środa, 12 czerwca 2019

Wystawianie ocen - czy to może wyglądać inaczej?


Teraz, kiedy siadam do pisania tego tekstu, nie mam jeszcze zielonego pojęcia, jak on będzie wyglądać. Wy widzicie już gotową wersję, tymczasem przede mną jest biała, pusta strona. I milion moich myśli: w którą stronę pójdzie ten tekst? O czym odważę się napisać? Czy kogoś nie zranię tymi słowami?

Mamy prawie połowę czerwca. Oceny prawdopodobnie już wystawione, ale może jeszcze gdzieniegdzie trwają ostatnie zaliczenia, rozpaczliwe próby poprawienia końcoworocznego rezultatu. Czas, kiedy dzieci wielu spośród Was biegają od nauczyciela do nauczyciela i pytają: co mogę zrobić na piątkę, co mogę zrobić na szóstkę?...
Proszę pani, brakuje mi jednego punktu do świadectwa z paskiem...

Dobrze pamiętam to bieganie 


Nauczyciele reagowali różnie: od irytacji poprzez głębokie zafrasowanie aż po rozbawienie. Zazwyczaj się zgadzali. Trzeba było opanować dodatkowy materiał, przygotować dodatkową pracę, czasem to była kwestia wzięcia udziału w jakimś konkursie czy wydarzeniu. Prawie zawsze się udawało.

Przy czym ja nie biegałam za nauczycielami dlatego, że brakowało mi jednego punktu do paska. Dla mnie 4,75 to jeszcze nie był wynik na miarę moich ambicji. 

Bałam się złych ocen tak, jak dzisiaj bałabym się... nie wiem, czego. Aresztowania? Ciężkiej choroby? Skalpela? Pamiętam, kiedy dostałam pierwszą trójkę. To była ocena za nieładny charakter pisma. Pamiętam, kiedy dostałam pierwszą jedynkę, była za brak zadania. Pierwszą jedynkę za brak wiedzy dostałam dopiero w liceum. Nie przeszkodziła mi w zdobyciu piątki na koniec roku. Pamiętam i te złe oceny, których nie dostałam, bo wzięłam nauczycieli na litość. To nie było z mojej strony wyrachowane działanie. To był autentyczny strach.

Wiecie, kiedy po raz ostatni zostałam zapytana o ocenę, jaką otrzymałam? To było pod koniec 2010 roku, kiedy po studiach starałam się o moją pierwszą pracę. Prawdopodobnie pytanie i tak padło tylko dlatego, że mój pierwszy pracodawca był profesorem AGH.


Dziesięć świadectw z czerwonym paskiem (nie pamiętam, czy w pierwszej klasie było coś takiego jak pasek) od wielu lat nie ma w moim życiu żadnego znaczenia. Za to do moich nagród książkowych czasem jeszcze zaglądam :)

Dziś czuję się trochę oszukana przez życie. Nigdy nie spełniłam niczyich oczekiwań. Rodzice uważali, że za mało się uczę jak na moje możliwości. Rówieśnicy nie znosili faktu, że mam lepsze oceny od nich, a i tak nie jestem zadowolona. Nauczyciele uważali, że nie zasługuję na moje piątki, bo moje zachowanie jest dalekie od wzorowego. Promotorzy na studiach oczekiwali, że będę wiedziała, jaki temat pracy magisterskiej wybrać, skoro mogę pisać o czymś, co mnie interesuje. Kolejni pracodawcy oczekiwali, że będę pewna siebie, kreatywna, spontaniczna i będę myśleć outside the box, a ja tylko chciałam zasłużyć na kolejną piątkę lub szóstkę. Chyba wszyscy liczyli na to, że mimo bycia tak wkurzającą jednostką, w końcu zostanę kimś wyjątkowym i będzie ze mnie przynajmniej tyle pożytku, że będzie można się pochwalić, że się mnie znało. Nie zostałam nikim wyjątkowym.

Swoje własne oczekiwania też dopiero zaczęłam spełniać. Nawet dzisiaj boję się, że znów zawiodę, znów kogoś rozczaruję.


Coraz częściej słyszę o pomyśle, by zrezygnować w ogóle z ocen w szkole 


To by była dopiero rewolucja! Mam wrażenie, że wszyscy się jej trochę boją. W końcu od lat jesteśmy przyzwyczajeni do systemu ocen. To zawsze tak działało, i choć może ma wady, to jednak wszyscy ukończyliśmy te szkoły z lepszymi lub gorszymi ocenami na świadectwie. To jest coś, co znamy i na co jesteśmy gotowi. Nie jesteśmy gotowi na to, że oceny nagle znikną. 

Ja myślę, że to byłaby świetna zmiana. Oczywiście, nie da się jej wprowadzić z dnia na dzień, ale stopniowo, z rozwagą.
System oceniania w szkole to tak naprawdę to samo, co system kar i nagród. Wiem, piszę oczywistości :) Ale skoro przyznajemy coraz częściej, że można wychować dziecko bez kar, dlaczego nie widzimy szans na szkołę bez jedynek? Jesteśmy przekonani, że uczeń bez bata nad głową się nie nauczy?

Pamiętam, że z niektórych przedmiotów w szkole dość łatwo było dostać piątkę. Trochę to może odbierało tej ocenie prestiż, ale nie sprawiało wcale, że wszyscy przestawali się przykładać. Jeśli nauczyciel potrafił zainteresować uczniów swoją lekcją, nie musiał ich straszyć jedynkami. Jeśli uczeń zaciekawił się danym tematem, nie musiał na każdej lekcji dostawać piątki.
Pamiętam, że kiedyś podeszłam do mojej polonistki i pokazałam jej zadanie domowe - choć stopnie były już wystawione i to zadanie nie miało wpływu na moją ocenę. Pokazałam je nauczycielce, bo byłam zadowolona z tego, co napisałam i chciałam się tym z nią podzielić.

Chciałabym, żeby to zawsze tak działało.

Co zmieniłaby szkoła bez ocen?

  • Uczniowie przestaliby czuć, że muszą być równie dobrzy z wszystkiego. Może łatwiej byłoby im wówczas odkryć, co naprawdę ich interesuje.
  • Uczniowie przestaliby się ścigać o lepsze oceny, szufladkować się wzajemnie na podstawie tego, jakie wyniki osiągają w nauce (tak, to brzmi jak utopia).
  • Uczniowie uczyliby się po to, by zdobyć wiedzę, nie po to, by zdobyć piątkę.
  • Nauczyciele mieliby dużo więcej spokoju.
  • Skończyłyby się czerwcowe pielgrzymki "po lepszą ocenę".
  • Skończyłyby się histerie, bo ktoś dostał jedynkę.
  • Może nawet skończyłoby się ściąganie na sprawdzianach? W końcu nikt nie musiałby tego robić w obawie przed jedynką.
To wszystko brzmi tak, że aż ciężko zachować mi względnie poważny ton. Dla osoby z mojego rocznika, z mojego pokolenia, to brzmi po prostu nierealnie. Zwłaszcza dla mnie, po tym wszystkim, co Wam - w dużym skrócie - opisałam. Ale w zasadzie... nie wiem, czemu to musi być nierealne. 

Za parę lat mój syn będzie chodził do szkoły. Bardzo prawdopodobne, że któregoś dnia wróci do domu i powie: mamo, dostałem czwórkę. Chciałabym wierzyć, że nie zadam wtedy tego strasznego pytania: a czemu nie piątkę? - ale wiem, że mogę tego nie uniknąć. Bo będę chciała dobrze, bo będę chciała mu pomóc, bo będzie mi zależało, żeby opanował cały materiał. Mam nadzieję, że będę umiała mu przekazać, że tu wcale nie chodzi o oceny.

A może ocen już wtedy nie będzie? ;)

Zapraszam do dyskusji!

24 komentarze:

  1. Polecam szkołę Montessori :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę poczytać więcej na ten temat :)

      Usuń
    2. No niezłe wyniki tylko tyle powiem. Uwielbiam czytać takie osobiste wpisy. Pozdrawiam. Nauka otwiera drzwi.

      Usuń
    3. Niezłe, fakt :) Ale tak jak pisałam, nie chodzi tu o przechwałki. Choć może tyle właśnie te oceny są warte po latach? Że można się nimi pochwalić na blogu? :)

      Usuń
  2. Gratulacje za ambicje, ja niestety nie miałam ochoty się uczyć i nie bałam się złych ocen, można by powiedzieć, że spływały po mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję 😉 Ale nie pisałam tego, by się chwalić, jaka byłam super. Pamiętam sporo naprawdę żenujących sytuacji wynikających z tego, że bałam się dostać gorszą ocenę.

      Usuń
  3. też pamiętam jak latałam, ciekawie by było jakby szkoła była bez ocen ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja nie latałam. To znaczy - nie obsesyjnie. Nie zależało mi na pasku - ten miałam jeden, jedyny raz w życiu. Jeśli coś mi się "wahało" i miałam szansę na wyższą ocenę, to jasne, starałam się o nią, ale w innych przypadkach dawałam sobie spokój. Po co? Dla kogo?

    Szkoła bez ocen byłaby dobrą szkoła, naprawdę. Mam nadzieję, że się w Polsce tego doczekamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Po co, dla kogo"? Sama nie wiem, czy bardziej dla siebie, czy dla rodziców. Pewnie w którymś momencie nie oczekiwali już ode mnie aż tylu piątek i szóstek, ale ja już miałam wbite do głowy, że muszę o nie walczyć.

      Usuń
  5. Mi zawsze zależało na ocenach z przedmiotów, które były dla mnie ważne, z nich miałam piątki lub szóstki. Z pozostałych tróje i tak moje świadectwo było dokładnym odwzorowaniem moich zainteresowań.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoła jako system edukacji powinna być przewartościowana 😉

    OdpowiedzUsuń
  7. Uważam, że system kar i nagród (czyt. ocen) w szkole, już dawno powinien być zniesiony. Wiadomym i dawno udowodnionym jest bowiem to, że nie działa i nie spełnia to oczekiwań, tak jak zakładano. Uczeń nie zgłębia wiedzy z ciekawości i zainteresowań, a ze strachu przed nauczycielem, rodzicem, kolegami. Każdy chce bowiem być choć "dobry", żeby nikt nie uważał go za gorszego. Nie sądzę jednak, że to dobry system, Przecież logicznym jest to, że osobowości i zainteresowania są różne, jeden więc będzie orłem z polskiego, czy historii, inny z przedmiotów ścisłych i nie potrzeba do tego ocen, a jedynie motywacji i wsparcia zainteresowań, czy pomocy w opanowaniu choćby podstaw tego, co nie jest dla danej osoby ciekawe, ale może być pomocne w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz! Dokładnie tak myślę. Można motywować w inny sposób niż nagrody i kary.

      Usuń
  8. Ciekawe podejście. Tylko co z dostaniem się na studia? Decydowałyby tylko punkty z egzaminu wstępnego? Czy jakie widzisz rozwiązanie?
    Ja sobie tak czytałam, czytałam iw sumie kwiałam głową, aż doszłam do momentu "wychowanie bez kar". I tu mi coś zgrzytnęło. Bo ja jestem staroświecka pod tym względem. Owszem, stosuję kary. Nie jako katowanie nahajem po białych plechach, bardziej jako brak nagrody. Ale mam kilkoro dzieci, i czemu to, które danego dnia w ogóle się nie stara, łamie domowe zasady, tłucze swoje rodzeństwo, ma dostać dokładnie taki sam deser czy mieć prawo do oglądania bajki jak to, co się starało? Jak dla mnie to wywołałoby poczucie niesprawiedliwości. I tak sobie myślę o systemie szkolnym. Co mogłoby zastąpić oceny, aby jednak dzieci, które się starają, przykładają i wkładają serce w naukę poczuły się odpowiednio docenione? Rozumiesz, jak na przykładzie, gdzie dostały zadanie zrobić obrazek. No i jedno się stara, używa różnych kredek, farbek, spędza nad pracą godzinę, a drugiemu się nie chce, postawi jedną kreskę i leci oddać na biurko. Mają oboje zostać pochwaleni? Jak jednak docenić bardziej włożony trud tego pierwszego? Bo jak oboje zostaną równo poklepani po główce, to czy to nie jest trochę demotywujące? Nie wiem, tak tylko pytam, bo mam mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak teraz jest z dostaniem się na studia? U mnie decydowały wyniki matury.
      Co do kar - ja ich nie stosuję... JESZCZE. Bo moje dzieci są jeszcze w takim wieku, że nie zdarzyło im się na karę zasłużyć. Bardzo przemawia do mnie koncepcja wychowania bez kar w ogóle, ale już niejedna koncepcja, która do mnie przemawiała, poległa w zderzeniu z rzeczywistością ;)
      Myślę, że to my, dorośli, jesteśmy przywiązani do tego, że dziecko musi dostać nagrodę. Nieraz wystarczającą nagrodą jest po prostu zdobycie nowej umiejętności :)

      Usuń
  9. Wierzę, że ten system upadnie, bo jest po prostu marny. Jestem zdania, że nie wszyscy muszą mieć tak szeroką wiedzę ogólną, dopóki potrafią czytać, pisać i liczyć. Powinno postawić się na rozwój zainteresowań! Nie każdy pracuje w tym samym zawodzie, a przecież łatwiej by było, gdyby kształcić ludzi w konkretnym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że do ludzi zaczęło docierać że oceny mierzą niekoniecznie to, co miały mierzyć, a czerwony pasek nie gwarantuje sukcesu w życiu. Może takie historie jak moja są potrzebne.

      Usuń
  10. W idealnej szkole oceny są sprawiedliwe i motywują do pracy zarówno dzieci jak i nauczycieli. W praktyce to zazwyczaj liczenie średniej, punktacja i pretensje. Szkoła jeszcze przed nami, ale temat mam w głowie cały czas. Dlatego chętnie czytam takie wpisy i opinie.

    OdpowiedzUsuń
  11. ocena 7 - bardzo celujący i bardzo wzorowe

    OdpowiedzUsuń