środa, 12 kwietnia 2017

O wypełnionych ramionach.


Ładnych kilka lat temu postanowiłam sobie, że jeśli kiedyś będę miała dziecko, odniosę się do tego cytatu. Pora dotrzymać słowa. 
Oto cytat: 

 „…ona zaś zamknęła drzwi, przytuliła do siebie śpiącą córeczkę i przez chwilę tak stała bez ruchu. Ciepło małego ciałka ogarniało ją całą, poczynając od serca. Nareszcie, po tylu bezsensownych latach, to puste miejsce w jej ramionach się wypełniło. 
Czy to być może, że całe dotychczasowe życie stanowiło zaledwie uwerturę do tej właśnie chwili?” 

 Małgorzata Musierowicz, „Czarna polewka” 

Fragment ten stanowi opis przeżyć wewnętrznych jednej z postaci. Nie jest to kobieta po czterdziestce, która przez lata bezskutecznie starała się o dziecko, ale dwudziestodwuletnia dziewczyna, do niedawna studentka, która zaszła w nieplanowaną ciążę. Nic więc dziwnego, że fragment wzbudził kontrowersje u wielu osób, z którymi rozmawiałam na temat tej książki. Jakie bezsensowne lata? Jakie puste miejsce w ramionach? Jaki przekaz wynika z tego dla czytelniczek - że życie ma sens tylko wtedy, gdy jest się matką?

Spotkałam się też z opiniami, że nie należy powyższych słów interpretować dosłownie, że to taka metafora obrazująca trudne do nazwania uczucia, jakich doświadcza młoda matka, tuląc swoje malutkie dziecko. Postanowiłam poszukać u siebie tych uczuć. Powiem Wam, co mi wyszło.

Puste miejsce w ramionach?


Przede wszystkim - w moich ramionach nigdy nie było pustego miejsca. Od lat jest tam miejsce dla ukochanego mężczyzny. A nawet kiedy byłam samotna (dawno to było!), istniało w moim życiu wiele osób, które potrafiły zapełnić pustkę - przyjaciele, rodzina, znajomi... Zresztą nie tylko ludzie sprawiali, że nie odczuwałam pustki czy braku sensu. Pomagały w tym także moje zainteresowania, pasje, marzenia. Może trudno je porównać do szczęścia z powodu posiadania dziecka, ale stanowiły jednak znaczącą treść mojego życia i nadawały mu smaku. Nadal tak jest.

Jeśli doświadczyłam czegoś na kształt pustki w ramionach, to zdarzyło się to pod koniec ciąży, kiedy byłam już po terminie i z niecierpliwością, a jednocześnie pełna obaw oczekiwałam na poród. Przez dwa tygodnie dzień w dzień odpowiadałam sobie (i nie tylko sobie...) na pytanie: czy to już?
(Uwaga, rady darmo dają! Nie pytajcie ciężarówki po terminie, czy już urodziła. Dowiecie się, kiedy urodzi).

Było mi wtedy już bardzo ciężko, ważyłam koło dwudziestu kilo więcej niż normalnie, więc moje stawy musiały dźwigać ciężar, do którego nie były przyzwyczajone. Źle spałam. Powtarzałam sobie wielokrotnie, że chcę już trzymać to dziecko w ramionach, nie chcę już dłużej nosić go w brzuchu. Kiedy to wreszcie nastąpiło, odczułam dużą ulgę. Pisałam o tym już raz - bez brzucha jest po prostu lżej.

Bezsensowne lata?


Muszę zaznaczyć, że jestem w zupełnie innej sytuacji niż książkowa Róża. Mam trzydzieści lat, od paru lat jestem mężatką i jak już pisałam, starałam się o dziecko dość długo. Moje "nareszcie" jest zupełnie inne niż "nareszcie" wypowiadane w myślach przez Różę. Jeśli miałabym nazwać jakieś lata bezsensownymi, byłyby to dwa lata przed pojawieniem się Roberta. O jakich latach myśli Róża?

Jeśli miałabym nazwać jakieś lata bezsensownymi... Nie robię jednak tego. Choć 2014 rok był dla mnie jednym z trudniejszych, jeśli nie najtrudniejszym w życiu, miał jednak swoje dobre chwile i daleka jestem od tego, by całkowicie go przekreślać. Na pewno był to rok pełen miłości, wzajemnego wsparcia i pełnej zaufania relacji między mną i moim mężem. Chociażby z tego powodu nie mogłabym nazwać tego czasu straconym czy bezsensownym.

