Po raz kolejny zapraszam Was dzisiaj do mojego małego, pisarskiego światka :) Chciałam Wam powiedzieć, że najwięcej w życiu można się nauczyć na błędach. Swoich i cudzych. Jako że mam dobre serce, pozwolę Wam wyciągnąć wnioski z moich błędów ;) Może do czegoś Wam się przyda ta wiedza. Jeśli nie, to może przynajmniej się trochę pośmiejecie :)
To nie są przykłady z pracy nad książką, o której wspominałam Wam poprzednio, ale z wszystkich lat mojego pisania, mniej więcej od czasów wczesnonastoletnich do obecnych.
Jakie 7 grzechów początkującego pisarza z całą pewnością popełniłam?
1. Brak researchu i znajomości realiów.
Jako nastoletnia pisarka z wielkimi ambicjami byłam dość bystrą, myślącą osobą, do tego oczytaną. Jednak naprawdę szokująco późno dotarła do mnie prosta prawda, że ci autorzy, którzy piszą o Kalifornii, mają amerykańsko brzmiące nazwiska, a ci autorzy, którzy opisują polskie realia, są bez wątpienia Polakami. Czytałam noty biograficzne pisarzy, a nawet pełne biografie, widziałam związki między ich życiorysem, doświadczeniem i wykształceniem a opisywanymi przez nich realiami - i jakoś nie zadzwoniło mi ani razu w głowie, że takie same związki powinny zaistnieć w mojej karierze pisarskiej. Skąd. Żyłam w przekonaniu, że wystarczy dobry temat i moja nieograniczona wyobraźnia, a mogę napisać o wszystkim, dosłownie o wszystkim. Serio. Pisałam o Hollywood, o adoptowanych afroamerykańskich czworaczkach (to nie jest żart), aż wreszcie na co najmniej dwa lata oddałam serce i duszę mojej pierwszej wielkiej i ambitnej powieści o szesnastolatce z bujną i złą przeszłością, która zostaje zatrudniona jako pielęgniarka i dosłownie przywraca ludziom wzrok. Nie wiem, jakim cudem nikt mnie przez ten czas nie uświadomił, że przecież nie mam pojęcia o rzeczach, które wydaje mi się, że opisuję. Nie wiem, czemu sama sobie tego nie uzmysłowiłam. Gdy chodziło o moją twórczość, miałam przedziwne klapki na oczach.
Pamiętam, że w pewnym momencie zaczęło do mnie docierać, że coś się nie zgadza. Moje bohaterki, amerykańskie oczywiście bardziej niż Statua Wolności, obchodziły na przykład bardzo tradycyjne polskie Boże Narodzenie. Było więcej elementów świadczących o tym, że są raczej Polkami. Bliska osoba doradziła mi wówczas, żebym rzuciła to w chole żebym umieściła akcję w środowisku Polonii amerykańskiej. Świetnie, tylko że to nie rozwiązywało problemu. Ja nadal nie miałam pojęcia o życiu amerykańskiej Polonii, nie miałam pojęcia, jak wygląda Chicago, w którym rzekomo umiejscowiłam akcję, a realia opisywane przeze mnie nie były zapewne ani amerykańskie, ani polskie, ani w ogóle żadne.
Nie mam pojęcia, czemu moja szesnastoletnia cudotwórczyni Mira nie mogła być po prostu Mirką, a cała rzecz nie mogła się dziać gdzieś bliżej mnie. Wiem, że to częsta przypadłość młodych twórców. Mam wrażenie, że obecnie wydawcy przestali już walczyć z tą manierą, bo zauważyli prostą prawdę, że pewna grupa odbiorców woli jednak czytać o Johnie i Mary niż o Jasiu i Marysi. W czasach, gdy próbowałam zaczynać, było to raczej źle odbierane.
2. Brak sprawdzenia rynku.
Powiem więcej. Żyłam w szczerym, głębokim i niezmąconym niczym przekonaniu, że jak już napiszę tę książkę i wyślę ją do wydawnictwa, to ona zostanie wydana. Znałam niby przykład Rowling, której "Harry'ego Pottera" odrzuciło dwanaście wydawnictw, ale ze mną miało być przecież inaczej.
Nie umiałam wskazać ani podobnych książek do mojej, ani autorów piszących podobnie, ani docelowej grupy czytelników - jak to, przecież moją książkę mieli czytać wszyscy, a nie tylko jakaś grupa! Może nie widziałam oczyma wyobraźni siebie odbierającej literackiego Nobla ani kupującej jacht za fortunę zarobioną dzięki mojej książce, ale nie byłam też przygotowana na ani jedną negatywną recenzję. W ogóle się nie zastanawiałam nad odbiorem.
