Katarzyna Wierzbicka, której twórczość śledzę od dawna (na blogu znajdziecie recenzje jej wcześniejszych książek!), jest pisarką niezwykle wszechstronną. Z pewnością wielu z Was wie, że ta autorka wydaje z powodzeniem zarówno mroczne powieści fantasy dla dorosłych czytelników, jak i ciepłe, kolorowe i pełne pozytywnych wartości książki dla dzieci. Nie wiem jednak, czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak bardzo różnorodna jest jej twórczość właśnie dla tych najmłodszych czytelników. Począwszy od nieco przewrotnej bajki „O królewiczu, który się odważył”, poprzez niezwykle baśniowego i pouczającego „Elfa do zadań specjalnych”, przeznaczonego dla dzieci w wieku szkolnym, które są w stanie skupić się na dłuższej historii, barwne i przemiłe „Duże troski małych zwierzątek” idealne do wspólnego czytania przed zaśnięciem, aż po „Nikt nie widzi Słoni”, bardzo ambitną opowieść o tolerancji. Każda z tych pozycji jest inna, pisana z myślą o trochę innej grupie wiekowej.
Jak wpisuje się w ten dorobek seria o Maciusiu i Leonie? To książeczki dla maluchów w wieku przedszkolnym. Mój trzyletni Michaś, dla którego nawet „Duże troski…” są miejscami jeszcze zbyt trudne, od razu polubił tytułową parę kolorowych smoków. Robert odnalazł w przygodach opisanych na kartach książeczek sporo podobieństw do jego własnych doświadczeń z życia starszego brata. Obaj stwierdzili jednogłośnie, że starszy ze smoków – fioletowy Leon – to Robert, a młodszy – zielony Maciuś – to Michał. Od tej pory, gdy czytamy razem książeczki o przygodach dwóch małych smoczych braci, używamy tych zmienionych imion :)
Tu zaznaczę przy okazji, że pewien drobny zabieg graficzny pomaga szybko zapamiętać, który ze smoków to Maciuś, a który Leon – ich imiona są za każdym razem napisane odpowiadającymi im kolorami. Maciuś na zielono, a Leon na fioletowo.
Kolorystyka serii jest zresztą bardzo spójna, a ilustracje wykonane przez Paulinę Kmak wprost idealne dla najmłodszego odbiorcy. Smoki z dziecięcymi buźkami i wielkimi oczkami budzą sympatię i w żaden sposób nie wydają się groźne, rysunki są czytelne i dobrze oddają treść opowiadań. Podoba mi się też wygodny format książeczek oraz duże, tekturowe strony, których małe rączki tak łatwo nie pozaginają.
Podobnie jak „Duże troski małych zwierzątek”, opowiadania o Maciusiu i Leonie ukazują codzienne problemy doskonale znajome nam, rodzicom, i naszym dzieciom. Przyznam, że te smocze przygody stały mi się, i chyba chłopcom też, jeszcze bliższe – może dlatego, że zamiast leśnych dziupli i norek mamy tutaj zwykły dom, sklep, plac zabaw? Ale przede wszystkim chyba dlatego, że te dwa małe smocze łobuziaki wydają się być w podobnym wieku do moich synków i dynamika relacji między nimi też jest bardzo podobna. Jako mama z chęcią korzystam z tych książeczek nie tylko jako umilaczy czasu spędzonego z dziećmi, ale też widzę tam konkretne wskazówki dla siebie, co zrobić w kryzysowej sytuacji. Smocza mama jest bowiem równie opanowana i mądra jak Flop, opiekun króliczka Binga! Potrafi wysłuchać, gdy mały smok tego potrzebuje. Potrafi nazwać emocje i nie karać za sam fakt, że dziecko odczuwa złość. Potrafi też powstrzymać się od ingerowania, gdy nie jest ono potrzebne.
Czy polecam serię o Maciusiu i Leonie? Oczywiście, że tak! Szczególnie jeśli macie dzieci w wieku przedszkolnym. Książeczki są napisane prostym, zrozumiałym językiem, dotyczą sytuacji, które znacie z Waszej codzienności, mogą nie tylko bawić, ale też i podpowiedzieć, jak sobie z tymi codziennymi przygodami poradzić.
Z niecierpliwością czekamy – ja, smocza mama, starszy smoczek i młodszy smoczek – na kolejne książeczki z serii!
Jaka fajna. Myślę, że moim dzieciakom by się spodobała
OdpowiedzUsuńMoi chłopcy ją uwielbiają :)
UsuńUrocze książeczki. Kupiłam je dla dziecka pod choinkę. Mam nadzieję, że prezent będzie trafiony.
OdpowiedzUsuńU nas się sprawdziły :)
Usuń