poniedziałek, 9 października 2017

Matka Roku.


Zdarza mi się ostatnio reagować z opóźnieniem na różne zjawiska. Na przykład, na zjawisko zwane jesienią zareagowałam chyba za późno i dlatego teraz mam potężny katar. Na zdjęcia i cytaty krążące po internetach również reaguję o wiele później niż inni. Myślę jednak, że dopóki będę znajdować w Internecie słynne zdjęcie przedstawiające młodą matkę na lotnisku, dopóki moje koleżanki po fachu będą czuły potrzebę tłumaczenia, czemu nie są idealnymi matkami - mój dzisiejszy tekst będzie aktualny.

Opowiem Wam o chwili, kiedy to ja zostałam matką z lotniska. 

To nie było lotnisko co prawda, ale parking pod Wawelem, tuż obok alejka spacerowa, ścieżka rowerowa, trawa i drzewa. Ciepły dzień, marzec albo kwiecień - nie pamiętam dokładnie. To był jeden z naszych pierwszych spacerów z wózkiem po Krakowie. Nie mieliśmy jeszcze wprawy w rozkładaniu wózka, który jest dość duży i musi być przewożony z odkręconymi kołami, bo inaczej nie mieści się w bagażniku. Staliśmy więc na parkingu, ja trzymałam dziecko w nosidełku-materiałowej wkładce do wózka, mąż przykręcał koła. Nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale zdaje się, że w pewnym momencie mąż stwierdził, że musi nieco przeparkować auto, bo za bardzo wystaje. Ja musiałam przenieść wózek i koła w nieco inne miejsce i musiałam zrobić to szybko, bez ociągania. A jako że nie miałam tylu rąk, by jednocześnie przenosić wózek i trzymać nosidełko, położyłam na chwilę nosidełko na trawie.

Tak, położyłam nosidełko z moim kilkumiesięcznym dzieckiem na trawie. Tak, moje kilkumiesięczne dziecko leżało na ziemi.
Nie, nie powinno było tam leżeć.

Nie zamierzam wdawać się w polemiki, że przecież leżało w nosidełku, a nie bezpośrednio na ziemi. To nie był dobry pomysł i tyle. Leżało tam jednak bardzo krótko, dosłownie kilka sekund. Tyle, ile potrzebowałam, żeby szybkim ruchem przenieść wózek i koła.

I dokładnie tyle, ile potrzebowała przejeżdżająca obok rowerzystka, która zobaczyła całą sytuację i zawołała do swojego partnera: "Zobacz, małe dziecko leży na ziemi!".

Może źle odebrałam ten komentarz, może to było po prostu takie spostrzeżenie. Wyczułam jednak dezaprobatę. Zobacz, co za matka, kładzie małe dziecko na ziemi! Tu ludzie chodzą, tu pieski siusiają, a ona kładzie tu niemowlaka!

Gdyby rowerzystka zdążyła zrobić zdjęcie i zdecydowała się je upublicznić, byłabym prawdopodobnie teraz kolejną negatywną bohaterką w Internecie. Czytałabym o sobie, że pewnie nie kocham tego dziecka i mam je tylko dlatego, że chciałam mieć 500+. Byłabym oceniana na wszystkie strony, obcy ludzie wypowiadaliby się na temat mojego zdrowia psychicznego, wykształcenia, wartości życiowych i w ogóle wszystkiego. Przesadzam? Nie, obserwuję.

Każda z nas ma swoje złe momenty, swoje chwile, w których jest złą matką. Każda z nas czasem gapi się w telefon, nawet nie po to, żeby do kogoś zadzwonić, ale żeby na chwilę odpocząć. Każda z nas podejmuje różne decyzje, mniej lub bardziej przemyślane, czasem mądre, czasem niekoniecznie. Czasem po fakcie puknie się w głowę i postanowi: więcej tak nie zrobię, czasem wzruszy ramionami i przyzna: OK, to nie było najlepsze rozwiązanie, ale w tamtej chwili naprawdę nie miałam innego pomysłu.

My, blogerki piszące o macierzyństwie, piszemy nieraz o naszych słabościach, błędach, gorszych dniach. Nie dlatego, że nie mamy dobrych dni, idealnych dni! Ja mam ich całkiem sporo. Takich dni, kiedy wszystko się udaje, dziecko jest pogodne i spokojne, obiad pyszny, wszyscy zadowoleni. Tylko po co o tym pisać? Komu przyniesie to pożytek? Jaką realną korzyść odniesie młoda mama czytająca mojego bloga, kiedy zacznę się przechwalać, jak wcześnie moje dziecko nauczyło się siadać i raczkować, jak uwielbia kąpiele, jak pięknie zjada wszystko, co mu podam, jak wspaniale udaje mi się łączyć opiekę nad nim z pracą i realizowaniem moich pasji? Czy jak zacznę o tym ciągle pisać, ktoś się czegoś z moich tekstów nauczy? Czy komuś w ten sposób pomogę?

