poniedziałek, 5 lutego 2018

Książka, której nienawidzę: "Niezwykła wędrówka Harolda Fry" Rachel Joyce.


Wczoraj, czyli 4 lutego, był Światowy Dzień Walki z Rakiem. To dobra okazja, żeby napisać parę słów o tej książce. Przeczytałam ją parę lat temu, ale nadal myśl o niej wywołuje we mnie silne negatywne emocje. 

Czytałam w życiu różne słabe, źle napisane książki, choć raczej staram się ich unikać. Książki pełne błędów rzeczowych, autorskich wpadek, napisanych z nieznajomością realiów albo niechlujnym językiem. "Niezwykła wędrówka Harolda Fry" nie jest jedną z nich. Jest dobrze napisana, pod względem literackim co najmniej przyzwoita. A jednak w moim odczuciu jest szkodliwa bardziej niż tuzin Greyów.

O co chodzi? Harold, 65-letni emeryt wiodący spokojne i nudne życie, otrzymuje pewnego dnia list od dawno niewidzianej przyjaciółki. Queenie pisze w nim, że ma raka, jest umierająca i chciałaby się pożegnać. Harold szybko odpowiada na list i idzie do skrzynki pocztowej, by wysłać swoją odpowiedź, ale w drodze, pod wpływem impulsu, decyduje się na coś o wiele bardziej nieoczekiwanego i odważnego. Wyrusza w pieszą wędrówkę do szpitala, w którym leży Queenie. Idzie sam, pieszo na drugi koniec Wielkiej Brytanii. Telefonicznie przekazuje pielęgniarce, że jest w drodze. Prosi Queenie, by zaczekała do niego. Wierzy, że póki on będzie szedł, ona będzie żyła.

Już po samym opisie spodziewałam się krzepiącej historii o wierze, która przenosi góry i ratuje życie, o zwykłym-niezwykłym człowieku, trochę dziwnym, trochę szalonym, a przy tym wspaniałym, jak Forrest Gump. Taka literatura, po którą się sięga, gdy chcecie się wzruszyć, ale tak pozytywnie, gdy chcecie odzyskać wiarę w ludzi i dobre, heroiczne uczynki. Tego się spodziewałam, a Wy spodziewalibyście się czegoś innego?

Okładkę polskiego wydania zdobi dodatkowo krótka recenzja autorstwa Małgorzaty Kożuchowskiej, która już zupełnie utwierdziła mnie w moich oczekiwaniach. "Czuła, piękna i wzruszająca. Ta książka naprawdę może zmienić życie".

"Niezwykła wędrówka... " ma 273 strony. Do strony 235 czytałam krzepiącą, optymistyczną, choć niepozbawioną też trudnych momentów opowieść, jakiej oczekiwałam i wierzyłam - czy naiwnie? - że Haroldowi uda się wszystko: że spotka się z Queenie, a może nawet pomoże jej wrócić do zdrowia, że naprawi relacje ze swoją żoną i dorosłym synem, że cała ta historia zmierza do szczęśliwego zakończenia. A potem była strona 236 i rozdział 27. I zwrot akcji, zaskoczenie, które trochę skojarzyło mi się z filmem "Szósty zmysł". A właściwie - to było dopiero pierwsze z całej serii zaskoczeń. Bo okazuje się, że w tej książce praktycznie wszyscy kłamią. Ludzie okłamują Harolda, Harold okłamuje ludzi, wszyscy okłamują czytelnika.

Przyznaję, że takie zwroty akcji mają swoją wartość literacką i potrafią naprawdę wzbogacić czytaną książkę. Ale nie taką książkę! Nie tę, która miała dawać nadzieję, pokazywać, że wszystko jest możliwe i że nigdy nie jest za późno! 

Na cmentarzysku marzeń i pragnień Harolda, na zgliszczach świata przedstawionego w książce, bohaterowi udaje się jedna rzecz: wyraźnie poprawia się jego relacja z żoną. Tak jakby od początku chodziło tylko o to, tak jakby cała heroiczna wędrówka zmierzała do tego, żeby dwoje nieszczęśliwych starszych ludzi znowu zaczęło się ze sobą dogadywać. To cały happy end, na jaki możemy liczyć.

Ale co jest dla mnie najgorsze i dlaczego uważam tę powieść za szkodliwą? Otóż padają w niej pewne straszne słowa. I to nie jest byle jakie zdanie rzucone przez jakiegoś niedowiarka, któremu Harold udowadnia, że ten się mylił. To zdanie pada pod koniec książki i to właśnie ono jest odpowiedzą, puentą, rozwiązaniem. A brzmi ono: "Gdy dopada kogoś rak, nic nie można zrobić, by go zatrzymać".

Nieprawda! Bzdura! Napisałabym dosadniej, ale nie wypada mi używać brzydkich słów. Wszyscy wiemy, że rak jest straszną chorobą. Prawdopodobnie każdy z nas znał kogoś, kogo ta choroba zabrała. Ale znamy też osoby, które wygrały z rakiem! Słyszymy o nich w mediach, a czasem znamy też takich ludzi osobiście. Ja znam kilkoro. Wiadomo, że już zawsze będą żyć ze świadomością, że choroba może wrócić, muszą stale obserwować swoje ciało i zważać na wszelkie możliwe symptomy. Ale żyją, mają rodziny, spełniają swoje marzenia. To jest możliwe. A wiara w wyzdrowienie naprawdę potrafi czynić cuda.

I wiecie, potrafię sobie wyobrazić, że po przeczytaniu samego opisu na okładce podsunęłabym taką krzepiącą lekturę osobie chorej na raka. Spodziewałabym się, że znajdzie tam słowa otuchy i inspiracji. A zamiast tego przeczytałaby, że już nic nie może zrobić... Kiedy o tym pomyślę, mam ochotę spalić tę książkę w piecu.

Nie polecam. Choć może inaczej czytałoby mi się "Niezwykłą wędrówkę...", gdybym przed rozpoczęciem lektury miała świadomość, że to nie musi się skończyć dobrze. Zostaliście ostrzeżeni.

Mam świadomość, że jestem w mojej opinii raczej odosobniona - książka zbiera praktycznie same entuzjastyczne recenzje. Tym chętniej podejmę dyskusję na jej temat. Proszę Was tylko, nie zbywajcie mnie krótkim "a mnie się podobało". Napiszcie, dlaczego Wam się podobało.

14 komentarzy:

  1. Ojej! Dobrze wiedzieć. Nie sięgnę nigdy po ten tytuł. A szkodliwe zdanie, o którym piszesz jest naprawdę straszne (i nie ma w nim prawdy). I to jest właśnie argument za tym, by nigdy nie ufać samym opisom, a tym bardziej nie podsuwać osobom potrzebującym otuchy, czegoś, czego sami nie przeczytaliśmy i nie zweryfikowaliśmy... Pozdrawiam, Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałam, o tej książce, ale już wiem, że jej nie przeczytam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie czytałam tego i nie zamierzam, ale wiesz....autor mógł pisać tę historię pod wpływem swoich zaprzepaszczonych nadziei; niektórzy mają wiarę jeśli chodzi o raka (patrz książki Reginy Brett, które bym podsuneła osobie chorej) a niektórych w związku z rakiem spotkał inny los.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet miałam o tym wspomnieć, ale jakoś mi umknęło. Doczytałam gdzieś, że autorka pisała tę książkę w czasie, gdy jej ojciec umierał na raka. Może wraz z pogorszeniem się stanu ojca zmieniła się jej koncepcja?

      Usuń
  4. Nie wiem czy można wygrac z rakiem. Można robić wszystko by te walkę wygrac ale czy będzie ona wygrana to zależy tylko od organizmu i jego predyspozycji, nastawienia, reakcji na leczenie. Wydaje mi się ze jesteśmy raczej bezsilni i zdani na lekarzy. A książkę chętnie bym przeczytała mimo takiej recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka ma swoje zalety i spodobała się wielu ludziom, więc może i Tobie się spodoba.

      Usuń
  5. Całkowicie się z Tobą zgadzam! Mój tata ma raka i tydzień temu miał operację. Koszmarna puenta. Nawet jeśli się jest zdrowym to takie słowa zapadają i potem odbijają się echem w głowie gdy walczymy o bliskich, albo.. o siebie. Masakra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki za Twojego tatę! Wierzę, że będzie dobrze :*

      Usuń
  6. A ja bardzo chętnie przeczytałabym tę książkę - bo też uważam, że z rakiem jest bardzo trudno wygrać. Udaje się to tylko nielicznym osobom, przynajmniej w znanych mi historiach. A gdybym sama zachorowała to wolałabym slyszeć nawet najgorszą prawdę, zamiast słodkiego pitu-pitu i fałszywych zapewnień, że "wszystko będzie dobrze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najgorsze w tej książce nie jest to, że jest pesymistyczna, ale to, że udaje optymistyczną. Poczułam się oszukana.
      Ale oczywiście, to rzecz gustu. Wielu osobom spodobała się ta książka, możliwe, że Tobie tez się spodoba :)

      Usuń
  7. To też nie jest dla mnie książka

    OdpowiedzUsuń