sobota, 31 grudnia 2022

Rok 2023 będzie mój!


Pewnego dnia oznajmiłam z dumą ulubionej nauczycielce: Prawdopodobnie wydam książkę! Nie, to nie było w roku 2022. To było w roku 2003, i nie wydałam tej książki.

Pewnego dnia pokazałam mojej kuzynce zeszyt, w którym pisałam powieść, i powiedziałam bez cienia wątpliwości: To będzie kiedyś wydane! Nie, to nie jest wspomnienie z roku 2022. O ile dobrze pamiętam, to był rok 2000. Oczywiście nie wydałam tej książki, nawet jej nie dokończyłam.

Na moich spotkaniach autorskich czasem pojawia się pytanie: co sprawiło, że zdecydowałam się na wydanie książki? Odpowiadam, że nigdy nawet się nad tym nie zastanawiałam. W mojej głowie to zawsze było naturalną konsekwencją pisania. Skoro pisałam, to zamierzałam wydać. I koniecznie z wydawnictwem - choć ogromnie szanuję i doceniam self-publisherów, to jednak moim celem zawsze było wydanie tradycyjne.

Rok 2022 - rok debiutu

Spotkanie autorskie w ZS w Sławkowie

Mam poczucie, że pisanie w dobrym tonie o minionym roku 2022 jest co najmniej na granicy faux pas. Przecież to rok, w którym wybuchła wojna (i trwa nadal) :( Rok, w którym zginęło tylu ludzi. Zdarzyło się tyle złego. Tyle bliskich mi osób - również bliskich bez względu na odległość - kogoś straciło. "Kolęda dla nieobecnych" zabrzmiała w te święta inaczej niż dotąd, bo zabrakło znów czyjegoś głosu... I jak tu się cieszyć i świętować?

A jednak to właśnie ten trudny rok przemienił mnie z pisarki przed debiutem, wiecznie czekającej na swoją szansę - w autorkę trzech wydanych, czytanych i polecanych książek dla młodzieży.



Spotkanie autorskie w Efemerii w Krakowie

Z perspektywy czasu mam wrażenie, że moje poszukiwania wydawcy nie trwały długo. Wysłałam propozycję do kilkunastu wydawców, krótko później otrzymałam pozytywną odpowiedź. A potem następne, na które musiałam już odpisać, że niestety, propozycja nieaktualna! 

Ale były i wcześniejsze próby. Mnóstwo maili, na które nikt nigdy nie odpisał. Albo odpowiedzi odmowne. Było mnóstwo sytuacji, kiedy wydawało się, że już, zaraz, za chwilę... Po czym kontakt się urywał, szansa znikała. Były obiecujące rozmowy z przedstawicielami wydawnictw i długie miesiące bez żadnego odzewu. Rok temu już wiedziałam, że się uda, ale jeszcze dwa lata temu? Wątpiłam, czy kiedykolwiek doczekam tej chwili.

Trzy premiery. Kilkanaście spotkań autorskich, udział w festiwalu ImpulsArt w legendarnym Klubie Pod Jaszczurami, festyny, na których miałam stoiska. Podpisywanie egzemplarzy, autografy, zdjęcia z czytelnikami. Wywiady, spotkania on-line, recenzje, dyskusje na temat moich książek. Plebiscyty, w których można było głosować na moją książkę jako na debiut roku.

Spotkanie autorskie w Klubie Pod Jaszczurami w Krakowie

Ten rok pokazał mi inny świat, inne życie. Życie, którego ważną częścią stali się odbiorcy mojej twórczości, cały wspaniały tłum ludzi, większości spośród nich nawet nie poznałam osobiście. Odezwali się do mnie dawni znajomi. Przyjaciele plotkują o bohaterach moich książek z takim zaangażowaniem, jakby to nie były fikcyjne postacie, ale świetna paczka nowych znajomych, których im przedstawiłam. Bywam rozpoznawana na ulicy. Moja rzeczywistość stała się rzeczywistością pisarki.