Do wydawców wysyłałam fragmenty, nie całość, żeby nikt mi jej nie ukradł. Z pewnością byli niepocieszeni, że im odebrałam tę wielką szansę ;)
3. Przekonanie o własnej nieomylności.
Nie chodzi o pychę, choć tej również z pewnością mi nie brakowało. Ja byłam pewna, że nie popełniam błędów. Jako osoba, która dostawała szóstki z wypracowań szkolnych, wygrywała konkursy, napisała maturę z polskiego na 100%, pisała do prasy studenckiej artykuły, które przechodziły nietknięte przez ręce wymagającego profesora, wreszcie pracowała jako redaktor - żyłam w przeświadczeniu, że w pisanych przeze mnie tekstach błędy po prostu się nie zdarzają. Nie wysyłałam ich do sprawdzenia, nie szlifowałam ich zbyt długo.
Zderzenie z rzeczywistością było trudne i zaskakujące. Tak, popełniam błędy, sporo błędów. Może nie ortograficzne i nie składniowe. Ale moją zmorą są na przykład powtórzenia. Jeśli czytacie mnie od jakiegoś czasu, pewnie zauważyliście, że lubię stosować powtórzenia jako chwyt stylistyczny. Problem w tym, że równie często, a może nawet częściej robię to bezwiednie i bez żadnej kontroli. Zdarza mi się użyć tego samego słowa dwa razy w jednym zdaniu.
Inne błędy to na przykład liczne literówki, użycie niewłaściwego słowa przez pomyłkę, użycie słowa w niewłaściwej odmianie, pominięcie słowa... Przypuszczam, że za tymi błędami stoi rozproszenie, które pojawia się bardzo często w życiu pisarza. Często dopada nas codzienność, ktoś nas zagaduje, coś nas odrywa od pracy. Chwila nieuwagi - i pomyłka gotowa.
4. Pisanie w tajemnicy.
Im bardziej nabierałam pokory, im częściej ponosiłam porażki, tym większą miałam skłonność, by schować się przed całym światem z tym moim pisaniem. Miałam poczucie, że moje ambicje literackie były urocze u licealistki i interesujące u studentki, ale dorosłą narażają mnie na śmieszność. Miałam zamiar pracować nad książką w tajemnicy, a potem zaskoczyć wszystkich moim sukcesem.
Miało to też na pewno związek z moim brakiem wiary w powodzenie. Póki nikt nie wiedział o moich ambicjach, nikt nie musiał też wiedzieć o porażce.
Nie konsultowałam się z innymi pisarzami, nie nawiązywałam znajomości, nie dzieliłam się doświadczeniami związanymi z pisaniem. Nie korzystałam ze wsparcia, pomocy, motywacji. Chyba jedyną osobą, która wiedziała, że ja coś piszę, był mój mąż.
Obecnie widzę ogromny wpływ środowiska literackiego i rozmów o mojej książce na moje postępy w pisaniu. Piszę znacznie szybciej, znacznie rozważniej, mam mnóstwo motywacji i inspiracji właśnie dzięki osobom, które wiedzą o moim pisaniu.
5. Pisanie bez planu.
W którymś momencie, bo nie od razu, nieskończenie uwierzyłam w natchnienie. Uważałam, że książka powinna ze mnie płynąć. Siadałam i pisałam, tak naprawdę nie mając w głowie ani sylwetek bohaterów, ani zarysu akcji, to wszystko miało powstawać na bieżąco. Powstawało, nie powiem. Da się coś napisać w ten sposób. Plan daje jednak niesamowite możliwości, których samo natchnienie nie załatwi. Kiedy wiesz, co się wydarzy, możesz budować napięcie. Możesz sygnalizować, zapowiadać, dawać wskazówki. Kiedy znasz tajemnicę opisywanej przez siebie postaci, którą ona dopiero za jakiś czas wyjawi, możesz pozwolić tej tajemnicy wpływać na jej zachowanie. Potem, gdy prawda wyjdzie na jaw, czytelnik zobaczy - no tak, przecież to od początku było oczywiste!
Pracuję w tym momencie nad drugim tomem książki, którą niedawno skończyłam pisać (i jeszcze doszlifowuję). Zanim jeszcze zaczęłam pisać pierwszy rozdział pierwszego tomu wiedziałam, jak zakończy się całość, z jakimi problemami będą się mierzyć poszczególne postacie i jakie są ważniejsze punkty fabuły. Daje mi to bardzo dużo swobody i komfortu. Kiedy zaczynam pisać o danej postaci, już wiem, co ona zrobi później, jaka jest jej historia, czego jeszcze czytelnik o niej nie wie. Oczywiście, nie wszystko jest dokładnie zaplanowane, a moi bohaterowie zaskakują mnie po wielokroć. Ale kontrola nad opowiadaną historią pozostaje jednak w moich rękach.
6. Szalone eksperymenty z formą.
Pablo Picasso, "Femme Assise" Źródło: Forbes |
Ja w ogóle dużo czytałam. Głównie książki ambitne, psychologiczne. A w nich: strumienie świadomości, narracja przeplatana wierszem, czytanie według klucza, szalone i niespodziewane zmiany narratora, próby odwzorowania podróży między wymiarami w narracji i formie... Chyba zrozumiałe, że też tak chciałam.
