Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Charlie Gard. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Charlie Gard. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 kwietnia 2018

Alfie.


Jeśli jeszcze nie wiecie, kim był Alfie Evans, to najwyraźniej mieliście szczęście przeżyć tydzień bez Internetu i mediów. Mam wrażenie, że o tej sprawie mówiono dosłownie wszędzie.

Niespełna dwuletni Alfie, dotknięty nieznaną chorobą neurologiczną, zmarł dziś o 2:30 w nocy, 5 dni po tym, kiedy zgodnie z decyzją lekarzy ze szpitala Alder Hey w Liverpoolu został odłączony od aparatury podtrzymującej jego życie.

Nie byłam pewna, czy będę pisać o Alfiem na blogu. W lipcu zeszłego roku napisałam emocjonalny tekst o innym maleńkim chłopcu, który zmarł odłączony od aparatury - "Charlie Gard nie żyje". Nie jestem z tego tekstu szczególnie dumna. Emocje bywają kiepskim doradcą, gdy chodzi o pisanie. Na myśl o użytej przeze mnie wówczas argumentacji trochę się dziś rumienię. Czy to w ogóle dobry pomysł, pisać o tak trudnych i bolesnych sprawach na blogu, który zwykle krąży wokół znacznie radośniejszych tematów? Pomyślałam jednak, że sprawa Alfiego zasługuje na kilka słów komentarza.

Przez cały tydzień śledziłam doniesienia na temat stanu zdrowia Alfiego oraz najnowszych decyzji podejmowanych w jego sprawie. Historia Alfiego ogromnie mnie poruszyła, jeszcze bardziej, niż historia małego Charliego Garda. Chwilami ciężko mi było czytać o nim i nie płakać. Nie wyobrażam sobie nic równie strasznego jak bezradność rodziców, którzy patrzą, jak ich ukochane dziecko powoli gaśnie, desperacko chwytają się każdej potencjalnej możliwości ratunku i za każdym razem, ciągle i nieustannie słyszą w odpowiedzi "nie".

Wokół tej sprawy narosła niewiarygodna ilość mniej lub bardziej szalonych teorii spiskowych, hipotez, mnóstwo dezinformacji i nieufności. Pozornie, z racjonalnego punktu widzenia, sprawa jest prosta. Nieuleczalnie chore dziecko, które tak naprawdę już od dawna było sztucznie podtrzymywane przy życiu, decyzją sądu zostało odłączone od aparatury. Fakt, że dziecko samodzielnie oddychało, że reagowało na głos, że otwierało oczy, uśmiechało się - to nic nie znaczy, to były tylko ostatnie odruchowe reakcje umierającego organizmu. 70% uszkodzenia mózgu nie pozostawiało wątpliwości, Alfiemu nie dało się już pomóc. Doraźne ratowanie życia nie miało sensu, bo o życiu dawno nie było mowy. Lekarze znają się na swojej pracy, Alfie był wielokrotnie przebadany i zdiagnozowany. Codziennie ratują setki żyć, nie ma więc podstaw, by sądzić, że nie chcieli ratować Alfiego.

Wystarczy jednak, że pojawi się cień wątpliwości, który w tej sprawie z jakichś powodów się pojawił - i nagle okazuje się, że zakwestionować można dosłownie wszystko.

Czy lekarze się nie pomylili? Nie są przecież nieomylni. Dlaczego tak bardzo zależało im, żeby nikt inny nie zbadał Alfiego? Jakim cudem Alfie przeżył tak długo bez respiratora? Skoro jednym z kluczowych argumentów przemawiających za tym, by zakończono życie Alfiego, była troska o jego godną śmierć, dlaczego te ostatnie dni Alfiego wyglądały tak dramatycznie? Dlaczego nie opiekowano się nim, dlaczego nie dostawał pożywienia? Dlaczego lekarze po prostu czekali i sprawdzali, czy już wreszcie umarł? Jeśli chodziło o najlepszy interes dziecka, czemu to wszystko wyglądało tak... bezdusznie? Jeśli lekarze mieli rację, to dlaczego najwyraźniej nikt nie zatroszczył się o psychologiczną pomoc i wsparcie dla rodziców Alfiego, dwojga tak bardzo młodych jeszcze ludzi przeżywających potworny dramat? 

Chciałabym prosić Was, którzy podchodzicie do tej sprawy trzeźwo i racjonalnie, o zrozumienie. W gąszczu informacji, z których praktycznie każda wymaga sprawdzenia, a połowa okazuje się nieprawdziwa, wśród mnożących się pytań bez odpowiedzi, to zupełnie normalne, że pojawiają się wątpliwości, nieufność, szalone teorie. Staram się być sceptyczna i nie wierzyć w przerażające wizje roztaczane przez osoby, które poruszyła historia Alfiego. Nie dziwi mnie ani trochę, że takie wizje powstają. Wydarzyło się coś bardzo smutnego, bolesnego i niezrozumiałego. To zrozumiałe, że ludzie są pełni żalu i emocji.