A jednocześnie - nie zmieniło się tak wiele. Mieszkam tam, gdzie mieszkałam, choć stopniowo to nasze rodzinne gniazdko zyskuje na urodzie dzięki kolejnym remontom. Pracuję tam, gdzie pracowałam, i chyba jestem w tym całkiem naprawdę dobra jak na artystkę z głową w chmurach, która tak czy inaczej przez 90% czasu marzy o tym, by wreszcie siąść i pisać. Trochę czekam na dzień, w którym ktoś z klientów zapyta - czy to pani napisała te książki? :D Ale nie będę zawiedziona, jeśli to nigdy nie nastąpi. To mi tylko pokazuje, że świat toczy się swoim torem obok mojego pisania i niezależnie od niego, i choć dla niektórych jestem autorką serii "Wszyscy mamy źle w głowach", książek, które przyniosły im radość, to dla innych jestem zupełnie anonimową osobą, i to jest w porządku.

Dzieci rosną i się rozwijają, każdego dnia przybywa im umiejętności, ale też obowiązków i zadań, przed którymi nas stawiają. Gdy Robert wraca ze szkoły, a Michaś z przedszkola, jestem po prostu mamą. Partnerką do gry w piłkę, słuchaczką wspaniałych koncertów, towarzyszką szaleństw na placu zabaw, zaangażowaną fanką ich ulubionych bajek.

W wakacje zwiedziliśmy Wielkopolskę, w tym roku planujemy pierwszą wyprawę zagraniczną. Oczywiście mam obawy. Michaś nadal miewa od czasu do czasu kłopoty zdrowotne, bywa niechętny do dyskusji, uwielbia chodzić własnymi ścieżkami. Robert jest wulkanem energii. Podróżowanie z nimi to wyzwanie, ale jestem przekonana, że warto je podjąć.

Rok 2023 - i co teraz?

Co teraz? Jedno jest pewne - nie uwzględniam w moim planowaniu kroków w tył :) Będzie jeszcze więcej, jeszcze lepiej, na jeszcze większą skalę!

Wdrażam plan lutowy. Od zawsze jestem człowiekiem celu; kiedy coś sobie postanowię, uparcie dążę do realizacji. Zamierzam przeznaczyć luty na szereg działań, których skutkiem ma być zwiększenie widoczności moich książek i mojej (niezbyt) skromnej autorskiej osoby w internecie, w Waszej świadomości i na Waszych półkach z książkami :) Spodziewajcie się, że będzie dużo. Dużo postów, dużo zdjęć, dużo dyskusji, planuję też transmisje na żywo - choć nadal jestem zestresowana, gdy mam gadać do kamerki :D

Wydaję kolejne książki! Premiera czwartego tomu serii, zatytułowanego "Słodkich snów", odbędzie się 1 lutego - czyli już bardzo niedługo :) W najbliższym czasie możecie się spodziewać licznych ciekawostek na temat książki, fragmentów na zachętę, może nawet i delikatnych spojlerów... 

Odbędą się również dwa wywiady on-line, na które serdecznie zapraszam - jeden 4 lutego o godz. 17:00, organizowany przez Czytam dla przyjemności, drugi 5 lutego również o 17:00, organizowany przez Czytamy bo kochamy. Będę jeszcze o nich przypominać!


Premiera piątego tomu przewidziana jest na kwiecień. Przypuszczam, że może się przesunąć, bo i moja praca nad tekstem trwała znacznie dłużej niż pierwotnie zakładałam. Zwłaszcza zakończenie wymagało kilkakrotnych konsultacji i zmian, które jednocześnie nie mogły doprowadzić do tego, że tekst przestanie być spójny. Zależało mi na tym, by finałowe wydarzenia zostały opisane rzetelnie i tak realistycznie, jak się dało.

Słuchajcie, tak bardzo chcę, żebyście przeczytali tę książkę! Piąty tom jest burzą, na którą się zanosiło od pierwszych stron tej serii. Jest eksplozją. To finał przez wielkie F. Bohaterowie pokazują w nim swoje prawdziwe twarze, a historia pokazuje prawdziwe przesłanie. Uwierzcie mi, to będzie coś dużego.

