) Lekko wilgotne, bardzo słodkie, intensywne.

Czytałam raz książkę, w której bohaterka próbowała przez lata nauczyć się piec idealne brownie. To dowodzi, że sprawa z tym brownie nie jest aż taka prosta :) Natomiast mogę Wam powiedzieć, że z tego przepisu, który Wam właśnie wrzucam, wyszło mi naprawdę wyśmienite brownie, takie, jakie spodziewałabym się zjeść w porządnej cukierni lub kawiarni, a nie we własnej kuchni.

Od razu mówię - upiekłam to brownie na spodzie z kruchego ciasta, jako wierzchnią warstwę. Jeśli chcecie zrobić z niego samodzielne ciasto, bez tego kruchego spodu, na pewno trzeba będzie przynajmniej pomnożyć składniki razy dwa. Ale ten kruchy spód bardzo fajnie tutaj pasuje :)

Zrobiłam najprostsze możliwe kruche ciasto, z mąki, masła i cukru, nawet bez jajka. Trzeba je podpiec w piekarniku przed wylaniem drugiego ciasta. Ja podpiekałam 15 minut i to chyba było trochę za długo, lepiej wyjmijcie je po dziesięciu minutach. A na wierzch... brownie!

Składniki:

3 jaja
1,5 szklanki cukru
2 łyżki masła*
3 łyżki kakao
1,5 łyżki dżemu (ja użyłam czekodżemu z wiśni)
0,5 szklanki mąki

*z tymi łyżkami masła jest tak, że często w przepisach spotykam się z taką miarą i nie jestem do końca pewna, czy ją właściwie rozumiem. Przecież masło, jakie jest, każdy widzi :D i łyżkami się go raczej nie je. W każdym razie w tym przepisie użyłam dużych łyżek masła. Ile się zmieściło, tyle dałam :)

Cała robota polega na tym, że to wszystko miksujesz. Najpierw ubijasz jaja, potem dodajesz stopniowo cukier, masło, kakao, dżem, na koniec mąkę. Masa ma być płynna!

Myślę, że oprócz dżemu masz pewną dowolność, jeśli chodzi o to, co dodasz do tego ciasta. Jaja, cukier, kakao, masło i mąka to pewna baza, a reszta zależy od Ciebie. Możesz dodać wanilię, a może nawet trochę alkoholu. Ja użyłam czekodżemu, bo go akurat miałam pod ręką :)

Wylewasz płynną masę na podpieczony spód i pieczesz około pół godziny w temperaturze 180 stopni. 

Brownie jest lekko wilgotne, ciągnące się, rozpływa się w ustach :)

Smacznego!

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Pudding ryżowy z borówkami.



Miniony piątek był ciekawym dniem. Zrobiłam aż dwie nowe rzeczy, których nie robiłam nigdy w życiu. Po raz pierwszy prowadziłam transmisję na żywo - szczerze, bardzo fajne doświadczenie. Mogę kiedyś poprowadzić jeszcze jedną, dla Was, tylko musimy wymyślić, o czym będę gadać :)

Po raz pierwszy upiekłam też pudding. Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, żebym w ogóle kiedykolwiek jadła coś takiego. A i tak, cała ja, musiałam go zrobić po swojemu. Jak przeczytałam w oryginalnym przepisie, że mam pokroić chleb na kawałki i dodać do ciasta, to tak trochę pożałowałam tego chleba. Poszukałam innego przepisu, w którym nie wykorzystano chleba, tylko mąkę. Znacząco zmniejszyłam też ilość cukru, a i tak wydawał mi się za słodki. Inspirowałam się przepisem ze strony amerykańskiej - oni chyba strasznie dużo słodzą!

Gotowy pudding wyglądał pięknie, miał wspaniałą konsystencję i świetnie smakował - choć następnym razem dam jeszcze mniej cukru! Czy to obiad, czy deser? Hm, to zależy od Ciebie ;) Ale chyba bliżej mu jednak do deseru.

Ponieważ nasz wspaniały ogród na RODOS obrodził w duże ilości borówek, z przyjemnością wykorzystałam je do zrobienia pysznego borówkowego puddingu.

Składniki:

300 g ryżu (ja użyłam brązowego)
2 szklanki mleka
5 jaj
4 łyżki mąki
1 szklanka cukru (możesz spróbować dać mniej)
cynamon, gałka muszkatołowa, sól
1 szklanka borówek (lub więcej)

Ugotuj ryż z odrobiną soli. Zmiksuj mleko, jaja, mąkę i cukier na gładką masę, dodaj ryż i przyprawy, starannie wymieszaj. Wylej masę na blachę. Na koniec dodaj borówki - rozmieść je dość równomiernie.

Jedynym minusem puddingu jest to, że trzeba go dość długo piec - około godziny. Wcześniej po prostu pływa :D Wyjmujesz go z piekarnika, kiedy ma już stałą konsystencję. Nie przejmuj się tym, że jest dość wilgotny. To jest pudding, taki ma być :)

Następnego dnia też smakuje wspaniale!

piątek, 26 kwietnia 2019

Słodkie ciasto z cukinii.

Wiecie już, że lubię eksperymentować z cukinią, do tej pory jednak nie odważyłam się na słodkie wypieki z użyciem tego warzywa. Niby wiedziałam, że się da, nawet jadłam kiedyś cukiniowe muffinki o smaku czekoladowym, sama jednak dotąd nie próbowałam. Wczoraj udało mi się nadrobić zaległości w tym temacie ;) Ciasto cukiniowe pojawiło się na naszym stole po raz pierwszy, ale sądzę, że nie ostatni.

Jak opisać jego smak? Jest pyszne, delikatne, bardzo słodkie (warto rozważyć zmniejszenie ilości cukru, jeśli wolicie mniej słodkie ciasta), jego konsystencja trochę kojarzy się z piernikiem. Smak cukinii jest moim zdaniem dobrze wyczuwalny - choć nie wiem, czy uważałabym tak samo, gdybym nie wiedziała, z czego jest zrobione ;)


Składniki:
3 szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli
duża łyżka cynamonu

3 jaja
szklanka oleju
2 szklanki cukru
odrobina cukru z wanilią

1,5 dużej cukinii (2 szklanki tartej cukinii)
orzechy włoskie

Mąkę należy wymieszać z proszkiem do pieczenia, solą i cynamonem. Jaja ubić z olejem i cukrem. Następnie starannie połączyć suche składniki z płynnymi. Uwaga! Ja zrobiłam to w ten sposób, że wlałam masę jajeczną do miski z mąką. Możliwe, że lepszym sposobem byłoby stopniowe dosypywanie mąki do ubijanej masy. W każdym razie, połączenie składników jest na tym etapie dość trudne - składników suchych jest po prostu dużo. Jednak proporcje są dobre - bo za chwilę dodajemy cukinię, a ona jest bardzo mokra :)

Cukinię ścieramy (razem ze skórką!) na tarce o małych oczkach, ma powstać taka zielona papka jak na tym zdjęciu :)


Dodajemy do ciasta. Ja poradziłam sobie w ten sposób, że przez chwilę wyrabiałam ciasto ręcznie, dopiero potem, gdy składniki były już wstępnie połączone, bez trudu zmiksowałam masę na gładką. Na sam koniec dodajemy posiekane lub pokruszone orzechy - tyle, żeby było dobrze ;)

Ciasto pieczemy w blaszce wysmarowanej masłem i posypanej mąką, w niezbyt wysokiej temperaturze - max. 170 stopni, przez około 45 minut. Sprawdzamy patyczkiem, czy się upiekło.