Na koniec chciałabym powtórzyć apel, który pojawił się na oficjalnej stronie Armii Alfiego. Przytulcie dziś mocno tych, których kochacie. Nigdy nie wiecie, ile zostało jeszcze tego czasu, który spędzicie na tym świecie razem.

Śliczny mały "gladiatorze", spoczywaj w pokoju.

sobota, 29 lipca 2017

Charlie Gard nie żyje.

Źródło: BBC
Charlie Gard nie żyje. Zmarł wczoraj po odłączeniu od maszyn podtrzymujących jego życie. W przyszłym tygodniu skończyłby rok.

Wiecie, ilekroć spotykam się ze sformułowaniem "uporczywa terapia", mimowolnie wracam pamięcią do wydarzeń sprzed siedmiu lat i do jednej pani weterynarz, do której moja koleżanka przyniosła wówczas ciężko chorą, wychudzoną białą kotkę. Pani doktor uważała, że kotkę należy natychmiast uśpić. W ostrych słowach skrytykowała toczącą się walkę o uratowanie kotki. Padły słowa takie jak "eksperymentowanie na zwierzęciu", "przedłużanie cierpienia", "znęcanie się".

Kotka ma na imię Molly, właśnie widzę ją wchodzącą do pokoju. Jest zdrowa i piękna, choć dosyć drobna, jest szczęśliwa i kocha swoją rodzinę, czyli nas, potężnym sercem o wiele większym niż jej malutkie ciało.

Eksperymentowanie na zwierzęciu zakończyło się sukcesem.

Czy źle robię, porównując kota do dziecka? Może i źle. Jednak to kot dostał szansę na długie życie.

Usiłowałam być bezstronna, jeśli chodzi o sprawę Charliego Garda. Ale czy matka może być w ogóle bezstronna? Tak łatwo i jednocześnie tak trudno wyobrazić sobie ból innej matki. Matki dziecka skazanego na śmierć. Walczyła do samego końca. Gdy lekarze odmówili współpracy - ona nadal walczyła. Gdy sąd przyznał rację lekarzom - ona się odwoływała. Gdy już nie było dokąd się odwołać, ona mimo wszystko walczyła dalej.

W świecie, w którym tak bardzo cenną wartością jest wolność wyboru, wyborem rodziców Charliego było "chcemy, aby nasze dziecko żyło". I to ten wybór im odebrano.

Powiecie mi, że nie mam racji, że to było sztuczne podtrzymywanie dziecka przy życiu. A ja zapytam: czym różniło się ratowanie tego dziecka od ratowania setek, tysięcy dzieci, o których słyszymy każdego dnia, na których leczenie zbierane są pieniądze? Rozumiałabym, gdyby nie było żadnej szansy. Ale to było powiedziane wyraźnie: szansa była, szansę stanowiło eksperymentalne leczenie, na które rodzice Charliego mieli potrzebne środki.

Śledzę losy chłopczyka z Polski, który obecnie przebywa w Stanach i jest poddawany eksperymentalnej terapii. Jego życie jest dosłownie pasmem bólu. Kibicuję mu z całego serca i wierzę, że się uda. Jednak nie rozumiem, dlaczego Charlie nie mógł dostać takiej szansy.

Mama Biznesowa napisała niedawno, że jeśli masz obok siebie zdrowe dziecko, to masz wszystko. Choć zazwyczaj tak formułowane tezy budzą we mnie sprzeciw, to jednak w tym przypadku zgadzam się w stu procentach. Mam zdrowe dziecko, mam wszystko. Mój codzienny widok to radosne, żywe dziecko rozwijające się pięknie i codziennie uczące się nowych umiejętności, a nie dziecko leżące na szpitalnym łóżku, podpięte do aparatury. Moim zmartwieniem jest, jak uśmierzyć ból wywołany powoli przebijającymi się górnymi siekaczami, a nie - jak pomóc dziecku przetrwać potworny ból wywołany nieuleczalną chorobą. Mam zdrowe dziecko. Nie usłyszę w sądzie, że zapadła decyzja o zakończeniu leczenia mojego dziecka. Jeśli Bóg da, będę patrzeć na mojego syna - nastolatka, mężczyznę, ojca, może nawet dożyję chwili, gdy zobaczę jego wnuki. Mam zdrowe dziecko.

Spoczywaj w pokoju, Charlie, mały wojowniku.