Blog będzie działać. Nie muszę Wam o tym pisać, bo sami dobrze wiecie, że nowe wpisy nie będą się pojawiały często. Już nieraz się z tego tłumaczyłam. Mam w planach co najmniej dwa teksty, jeden z nich będzie kolejną relacją z tego, co moje dzieci ostatnio powiedziały i zrobiły - a wiedzcie, że ich wypowiedzi potrafią roztapiać serca! Kolejny tekst będzie dotyczył delikatnych spraw i pewnej wygranej walki. Zastanawiałam się, czy poruszać ten temat - ale myślę, że warto. Dawniej nie przypuszczałam, że dotyczy on tak wielu dzieci.

Na pewno nadal będą się też pojawiały recenzje książek, szczególnie tych dla najmłodszych czytelników. Zawsze też przyjmuję z entuzjazmem Wasze propozycje tematów - może jest coś takiego, o czym chcielibyście, żebym napisała?

Dobra dla ludzi


Chcę być dobry dla ludzi. Tak jak ty, powiedział ostatnio mój wspaniały starszy synek, który ma ostatnio jakiś festiwal doceniania matki - nie znam przyczyny, ale ani myślę narzekać :D Przyznam, że te słowa wpłynęły na moje nastawienie do świata. Mam więcej cierpliwości, częściej się uśmiecham. Gdy czuję się przytłoczona i wzbiera we mnie złość, przypominam sobie, że przecież mój mądry, szczery, niewinny chłopiec powiedział, że jestem dobra. To zobowiązuje.


Moje słowo na ten rok to ŚWIATŁO. Światło, do którego wracamy, gdy wychodzimy z mroku, do którego dążymy, gdy odżywa w nas nadzieja. Światło, które możemy dać drugiej osobie i którym możemy się od kogoś zarazić. Życzę Wam, żeby w 2023 roku nie brakowało Wam nigdy światła. W razie gdyby było ciężko, piszcie do mnie, stoję tu i czekam z zapasową zapalniczką ;)


czwartek, 29 grudnia 2022

Grudzień z sześciolatkiem i czterolatkiem

Taki wspaniały tort urodzinowy zapewniła nam sala zabaw DODO :)

Tuż przed świętami zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy, trochę zestresowana, bo w moich dokumentach brakowało jednej zgody, którą powinnam podpisać jako mama dziecka do lat czterech. Przez chwilę i mnie udzielił się niepokój; miałam bardzo mało czasu na dostarczenie zgody! Potem mnie olśniło. Oddzwoniłam i powiedziałam, że zgoda nie będzie potrzebna, bo nie jestem już mamą dziecka do lat czterech. Michał skończył przecież niedawno cztery lata. A dwa tygodnie później Robert skończył sześć.

Końcówka roku przyniosła nam nie tylko bajecznie kolorową jesień, wyjątkowo śnieżny grudzień i... choroby, ale też dużo okazji do świętowania. Jak co roku, urządziliśmy łączone przyjęcie urodzinowe dla rodziny - z podwójnym tortem i prezentami dla obu chłopców. Oprócz tego Michaś miał swoje własne, kameralne przyjęcie z nieco mniejszym tortem i prezentami, a Robert - imprezę dla kolegów w sali zabaw DODO, w której bawił się już rok temu.

Czterolatek

Początkowo w ogóle nie chciał tortu i prezentów :) Aż wreszcie odkrył, jaką frajdę sprawia mu zdmuchiwanie świeczki. Spodziewałam się tego, odkąd widziałam, jak bawił się z Robertem w strażaków na jednym z moich spotkań autorskich i gasił wszystkie świeczki w zasięgu wzroku!

Michał jest jak kot - chodzi swoimi drogami i niełatwo go przekonać do zmiany zdania. Dysponuje też iście kocim urokiem osobistym, a jego ulubioną czynnością jest przytulanie. Słodka prośba "Przytulić!" to chyba najczęstsze słowo, jakie słyszę z jego ust.

Sprawia wrażenie młodszego gdzieś o rok. Jest nieduży, wypowiada się w sposób mocno uproszczony, ale też ujmujący: dziękuję, proszę bardzo, przepraszam, dzień dobry, wesołych świąt. Śmieje się całą buzią, całym sercem :) A gdy płacze, zasłania oczy rączkami. Gdy śpi, wydaje się najbardziej niewinną i dziecięcą istotą na świecie.

