Nie pierwszy raz zauważyłam, że urodziny sprzyjają refleksjom, a właściwie te refleksje pojawiają się u mnie za każdym razem nieco wcześniej, jakiś tydzień czy dwa przed urodzinami. Często nie są zbyt pozytywne. Zastanawiam się, czy ten specyficzny nastrój wynika z faktu, że jestem coraz starsza, czy raczej z tego, że moje urodziny wypadają w lutym. To miesiąc, w którym często musimy zrewidować nasze plany i postanowienia noworoczne, miewamy sporo spraw do załatwienia i stresujemy się, w dodatku dni są nadal dość krótkie, jest chłodno i pochmurno. Początek lutego zaskakująco często wyznaczał dla mnie moment, kiedy uświadamiałam sobie pewne rzeczy, z których może niekoniecznie chciałam zdawać sobie sprawę. Musiałam wtedy zmienić podejście, przyjrzeć się krytycznie swoim działaniom i ostatecznie to uważniejsze spojrzenie na ogół wychodziło mi na dobre. Zanim jednak do tego doszło, trzeba było przeboleć początek lutego.
Przy czym ja naprawdę lubię urodziny. Lubię życzenia, prezenty, świadomość, że istnieją tacy ludzie, którzy potrafią przejechać 120 km w jedną stronę po to, by napić się ze mną kawy. Lubię fakt, że tego jednego dnia pomyślą o mnie osoby, które nie myślały o mnie przez cały rok, może odezwą się, zapytają, co u mnie słychać, może nawet umówimy się i odnowimy kontakt. Lubię świętować :) I za każdym razem w połowie lutego zderza się we mnie ta urodzinowa radość z poczuciem pewnej melancholii, smutku, porażki.
Jesteście tu jeszcze? :)
Mam dla Was dzisiaj kilka myśli, którymi chciałabym się podzielić. Bez obaw, nie są przesadnie smutne.
Starszeństwo
Miewam trudną relację z moim wiekiem, to znaczy, za każdym razem ciężko mi się przyzwyczaić do tego kolejnego roku na liczniku. Przy czym największy kryzys przeżyłam chyba wtedy, gdy skończyłam 28 lat, czyli ładnych kilka lat temu. Bo rozumiecie, Janis Joplin żyła tylko 27 lat, a ja już dłużej i niczego szczególnego nie osiągnęłam ;) Czułam się staro. Wiecie, jak się pocieszałam? Tłumaczyłam sobie, że medycyna idzie do przodu i może się okazać, że ludzie będą żyli nawet ponad sto lat. I może kiedyś jako sto dwudziestoośmioletnia staruszka zaśmieję się, gdy przypomnę sobie, że kiedyś byłam tak młodziutka i uważałam siebie za starą... :)
Teraz, kilka lat po trzydziestce, znów trochę mi niekomfortowo z moim wiekiem. Może dlatego, że w środku czuję się na połowę z tej liczby. A może dlatego, że są w moim otoczeniu osoby, z którymi mam świetną, przyjacielską relację, młodsze ode mnie o sześć i więcej lat. To dla mnie dość nowe zjawisko. Przeważnie byłam najmłodszą osobą w większości grup, do których trafiałam. Teraz jestem dla moich przyjaciółek tą starszą i doświadczoną. Trochę potrwa, zanim przestanie mnie to zadziwiać.
Wrażliwość
Żyjemy w specyficznych czasach, jeśli chodzi o wrażliwość. Z jednej strony, zdaje mi się, że pojawił się pewien kult wrażliwości. Bardziej wsłuchujemy się w swoje emocje, pozwalamy sobie na reakcje, które nie muszą się podobać innym, ale są zgodne z naszymi potrzebami. Nietypowość jest w cenie.
Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z określeniem WWO (wysoko wrażliwa osoba), pomyślałam: o, to może być coś o mnie. W końcu zawsze byłam tym największym wrażliwcem w otoczeniu. Gdy jednak wczytałam się w definicję WWO, nie odnalazłam się w tym. Nie, to jednak nie o mnie. I mam takie poczucie, że ta moja zwyczajna, przeciętna duża wrażliwość jest postrzegana gorzej od mitycznej wysokiej wrażliwości, bo przecież gdyby to było to samo, po co ktoś wymyślałby nowe określenie? Czuję, że coś mnie omija, choć nawet nie mogę powiedzieć, że chciałabym się w to włączyć. Zastanawiam się, czy potrzebna jest nam nowa wrażliwość, skoro ta stara, zwykła, bez etykiet, też zasługuje, by się nad nią pochylić.
A druga strona medalu? Choć wrażliwość jest teraz bardziej doceniana, nadal spotykam się z tym, że niektórzy traktują ją jako problem i przyczynę nieporozumień. "Widocznie jesteś bardziej wrażliwa ode mnie", słyszę nieraz, i widzę, że w ten sposób ktoś próbuje przenieść odpowiedzialność na mnie i moją wrażliwość. Nie możemy się dogadać, bo jestem zbyt wrażliwa. Nie odpowiada mi dana sytuacja czy zjawisko, bo jestem przewrażliwiona na jakimś punkcie.
Nie. Nie zawsze. Pewne zjawiska są obiektywnie złe i czyjś subiektywny odbiór, wrażliwy lub nie, nic w tej kwestii nie zmienia. Przemoc jest zła, epatowanie okrucieństwem jest złe, zaniedbywanie zwierząt i pozwalanie na ich cierpienie jest złe, hejtowanie dla samego hejtowania jest złe. To nie moja reakcja podlega tu ocenie.
Czas na zmiany
Wygląda na to, że nowa praca nie będzie jedyną istotną zmianą w moim życiu. Niedawno miałam okazję przyjrzeć się sobie trochę uważniej niż zwykle, z nieco innej perspektywy. Wnioski były takie... że bez jakiegokolwiek sportu, z pracą siedzącą i przekonaniem, że
szkoda życia na diety, długo zdrowa nie pobędę. Do zmian zbieram się powoli i niechętnie, bo są dwie rzeczy, których wyjątkowo nie lubię: zmuszać się do czegoś i odmawiać sobie czegoś. Ale zdrowie, czy raczej dobre samopoczucie, może być tego warte.
Słowo roku
Na początku 2020 modne było wybieranie sobie jednego najważniejszego słowa, które miało nas prowadzić przez cały rok. Wówczas moim słowem było "inspiracja" - i rzeczywiście, moje inspiracje twórcze wiele dla mnie znaczyły w ciągu minionego roku. Natomiast teraz, gdybym miała wybrać jedno słowo na cały 2021, brzmiałoby ono "porażka". Ale nie martwcie się - nie myślę o nim w negatywnym kontekście, raczej jak o wyzwaniu. Chcę udowodnić sobie, że to słowo mnie nie dotyczy.
Coś robię
W poniedziałek popłynęło w moją stronę wiele życzeń, o wiele więcej niż w poprzednich latach. Pojawiły się między innymi w grupach literackich, w których działam. Poza całą związaną z nimi radością, dały mi jeszcze bardzo cenne poczucie - że moja aktywność ma znaczenie, że znalazłam swoje miejsce, swoją niszę, swoje środowisko, w którym jest mi najlepiej. Od dłuższego czasu czuję silną potrzebę stabilizacji i pewnych stałych punktów w życiu, jednak nie przypuszczałam, że środowisko pisarskie również stanie się dla mnie takim stałym punktem. To coś więcej niż pasja, to moje zajęcie, moja druga rodzina i zarazem druga (czy już trzecia?) praca.
Niektórzy z Was czekają na informację o moim debiucie powieściowym, inni, jak się domyślam, reagują na moje wzmianki o książce pewnym rozbawieniem i pobłażliwością. Nie dziwię się ani trochę, jeśli postrzegacie mnie jako osobę, która wiecznie próbuje i nic z tego nie wychodzi. Przecież tak to wygląda z zewnątrz, nie? Cztery lata temu twierdziłam, że wydam książkę. Nadal jej nie wydałam.
Nie chcę roztrząsać kwestii moich umiejętności. Powiem tak: jeśli byłabym znakomitą pisarką, nadal nie otwierałoby to przede mną wszystkich możliwych drzwi. Rynek wydawniczy ma swoje mniej lub bardziej sprecyzowane oczekiwania, a ja nie do końca potrafię wyjść im naprzeciw. Nie do końca chcę. Czuję w sobie sprzeciw na myśl o tym, że powinnam przerobić wykreowaną przez siebie historię, by zmieścić się w ramach wytyczonych przez kogoś innego. Staram się doskonalić warsztat i pisać z każdym dniem coraz lepiej. Istnieje garstka osób, które czekają na moją twórczość. Nie zamierzam ich rozczarować :)
Tu powinno pojawić się podsumowanie tych rozważań, mam jednak poczucie, że i bez niego ten tekst jest już strasznie długi i pewnie dobrnięcie do tego miejsca będzie stanowić dla Was spory wyczyn :) Dajcie znać w komentarzach, co myślicie, czy zgadzacie się ze mną, czy chcecie może coś dodać.