Jest pyszne, delikatne, ma tendencje do szybkiego znikania :) Jest trochę zielonkawe! Moim zdaniem, ten kolor dodaje mu uroku, jeśli jednak Wam przeszkadza - zapewne można go uniknąć, obierając skórkę z cukinii. Można też dodać kakao, tylko wtedy pamiętajcie, że mąki musi być trochę mniej.

Ciasto nie potrzebuje żadnych mas, polew ani kremów. Ale jeśli nie wyobrażacie sobie ciasta bez kremu - wydaje mi się, że pasowałby tutaj krem kefirowy albo krem z serka mascarpone wymieszanego z miodem.

Smacznego!

piątek, 25 stycznia 2019

Karnawał w mojej kuchni: trzy pyszne i proste ciasta.


Jednym z moich postanowień noworocznych było, jak może pamiętacie, celebrowanie każdego dnia. Mam wrażenie, że jak dotąd najlepiej wychodzi mi to celebrowanie w kuchni, gdzie każdego dnia przygotowuję coś pysznego :) A od czasu do czasu, ku radości moich chłopaków, piekę ciasta. Odkąd mamy nowy piekarnik, upiekłam chyba więcej ciast niż zwykle w ciągu całego roku. Świadomość, że nareszcie wychodzi mi to naprawdę dobrze, mobilizuje mnie do podejmowania kolejnych prób i eksperymentów.

Te trzy ciasta pojawiły się niedawno u nas w domu i bardzo przypadły do gustu wszystkim domownikom, a dokładnie - wszystkim, którzy mogą spożywać stałe pokarmy ;) Sama nie wiem, które z nich było najlepsze!

Wegańskie kruche ciasto cytrynowe.



Istnieją co najmniej trzy powody, dla których ludzie pieką wegańskie ciasta - bo są weganami (lub któraś z osób, które będą jadły ciasto, jest weganinem), bo chcą spróbować czegoś nowego, bo... zabrakło masła w lodówce ;) Cóż, żadne z nas nie jest weganinem...

Ciasto z minimalnej ilości składników okazało się jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. Słodkie, a zarazem lekko słone, o nieco miodowym posmaku - choć nie zawiera miodu.

Ciasto:
3 szklanki mąki
1 1/4 szklanki brązowego cukru
1 szklanka oleju
cytryna
łyżka imbiru
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki sody oczyszczonej

Wszystkie składniki trzeba połączyć, z cytryny otrzeć skórkę i wycisnąć sok. Wyrobić starannie ciasto tak, żeby dało się uformować z niego kulę. Wyłożyć na blachę nasmarowaną tłuszczem i piec w temperaturze 170 stopni, aż ciasto będzie złociste (ok. 30 minut).

Polewa czekoladowa: 
1/2 szklanki cukru
ok. 50 ml wody
2 czubate łyżki kakao
garść drobno pokrojonych orzechów włoskich

Cukier z wodą podgrzej na małym ogniu, aż się rozpuści. Dodaj kakao i orzechy, wymieszaj. Powinna szybko robić się gęsta. W razie potrzeby można dodać więcej kakao.

Ciasto najlepiej smakuje następnego dnia.

Miodownik z kremem z kaszy manny.



Trudno nazwać to eksperymentem - w końcu piekłam to ciasto już wiele razy. Ten miodownik jest jednak trochę inny. Zamiast miodowo-orzechowego wierzchu zrobiłam (trochę z lenistwa) polewę czekoladową taką, jak w poprzednim przepisie. Dodałam do niej tylko łyżkę miodu i jeszcze jedną łyżkę kakao.
Za to po raz pierwszy zrobiłam krem z kaszy manny! Trochę nie ufam moim umiejętnościom w zakresie robienia kremów, ten jednak wyszedł mi znakomicie. Pasował idealnie do miodowego ciasta!

Ciasto:
2 1/2 szklanki mąki
150 g masła
1/2 szklanki brązowego cukru
3 łyżki miodu
3-4 żółtka (w zależności od wielkości)
płaska łyżeczka sody oczyszczonej rozpuszczona w mleku
szczypta soli
pół łyżeczki cynamonu

Z podanych składników należy zagnieść ciasto, powinno być dość lepkie. Uformuj dwie kule jednakowej wielkości i schowaj na przynajmniej pół godziny do lodówki. Po tym czasie wyłóż najpierw jedną połowę na blachę, ponakłuwaj widelcem i piecz w piekarniku nagrzanym do 180 stopni, aż ciasto będzie złociste. Wyjmij upieczony placek z blachy, z następną połową ciasta postępuj tak samo.

Krem: 
2 szklanki mleka
5-6 łyżek kaszy manny
1/2 szklanki cukru
120 g masła

Zagotuj mleko, dodaj kaszę i cukier, mieszaj, aż całość będzie gęsta i gładka. Odstaw do przestygnięcia. Masło utrzyj w misce na puch. Przestudzoną kaszę dodawaj po jednej łyżce do utartego masła i ucieraj dalej. Kasza powinna mieć mniej więcej tę samą temperaturę co masło. Gotowym kremem posmaruj jeden z placków i przykryj drugim. Następnie przygotuj polewę zgodnie z wcześniejszymi wskazówkami.

Ciasto z płatków owsianych z żurawiną.



To ciasto przypadnie do gustu wszystkim, którzy lubią zdrowe smakołyki. Niestety, robiłam je tak trochę na oko, więc nie wiem, na ile dokładnie uda mi się odtworzyć przepis. Z cała pewnością jednak warto spróbować! :)

Ciasto:
1- 1 1/2 szklanki mąki
ok. 1 szklanki płatków owsianych
ok. 1/2 szklanki mielonych orzechów
ok. 3/4 szklanki suszonej żurawiny
3/4 szklanki brązowego cukru
1/2 szklanki miodu
1/2 szklanki oleju
1 jajo
pół łyżeczki soli
płaska łyżeczka cynamonu

Wszystkie suche składniki należy wymieszać w dużej misce, dodać porządnie ubite jajko i pozostałe płynne składniki, połączyć. Ciasto powinno być gęste i lepkie. Jeśli jest zbyt płynne, trzeba dodać mąki. Wyłożyć na blachę posmarowaną tłuszczem, piec ok. pół godziny w temperaturze 180 stopni. 
Ciasto najlepiej pokroić, póki jest ciepłe, później nieco twardnieje - ale nadal jest przepyszne :) Na wierzch nie dawałam żadnej polewy ani kremu, uwierzcie, temu ciastu nic nie trzeba. Jedyną jego wadą jest to, że za szybko znika!


Ciekawa jestem, który z tych przepisów najbardziej Was zainteresował :)



wtorek, 27 listopada 2018

Czekoladowe ciasto "Michałek".