Moje próby literackie nieraz bardziej przypominały zbiór krótkich form niż spójną powieść. Nigdy nie było wiadomo, czy w następnym rozdziale nie wyskoczy znienacka nowy narrator. Albo wiersz. Albo kilka nowych postaci, których nie było wcześniej i które nie mają żadnego, ale to żadnego związku z wcześniejszymi wątkami. Po prostu natchnienie kazało mi pisać o nich właśnie w tamtym momencie.
Wiecie, co powiedział Pablo Picasso? "Naucz się zasad jak profesjonalista, by móc je potem łamać jak artysta".
Eksperymenty nie są złe, jeśli umiesz pisać. Pytanie, czy potrafisz rzetelnie ocenić swoje umiejętności?
To, że nabrałam pokory, wcale nie oznacza, że całkowicie zaprzestałam eksperymentowania. W książce, nad którą pracuję, zabawa polega na tym, że postaci i perspektyw narracyjnych jest wyjątkowo dużo, każda uwzględnia indywidualne cechy postaci i nieco się wyróżnia, a dodatkowo ta wielogłosowa narracja wzbogacona jest jeszcze fragmentami pamiętnika jednej z postaci oraz wierszami kilku innych (i każdy ma swój styl pisania). Mieści się to jednak w pewnych ramach. Wiem już, że nie wszystko mi wolno.
Eksperymenty nie są złe, jeśli umiesz pisać. Pytanie, czy potrafisz rzetelnie ocenić swoje umiejętności?
To, że nabrałam pokory, wcale nie oznacza, że całkowicie zaprzestałam eksperymentowania. W książce, nad którą pracuję, zabawa polega na tym, że postaci i perspektyw narracyjnych jest wyjątkowo dużo, każda uwzględnia indywidualne cechy postaci i nieco się wyróżnia, a dodatkowo ta wielogłosowa narracja wzbogacona jest jeszcze fragmentami pamiętnika jednej z postaci oraz wierszami kilku innych (i każdy ma swój styl pisania). Mieści się to jednak w pewnych ramach. Wiem już, że nie wszystko mi wolno.
7. PODDAWANIE SIĘ.
To jest najgorszy grzech.
Jak wspomniałam wcześniej, nie byłam przygotowana na to, że wydawnictwo mnie odrzuci. Chyba dlatego nie wiedziałam, jak sobie z tym odrzuceniem poradzić.
Zgoda, dobrze się stało, że wspomniana w punkcie pierwszym powieść nie doczekała się wydania. Pewnie nadal ciągnąłby się za mną wstyd z jej powodu. Ale później pisałam też inne teksty, które miały przynajmniej potencjał.
Wydaje mi się, że raz byłam dość blisko wymarzonego debiutu powieściowego. Miałam przyzwoity tekst, choć niepozbawiony wspomnianych wcześniej błędów - pisany bez planu, eksperymentujący z formą. Miałam dobrą recenzję napisaną przez nie byle kogo, bo przez profesora wykładającego historię literatury. Miałam zebrane opinie od beta-czytelników. Udało mi się nawet opublikować fragmenty na łamach prasy studenckiej.
Wysłałam tekst do dwóch wydawnictw. Jedno odmówiło bez uzasadnienia. Z drugiego otrzymałam bardzo szybką i dość niejednoznaczną, choć raczej odmowną odpowiedź. Podjęłam dyskusję z redaktorem. Dowiedziałam się, jakie wady ma moja propozycja. W pewnym momencie dyskusja ustała, ja zapewniłam, że będę pracować nad tekstem i na tym stanęło. Wydrukowałam całość, naniosłam długopisem liczne poprawki i... tyle. Nigdy ich nie wprowadziłam. Kartki zalegały, niszczyły się, przekładane z miejsca na miejsce, aż wreszcie wyrzuciłam je przy okazji którejś przeprowadzki.
Któregoś dnia usłyszałam, jak profesor, który recenzował moją książkę mówi, że gdyby ktoś ze studentów napisał coś naprawdę dobrego, to on zrobiłby wszystko, żeby to zostało wydane. Czyli mój tekst nie był naprawdę dobry, zrozumiałam. Przyznam, że chyba się trochę obraziłam.
Zraziłam się tak bardzo, że zanim następnym razem wysłałam cokolwiek do wydawnictwa, minęło niecałe 10 lat (rany, naprawdę aż tyle?). Jak wiele można było zrobić w tym czasie!
Jeśli spróbujesz, może Ci się nie udać. Jeśli nie spróbujesz - nie uda się na pewno.
Wyślij tekst nie do jednego czy dwóch, ale do trzydziestu wydawnictw. Szansa na pozytywną odpowiedź jest wtedy trochę większa.
Jeśli się nie uda, nadal nie rezygnuj. Spróbuj się dowiedzieć, dlaczego się nie udało. Co możesz zrobić, by to zmienić?
Przede wszystkim - NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ.