Jeśli zdarza się Wam odwiedzać ten adres, to wiecie, że tematyka pisania książki pojawia się tutaj od czasu do czasu, ale nie jest dominująca na moim blogu. Właściwie to od pewnego czasu należy Wam się aktualizacja informacji: co z moją książką, jak postępy w pracy, czemu to trwa tak długo i nad czym ja właściwie pracuję, skoro jeszcze w zeszłym roku pękałam z dumy, że udało mi się ją skończyć?
Zapraszam Was dzisiaj do mojego pisarskiego światka.
Co się stało?
No właśnie, czemu zaczynam od nowa? Dlaczego pochylam się po raz kolejny nad fragmentami, które napisałam już ponad rok temu?
Wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Do tego stopnia zbiegły się w czasie, że gdybym była bardziej przesądna, musiałabym je traktować jako znak :)
Powoli szykowałam się do wysyłania książki do wydawnictw. Wcześniej jednak zdecydowałam się skorzystać z pomocy jeszcze jednej beta-czytelniczki. Spotkałam się z bardzo ostrą i zdecydowaną krytyką. Pojedyncza negatywna opinia - przy kilku pozytywnych - nie wpłynęłaby może tak silnie na moje dalsze działania, postanowiłam ją jednak skonsultować z innymi osobami. Wnioski nie były szczególnie pocieszające. Nawet osoby, które wcześniej wydawały się entuzjastyczne, przyznawały teraz, że książka wymaga co najmniej gruntownej przebudowy.
W tym samym czasie stopniowo zaczynało do mnie docierać, że 380 stron maszynopisu (17 arkuszy wydawniczych, jak kto woli) to jednak trochę za dużo i książka będzie odstraszać objętością. A beta-czytelnicy doradzali: rozbuduj, wzbogać, dodaj... Praktycznie nikt nie sugerował, żebym coś obcięła czy skróciła. Chociaż początkowo podział pierwszego tomu na dwie jeszcze mniejsze części wydawał mi się niemożliwy, w końcu się na to zdecydowałam.
Na czym polegała trudność? Miałam w głowie obmyśloną historię, która rozkręca się powoli aż do mocnego punktu kulminacyjnego. Musiałam dodać sporo mocnych akcentów w pierwszej części, żeby stała się czymś więcej niż tylko zapowiedzią kontynuacji. Kiedy wzięłam się do dzielenia, miałam w efekcie wrażenie, że w pierwszym tomie nie dzieje się dosłownie nic.
Jednocześnie napływały do mnie kolejne inspiracje i pomysły, i nowe postacie, które szukały swojego miejsca w opowiadanej przeze mnie historii. Chwilę trwało, zanim poukładałam sobie to wszystko w głowie, ale pewnego dnia po prostu wiedziałam, co zrobić.
Pierwszy tom.
Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie: co ważnego wydarzyło się w ciągu tych dwóch miesięcy, które obejmowała akcja nowego pierwszego tomu? Czy któryś z wątków napotkał na przełomowy punkt? Czy pojawia się tam jakiś ciąg wydarzeń, który mogę uznać za zamknięty? A jeśli nie, czy mogę przerobić któryś z wątków, żeby tak się zdarzyło?
Znalazłam dwa główne, rozbudowane wątki, które pasowały do tych rozważań. Jeden miłosny-uczuciowy, drugi związany ze szkolnym konkursem muzycznym. Oba wymagały ogromnego dopracowania, musiałam wzmocnić ich znaczenie, uzasadnić postępowanie uczestniczących w nich postaci, dopisać nowe sceny. Szczególnie dotyczyło to wątku muzycznego, który w pierwotnej wersji tekstu nakreśliłam bardzo pobieżnie, rozgrywał się trochę poza głównym centrum wydarzeń.
Pierwsza scena pierwotnej wersji spotkała się z dużą krytyką, zastąpiłam ją więc nową sceną, z udziałem dwóch głównych postaci. W ten sposób odkryłam, co sprawi mi największy problem przy konstruowaniu nowej wersji pierwszego tomu. Jak zdołam ukryć fakt, że między nimi aż trzaskają iskry? :) Musiałam trochę ich od siebie oddalić, żeby dalsze wydarzenia miały sens. Chyba znalazłam dobry sposób.
Redakcja.
Oprócz tego, że nową wersję pierwszego tomu czyta czworo beta-czytelników (w tym jedna osoba, która nie widziała poprzedniej wersji), moja serdeczna przyjaciółka po piórze, Kasia, zaoferowała, że zrobi mi tzw. harcik. Przyznam, nie spodziewałam się, że podejdzie do tego zadania aż tak poważnie. Pewnego dnia wysłała mi moją śliczną, wypieszczoną nową pierwszą scenę pokrytą gąszczem redakcyjnych uwag. W sumie było ich prawie 70. Siedemdziesiąt uwag do jednej sceny.
Gdzieś przy sześćdziesiątej czwartej zaczęły mnie piec oczy.
Miałam dobre nastawienie, ale ta ilość była przerażająca. Przecież wysłałam jej coś, co uważałam za wartościowe. Cięty dowcip na początku - redaktorka nie do końca rozumie. Dialog między dwoma nastoletnimi chłopakami - niewiarygodne słownictwo...
Kiedy starałam się na to odpowiedzieć, miałam wrażenie, że moja reakcja spotyka się z pewną pobłażliwością - początkująca autorka nie może przeboleć krytyki! Szybko dotarło do mnie, że nie chodzi o to, bym wytłumaczyła się z każdego uchybienia, ale o to, bym przemyślała uwagi, jedną po drugiej, i na spokojnie zdecydowała, do których chcę się zastosować. Bo wcale nie muszę stosować się do każdej!
Jedna z moich scen zawierała krótki opis snu. Redaktorka usiała ją uwagami - dodaj, wzbogać, pokaż! Natychmiast uświadomiłam sobie, że nie chcę tego robić. To miał być sen, nierealny, nielogiczny, ledwie muśnięty, wprowadzający do właściwej sceny. Nie widziałam sensu w rozbudowywaniu tego fragmentu. Dotarło do mnie, że mogę się nie zgodzić i to nie świadczy wyłącznie o moim braku doświadczenia i zadufaniu w sobie.
Z większością uwag jednak się zgodziłam, i większość przyjęłam dobrze :) Lubię poprawiać, lubię wprowadzać zmiany. Lubię to odkrycie, że wow, mogę wykreślić to zdanie, a tu zamiast trzech zdań napisać jedno i fragment wcale nie straci na wymowie, a będzie bardziej zwięzły i lepiej napisany! Przypomina mi to wyrywanie chwastów z grządki. I ogromnie, ogromnie doceniam pracę, jaką Kasia wkłada w analizowanie mojej pisaniny scena po scenie.
Czemu to wszystko trwa tak długo?
No własnie, jak w tytule - zaraza... Gdybym mogła wybierać, wolałabym, żeby obecna sytuacja zastała mnie przy pisaniu pierwszej wersji, nie przy poprawianiu i redakcji. Z prostej przyczyny: piszę ręcznie w zeszycie, a poprawiam przy użyciu komputera. Tymczasem dopchanie się do komputera przy dwójce małych dzieci to naprawdę wyzwanie... Ledwie go włączę, Robert przerywa zabawę i biegnie do mnie, bo on chce oglądać bajki. I wcale nie chodzi o to, że ogląda jakoś strasznie dużo tych bajek (choć na pewno więcej niż przed zarazą :p). Chodzi o sam fakt, że ja usiadłam przy komputerze! A gdy komputer jest wyłączony, też przecież jestem potrzebna - żeby się bawić, przygotować jedzenie, wyjść z nimi do ogrodu...
Każdego dnia kradnę chwile na prace nad książką. Czasami są to dwie godziny, czasem mniej, zdarzają się dni, gdy zdołam poprawić zaledwie kilka akapitów. Albo w ogóle nic :)
Co jest zabawne, prawdopodobnie uda mi się skończyć przebudowę pierwszej części, zanim znowu będę sama w domu :) Czym ja się wtedy zajmę? Bez obaw, na pewno znajdę sobie zajęcie!
Co dalej?
No właśnie, co dalej, gdy już skończę poprawianie pierwszego tomu? Zamierzam potem przeczytać go jeszcze raz, właściwie wiele razy, by móc pochylić się nad poszczególnymi wątkami i postaciami. Może też trochę skrócić i przyciąć tu i tam - bo po dopisaniu nowych scen objętość książki znowu zaczyna lekko niepokoić...
Oprócz sprawdzonych beta-czytelników - niektórzy towarzyszą mi praktycznie od początku pisania! - będę szukać również nowych, którzy nie mieli dotąd okazji zetknąć się z moją książką. Potrzebuję opinii osób, dla których pierwotna wersja nie będzie punktem odniesienia. Wiem już, do kogo chcę się zwrócić w pierwszej kolejności.
Wiem, że pandemia mocno wpłynęła na rynek wydawniczy. Jeśli dotychczas nie było łatwo przebić się do wydawców, to teraz stanie się to jeszcze trudniejsze :D Muszę zatem dopracować moją książkę najlepiej, jak tylko potrafię. To spore wyzwanie - ale w końcu nikt nie obiecywał, że będzie łatwo! :)
Trzymajcie za mnie kciuki :)
Trzymam bardzo mocno! Ja skończyłam, zaczęłam czytać od początku i się załamałam. Nie wiem, czy to się w ogóle do czegokolwiek nadaje. Pracy na pewno będzie dużo. A poza tym czekam z niecierpliwością na poprawki od mojej kochanej betaczytelniczki co do książki dla dzieci, którą skończyłam już dość dawno temu, ale która nie spotkała się z pozytywną reakcją wydawnictw. Bardzo mi na niej zależy, więc mam nadzieję, że po ostrej krytyce da się coś z niej wyciągnąć ;)
OdpowiedzUsuńA ja pamiętam, że mam coś do wysłania dla Ciebie :) Trochę mi się to opóźniło, ale dzisiaj-jutro powinno się udać!
UsuńYuppi!! To się strasznie cieszę :)
UsuńJutro to będzie mój priorytet :)
UsuńKochana, wiesz, że możesz na mnie liczyć? Dawaj, dawaj, wysyłaj. A poprawki to nieodłączna część pisania. Myślę, że właśnie na tym to polega :D
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo się cieszę :) Jak będzie już *w miarę* gotowe, to Ci wyślę!
UsuńDobrze, to czekam Słoneczko :D
UsuńUprzedzam, że to dziwna książka :) Ale warto dać jej szansę!
UsuńJa załamałabym się przy dziesiątej poprawce. Ciekawe, co działo się w tej konkretnej scenie. Brawo! Nie poddawaj się.
OdpowiedzUsuńMój najfajniejszy bohater poznaje moją najfajniejszą bohaterkę :) Dzięki za miłe słowa :*
UsuńPrzeczytałam z wielką ciekawością, bo w tych akapitach widać Twoją ogromną przemianę. Napisanie książki to jedno, ale umiejętność przyjęcia krytyki, przemyślenia uwag innych osób - dopiero to otwiera Ci wgląd w Ciebie samą.
OdpowiedzUsuńTo kiedy książka? ;)
Bardzo Ci dziękuję za to spostrzeżenie. Cieszę się, że to widać :) Kiedy książka? Chciałabym umieć odpowiedzieć na to pytanie!
UsuńJestem ciekawa książki!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła się nią pochwalić :)
UsuńNa pewno nie jest łatwo, ale jeśli się czegoś baaardzo chce i się do tego dąży, to się wszystko udaje. 😁 Trzymam mocno kciuki i życzę powodzenia w realizacji pisarskich pasji. 🌺
OdpowiedzUsuńDziękuję! :* Wierzę, że tak będzie :)
UsuńBez internetu taki głęboki wgląd do etapu przygotowania książki byłby niemożliwy. Cenię sobie za tą szczerość blogi. Trzymam kciuki, muszę chyba przeczytać kolejne posty.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, zapraszam! :)
Usuń