To był dla mnie zawsze najbardziej magiczny dzień w roku, wyrwany z baśniowej rzeczywistości. W dzieciństwie kojarzył się z prezentami, które niespodziewanie pojawiały się pod choinką, z ozdobami, które przygotowywałyśmy wspólnie z mamą i siostrą, z kolędami, które zawsze lubiłam śpiewać.
Nasze Wigilie nie różniły się zbytnio od siebie. Zawsze spędzaliśmy je w czwórkę, na stole było mnóstwo pysznego jedzenia, panowała świąteczna atmosfera. Czasami przygotowania wiązały się z pewną nerwowością, co teraz rozumiem lepiej ;)
Pamiętam bieganie po okolicznych sklepikach i szukanie prezentów dla rodziców i siostry. Przypuszczam, że w tym czasie u nas w domu pojawiło się najwięcej niepotrzebnych drobiazgów, figurek porcelanowych i innych kurzołapów ;) Ale pamiętam też radość, gdy udało mi się kupić pluszowego Kubusia Puchatka dla mamy - podobno o nim marzyła :)
Najmilej wspominam te Święta, kiedy po raz pierwszy poszliśmy na Pasterkę. Spadło wtedy mnóstwo śniegu, park otaczający rynek wyglądał magicznie.
Dość specyficzne były pierwsze Święta, które spędzaliśmy z psem. Prezenty nie mogły leżeć pod choinką, bo zwierzątko się nimi interesowało. Musieliśmy też chronić niektóre ze świątecznych przysmaków. I nie zapomnę tego wielkiego psiego zaskoczenia naszym zachowaniem, kiedy zaczęliśmy się modlić!
Spędzone wspólnie Święta to chyba moje najpiękniejsze wspomnienia z rodzinnego domu. W tym roku, choćbym chciała, nie spędzę ich z moimi rodzicami. Będzie nas czworo przy świątecznym stole - ja, mój mąż i nasi dwaj synkowie.
(Może koty też przyjdą, wtedy będzie sześcioro :P).
Będzie inaczej niż zwykle. Ale to nie znaczy, że będzie źle. Może trochę bardziej na luzie, niezbyt dokładnie, beztrosko. Ze świadomością, że małe łapki chcą pomagać, a z nimi wszystko robi się nieco wolniej... ale i radośniej. Że pod nogami zawsze plącze się jakaś zabawka, a między kolędami śpiewa się "głowa, ramiona, palce nóg".
Na stole wigilijnym oprócz dwóch rodzajów pierogów, sałatki jarzynowej, "romansu z rybką", barszczu i wegańskich krokietów lądują banany, żeby było więcej potraw. Do kolacji zasiadamy o jakieś półtorej godziny później niż cała Polska, bo raz, że drzemka, a dwa, przygotowania trwają dużo, dużo dłużej niż można byłoby przypuszczać.
I dobrze. Przecież nigdzie nam się nie spieszy.
To nie pierwsza nietypowa Wigilia w moim życiu. Najdziwniejsza była ta dwa lata temu, w szpitalu z malutkim Michałkiem. Bez Roberta, z krótką wizytą męża, z przywiezioną przez niego miniaturową choinką, barszczem w termosie i opłatkiem przełamanym z wzruszoną pielęgniarką.
Życzyliśmy sobie wtedy, żeby ta Wigilia była jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. Teraz też tego sobie życzymy. Za rok mamy nadzieję spędzić Święta w większym gronie.
Ale i teraz jest dobrze.
U nas na szczęście spędziłam święta z bliskimi. Do mojej mamy pojechaliśmy na drugi dzień świąt. Mimo całej sytuacji, było wspaniałe. Szkodę tylko, że ten czas tak szybko minął.
OdpowiedzUsuńTak, zawsze żałowałam, że święta mijają tak szybko!
UsuńŚwięta, święta i po świętach :(
OdpowiedzUsuńCóż, to prawda ;)
UsuńO tak, te święta były inne. Oby ostatnie takie 🙂 Wigilia w szpitalu natomiast nie brzmi zbyt kusząco, ale Twój mąż stanął na wysokości zadania ♥️
OdpowiedzUsuńTak, tamte Święta były specyficzne, ale dzięki odwiedzinom męża miały w sobie też sporo miłości i piękna. I Michałek był wtedy jeszcze taką bezbronną kruszynką :)
Usuń