czwartek, 24 grudnia 2020

Wigilia jedyna w swoim rodzaju

To był dla mnie zawsze najbardziej magiczny dzień w roku, wyrwany z baśniowej rzeczywistości. W dzieciństwie kojarzył się z prezentami, które niespodziewanie pojawiały się pod choinką, z ozdobami, które przygotowywałyśmy wspólnie z mamą i siostrą, z kolędami, które zawsze lubiłam śpiewać. 

Nasze Wigilie nie różniły się zbytnio od siebie. Zawsze spędzaliśmy je w czwórkę, na stole było mnóstwo pysznego jedzenia, panowała świąteczna atmosfera. Czasami przygotowania wiązały się z pewną nerwowością, co teraz rozumiem lepiej ;) 

Pamiętam bieganie po okolicznych sklepikach i szukanie prezentów dla rodziców i siostry. Przypuszczam, że w tym czasie u nas w domu pojawiło się najwięcej niepotrzebnych drobiazgów, figurek porcelanowych i innych kurzołapów ;) Ale pamiętam też radość, gdy udało mi się kupić pluszowego Kubusia Puchatka dla mamy - podobno o nim marzyła :)

Najmilej wspominam te Święta, kiedy po raz pierwszy poszliśmy na Pasterkę. Spadło wtedy mnóstwo śniegu, park otaczający rynek wyglądał magicznie.

Dość specyficzne były pierwsze Święta, które spędzaliśmy z psem. Prezenty nie mogły leżeć pod choinką, bo zwierzątko się nimi interesowało. Musieliśmy też chronić niektóre ze świątecznych przysmaków. I nie zapomnę tego wielkiego psiego zaskoczenia naszym zachowaniem, kiedy zaczęliśmy się modlić!

Spędzone wspólnie Święta to chyba moje najpiękniejsze wspomnienia z rodzinnego domu. W tym roku, choćbym chciała, nie spędzę ich z moimi rodzicami. Będzie nas czworo przy świątecznym stole - ja, mój mąż i nasi dwaj synkowie. 

(Może koty też przyjdą, wtedy będzie sześcioro :P).

Będzie inaczej niż zwykle. Ale to nie znaczy, że będzie źle. Może trochę bardziej na luzie, niezbyt dokładnie, beztrosko. Ze świadomością, że małe łapki chcą pomagać, a z nimi wszystko robi się nieco wolniej... ale i radośniej. Że pod nogami zawsze plącze się jakaś zabawka, a między kolędami śpiewa się "głowa, ramiona, palce nóg".

Na stole wigilijnym oprócz dwóch rodzajów pierogów, sałatki jarzynowej, "romansu z rybką", barszczu i wegańskich krokietów lądują banany, żeby było więcej potraw. Do kolacji zasiadamy o jakieś półtorej godziny później niż cała Polska, bo raz, że drzemka, a dwa, przygotowania trwają dużo, dużo dłużej niż można byłoby przypuszczać.

I dobrze. Przecież nigdzie nam się nie spieszy.

To nie pierwsza nietypowa Wigilia w moim życiu. Najdziwniejsza była ta dwa lata temu, w szpitalu z malutkim Michałkiem. Bez Roberta, z krótką wizytą męża, z przywiezioną przez niego miniaturową choinką, barszczem w termosie i opłatkiem przełamanym z wzruszoną pielęgniarką.

Życzyliśmy sobie wtedy, żeby ta Wigilia była jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. Teraz też tego sobie życzymy. Za rok mamy nadzieję spędzić Święta w większym gronie. 

Ale i teraz jest dobrze.

6 komentarzy:

  1. U nas na szczęście spędziłam święta z bliskimi. Do mojej mamy pojechaliśmy na drugi dzień świąt. Mimo całej sytuacji, było wspaniałe. Szkodę tylko, że ten czas tak szybko minął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zawsze żałowałam, że święta mijają tak szybko!

      Usuń
  2. Święta, święta i po świętach :(

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, te święta były inne. Oby ostatnie takie 🙂 Wigilia w szpitalu natomiast nie brzmi zbyt kusząco, ale Twój mąż stanął na wysokości zadania ♥️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tamte Święta były specyficzne, ale dzięki odwiedzinom męża miały w sobie też sporo miłości i piękna. I Michałek był wtedy jeszcze taką bezbronną kruszynką :)

      Usuń