Kiedyś było lepiej! Prawdopodobnie te słowa jako pierwszy wypowiedział jeden jaskiniowiec do drugiego, gdy poczuł się przygnębiony tymi nowymi czasami. Mogło mu chodzić o jakieś rewolucyjne metody polowania albo o zmiany w prehistorycznych zasadach życia w społeczeństwie.
Zawsze były jakieś inne czasy. Zawsze istniała jakaś rzeczywistość zastana, do której ludzie się przyzwyczaili, a w tej rzeczywistości pojawiały się zmiany, które witano z mniejszą lub większą nieufnością. Można nie lubić zmian, ale gdyby nie one, nigdy nie opuścilibyśmy jaskiń.
Na przestrzeni tych zmieniających się lat jesteśmy w gruncie rzeczy prawie tacy sami: niepewni, wystraszeni, przywiązani do tego, co znamy i co wydaje nam się bezpieczne. Słabo się uczymy.
Jakie czasy, takie internety.
W moim dzieciństwie nie było Internetu, nie było smartfonów, był za to telewizor. Często włączany w moim domu. Przyznam, choć to dziś niepopularne, że wiąże się z nim wiele moich przyjemnych wspomnień. Pamiętam na przykład świąteczne popołudnia, kiedy przy stole zastawionym smakołykami oglądaliśmy całą rodziną dobre filmy. Zawsze wolałam książkę niż telewizor, ale muszę przyznać, że wspólne oglądanie o wiele bardziej sprzyjało rodzinnej integracji. Można było wymieniać się wrażeniami i refleksjami na bieżąco, śmiać się z tych samych gagów, wspólnie komentować i przeżywać oglądany film.
Teraz oglądanie telewizji jest niemodne, niechętnie się do niego przyznajemy. Za to jesteśmy wiecznie on-line, przyklejeni do monitora, do telefonu. Zamieniliśmy jeden ekran na drugi i wydaje nam się, że to jakaś wielka rzecz.
Jako nastolatka czułam, choć jeszcze o tym nie wiedziałam, ogromną potrzebę korzystania z mediów społecznościowych. Wymieniałam się liścikami z koleżankami, prowadziłam zeszyty, do których można było się wpisywać. W przypływie złego humoru lub refleksji wysyłałam wiadomości do wszystkich osób, których numery miałam wpisane w telefonie. Czasami brałam kartkę i długopis i po prostu pisałam, co mi przyszło do głowy, przelewałam strumień świadomości na papier. Gdybym była nastolatką dziś, zmarnowałabym pewnie trochę mniej papieru.
Rośnie nasza świadomość.
Nie ma tygodnia bez tragedii. Wiecie, kiedyś też nie było, tylko docierało do nas o wiele mniej informacji. Często nie widzieliśmy ludzkich dramatów, bo nie mieliśmy świadomości, że dzieje się coś złego. Bicie nazywaliśmy karceniem, gwałty małżeńskie - obowiązkiem żony, przemoc u sąsiada - nie naszą sprawą.
Wpadło mi niedawno w oko zdanie, w którym ktoś ubolewał nad tym, że w dzisiejszych czasach dzieciom odbiera się niewinność. Rany, nie i nie. Po pierwsze, przestańmy myśleć o niewinności jako o czymś, co można komuś odebrać. To jakieś średniowieczne myślenie. Niewinność możemy stracić, gdy postępujemy źle. Czyjeś postępowanie, nawet bardzo gorszące, nie może wpłynąć na naszą niewinność. Każdy ma swoje sumienie.
Po drugie, na czym ma niby polegać to odbieranie niewinności dzieciom? Na dostrzeżeniu, że dziecko jest istotą seksualną? Jest, czy tego chcemy, czy nie. Na uświadomieniu sobie zagrożeń? Im większa świadomość, tym łatwiej przeciwdziałać. Naszym zadaniem jest nie tylko uchronienie naszych dzieci przed złem, ale też wychowanie ich na myślące, rozumne i empatyczne istoty, które nie krzywdzą innych, reagują, gdy komuś dzieje się coś złego i nie wahają się szukać pomocy, gdy jest to konieczne. To jest wielka odpowiedzialność. Troska o niewinność naszych dzieci nie może nam przysłonić innych zadań, takich jak nauczenie ich szacunku i otwartości na drugiego człowieka.