Jedno mnie łączy z książkową Różą: w żadnej życiowej roli nie odnalazłam się równie dobrze, jak w roli matki. Żadne zajęcie nie dawało mi tyle satysfakcji. Długo by opowiadać o różnych rzeczach, które robiłam na przestrzeni tych trzydziestu lat, ale nigdy jeszcze nie czułam się tak silna, spełniona i zadowolona z życia jak teraz.

Trudne do nazwania uczucie?


Poczucie niezwykłości tego, co się zdarzyło, towarzyszy mi właściwie od samego porodu. Pamiętam, kiedy usłyszałam pierwszy krzyk mojego dziecka. Leżałam jeszcze na stole operacyjnym. Pomyślałam wówczas, jakie to niesamowite, że ta istotka, która przez dziewięć i pół miesiąca rosła w moim ciele i dotąd tylko mocnymi kopniakami dawała znać o swojej żywotności, nagle stała się bytem na tyle odrębnym, że może krzyczeć. To niby tak normalne, tak naturalne, a jednak niezwykłe. 

Niby znam biologię, niby wiem, skąd się biorą dzieci, ale dopiero kiedy sama zostałam mamą zobaczyłam, jakie to niesamowite, że to konkretne dziecko się wzięło, że powstało w moim ciele i jest takie doskonałe. To dla mnie czysta magia. Im starszy jest Robert, tym częściej łapię się na zadziwieniu, że on tu jest, że ja go mam. Mam dziecko. Sama jeszcze tak bardzo czuję się dzieckiem, czuję się nastolatką, czuję się nieraz zbyt dziwna i nietypowa, żeby żyć takim zwykłym, codziennym, typowym szczęściem. A jednak. Mam dziecko. 

Czy Ty, przyszła mamo, doświadczysz tych samych uczuć? Naprawdę trudno mi powiedzieć. Wydaje mi się, że to jest uczucie bardzo moje, bardzo indywidualne, typowe dla mnie. Pamiętam, że dość długo po ślubie patrzyłam na tego długowłosego przystojniaka z obrączką na palcu i łapałam się na myśli: o rany, to jest mój mąż! Ja mam męża! Wzięliśmy ślub! Niby wiem, niby byłam przy tym, wszystko pamiętam, ale jednak pojawia się to zadziwienie. Teraz mam tak samo.

No dobra, ale jak to się ma do Róży?


Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, ewentualna ciąża wydawała mi się katastrofą. Niektórzy z Was wiedzą, czemu tak uważałam, pozostali... może się kiedyś dowiedzą ;) Jestem tak bardzo niepodobna do tej akurat postaci literackiej, że trudno mi się wczuć w jej sytuację. Wierzę, że istnieją osoby, dla których sensem życia od zawsze było stanie się matką, stanie się rodzicem. Wydaje mi się, że znam takie osoby. W moim przypadku dojrzewanie do macierzyństwa trwało dłużej.

Chciałam jednak przekazać z największą mocą, na jaką mnie stać: życie ma sens i bez dziecka. Nie można sprowadzać sensu życia do tego jedynego aspektu. Nie wiem, czy taka była intencja autorki piszącej te słowa, ale nie chciałabym, by do kogokolwiek z czytających mnie osób trafiał taki przekaz. Jeśli długo starasz się o dziecko, jak to było w moim przypadku, niech to staranie nie odbiera Ci sensu, niech nie odbiera Ci radości ze zwykłych chwil, z bliskości Twojego partnera, z pasji i zainteresowań, w których możesz się realizować. Życie jest zbyt krótkie, by nie dostrzegać w nim sensu. Nie przeżyjesz drugi raz tych lat, których nie doceniasz. Doceń je zatem.

Źródło: Małgorzata Musierowicz "Czarna polewka"

5 komentarzy:

  1. Piękne wspomnienia. Miło poczytać o tak świadomym macierzyństwie i relacji z mężem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne słowa! Dziękuję Ci za ten wpis!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Każda odsłona życia ma sens i skrywa w sobie piękno, z dzieckiem czy bez niego, jest czas dla nas samych, jak i czas dla naszych pociech. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń