Urodziłaś się w katolickiej rodzinie, jako młodsza córka niezwykle gorliwych, zaangażowanych, wspaniałych ludzi.
Wychowywałaś się w latach dziewięćdziesiątych w małym miasteczku, gdzie każdy każdego znał albo przynajmniej kojarzył. Kiedy wróciłaś z rodzicami z wakacji, znajomi krzywo patrzyli, przekonani, że twoja rodzina zmieniła wiarę. W końcu od dwóch miesięcy nie widzieli was w kościele!
Byłaś śmiesznym, rozmodlonym dzieciakiem, potrafiłaś klęczeć przez całą mszę, nie przepuściłaś żadnego nabożeństwa majowego, czerwcowego ani październikowego. Mówiłaś wszystkim, ze chcesz zostać zakonnicą. Śpiewałaś psalm na Pierwszej Komunii Św.
Pamiętasz swoje zaskoczenie, gdy rodzice uświadomili cię, że nie wszyscy ludzie wierzą w Boga. Że są tacy ludzie, którzy w ogóle nie wierzą, i mimo to mogą być dobrymi, wartościowymi osobami.
Mniej więcej w tym samym wieku dowiedziałaś się, czym jest aborcja, i twoje wrażliwe serduszko płakało nad tymi dziećmi, których mama nie chciała...
Potem byłaś nastolatką, buntowałaś się, poszukiwałaś, ulegałaś wpływom, ludzie Kościoła bardzo cię zawiedli. Widziałaś hipokryzję, widziałaś, jak nieświęte usta wypowiadają święte słowa. Bywało, że zamiast do kościoła szłaś "na wagary". Ale ostatecznie wracałaś tam, gdzie twoje korzenie. Wiarę w Boga wyssałaś z mlekiem matki i nic nie mogło tego zmienić. W chwilach całkowitego zwątpienia w ludzi czułaś przy sobie obecność Boga. Piszesz teraz te słowa bez wahania, choć wiesz, że wielu osobom wydadzą się one śmieszne. Jak możesz czuć obecność Kogoś, kogo "nie ma"?
Działałaś w duszpasterstwie akademickim, prowadziłaś katechezy dla młodzieży. Są na świecie tacy ludzie, których przyprowadziłaś do Kościoła. Choć nigdy nie robiłaś tego na siłę.
A potem... Wpadłaś. No nie, nie do końca. Głupotą byłoby pisanie kłamstw w tym momencie. Nie wpadłaś, bo nie zaszłaś w ciążę. Ale była taka możliwość, okres się spóźniał, a ty byłaś młodziutka i przerażona, zupełnie niegotowa na macierzyństwo. Nie lubisz się do tego przyznawać, ale myśl o aborcji przemknęła ci przez głowę. Wyznałaś ją księdzu w konfesjonale.
Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono, więc ty wiesz całkiem sporo. Wiesz, że ostatecznie nie usunęłabyś wtedy ciąży, choć czułaś, że twój świat się wali.
Wiesz, że inna kobieta mogłaby postąpić inaczej. Jesteś sobą, nie nazywasz się każda. Nie dajesz sobie prawa do oceniania cudzych wyborów.
Założyłaś rodzinę. Ślub kościelny był najbardziej niezwykłym przeżyciem duchowym w twoim życiu. Twoje dzieci są ochrzczone. Nawet przez chwilę nie miałaś wątpliwości, że to właściwa droga, że tak ma wyglądać twoje życie.
Nadal wierzysz. Modlisz się co wieczór. I pisząc to zdanie, używasz słowa "nadal", jakby to już nie było oczywiste, że wierzysz.
Kiedy pojawiła się pierwsza rysa? Gdy pewnego dnia wyszłaś z kościoła w trakcie mszy, krztusząc się ze śmiechu, bo ksiądz uprawiał politykę z ambony? Gdy dotarło do ciebie, że przekaz, który płynie do twoich uszu, jest wewnętrznie sprzeczny? Przecież Bóg, w którego wierzysz, którego kochasz i którego obecność czujesz, nie potępia nikogo. Nie wykluczyłby ze swojej rodziny twojej koleżanki lesbijki czy przyjaciela geja. Nie nazwałby morderczynią zrozpaczonej kobiety, która wie, że dziecko w jej brzuchu umrze zaraz po urodzeniu, a ona przecież chce dalej walczyć, starać się o kolejne dziecko, chce zostać matką żywego dziecka. Bóg, którego znasz, patrzyłby na serce, nie generalizowałby, nie wrzucałby wszystkich do jednego wora, podpisanego najgorszymi obelgami.