Co robi kobieta dwa dni przed planowanym porodem? Na przykład... piecze pyszne, czekoladowe ciasto! Bo w sumie - czemu nie? :)

Kiedy upiekłam swoje pierwsze ciasto w życiu, miałam chyba 11 lat. Długo uważałam, że wychodzi mi to świetnie. Jako dorosła osoba musiałam jednak w pewnym momencie zweryfikować to przekonanie, gdyż naprawdę nieliczne z moich wypieków mogłam nazwać w pełni udanymi. Ot, zjadło się, zakalca nie było (przeważnie), im mniej osób widziało efekt końcowy, tym lepiej i... tym więcej ciasta dla nas :) Choć nawet na blogu prezentowałam parokrotnie swoje dokonania, to jednak żyłam w poczuciu, że może i potrafię świetnie gotować, ale pieczenie ciast lepiej zostawić komuś innemu.

Od niedawna jednak mamy nowy piekarnik. Kolejne już ciasto, które z niego wyszło, zasługuje na zaszczytne miano arcydzieła :) Pierwsze jeszcze było miejscami trochę przypalone. Piekłam je późno, byłam zmęczona i nie uwierzycie, ale pomyliłam stopnie Farenheita ze stopniami Celsjusza... Na szczęście udało się uratować nie tylko piekarnik i w ogóle dom, ale też ciasto.

Tym razem obyło się bez wpadki, a czekoladowe ciasto jest jednym z najpiękniejszych dzieł, jakie kiedykolwiek stworzyły moje ręce. Razem z mężem orzekliśmy, że w innych okolicznościach można byłoby je przekroić i zrobić z niego wspaniały tort. 

Ciasto otrzymało imię "Michałek" nie tylko na cześć naszego młodszego synka, ale też ze względu na pewien sekretny składnik. Ale o tym później.

Ciasto:

nieco ponad 2 szklanki mąki,
2 szklanki brązowego cukru, 
3/4 szklanki kakao,
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia,
niepełna płaska łyżeczka sody oczyszczonej (rozpuścić w niewielkiej ilości mleka),
łyżeczka cukru z wanilią (nie uznaję podróbek! Znajdziecie go bez trudu w większych marketach),

szklanka mleka,
1/3 szklanki oleju (można dać więcej),
3 jajka,
kilka kropel soku z cytryny.

Postępujemy dość podobnie jak z ciastem na muffinki - najpierw mieszamy składniki suche, potem dodajemy mokre. Różnica jest taka, że całość trzeba porządnie połączyć za pomocą miksera. Ciasto powinno być gęste, ale płynne. Jeśli czujesz, że jest zbyt suche, dodaj trochę mleka.

Przelej ciasto do blachy wysmarowanej masłem i wstaw do nagrzanego piekarnika. Piecz ok. 1 godziny w temperaturze ok. 180 stopni Celsjusza. Sprawdzaj za pomocą wykałaczki, czy się upiekło.

Polewa:

100 g masła,
100 g cukru (może być mniej),
3 łyżki mleka,
3 łyżki kakao,
odrobina przyprawy korzennej
+ sekretny składnik

Przeważnie nie robię żadnej polewy, bo raz, że nie mam jakiegoś super sprawdzonego przepisu (czy raczej: nie miałam do tej pory), dwa, że zazwyczaj moje ciasta nie zasługiwały na to, by je dekorować. Pięknemu, wyrośniętemu czekoladowemu ciastu polewa się jednak zdecydowanie należała!

Masło z cukrem należy rozpuścić na małym ogniu, następnie dodać trzy łyżki mleka. Po zdjęciu z ognia dodać kakao i starannie wymieszać. Polewa szybko gęstnieje. Zdecydowałam się ją trochę wzbogacić, dlatego dodałam odrobinę mieszanki przypraw korzennych, która została mi jeszcze z poprzedniego pieczenia (cynamon, gałka muszkatołowa, goździki, zdaje się, że dawałam tam też trochę pieprzu).

A sekretny składnik? To pokruszony cukierek "Michałek" :) Bardzo ładnie się wtopił w czekoladową masę i nadał jej ciekawego, charakterystycznego smaku. Zastanawiałam się, czy dodać ich więcej, ale jeden w zupełności wystarczył.

Co tu dużo mówić - pyszne ciasto, które pewnie jeszcze nieraz trafi do mojego piekarnika :) Przepis sprawdzony, wypróbowany osobiście przez osobę, której wiele ciast w życiu nie wyszło, więc możecie mu zaufać!

Skoro już tu jesteście: zanim pobiegniecie do kuchni, by nagrzać piekarnik, zajrzyjcie tutaj: https://www.facebook.com/events/259234771613985/
Akcja mikołajkowa, o której nieraz wspominałam, nareszcie ruszyła! Zapraszam do dołączenia i do udostępniania :)

Fot. Kocie Kadry

piątek, 31 sierpnia 2018

Wyzwanie międzykulturowe - Złote jabłka Hesperyd.


Kiedy dowiedziałam się, że tematem następnego wyzwania międzykulturowego będzie starożytna Grecja, moją pierwszą myślą było - o, w szkole na plastyce robiłam greckie kolumny z plasteliny! Dorycka i jońska wyszły mi fantastycznie, koryncka podobno nieco gorzej, choć ja tam byłam z niej bardzo zadowolona. Druga myśl - mitologia grecka! Miliony inspiracji! I zaraz potem trzecia myśl - Musierowicz! Te wszystkie desery inspirowane mitologią oraz postaciami literackimi, tak smakowicie opisywane w jej książkach! Na pewno znajdę tam jakąś podpowiedź :)

Mój dzisiejszy wpis jest więc w jakimś sensie podwójnie międzykulturowy, bo nawiązuje nie tylko do kultury starożytnej Grecji, ale także do polskiej literatury młodzieżowej drugiej połowy XX wieku. O mojej słabości do książek Małgorzaty Musierowicz dobrze wiecie, jeśli śledzicie ten blog, bo pisałam tu o nich nie raznie dwa razy. Oprócz powieści dla dorastających dziewcząt, autorka ta napisała dwie gawędy kulinarne: "Łasuch literacki" z przepisami na potrawy przyrządzane przez bohaterów Jeżycjady, a także istna perełka, czyli "Całuski pani Darling" - zawierająca przepisy na potrawy przyrządzane przez najróżniejsze postaci literackie, takie jak choćby Huckleberry Finn, Mama Muminka czy Pollyanna. W tym imponującym zbiorze nie brakuje też przepisów na przysmaki inspirowane mitologią oraz kulturą grecką.

Bardzo mnie kusiło, żeby upiec np. Ciasteczka bogini Demeter z płatkami owsianymi albo makowo-miodowe, lekko korzenne Ciasteczka "Hypnos", a już największą ochotę miałam na pikantne cebulowe Ciastka Ksantypy! Byłaby to wspaniała odmiana po tych wszystkich słodkich wypiekach, prawda? Wzięłam jednak pod uwagę, że przygotowane przeze mnie rękodzieło ma być nie tylko pyszne, ale też powinnam nadać mu wyjątkowy wygląd. Dlatego idealnym wyborem okazały się Złote jabłka Hesperyd, czyli deser wymyślony przez panią Borejko, mamę czterech dorodnych Borejkówien, bohaterek wspomnianej Jeżycjady. Deser ten został podany m.in. na weselu Idy opisanym w tomie "Pulpecja".

Jest to bardzo prosty wypiek, jeśli jednak zależy nam na tym, by prezentował się idealnie, trzeba przygotować go wyjątkowo starannie, uważając na kilka pułapek.