Uwielbia śpiewać i tańczyć. Kiedy śpiewa ulubione piosenki, w jego dużych niebieskich oczach widać zaangażowanie i powagę. Nie lubi tłumu. Jeden, najwyżej dwóch towarzyszy do zabawy to dla niego wystarczająca ilość. Gdy wokół jest dużo dzieci, on bawi się raczej osobno, znajduje sobie własne zajęcie. Zachwyca się przyrodą, listkami, kamykami, śniegiem. Kocha zwierzęta, ostatnio jego ulubieńcami są pingwinki :) Żebyście widzieli, jak rozjaśnia się jego buzia, gdy o nich mówi!

Powoli przekonuje się do prac plastycznych, które nigdy nie należały do jego ulubionych zajęć. Za to godzinami mógłby układać puzzle! Czasem potrafi się dzielić zabawkami, częściej jednak powtarza "to moje". Nie każdemu się to podoba... Ja jednak podchodzę do tego ze spokojem i tłumaczę sobie - i rodzinie - że czteroletnie dziecko ma jeszcze czas, by się tego nauczyć.

Zdecydowanie największą rewolucją w tym roku było pożegnanie pieluchy. Trwało długo, zajęło nam grubo ponad rok, wiązało się z leczeniem zaparć nawykowych, konsultacjami z licznymi pediatrami i dwoma psychologami dziecięcymi, badaniami krwi oraz USG i eliminowaniem najróżniejszych podejrzeń. Na pewno ten trudny czas odcisnął swój ślad na Michałku, ale wierzę, że za kilka lat pozostanie tylko wspomnieniem.

Zaledwie kilka tygodni później nadeszła kolejna zmiana - i nocnik poszedł w odstawkę :) Michaś, który ewidentnie stara się nadrobić stracony czas, twierdzi teraz, że nocnik należy do Roberta! On sam, jako duży chłopak, korzysta przecież z nakładki na muszlę klozetową.

Sześciolatek

Robert ma w zeszycie szkolnym obrazek, który zgodnie z poleceniem wychowawczyni może kolorować po kawałku, odpowiednio do ilości minut poświęconych na naukę samodzielnego czytania. Mógłby już spokojnie pokolorować sporą część obrazka... Ale nie ma na to ochoty! O wiele łatwiej zachęcić go do czytania niż do kolorowania.

Chętnie natomiast rysuje mapy skarbów, różne laurki i zagadki dla nas, dawniej również gry planszowe. Lubi też zgadywanki, grę w skojarzenia oraz zadania matematyczne. W odróżnieniu od Michała, niechętnie bawi się sam, nawet teraz zagaduje mnie dosłownie co chwilę :)


Robert poszedł w tym roku do zerówki. Ciągle mam wrażenie, że przyzwyczaił się do tej zmiany znacznie szybciej niż my, rodzice! W świecie moich wspomnień z dzieciństwa zerówka to po prostu przedszkole, czas zabawy i co najwyżej jakichś elementów nauki. Zaskoczyły mnie zadania domowe, zeszyty ćwiczeń, teczki, piórniki... Mój mały synek z dnia na dzień stał się uczniem! Cieszę się, że tak dobrze się odnajduje w tej roli, nie tracę jednak czujności - wiem, że potrzebuje wsparcia.

Jest bardzo mądry i wygadany. Pamiętam czasy, kiedy cieszyło nas każde wypowiedziane przez niego słowo czy zdanie - teraz zdarza się, że wzdychamy z ulgą, gdy nasz sześciolatek na chwilę milknie :D Ale lubię z nim rozmawiać. Rozumie bardzo dużo, czasem wydaje mi się wręcz, że za dużo. Nieraz mówi do mnie wieczorem: "Wiem, że jesteś zmęczona. Wiem, że nie masz siły". Albo przynosi mi nauszniki - słuchawki - żebym miała ciszę i spokój. Potrafi też bezbłędnie mnie rozbroić - wystarczy, że zaproponuje przytulaska :) Jest w tym mistrzem, podobnie jak Michaś!

Nadal jest bardzo troskliwym starszym bratem, choć często sprzecza się z Michałkiem - głównie z powodu wspomnianej wcześniej niechęci Michasia do dzielenia się zabawkami ;) Regularnie jednak powtarza, że go kocha i okazuje mu czułość i zainteresowanie. Kocha zresztą całą rodzinę - "bardziej niż całe swoje serce", jak to niedawno powiedział.