Zanim jeszcze zaczęłam prowadzić swój blog, trafiłam na ciekawe artykuły o charakterze poradnikowym, pisane przez jedną z bardziej znanych blogerek. Zastanowiło mnie wówczas, że niemal każdy z jej tekstów zaczynał się od wprowadzenia w stylu: "zobaczcie, dlaczego lekarka zwróciła mi uwagę", "zobaczcie, jaki błąd nieświadomie popełniałam". Dziewczyna bez cienia zakłopotania pisała o swoich błędach, rezygnując z pozy idealnej matki, a wszystko po to, żeby ktoś inny mógł się na jej błędach czegoś nauczyć.

Ocenianie innych po pozorach jest równie łatwe, co daremne. Nigdy nie widzisz pełnego obrazu. Matka, której zachowanie w publicznym miejscu zszokowało Cię, może być na co dzień wspaniałą, mądrą matką, która akurat miała bardzo zły dzień. Matka, która zrobiła coś niemądrego, mogła być zmęczona i przez to roztargniona. Naprawdę, nigdy nie wiesz, kim jest osoba, którą widzisz tylko przez chwilę.

A jeśli chodzi o matkę z lotniska... Człowiek, który zrobił jej zdjęcie, opatrzył je komentarzem - cytatem z Einsteina: "Boję się dnia, w którym technologia zakłóci interakcje międzyludzkie. Wtedy świat zyska pokolenie idiotów". Cóż - zamiast podejść do kobiety i zwrócić jej uwagę, skoro uznał, że źle postąpiła, wolał użyć technologii, by zrobić zdjęcie i umieścić je w Internecie. Czy to nie hipokryzja?

6 komentarzy:

  1. Ja myślę, że raz: matki chcą być jak najlepsze dla swoich dzieci i jeśli ktoś faktycznie tylko zauważy coś i nazwie (nie twierdze, że tak było w tym przypadku :) ) to bierzemy to bezpośrednio do siebie, że coś zrobiłyśmy nie tak. Po drugie, tak jak napisałaś, ktoś może być cały czas rewelacyjny w czymkolwiek, ale raz jeden się pomyli, zrobić coś "głupiego" i akurat ktoś to zobaczy.. i oceni, że pewnie tak jest cały czas ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też myślę, że kochająca matka stara się robić wszystko jak najlepiej. I dobrze, że tak jest :) I owszem, spostrzeżenia innych ludzi potrafimy brać mocno do siebie. Ja staram się podchodzić z pokorą do wszelkich rad i uwag, bo wiem, że osoba je wypowiadająca ma na względzie dobro mojego dziecka. I to jest dla mnie ważniejsze niż moje świetne samopoczucie idealnej matki :)

      I właściwie myślę sobie teraz - a na pewno to w moim tekście nie wybrzmiało - że jeśli ta kobieta na rowerze faktycznie uważała, że mojemu dziecku dzieje się choćby niewielka krzywda, to jej reakcja była bardzo w porządku. Zrobiła tyle, ile mogła w tej sytuacji, a nie robiła przy tym jakiegoś wielkiego halo.

      Usuń
  2. Nie widzę w tym żadnej sensacji, ta kobieta chyba z choinki się urwała i dziecka leżącego na ziemi nie widziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No - gdyby dziecko leżało tam długo, nie byłoby zbyt ciekawie. Niedaleko parkowały auta, ludzie spacerowali z psami.

      Usuń
  3. Matka roku?? Kochana! Zaglądnij do mnie, jako matka trójki dzieci popełniam błąd na błędzie i jeszcze się z tego śmieję bo brak dystansu może nas zabić! ;-) Dzieciaczkowi nic się nie stało a wszystkie te IDEALNE matki niech sobie gdzieś wsadzą swoje komentarze- nie wierzę im ani odrobinę. Każda z nas czasem sikała z dzieckiem na kolanach w publicznej toalecie (tak wiem bakterie i syfy ale co? mam zostawić dziecko przed drzwiami toalety w hipermarkecie czy się malowniczo posikać?) także luz i uśmiech :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam u Ciebie, najnowszy tekst mnie rozśmieszył prawie do łez :D Choć domyślam się, że w tamtej sytuacji nie było Ci do śmiechu.
      Bakterie i syfy są wszędzie, a dziecko też musi nauczyć się funkcjonować w ich otoczeniu ;)

      Usuń