Ciasto:
250 g mąki krupczatki
120 g masła
6 łyżeczek cukru
2-3 łyżki zimnej wody

Z podanych składników należy zagnieść kruche ciasto, po czym uzyskaną gładką kulę schować do lodówki. Oryginalny przepis głosi, że trzeba je tam chłodzić przez dwie godziny. Ja nie wytrzymałam tak długo, ale też nie byłam w pełni zadowolona z uzyskanego ciasta - może faktycznie dłuższy czas chłodzenia zapewniłby mi lepszy efekt?

Do środka:
4 średniej wielkości jabłka (z własnego ogródka!)
masło
miód
cynamon
8 migdałów

Przydadzą nam się jeszcze:
goździki.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła przy okazji małego researchu: co właściwie jedzą ci Grecy? Dowiedziałam się, że najczęściej dodają do deserów miód, a także migdały, w wielu przepisach znalazłam cynamon. To wszystko bardzo pasowało mi do moich jabłek. Żałowałam, że konfitura z dyni, którą miałam w lodówce, zdążyła się niestety zepsuć - również pasowałaby do tego przepisu. Okazuje się, że Grecy także lubią słodko-korzenną konfiturę z dyni. Jeśli będę kiedyś jeszcze piekła jabłka w kruchym cieście, na pewno postaram się wcześniej przygotować konfiturę z dyni.

Jabłka należy obrać, przekroić na pół i starannie wykroić gniazda nasienne. Do powstałego otworu wkładamy: trochę masła, trochę miodu (nie muszę podawać Wam, ile to jest trochę - uwierzcie mi, będziecie wiedzieć, ile tam się tego zmieści!), posypujemy dość obficie cynamonem i na koniec umieszczamy migdał - będzie wyglądał tam wspaniale, jak duża pestka :)

Wyjęte z lodówki ciasto rozwałkowujemy na stolnicy, następnie owijamy w nie polówki jabłek. Ilość ciasta podana w przepisie wystarczy właśnie na cztery jabłka (osiem połówek). Jeśli wiecie, że będziecie potrzebować ich więcej, od razu pomnóżcie odpowiednio ilość składników.

Przyznam, że nieczęsto widuje się mnie z wałkiem. Jak się tak dobrze zastanowię, to mógł być pierwszy raz, kiedy w ogóle wałkowałam kruche ciasto. Efekt był mało zachwycający - wydawało mi się, że ciasta jest o wiele za mało na zawinięcie połówek jabłek. Zamiast owinąć każdą połówkę jednym kawałkiem ciasta, odrywałam mniejsze kawałki i sklejałam je ze sobą. Ten zabieg najwyraźniej przesądził o tym, że większość jabłek Hesperyd rozkleiła się w trakcie pieczenia. Mimo to śmiem twierdzić, że nie wyglądały źle - wyglądały trochę tak, jakbym je przekroiła i czymś przełożyła.

Ale wróćmy do momentu, kiedy jabłka leżą jeszcze na stole zawinięte w ciasto, a piekarnik nagrzewa się do temperatury 200 stopni. Ze skrawków ciasta formujemy listki, wykańczamy je za pomocą noża albo foremki, jeśli takową mamy, umieszczamy po listku na każdym jabłku i przytwierdzamy każdy listek za pomocą goździka.

Pieczemy ok. 30 minut.

Jabłka są sycące i przepyszne :) Następnym razem muszę zrobić ich więcej!


Zapraszam przy okazji do odwiedzenia bloga Moni, pomysłodawczyni wyzwania międzykulturowego: Kolory Życia.

czwartek, 28 czerwca 2018

Wyzwanie międzykulturowe - egipskie piramidki.



Po raz drugi biorę udział w wyzwaniu międzykulturowym organizowanym przez Monię z bloga Kolory Życia :) Uwielbiam piec, choć nieczęsto mam okazję. Zadanie polegające na pieczeniu smakołyków nawiązujących kształtem (a w moim wykonaniu również smakiem) do kultury danego regionu, to zadanie wprost idealne dla mnie!

Tak jak poprzednio, zaczęłam od starannego wyszukiwania - jakie słodycze są najpopularniejsze w Egipcie? Internet mnie nie zawiódł, znalazłam mnóstwo przepisów na słynną baklawę, najróżniejsze desery na bazie ciasta filo, apetycznie wyglądającą bazbusę z kaszy manny... Najczęstszym wynikiem był jednak egipski tort orzechowy. Po wczytaniu się w przepis z łatwością rozpoznałam, że jest to ciasto orzechowe podobne do tego, które już nieraz robiłam.

Ciężko mi było zweryfikować, na ile ten egipski z nazwy tort ma rzeczywiście coś wspólnego z tradycyjną kuchnią egipską. Na wszelki wypadek postanowiłam nieco zmodyfikować przepis i oprócz mielonych orzechów dodać do ciasta wiórki kokosowe. Ponoć egipscy cukiernicy dodają je niemal do wszystkiego :)

Do dzieła!


Ciasto:
6 bialek
6 łyżek drobnego cukru
1,5 łyżki mąki
ok. 60 g mielonych orzechów (ja użyłam włoskich)
ok. 60 g wiórek kokosowych

Dekoracja:
śmietana 
cukier
karmel z 200 g cukru

Białka ubijamy na sztywną pianę, po chwili wsypujemy cukier i ubijamy dalej. Następnie powoli dodajemy przesianą mąkę, orzechy i wiórki kokosowe. Mieszamy - już nie miksujemy.
Gotową masę wylewamy na blachę. Ponieważ będziemy układać z ciasta piramidki, nie zależy nam na tym, żeby było bardzo wyrośnięte, natomiast przyda nam się jak największa powierzchnia do pokrojenia. Dlatego użyłam największej prostokątnej blachy, jaką miałam do dyspozycji.

Ciasto pieczemy w temperaturze ok. 170 stopni. Sprawdzamy patyczkiem, czy się upiekło.

Gotowe kroimy na kwadraty - duże, mniejsze i najmniejsze. Układamy kwadraty jeden na drugim tak, by tworzyły piramidki.

Robimy karmel: 200 g cukru podgrzewamy na patelni na bardzo małym ogniu. Nie mieszamy - no, ja pod koniec troszeczkę pomieszałam, bo cukier zaczął się roztapiać tylko miejscami :) Kiedy cały cukier się roztopi, przelewamy go na płaską blachę wyłożoną papierem do pieczenia, delikatnie posmarowanym olejem. Rozsmarowujemy karmel i czekamy, aż zastygnie.
Muszę przyznać, że do robienia karmelu podchodzę zawsze z dużą obawą, odkąd raz zupełnie spaliłam cukier, bo trzymałam go na ogniu odrobinę za długo. Moje obawy okazały się jednak niepotrzebne. Wystarczy zdjąć karmel z ognia od razu, jak tylko cukier się rozpuści - nic nie ma prawa się przypalić :) Pamiętaj, nie dotykaj go ręką ani broń Boże, nie próbuj, dopóki nie ostygnie - to jest naprawdę gorące! Kiedy wystygnie i stwardnieje, pokrusz karmel wałkiem na niezbyt małe kawałki. Wygląda jak bursztyn :) i smakuje wybornie, wbrew pozorom nie jest bardzo słodki, na pewno mniej słodki niż sklepowe karmelki :)

Pokruszony karmel wymieszaj z ubitą z cukrem śmietaną. Powstanie piękna, złocista masa z chrupiącymi drobinkami :) Niedużą ilością masy przełóż piramidki, żeby połączyć kwadraty ze sobą. Reszty użyj do dekoracji.

Gotowe piramidki wyglądają trochę jak zamki z piasku :) Smakują wspaniale - orzechowo-kokosowe ciasto idealnie komponuje się z karmelowo-śmietankową masą :) Z tego, co czytałam, Egipcjanie uwielbiają bardzo słodkie desery. Ten nie jest aż tak strasznie słodki, ale to dobrze - można zjeść go więcej :)


wtorek, 20 lutego 2018

Cukinia - wyjątkowo "wszechstronne" warzywo.

Cukinia jest jednym z warzyw, które pojawiają się w mojej kuchni najczęściej. Przede wszystkim dlatego, że jest nie tylko smacznym, ale też wyjątkowo zdrowym i lekkostrawnym warzywem, bogatym w beta karoten, potas, magnez, żelazo i liczne witaminy. Robert spróbował cukinii po raz pierwszy, gdy miał nieco ponad pół roku!

W naszym jadłospisie cukinia pełni też dość szczególną rolę. Jaką? Otóż, dzielę życie i stół z kimś, kto wyjątkowo nie lubi jeść zielonego. Żadne nawet wymyślne sztuczki czy przepisy nie przekonają go do szpinaku, z brokułami ma relację co najmniej skomplikowaną: czasem zje, nawet powie, że smakowało, ale przeważnie jednak unika. A cukinię lubi. Cukinia jest więc w mojej kuchni nie tylko cukinią, ale też szpinakiem i brokułami, i pewnie jeszcze kilkoma innymi warzywami. Można ją stosować jako zamiennik niechcianego zielonego w niemal każdym przepisie. Nie wierzycie? Spróbujcie!


Tajemnicą sukcesu jest starcie cukinii razem ze skórką na tarce o drobnych oczkach. Uzyskacie w ten sposób papkę, która wygląda tak jak na zdjęciu powyżej.

Zupełnie jak szpinak, prawda? A jeśli weźmiecie pod uwagę, że smak szpinaku zależy w ogromnym stopniu od użytych przypraw - z łatwością jesteście w stanie przyprawić cukinię tak, żeby smakowała jak szpinak.

Jednak sprowadzanie cukinii do roli tylko i wyłącznie zamiennika szpinaku jest mocno krzywdzące. Cukinia to jedno z warzyw oferujących największe bogactwo możliwości. Z cukinii można zrobić niemal wszystko. Poniżej podaję tylko kilka przykładów przepisów z zastosowaniem tego zielonego skarbu natury.

Cukinia zamiast dyni.


Pamiętacie mój tekst "Co pysznego można zrobić z dyni?"? Właściwie w każdym z przepisów, którymi się wówczas z Wami podzieliłam, można zastąpić dynię cukinią. Uzyskane w ten sposób potrawy będą oczywiście smakowały inaczej, ale równie pysznie. Zielone cukiniowe kluseczki goszczą na naszym stole dość często, a w smaku placków z cukinii zakochałam się już wiele lat temu, jeszcze w czasach, gdy były największym przysmakiem w nieistniejącym już krakowskim barze Vega.


Cukinia jako sos do makaronu.


To jeden z moich ulubionych przepisów! Potrzebujemy:
350 g makaronu spaghetti lub innego,
1 średniej wielkości cukinię,
trochę oleju,
ulubione przyprawy,
tarty ser.

I właściwie tyle. Startą cukinię podsmażamy na oleju, dodajemy przyprawy, posypujemy serem. Czy może istnieć coś prostszego?

Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by tak uzyskany sos wzbogacić innymi dodatkami. Na zdjęciu widzicie sos cukiniowy z dodatkiem pomidorów oraz kukurydzy. Świetnie pasuje też np. czosnek, cebula.

Cukiniowe mini-rollsy.


Kilka pszennych lub innych placków tortilla,
1 średniej wielkości cukinia,
szklanka kuskusu,
duża łyżka śmietany,
tarty ser,
sól i pieprz.

Podałam tę pyszną przekąskę na urodzinach Roberta. Goście byli zachwyceni! Kuskus należy namoczyć w wodzie zgodnie z instrukcją na opakowaniu, a następnie wymieszać z cukiniowym puree, śmietaną, serem i przyprawami. Uzyskaną masą posmarować tortille, zawijać, pokroić na nieduże rollsy. Gotowe! Można jeść na ciepło albo na zimno, jak kto woli. Są pyszne, a ich jedyną wadą jest to, że za szybko znikają!

Zapiekanka warzywna z cukinią.


ok. 4-5 ziemniaków średniej wielkości,
3 buraki,
1 duża cukinia,
1 duża cebula,
1 pietruszka,
łyżka koncentratu pomidorowego,
olej,
pieprz, sól, przyprawy,
opcjonalnie - seler, por.

Mam wrażenie, że to potrawa regionalna :) Spotykałam się z nią tylko w jednej części Polski, dokładnie w tej, w której spędziłam jak dotąd najwięcej lat życia. Mój przepis jest jednak mocno zmodyfikowany i co ważne, wegetariański, a wręcz wegański - choć weganką nie jestem. Bardziej niż tradycyjne pieczone ziemniaki przypomina zapiekankę warzywną, którą miałam okazję jeść pewnego razu w krakowskiej Chimerze.

Warzywa kroimy w cienkie plastry i smażymy pod przykryciem na dużej, głębokiej patelni. Oprócz warzyw z przepisu możecie dodać również inne, które nie będą dominować smakiem - podstawowa baza smakowa to właśnie ziemniaki, buraki, cukinia i cebula.

Jeśli nie zależy Wam na tym, by danie było wegańskie, możecie dodać trochę tartego żółtego sera. Wspaniale się komponuje ze smakiem zapiekanki.

Cukinia na słodko.


Przyznam, że nigdy jej sama nie robiłam. Natomiast moja mama radzi sobie z tym świetnie :) To jest tak zwana cukinia a la ananas. W Internecie znajdziecie bez trudu instrukcję, jak to zrobić. Taka słodka cukinia faktycznie przypomina w smaku ananas, nie jest to jednak łudzące podobieństwo. Moim zdaniem jest jeszcze smaczniejsza! Jak widzicie, cukinia może z powodzeniem zastępować nie tylko inne warzywa, ale również owoce.

Cukinię można również wykorzystać do pieczenia słodkich ciast i smakołyków :) W tym zakresie mistrzynią jest moja serdeczna koleżanka Magda, autorka bloga Różanecznik. Z przyjemnością polecam Wam przepis na muffiny cukiniowo-marchewkowe Magdy :) Takie muffiny są nie tylko pyszne, ale też bardzo zdrowe! Dzięki nim bez większego trudu przemycicie swoim maluchom solidną porcję warzyw :)

Może znacie jeszcze inne ciekawe przepisy z wykorzystaniem cukinii?



wtorek, 30 stycznia 2018

Wyzwanie międzykulturowe - Smak Raju, czyli mezopotamskie ciasteczka.



Biorę udział w wyzwaniu dla osób zajmujących się rękodziełem, choć mam dwie lewe ręce i absolutny brak talentu w tym zakresie. Zdeklarowałam się, że upiekę ciasteczka, choć nie mam w domu piekarnika. Jeśli ktoś się jeszcze zastanawiał, czy na pewno jestem rozsądną osobą, to chyba już zna odpowiedź ;)

Wyzwanie międzykulturowe organizuje moja przyjaciółka Monia na swoim blogu Kolory Życia. Jeśli zajmujecie się rękodziełem, bardzo polecam Wam ten blog, jak i udział w wyzwaniu międzykulturowym. Będzie to dla Was okazja, żeby spróbować czegoś nowego, a może i przy okazji dowiecie się czegoś na temat dawnych, niekoniecznie Wam znanych kultur.

"Wiem, że rękodzieła nie robisz. Ale wiem też, że pieczesz pyszne ciasteczka", napisała mi Monia, kiedy rozważałam wzięcie udziału w wyzwaniu. To mnie przekonało. Okazja, żeby upiec coś pysznego, a przy okazji poszerzyć swoje horyzonty i mieć gotowy fajny wpis na bloga - takiej okazji się po prostu nie marnuje!

Mezopotamia. 


Kraina leżąca w dorzeczu rzek Eufrat i Tygrys, czyli tam, gdzie według Biblii znajdował się Raj. Rozwijało się tam wiele kultur, o niektórych z nich pamięta się do dziś, inne są praktycznie zapomniane. O kulturze Sumerów i Babilonii pewnie słyszeliście :)

Wiedziałam, że moje ciasteczka na pewno będą okrągłe - w końcu to tam wynaleziono koło :) W sztuce Mezopotamii często pojawiał się motyw słońca lub gwiazdy (znaki te oznaczały Boga, niebo, dzień, światło), postanowiłam więc umieścić na ciasteczkach własnie te motywy. Oczywiście, na miarę moich skromnych możliwości.

Zależało mi również na tym, żeby moje ciasteczka nie tylko poprzez swój wygląd, ale także poprzez smak nawiązywały do kultury Mezopotamii. Poszukałam informacji na temat różnych przysmaków, jakimi zajadano się w tamtych stronach. Dlatego też do wykończenia moich ciasteczek zdecydowałam się użyć daktyli oraz pasty sezamowej.

Do (ręko)dzieła!


Ciasto:
500 g mąki
250 g masła
3 żółtka
150 g cukru
proszek do pieczenia

Dekoracja:
200 g daktyli
ok. 50 g pasty sezamowej
łyżeczka cynamonu
4 łyżki mąki

Z podanych składników zagniatamy kruche ciasto, następnie chłodzimy je w lodówce co najmniej pół godziny. Będzie idealnie, jeśli uda się Wam je rozwałkować i wykroić kółka za pomocą szklanki :) Ale możecie też formować z ciasta kulki i rozpłaszczyć je, a następnie za pomocą szklanki skorygować kształt! Technika dowolna, liczy się efekt. 
Chyba domyślacie się, którą opcję ja wybrałam...

W czasie, kiedy ciasto się chłodzi, możecie przygotować masę. Daktyle należy drobno posiekać (warto je wcześniej namoczyć!), połączyć z pastą sezamową i cynamonem, wymieszać wszystko, aż powstanie w miarę gładka masa. W zależności od upodobań smakowych możesz dodać cukru, ale pamiętaj, że daktyle same w sobie są bardzo słodkie! Kiedy przygotujesz masę, wstaw ją do lodówki. Przed upieczeniem ciasteczek postaraj się ulepić z masy dekoracje, którymi ozdobisz ciasteczka.

Okrągłe ciasteczka należy najpierw podpiec, a następnie wyjąć z piekarnika i ułożyć na nich dekoracje. Potem piecz jeszcze przez ok. 20 minut. 

Ciasteczka są pyszne, pięknie pachną i naprawdę przenoszą wprost do starożytnego Raju! Na szczęście nie są zakazanym owocem :)



wtorek, 7 listopada 2017

Co pysznego można zrobić z dyni?


Nie każdy lubi Halloween, ale chyba niewielu jest ludzi, którzy pozostają nieczuli na walory smakowe dyni. Można ją jeść na słodko lub na słono, można z niej zrobić ciasto, puree, zupę, sos, a nawet konfiturę. W zależności od użytych przypraw smakuje nieco inaczej, a mimo to jednak łatwo rozpoznać jej charakterystyczny, lekko słodki smak. Dynia jest nie tylko pyszna, ale też bardzo zdrowa, bogata w witaminy i minerały (przede wszystkim cynk), zawiera dużo beta-karotenu, dzięki czemu ma zbawienny wpływ na ludzki organizm, m.in. obniża poziom złego cholesterolu, zapobiega miażdżycy, reguluje poziom ciśnienia tętniczego, dobrze wpływa również na wzrok i na trawienie. Nawiasem mówiąc, jest też świetnym afrodyzjakiem ;) Moi drodzy, jedzcie dynię!

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy miałam ugotować zupę z dyni. Szykowałam dużą imprezę, na której ta zupa była jednym z ważniejszych punktów programu. Bardzo się stresowałam, jak ja sobie poradzę z taką wielką dynią i czy ten eksperyment nie zakończy się straszną klapą. Na szczęście imprezowa zupa okazała się być wyśmienitą :) Od tamtej pory robiłam już wielokrotnie najróżniejsze odmiany zupy dyniowej, z różnymi przyprawami i dodatkami. Na naszym stole często goszczą również kluski z dyni, nieco rzadziej placki z dyni, robiłam też kiedyś makaron z dynią. Dziś z przyjemnością dzielę się z Wami przepisami na niektóre z tych dań. Są bardzo proste i zostawiają Wam mnóstwo pola do popisu, jeśli chodzi o dodatki i modyfikacje.

Zupa z dyni


Ponieważ nie jem mięsa od jakichś osiemnastu lat, moje zupy są również pozbawione mięsnej wkładki. Zapewne według niektórych z Was nie spełniają w związku z tym definicji zupy. Na szczęście mój przepis na zupę dyniową można łatwo zmodyfikować w taki sposób, żeby zawierała ona mięso. Tymczasem podaję wersję wegetariańską, którą zajadała się ostatnio moja najbliższa rodzina (Robert też, przed dodaniem przypraw).

ok. 1/4 - pół dyni hokkaido (w zależności od tego, jak gęsta ma być zupa),
1 ziemniak średniej wielkości,
1 duża marchew,
1 pietruszka,
kawałek selera,
1 nieduża cebula,
masło,
mleko kokosowe*,
przyprawy.

* dodawałabym mleko kokosowe za każdym razem, gdybym robiła zupę dyniową rzadziej i gdybym zawsze miała to mleko pod ręką. Zazwyczaj daję po prostu zwykłe mleko, też smakuje dobrze :)

Dynię kroimy na kawałki, bez pestek, ale za to ze skórką - skórka dyni hokkaido jest jak najbardziej jadalna i bardzo zdrowa. Wrzucamy do garnka z wodą, dodajemy pozostałe warzywa (oczywiście obrane i pokrojone) i gotujemy wszystko do miękkości. Kiedy warzywa będą już miękkie, miksujemy zupę na dość gładki krem.

Co potem? Odlewamy do miseczki porcję zupy dla niemowlaka, o ile oczywiście jest taka potrzeba :) Następnie przystępujemy do przyprawiania, wzbogacania, ulepszania! Nasza zupa na pewno potrzebuje soli i pieprzu. Przyprawy, które idealnie komponują się ze smakiem dyni, to również curry i imbir. Jeśli chcesz, żeby Twoja zupa była nieco pikantna, możesz dodać też odrobinę chili albo ostrej papryki. Byle nie przesadzić!

Ja zazwyczaj dodaję trochę mleka (wtedy jest łagodniejsza i bardziej kremowa), czasami również łyżkę koncentratu pomidorowego (wtedy smak jest bardziej intensywny), czasem również żółtko jaja. Uwielbiam ten dodatek! Zupa zyskuje piękny kolor i charakterystyczny "jajeczny" posmak. Bez obaw, pod wpływem temperatury żółtko przestaje być surowe.

Od Ciebie zależy, jakich dodatków użyjesz. Możesz eksperymentować z różnymi. Zupa dyniowa jest pyszna w każdej wersji!

Kluski z dyni

Brzydkie, ale pyszne!
ok. 1/4 dyni hokkaido,
1 nieduży ziemniak,
1 jajo,
mąka,
olej,
sól.

Gdyby Magda Gessler zobaczyła, jakimi kluskami żywi się dość często moja rodzina, padłaby trupem i to bynajmniej nie z zachwytu. Moje kluski nie przypominają ani kopytek, ani klusek śląskich, ani nawet gnocchi. Jeśli już, to najbardziej są podobne do klusek kładzionych, które robiła moja mama. Choć przyznam, że im bardziej nabieram wprawy, tym bardziej staram się nadać tym moim kluchom jako taki kształt.

Mam jednak dobrą wiadomość dla wszystkich osób, które lubią kluski, ale nie mają cierpliwości do starannego ich lepienia: kluski pozbawione kształtu również są przepyszne. Najczęściej robię je z ziemniaków, czasem z cukinii, a gdy przychodzi sezon na dynię, z przyjemnością robię kluski z dyni.

Do tego przepisu potrzebujemy przede wszystkim dyniowego puree. Można je uzyskać na kilka sposobów, np. upiec dynię w piekarniku lub ugotować ją w niedużej ilości wody i starannie zmiksować. Ja wybieram sposób prosty, choć nieco pracochłonny: ścieram dynię na tarce o małych oczkach. Do tak przygotowanego puree dodaję zawsze jedno jajo, starannie mieszam, nieraz dodaję również drobno startego ziemniaka. Następnie doprawiam i stopniowo dosypuję mąki. Ciasto ma być bardzo gęste, im gęstsze, tym łatwiej będzie ulepić z niego kluski.

Z przygotowanego ciasta odrywamy łyżką nieduże kulki, poprawiamy trochę ich kształt i wrzucamy do garnka z gotującą się wodą. Nie muszą się długo gotować, po chwili można je już wyjąć :)

Najbardziej lubię kluski podane z przysmażoną bułką tartą. Czasem mam fantazję i dodaję do niej też wiórki kokosowe, a jak jeszcze dodam łyżkę masła orzechowego, to efekt końcowy jest wyśmienity! Kluski smakują fantastycznie również na słono, z sosem pieczarkowym.

Placki z dyni


Te same składniki, co w przepisie na kluski, prócz tego możesz dodać szklankę mleka lub wody i - jeśli chcesz - jeszcze co najmniej jedno jajo.

Ciasto na placki różni się od ciasta na kluski tylko tym, że nie musi, a właściwie nie może być aż tak gęste. Podczas gdy kluski trzeba lepić, ciasto na placki powinno się wylewać na patelnię. Musi zatem być bardziej płynne - mniej więcej takie jak na placki ziemniaczane.

Możesz po prostu dodać mniej mąki, możesz też rozrzedzić ciasto za pomocą wody lub mleka. Do placków możesz oczywiście dodać więcej niż jedno jajo, nie pozostanie to jednak bez wpływu na smak. Ja osobiście lubię, gdy placki smakują intensywnie warzywnie. Im więcej jaj w cieście, tym bardziej placki zaczynają przypominać dość uniwersalne racuchy, a smak dyni jest nieco mniej wyczuwalny.

Placki smażymy na niedużej ilości oleju na kolor złocisty lub brązowy -  według uznania :)

Najlepiej smakują chyba z gęstym sosem pomidorowym lub czosnkowym. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zjeść je na słodko. W kwestii dodatków macie pełną dowolność!

Życzę smacznego! A może znacie jeszcze inne dyniowe przepisy?



niedziela, 7 maja 2017

Z pamiętnika matki karmicielki: Pizza z gotowanych ziemniaków

"- Słuchaj, to co Ty w ogóle możesz jeść?
- Wszystko! - zapewniłam z pełnym przekonaniem, mając przecież w pamięci mądre słowa położnej i znajomych promotorek karmienia piersią. - Unikam tylko rzeczy wzdymających, jak na przykład kapusta. Ale poza tym jem wszystko.
- Aha, czyli kapusta nie... A kalafior?
- Och nie! - odpowiedziałam zmartwiona, że przy tak dużym wyborze mój przyjaciel wskazał akurat kalafior. - Kalafior też jest wzdymający.
- A szpinak? Możesz?
- Mogę i lubię - westchnęłam. - Ale mąż nie lubi.
- Brokuły?
- Też nie.
- To może tuńczyk?
- Nie, tuńczyka nie mogę. Tuńczyk może zawierać rtęć.
- A jakieś grzyby?
- Nie, grzybów w ogóle nie jem. Są ciężkostrawne. Co najwyżej pieczarki mogą być.
- Słuchaj, to ja już się poddaję. Podaj jakiś przykład, co możesz jeść?"

To nie popis mojego dowcipu i fantazji, ale zapis autentycznej rozmowy z moim przyjacielem, który miał ambitny plan zrobienia sałatki dla karmicielki. Ta scenka dość dokładnie obrazuje zresztą moje podejście do diety, jakie miałam jeszcze kilka miesięcy temu. Mogę jeść wszystko, ALE. Lista produktów, na które wolałam jednak uważać, była tak długa, że zdarzało mi się żartować, że jak tak dalej pójdzie, będę jadła tylko suchy chleb i ziemniaki.

Wiecie, co usłyszałam raz w odpowiedzi?
"Ziemniaki? Jesteś pewna?"

O tak, droga przyszła mamo karmiąca. Twoja wyniesiona ze szkoły rodzenia i z różnych publikacji wiedza na temat karmienia piersią i wpływu Twojej diety na pokarm niewiele znaczy, gdy znajdziesz się pod czujnym okiem otoczenia, które gotowe jest strzec Twojej diety znacznie czujniej niż własnej. Do tej pory spotykam się z tym, że gdy idę w odwiedziny do jednej znajomej, to nie dostanę np. herbaty truskawkowej, bo to szkodzi dziecku. A gdy mówię tu i tam, że mogę jeść wszystko, w odpowiedzi słyszę nieraz stanowcze "no przecież nie!".

Oczywiście, problem nie leży tylko w otoczeniu. Spróbuj wytrwać w niefrasobliwym podejściu do swojej diety, kiedy tulisz w ramionach płaczące dziecko, które boli brzuszek. A Ty wiesz, że zjadłaś coś, co mogło mu zaszkodzić. I może gdybyś się powstrzymała... Generalnie, powodzenia życzę.

Mimo wszystko nieco bardziej rygorystyczne podejście do diety ma swoje dobre strony. Zawsze zresztą uważałam, że im mniej rzeczy wolno Ci jeść, tym ciekawsza może stać się Twoja dieta: bo szukasz wtedy nowych rozwiązań i pomysłów, na które być może nie wpadłaś, póki nie skłoniła Cię do tego potrzeba. Odkąd jako matka karmiąca ograniczyłam do absolutnego minimum potrawy smażone, zaczęłam dużo więcej gotować i piec. W naszym menu pojawiły się różnego rodzaju pieczone placki, na przykład placki z marchewki albo z gotowanych ziemniaków.

Przypomniałam sobie o tych plackach niedawno, kiedy w wyniku jednej dyskusji zaczęłam się zastanawiać, co jest zdrowsze: pizza czy placki ziemniaczane? Pomyślałam, że jeśli upiekę pizzę na ziemniaczanym spodzie, mam szansę uzyskać całkiem zdrowe danie, nie gorsze w smaku od tych wyżej wymienionych, a przy okazji zupełnie nowatorskie.

Nie trzeba długo mnie namawiać na eksperymenty w kuchni. Właściwie, nie trzeba namawiać mnie w ogóle.

Pizza z gotowanych ziemniaków


Składniki:

4-6 ziemniaków (w zależności od wielkości);
ok. 6-7 łyżek mąki
1 jajko
2 łyżki oleju
koncentrat pomidorowy 
7-10 pieczarek
1 mała cebula
ser
puszka kukurydzy
sól, pieprz, ulubione przyprawy

Ziemniaki obierasz i gotujesz do miękkości. Im bardziej będą miękkie, tym lepszą konsystencję ciasta uzyskasz. Muszą się rozpadać. Pod koniec gotowania posól wodę. Wyjmij ugotowane ziemniaki z garnka do miski i starannie rozgnieć. Nie wylewaj wody po ziemniakach! To świetna i bardzo zdrowa baza do zupy :) 

Do rozgniecionych ziemniaków dodaj jajko, odrobinę oleju i tyle mąki, ile trzeba, żeby zrobiło się gęste ciasto. Ja zazwyczaj daję 1 łyżkę mąki na 1 ziemniaka, ale zdarza się, że później jeszcze dosypuję, bo ciasto jest zbyt rzadkie. Dopraw do smaku.

Przełóż ciasto na blachę wyłożoną papierem, z wierzchu posmaruj niewielką ilością oleju. Podpiecz spód w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. 

Dodatki: właściwie masz tutaj pełną dowolność, jak to przy pizzy ;) U mnie to był dość tradycyjny zestaw: pieczarki, cebula, kukurydza. Pieczarki pokrój w plasterki, a cebulę w prążki, delikatnie posól i podsmaż bez użycia tłuszczu.

Podpieczony spód wyjmujesz z piekarnika, smarujesz koncentratem pomidorowym i wykładasz dodatki. Całość przykryj sporą warstwą tartego sera. Potem wkładasz pizzę z powrotem do piekarnika i pieczesz, aż będzie rumiana :)

Uzyskana pizza przypomina w smaku tradycyjne placki ziemniaczane, ale jest od nich znacznie delikatniejsza i mniej tłusta. Co tu dużo mówić, jest przepyszna :)

(Dziś tylko jedno zdjęcie - bo pizza za szybko znikała ;) )


środa, 22 marca 2017

Szczęśliwa Siódemka w kuchni: placuszki makaronowe z rzodkiewką.


Po wpisaniu w Google frazy "Co zrobić z rozgotowanym makaronem?" jedna z uzyskanych odpowiedzi brzmi: "Daj psu. Innego wyjścia nie widzę". Niektórzy próbują podpowiadać rozwiązania typu: dodaj mnóstwo sera i spróbuj zrobić zapiekankę, może będzie jeszcze dało się zjeść. Jednak większość pytanych sugeruje, że nie warto do tego stopnia oszczędzać na jedzeniu, lepiej wyrzucić zepsuty makaron i ugotować nową porcję.

Czułam się więc trochę nieswojo, wrzucając makaron do gotującej się, osolonej wody wiedząc, że nie tylko prawdopodobnie go rozgotuję, ale co więcej, zamierzam go rozgotować, a przynajmniej uczynić na tyle miękkim, by dało się zrobić z niego plastyczną masę.

Uwielbiam eksperymentować w kuchni. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek odtworzyłam wiernie choć jeden znaleziony przepis na danie obiadowe lub przekąskę. Zawsze wszystko robię po swojemu. Kiedy wpadło mi do głowy, że mogę zrobić placki z makaronu, chęć zrealizowania odważnego pomysłu była silniejsza niż internetowe głosy rozsądku.

To mój pierwszy wpis kulinarny. Nie jestem pewna, czy będzie ich więcej i czy w ogóle powinnam iść tą drogą, po prostu nie mogłam oprzeć się pokusie zakomunikowania Internetowi, że owszem, da się coś zrobić z rozgotowanym makaronem!

Jak to zrobić?


Składniki:

170 g makaronu pełnoziarnistego
5 rzodkiewek
ząbek czosnku
2 jaja
mąka
sól, pieprz, cukier, papryka do przyprawienia
oliwa lub olej do smażenia

Do gotującej się, osolonej wody wrzuć około 170 g makaronu pełnoziarnistego (na oko, ja też robiłam na oko i wyszło). Gotuj tak długo, aż makaron będzie miękki, a wody w garnku zostanie naprawdę mało, po czym zmiksuj makaron z wodą na jednolitą papkę.
(Tu muszę zaznaczyć, że przestrogi internautów jednak trochę dały mi do myślenia i nie rozgotowałam makaronu tak zupełnie, po prostu ugotowałam go na miękko. Choć nie wiem, czy to cokolwiek zmienia, skoro i tak ostatecznie zrobiłam z niego papkę).


Do tak przygotowanej masy dodajesz to wszystko, czym chcesz wzbogacić smak placków, w moim przypadku były to drobno pokrojone rzodkiewki (5 sztuk) oraz ząbek czosnku. Doprawiasz solą, pieprzem, papryką i odrobiną cukru, następnie dodajesz dwa jaja i tyle mąki, ile potrzeba, żeby powstało gęste ciasto - ja dałam tej mąki dość dużo. Placki smaż na dobrze rozgrzanej patelni z niewielką ilością tłuszczu. Niech będą chrupiące i złociste!

Świetnie smakują z sosem czosnkowym.


Gotowe! Z tej ilości składników wychodzi całkiem sporo placków, muszę jednak przyznać, że tak nam posmakowały, że po krótkiej konsultacji z mężem zrobiłam następną porcję na kolację :)

Chociaż przepisy kulinarne nie są objęte prawem autorskim, przyzwoitość nakazuje przyznać, że w Internecie roi się od przepisów na placki z rzodkiewkami. Próbowałam znaleźć ten, którym się inspirowałam, ale - z ręką na sercu - nie mogłam sobie przypomnieć, z której to strony. Natomiast pomysł na wykorzystanie rozgotowanego makaronu jest mój własny, pozbawiony zewnętrznych inspiracji i jestem z niego ogromnie dumna!

Jeśli chcecie zobaczyć tutaj więcej przepisów, dajcie znać w komentarzach. Jak już wspomniałam, lubię i pewnie jeszcze nieraz będę eksperymentować w kuchni :)