Nazwanie kogoś jednym z tych obraźliwych określeń mniejszości seksualnych było wówczas największą obelgą. Chciałeś kogoś obrazić = sugerowałeś, że jest homoseksualny. Śmialiśmy się z głupich żartów. Nasz śmiech budziły np. osoby ubrane na czerwono w piątek, bo to niby miało oznaczać, że ktoś jest gejem/lesbijką. Dlaczego na czerwono i dlaczego akurat w piątek? Pojęcia nie mam. Przy mojej miłości do koloru czerwonego, pewnie w niejeden piątek byłam ubrana jak lesbijka.
Jako nastolatka uważałam się już za osobę bardzo otwartą i tolerancyjną dla inności, stawałam w obronie osób homoseksualnych, uważałam, że należy im się szacunek. Miałam jednak wielkie i tłuste ALE do dodania. Szanuję ich, ale… niech się nie afiszują, niech nie oczekują żadnych praw, przywilejów, niech nie próbują się uważać za normalnych.
A potem poznałam A. I M., i N., i M., i P., i K., i P., i G., i A., i G., i K., i F., i S. … I jeszcze wiele, wiele wspaniałych osób. Nie podaję ich imion, bo nie wszyscy są wyoutowani. Niektórych z nich znałam najpierw dość długo jako życzliwych, oddanych ludzi, niepoprawne gaduły, zdolnych muzyków, aktywnych studentów, odważnych artystów, a potem dowiadywałam się o takim drobiazgu jak orientacja seksualna. Nie zmieniała nic w moim spojrzeniu na fascynującego człowieka, którego znałam. Może poza tym, że wiedziałam już, że niektórzy koledzy raczej nie będą mną zainteresowani ;)
Jestem zwykłą kobietą, która kocha z całego serca pewnego mężczyznę. Mam to szczęście, że nikogo ta nasza miłość nie kłuje w oczy, nikt nie chce nam odmawiać prawa do niej. Tworzymy poprawną, akceptowaną rodzinę. Ha! Gdyby mężczyzna, którego kocham, był kobietą – ja byłabym lesbijką. Tylko tyle różni mnie od tego strasznego LGBTQ, którego niektórzy tak bardzo się boją. Gdyby mężczyzna, którego kocham, był kobietą, musiałabym walczyć o naszą miłość z wrogością społeczeństwa, z nienawiścią kiboli, z przemocą i okrucieństwem ludzi, którzy ruszyli wczoraj do walki z LGBTQ podczas marszu w Białymstoku. Wielu z nich z Bożym imieniem na ustach.
Nie ma nic bardziej niekatolickiego i niechrześcijańskiego niż nienawiść. To powinno być proste.
Kiedyś moi synowie staną przed wyborem partnera życiowego (a może nie, różnie w życiu bywa). Wiecie, co mówi mi serce matki? Boże… Niech nikt nigdy nie rzuca w nich jajkami, kamieniami, racami za to, że kochają. Bez względu na to, kogo wybiorą.
Przesyłam mnóstwo, mnóstwo ciepłych myśli dla uczestników marszu w Białymstoku. Jesteście kroplą, która drąży skałę. Może dziś wydaje się Wam, że nie zmieniliście wiele, ale to właśnie Wy zmieniacie świat.
JAKO DZIECKO BYŁAM HOMOFOBEM.
Nazwanie kogoś jednym z tych obraźliwych określeń mniejszości seksualnych było wówczas największą obelgą. Chciałeś kogoś obrazić = sugerowałeś, że jest homoseksualny. Śmialiśmy się z głupich żartów. Nasz śmiech budziły np. osoby ubrane na czerwono w piątek, bo to niby miało oznaczać, że ktoś jest gejem/lesbijką. Dlaczego na czerwono i dlaczego akurat w piątek? Pojęcia nie mam. Przy mojej miłości do koloru czerwonego, pewnie w niejeden piątek byłam ubrana jak lesbijka.