Kiedy zaczęły upadać autorytety? Gdy przekonałaś się, że najbardziej znany kaznodzieja w kraju jest cynicznym biznesmenem? Kiedy papież, który dla ciebie jest wzorem chrześcijanina, zaczął spotykać się z ostrą krytyką ze strony lokalnego Kościoła, bo jego chrześcijaństwo kłóci się z ich radykalizmem? Może wtedy, kiedy dotarło do ciebie, jak wielu twoich znajomych nie chodzi do kościoła i żyje zgodnie z własnym kręgosłupem moralnym, ale mimo to władza uparcie widzi w nich kościelne owieczki i domaga się respektowania katolickich norm?
Kiedy zaczęłaś się wstydzić za Kościół, do którego należysz? Może wtedy, kiedy uświadomiłaś sobie, że pedofilia w Kościele to może i jest margines, ale tuszowanie, zamiatanie pod dywan, przenoszenie tych, którzy zbłądzili do innych parafii, w których błądzili dalej, zmuszanie ofiar i ich matek do milczenia - to już niestety smutna norma i rzeczywistość wielu parafii.
Pamiętasz za to, kiedy zaczęłaś popierać prawo wyboru. To było wiele lat temu. Może to infantylne, ale szczera prawda taka bywa: uświadomił cię film. Zwyczajny, obyczajowy. Zobaczyłaś kobietę, która wykrwawia się po nieudolnie przeprowadzonej aborcji. Nie mogła poddać się legalnemu zabiegowi, skorzystała z usług podziemnego lekarza. Wtedy dotarło do ciebie, że bez względu na poglądy jednostki, bez względu na twoje poglądy, aborcja nie zniknie. Kobiety nadal będą szukać rozwiązań wszędzie, gdzie się da. Zakaz nie sprawił, że dziecko tej kobiety przeżyło. Zakaz sprawił, że w niebezpieczeństwie znalazło się życie matki.
Następne lata utwierdzały cię w tym przekonaniu. Utwierdza cię w nim obecna sytuacja. Zakaz nie jest rozwiązaniem, nie tędy droga. Jak to możliwe, że ci, co prowadzą skuteczne kampanie wyborcze, co potrafią (ponoć...) przekonać miliony do oddania na nich głosu, stają się tak bezradni, gdy mają przemówić do naszych sumień? Dlaczego jedyne rozwiązanie, jakie widzą, to przemoc, zakaz, oczernianie protestujących kobiet?
Stoisz w rozkroku. Wartości, w które zawsze wierzyłaś, mieszają się z hasłami pełnymi potępienia w wypowiedziach ludzi, których nie chcesz już dłużej słuchać. Zaczyna cię mdlić, odrzucać od tych, którzy idą na wojnę z Twoim Bogiem na ustach. Słyszysz z wielu stron, że nie masz prawa uważać się za katoliczkę - i szczerze, coraz mniej cię to boli. Nie czujesz wspólnoty z ludźmi, którzy tak rwą się do oceniania twojego sumienia.
Jedna strona wymaga od ciebie skrajności poglądów, druga - zdecydowanych kroków. Słyszysz, że powinnaś odciąć się od tego, w czym wyrosłaś i co zawsze było sensem twojego życia. Bo twoje milczenie ma oznaczać zgodę, przyzwolenie na tradycję przemocy wobec kobiet.
Nie jesteś u siebie. Twoje poglądy, które zawsze nazywałaś po prostu zdrowym rozsądkiem, nie dają się zamknąć w żadnej z szuflad.
Nie jesteś u siebie. Może jeszcze niedawno byłaś, a może tylko łudziłaś się, chciałaś widzieć tylko to, co piękne.
Nie jesteś już u siebie. To nie jest kraj dla ciebie.