Ma niezwykłą wyobraźnię. Często opowiada nam historie jakby z innego życia albo sprzed narodzin. Mówi, jak nas wybrał, żebyśmy byli jego rodziną, i że pamięta mnie z czasów, kiedy byłam mała. Lubię słuchać tych opowieści, choć zdarza się, że wywołują u mnie frustrację. Ale wiem, że zasługują na uwagę i szacunek. Może kiedyś Robert zostanie pisarzem, jak jego mama?

Życie z nimi dwoma...

...to niezwykła przygoda, która dostarcza mi każdego dnia mnóstwa wzruszeń i sprawia, że moje matczyne serce rośnie :) Choć czasem myślę, że przez nich osiwieję! Ale gdy obserwowałam ich, jak świetnie się bawili z innymi dziećmi podczas przyjęcia urodzinowego, czułam, że teraz już tak będzie coraz częściej. Chłopcy dorastają, nie będą już tak często potrzebowali mojej asysty. Czas pieluch, noszenia, karmienia już minął. Przed nami nowe wyzwania. 


wtorek, 20 września 2022

Każdy z nas był kiedyś małym smokiem. Recenzja serii książeczek Katarzyny Wierzbickiej „Maciuś i Leon”


Niedawno podczas transmisji na moim fanpage’u, zapytana o to, co w tej chwili czytam, pokazałam jedną z kilkustronicowych książeczek o zaokrąglonych rogach, z dwoma uroczymi smokami na okładce. Maciuś i Leon, czyli wspomniane smoki, trafili w moje ręce dzięki uprzejmości wydawnictwa Zielona Sowa. Dzisiaj opowiem Wam o ich perypetiach, które zostały opisane w tych książeczkach.

Katarzyna Wierzbicka, której twórczość śledzę od dawna (na blogu znajdziecie recenzje jej wcześniejszych książek!), jest pisarką niezwykle wszechstronną. Z pewnością wielu z Was wie, że ta autorka wydaje z powodzeniem zarówno mroczne powieści fantasy dla dorosłych czytelników, jak i ciepłe, kolorowe i pełne pozytywnych wartości książki dla dzieci. Nie wiem jednak, czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak bardzo różnorodna jest jej twórczość właśnie dla tych najmłodszych czytelników. Począwszy od nieco przewrotnej bajki „O królewiczu, który się odważył”, poprzez niezwykle baśniowego i pouczającego „Elfa do zadań specjalnych”, przeznaczonego dla dzieci w wieku szkolnym, które są w stanie skupić się na dłuższej historii, barwne i przemiłe „Duże troski małych zwierzątek” idealne do wspólnego czytania przed zaśnięciem, aż po „Nikt nie widzi Słoni”, bardzo ambitną opowieść o tolerancji. Każda z tych pozycji jest inna, pisana z myślą o trochę innej grupie wiekowej.

Jak wpisuje się w ten dorobek seria o Maciusiu i Leonie? To książeczki dla maluchów w wieku przedszkolnym. Mój trzyletni Michaś, dla którego nawet „Duże troski…” są miejscami jeszcze zbyt trudne, od razu polubił tytułową parę kolorowych smoków. Robert odnalazł w przygodach opisanych na kartach książeczek sporo podobieństw do jego własnych doświadczeń z życia starszego brata. Obaj stwierdzili jednogłośnie, że starszy ze smoków – fioletowy Leon – to Robert, a młodszy – zielony Maciuś – to Michał. Od tej pory, gdy czytamy razem książeczki o przygodach dwóch małych smoczych braci, używamy tych zmienionych imion :)

Tu zaznaczę przy okazji, że pewien drobny zabieg graficzny pomaga szybko zapamiętać, który ze smoków to Maciuś, a który Leon – ich imiona są za każdym razem napisane odpowiadającymi im kolorami. Maciuś na zielono, a Leon na fioletowo.

Kolorystyka serii jest zresztą bardzo spójna, a ilustracje wykonane przez Paulinę Kmak wprost idealne dla najmłodszego odbiorcy. Smoki z dziecięcymi buźkami i wielkimi oczkami budzą sympatię i w żaden sposób nie wydają się groźne, rysunki są czytelne i dobrze oddają treść opowiadań. Podoba mi się też wygodny format książeczek oraz duże, tekturowe strony, których małe rączki tak łatwo nie pozaginają.