Jako nastolatka uważałam się już za osobę bardzo otwartą i tolerancyjną dla inności, stawałam w obronie osób homoseksualnych, uważałam, że należy im się szacunek. Miałam jednak wielkie i tłuste ALE do dodania. Szanuję ich, ale… niech się nie afiszują, niech nie oczekują żadnych praw, przywilejów, niech nie próbują się uważać za normalnych.
A potem poznałam A. I M., i N., i M., i P., i K., i P., i G., i A., i G., i K., i F., i S. … I jeszcze wiele, wiele wspaniałych osób. Nie podaję ich imion, bo nie wszyscy są wyoutowani. Niektórych z nich znałam najpierw dość długo jako życzliwych, oddanych ludzi, niepoprawne gaduły, zdolnych muzyków, aktywnych studentów, odważnych artystów, a potem dowiadywałam się o takim drobiazgu jak orientacja seksualna. Nie zmieniała nic w moim spojrzeniu na fascynującego człowieka, którego znałam. Może poza tym, że wiedziałam już, że niektórzy koledzy raczej nie będą mną zainteresowani ;)
Jestem zwykłą kobietą, która kocha z całego serca pewnego mężczyznę. Mam to szczęście, że nikogo ta nasza miłość nie kłuje w oczy, nikt nie chce nam odmawiać prawa do niej. Tworzymy poprawną, akceptowaną rodzinę. Ha! Gdyby mężczyzna, którego kocham, był kobietą – ja byłabym lesbijką. Tylko tyle różni mnie od tego strasznego LGBTQ, którego niektórzy tak bardzo się boją. Gdyby mężczyzna, którego kocham, był kobietą, musiałabym walczyć o naszą miłość z wrogością społeczeństwa, z nienawiścią kiboli, z przemocą i okrucieństwem ludzi, którzy ruszyli wczoraj do walki z LGBTQ podczas marszu w Białymstoku. Wielu z nich z Bożym imieniem na ustach.
Nie ma nic bardziej niekatolickiego i niechrześcijańskiego niż nienawiść. To powinno być proste.
Kiedyś moi synowie staną przed wyborem partnera życiowego (a może nie, różnie w życiu bywa). Wiecie, co mówi mi serce matki? Boże… Niech nikt nigdy nie rzuca w nich jajkami, kamieniami, racami za to, że kochają. Bez względu na to, kogo wybiorą.
Przesyłam mnóstwo, mnóstwo ciepłych myśli dla uczestników marszu w Białymstoku. Jesteście kroplą, która drąży skałę. Może dziś wydaje się Wam, że nie zmieniliście wiele, ale to właśnie Wy zmieniacie świat.
Przypominam, że na fanpage'u jest KONKURS! Klikajcie tutaj: LINK
"Nie ma nic bardziej niekatolickiego i niechrześcijańskiego niż nienawiść. To powinno być proste. " - sama prawda! Niby kochaj bliźniego jak siebie samego ale jak coś nie tak to przemoc - albo fizyczna albo psychiczna. Przykre...
OdpowiedzUsuńJa też nie mogę tego zrozumieć...
UsuńDla mnie przykre jest też to, że ludzie z taką łatwością mówią innym ludziom, żeby wypie***, że zginęli, żeby znikli. Coś strasznego.
OdpowiedzUsuńPo co tracić swoją energię, czas, który można spędzić ze swoją "normalną" rodziną, na to, żeby komuś powiedzieć, że się go nie akceptuje (i to w tak brzydki sposób). Smutne to jest.
Z przerażeniem oglądałam relacje, zdjęcia, filmiki z tego, co się działo i to w moim mieście... Nienawiść jest straszna.
Zawsze mnie to przerażało. Nienawiść jest mi obca, nie mieści mi się w głowie, jak można coś takiego czuć.
UsuńTelewizję też wspominam sentymentalnie. W święta zawsze był film Disneya i z bratem czekaliśmy na tę bajkę z niecierpliwością. Takie to były czasy.
OdpowiedzUsuńO, ja też zawsze czekałam na te bajki :)
Usuń