Dobrze, co zatem przydarza się tym małym smokom i dlaczego Robert z taką łatwością wczuł się w rolę Leona, starszego brata Maciusia?  W jednym z opowiadań smoki idą z mamą do sklepu, a w pobliżu znajduje się piękny, kolorowy plac zabaw. Smocza mama nie bez trudu przekonuje Maciusia, że ulubiona zabawa na huśtawkach i zjeżdżalni musi poczekać, bo najpierw trzeba zrobić zakupy na obiad. W kolejnym opowiadaniu dwaj braciszkowie czytają wspólnie książkę. A innym razem kłócą się, bo obaj chcą się bawić tą samą zabawką – jakie to znajome! Przyznam, że spokojna, racjonalna reakcja smoczej mamy podpowiedziała mi pewien nowy sposób na radzenie sobie z tego typu konfliktami.

Podobnie jak „Duże troski małych zwierzątek”, opowiadania o Maciusiu i Leonie ukazują codzienne problemy doskonale znajome nam, rodzicom, i naszym dzieciom. Przyznam, że te smocze przygody stały mi się, i chyba chłopcom też, jeszcze bliższe – może dlatego, że zamiast leśnych dziupli i norek mamy tutaj zwykły dom, sklep, plac zabaw? Ale przede wszystkim chyba dlatego, że te dwa małe smocze łobuziaki wydają się być w podobnym wieku do moich synków i dynamika relacji między nimi też jest bardzo podobna. Jako mama z chęcią korzystam z tych książeczek nie tylko jako umilaczy czasu spędzonego z dziećmi, ale też widzę tam konkretne wskazówki dla siebie, co zrobić w kryzysowej sytuacji. Smocza mama jest bowiem równie opanowana i mądra jak Flop, opiekun króliczka Binga! Potrafi wysłuchać, gdy mały smok tego potrzebuje. Potrafi nazwać emocje i nie karać za sam fakt, że dziecko odczuwa złość. Potrafi też powstrzymać się od ingerowania, gdy nie jest ono potrzebne.

Czy polecam serię o Maciusiu i Leonie? Oczywiście, że tak! Szczególnie jeśli macie dzieci w wieku przedszkolnym. Książeczki są napisane prostym, zrozumiałym językiem, dotyczą sytuacji, które znacie z Waszej codzienności, mogą nie tylko bawić, ale też i podpowiedzieć, jak sobie z tymi codziennymi przygodami poradzić.

Z niecierpliwością czekamy – ja, smocza mama, starszy smoczek i młodszy smoczek – na kolejne książeczki z serii!

poniedziałek, 5 września 2022

Co warto zobaczyć z dziećmi w Kaliszu i okolicy?

Zespół pałacowo-parkowy w Dobrzycy

Pierwszy raz odwiedziłam Wielkopolskę jako kilkuletnia dziewczynka. To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to piękna pogoda i jeziora. Pogoda to oczywiście zrządzenie losu, równie dobrze mogliśmy trafić na deszczowy czas - choć przyznam, że praktycznie każdej mojej wycieczce w okolice Kalisza i Poznania towarzyszyły temperatury około 30 stopni Celsjusza i bezchmurne niebo od rana do wieczora.

Jeziora to osobny temat. Duże, piękne, malownicze, z zadbanymi, a przy tym niezatłoczonymi plażami. Dziwię się trochę, że te wielkopolskie jeziora nie cieszą się większą popularnością - ale może dzięki temu są wolne od tłumów turystów?

Jednym z pierwszych moich skojarzeń z Wielkopolską są też, oczywiście, wspaniałe zamki i pałace oraz otaczające je ogrody i parki. Pod tym względem chyba nie ma równie ciekawego regionu w całej Polsce! A może i poza nią ;) Chęć, by pokazać moim bliskim te zachwycające okolice, dojrzewała we mnie już od dawna. Trochę jednak nie było nam po drodze - mieszkamy koło Krakowa, rodzinę mamy w zupełnie innej części kraju...

Decyzję, że spędzimy tegoroczne wakacje właśnie w okolicy Kalisza, podjęliśmy - jak to my - bardzo spontanicznie. Plany były trochę inne. Mieliśmy się wybrać na Mazury (też jeziora), potem skoczyć w jeszcze inne miejsce... Długo by opowiadać o różnych splotach okoliczności, które doprowadziły do tego, że w zasadzie dzień przed wyjazdem rezerwowałam hostel w Kaliszu, a już w samochodzie obmyślałam plan wycieczek - ale myślę, że dobrze się stało. Przez te półtora tygodnia zobaczyliśmy dużo wyjątkowych miejsc, przeżyliśmy przygody i stworzyliśmy piękne wspomnienia :) 

Co warto zobaczyć z dziećmi w Kaliszu?


Oto jest pytanie! Gdy już stało się jasne, że właśnie to historyczne miasto stanie się celem naszej podróży, uparcie szukałam w bogatych zasobach Internetu wszelkich możliwych informacji o atrakcjach dla najmłodszych turystów. Z wielkim niedowierzaniem znalazłam... bardzo mało polecanych miejsc, a wręcz trafiłam na dyskusje, w których ubolewano, że w Kaliszu takich atrakcji dla dzieci w ogóle nie ma!

Kochani, muszę zdementować te pogłoski. Kalisz kryje w sobie naprawdę niezwykłe bogactwo i ma się czym pochwalić również przed tymi najmłodszymi odkrywcami! Na początek zapraszam na mały spacer po ratuszu...

Ratusz


Chłopcy od początku nie mogli się doczekać zwiedzania Big Bena ;) Ale nawet nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak fajnie! Na początku przespacerowaliśmy się po podziemiach. Każde z nas dostało audiobooka, który pomagał nam w zwiedzaniu. Lektor kierował nas do kolejnych pomieszczeń i opowiadał, co w nim znajdziemy. Przy okazji opowiadał nam też historię Kalisza.





W podziemiu znaleźliśmy mnóstwo atrakcji dla dzieci: wirtualne puzzle, z których można było ułożyć obrazy przedstawiające dawny Kalisz, bryczkę, do której dziecko mogło wsiąść, wirtualną "przymierzalnię" średniowiecznych strojów... W samych podziemiach moglibyśmy spędzić pół dnia! Ale chcieliśmy też oczywiście zobaczyć wieżę zegarową.

Na wieżę prowadzi, jak się dowiedzieliśmy, 120 schodów. Mogłoby się wydawać, że to bardzo dużo - ale na każdym piętrze czekał na nas postój i kolejne ciekawe rzeczy do zobaczenia. Gdy jednak schodziliśmy na dół, Michałek potrzebował pewnej pomocy z mojej strony. Musieliśmy wyglądać przezabawnie, gdy skakaliśmy razem schodek po schodku, piętro za piętrem, aż na sam dół :D



Park Miejski


To był ulubiony cel naszych spacerów. Wiewiórki biegające po pięknych drzewach, urokliwy staw z mnóstwem kaczek, chińska altanka... i plac zabaw, oczywiście, czyli coś, co dzieci lubią najbardziej. Park jest położony bardzo blisko Rynku, więc nasze spacery nie były przesadnie męczące.




Ta  żaba umie docenić dobrą literaturę! :)



Muzeum Sztuki Użytkowej



Niezwykłe miejsce! Znajdziecie je przy samym Rynku, na ulicy Garbarskiej. Od różnorodności i mnogości eksponatów może się Wam zakręcić w głowie. Stare lalki, zabawki, ubrania, sprzęty domowe, książki... Dzieci były zachwycone starym liczydłem, maszyną do pisania, telefonem ze słuchawką, figurkami i najróżniejszymi przedziwnymi znaleziskami. Tyle tam tych ciekawostek, że trzeba się uważnie rozglądać, by niczego nie przegapić!









Gołuchów


Od początku wiedziałam, że przynajmniej jeden dzień wakacji musimy przeznaczyć na zwiedzanie chyba najpiękniejszego miejsca w tej części Polski - Gołuchowa. Możecie tam zobaczyć zamek jak z bajki... I to dosłownie! Kiedy bowiem przyjechaliśmy zobaczyć zamek, okazało się, że właśnie urzęduje na nim ekipa filmowa i trwają prace nad najnowszym hitem kinowym dla młodych widzów!

Ale zamek to nie wszystko...
 


Równie ciekawe jest Arboretum - potężny park z mnóstwem rzadkich gatunków drzew. Mało tego, wystarczy przejść około trzech kilometrów, by trafić na zagrodę żubrów. Najlepiej podążać za znakami! Chyba że chcecie trochę pobłądzić po parku, jak my ;)





Wspaniała atrakcja dla dzieci i dla dorosłych - można sprawdzić, czy potrafisz skakać jak ryś, czy już jak wiewiórka ;)

Żubry nie są jedynymi mieszkańcami tutejszych zagród. Widzieliśmy również dziki, jelenie, koniki polskie oraz dziką Szczęśliwą Siódemkę.






Prawdę mówiąc, początkowo nie sądziłam, że dojdziemy aż tak daleko. Przecież to spory dystans dla takich małych nóżek! Dzieci były jednak tak zainteresowane zobaczeniem żubrów po raz pierwszy w życiu, że nie mogłam im tego odmówić :)
To była intensywna i, co tu dużo mówić, męcząca wycieczka, w sam raz na jeden dzień. Odwiedziliśmy jednak Gołuchów raz jeszcze, by spędzić cudowne popołudnie na plaży :) Michałek początkowo nie był przekonany do kąpieli w jeziorze, ale potem tak mu się spodobało, że nie chciał wracać do domu! A Robert świetnie się bawił z poznanymi na plaży kolegami.

Dobrzyca


Kolejny imponujący zespół pałacowo-parkowy. Wyjątkową frajdę zapewniła chłopcom mapka przy samym wejściu, z wyznaczonymi punktami, gdzie można znaleźć poszczególne atrakcje parku. Robert starał się ze wszystkich sił, żeby zdobyć wszystkie punkty i odnaleźć te wszystkie uwzględnione na mapie miejsca! Widzieliśmy między innymi urokliwy monopter, panteon, wielkie drzewa stanowiące pomniki przyrody, stare zabudowania, a także największą ciekawostkę - egzotyczne ptaki! Pawie, bażanty i najróżniejsze gatunki kur. Dzieci były zachwycone :)




Panteon w tle, a na pierwszym planie dumna autorka ze swoją książką :)




A pod samym pałacem spotkaliśmy gęsi :) Chyba chciały nas przegonić!


Westernland i alpaki



Szukanie atrakcji na ostatnią chwilę wiąże się też z ryzykiem, że nie wszystko uda się nam zobaczyć. Dowiedzieliśmy się, że w miejscowości Suchorzew można przytulić alpakę. Z wielką radością wskoczyliśmy w auto i pojechaliśmy tam. Zobaczyliśmy jedynie piękne pola uprawne... Okazało się, że do alpakarni trzeba się umówić z wyprzedzeniem.

Inaczej było z Westernlandem w miejscowości Józefów. Tam mogliśmy nie tylko przyjechać bez zapowiedzi, ale też skorzystać z wielu atrakcji, pozwiedzać urokliwe miasteczko stylizowane na Dziki Zachód, posłuchać koncertu muzyki indiańskiej, a także - no właśnie - zobaczyć alpaki!





Spotkaliśmy też kozy, które chętnie nadstawiały głowy i grzbiety do głaskania :)

Pleszew


Kilka dni spędziliśmy w miejscowości Pleszew, gdzie dawniej mieszkali prapradziadkowie mojego męża. Niestety, nie udało nam się przejechać kolejką wąskotorową, bo rozkład okazał się nieaktualny - dzieci trochę nie mogły tego odżałować. Ale za to bawiliśmy się świetnie w tamtejszym parku, a i spacer po Rynku sprawił dzieciom mnóstwo radości :)

Myślę, że jak na pierwszy tego typu wyjazd z pięciolatkiem i trzylatkiem (który dość często domagał się noszenia na rączkach), zobaczyliśmy całkiem sporo. Jest to jednak zaledwie niewielki procent atrakcji, które może zaoferować Wielkopolska. Na pewno jeszcze niejeden raz wybierzemy się w tamte strony!