poniedziałek, 4 września 2017

Pułapka bycia miłą.


Jedną z rzeczy, które lubię w prowadzeniu bloga jest to, że czasami nie muszę się w ogóle zastanawiać nad tym, o czym napisać kolejny tekst. Niektóre tematy przychodzą do mnie same. Oto mieliśmy końcówkę sierpnia 2017, kilka przejmujących medialnych doniesień o przypadkach przemocy wobec kobiet, w tym samym czasie pojawiła się wielce przemyślana kampania o tym, że mądra dziewczynka nie pija winka, na co internauci reagują obficie i emocjonalnie.  A do mnie, skromnej matki z domku na wsi, wypisują kolejni mniej lub bardziej nachalni panowie z mniej lub bardziej nieprzyzwoitymi propozycjami. Obyś żyła w ciekawych czasach, kobieto.

Na wstępie muszę zaznaczyć, czym ten tekst nie będzie. Nie będzie, choć mogłoby to wynikać z tytułu, formą obwiniania ofiary i zbiorem porad, które najlepiej rozbić o kant pośladka. Takie podejście jest dla mnie wstrętne i nie zamierzam go powielać. Piszę do Was, kochane kobiety, nie po to, by Was pouczać, ale po to, by powiedzieć o pewnych mechanizmach, które nieraz zachodzą w naszych głowach i sprawiają, że czujemy się winne, choć to nie ma najmniejszego sensu.

Osoba, która nie stawia granic?


Są takie dyskusje, które zostają w pamięci przez długie lata. Ja nie zapomnę nigdy dyskusji, w której uczestniczyłam krótko po tym, gdy wydarzyła się potworna rzecz - młoda dziewczyna została wyrzucona przez okno jadącego pociągu. Jedna z uczestniczek dyskusji, osoba obeznana z tematyką przemocową napisała wtedy, że jest przekonana, iż sprawcy zdarzenia starannie wybrali ofiarę i testowali ją, stopniowo coraz bardziej naruszając jej strefę komfortu i ostatecznie przekonując się, że mają do czynienia z osobą, która nie stawia granic.

Pamiętam, jak nie mogłam się zgodzić z tymi słowami. Nadal nie mogę. Bo jestem pewna, że w chwili zagrożenia ta dziewczyna nie wahała się przed niczym, by walczyć o siebie. Kiedy wiedziała, że zaraz zginie, na pewno nie miała skrupułów, że będzie nieuprzejma czy niemiła, na pewno nie wstydziła się krzyczeć i szarpać. Na pewno walczyła do ostatka, walczyła brzydko, ostro, niegrzecznie - i niestety nieskutecznie.

Jest jednak smutna prawda w tym, że sprawcy przemocy wybierają na swoje ofiary osoby ciche, miłe i grzeczne. Nie te, o których myśli się, że są prowokujące, wyzywające, ale właśnie te, których skromność i uprzejmość nieraz pewnie chwalono.

Bądź miła, bądź grzeczna.


Przecież tego właśnie uczy się nas, dziewczynki, od dzieciństwa. Każda z nas ma swoją historię, swoje doświadczenie, kiedy oczekiwano od niej, że będzie bardziej miła i ustąpi. Ja pamiętam urodziny kolegi z klasy, na które nie chciałam pójść, bo miałam swoje powody, które wówczas miały dla mnie duże znaczenie. Dowiedziałam się jednak, że powinnam pójść, bo inaczej sprawię koledze przykrość i że moje powody przemawiające za tym, żeby nie iść, nie są tak ważne w obliczu ryzyka sprawienia koledze przykrości.

Na urodziny poszłam, bawiłam się zresztą świetnie, broń Boże nie mam z tego tytułu żadnego żalu ani traumy. Był to jednak może nie kamień milowy, ale jakiś kamyczek na drodze kształtowania się mojej osobowości idealnej ofiary. Kamyczek, na którym napisano "możesz, a nawet powinnaś rezygnować z własnych priorytetów, by nie urazić innych"

Bycie miłą jest przyjemne. Najzwyczajniej w świecie, jeśli okazujesz ludziom serdeczność, ludzie okażą ją Tobie. Osoba miła, bezkonfliktowa może liczyć na sympatię otoczenia. Problem pojawia się jednak, gdy ktoś z mniejszą lub większą premedytacją postanawia wykorzystać Twój miły i ustępliwy charakter. Będzie testować Twoją cierpliwość, a gdy w końcu napotka Twoje granice i zaprotestujesz, będzie chciał wykorzystać Twoją grzeczność przeciwko Tobie. "Jak to, przecież wcześniej nie miałaś nic przeciwko!", Jesteś nieszczera, zakłamana, mogłaś wcześniej mówić, że się nie zgadzasz!", "Jakoś dla innych jesteś milsza niż dla mnie!"...

Co wtedy czujesz, miła kobieto? O ile nie jesteś jeszcze uodporniona na takie sytuacje - możesz poczuć, choćby podświadomie, że zawiodłaś. Przecież miałaś ustępować, miałaś starać się nie urazić. Miałaś być dobra dla każdego, tymczasem ktoś czuje się przez Ciebie skrzywdzony. Możliwe, że się wstydzisz. Niestety, możliwe też, że dasz się przekonać, dasz się zmanipulować przez to perfidne, okrutne zawstydzanie. Przecież nauczono Cię, żeby ustępować.

A może już Cię skrzywdzono i próbujesz zawalczyć o siebie, a świat Ci wpiera: "to była Twoja wina, dlaczego na to pozwoliłaś?", "Dlaczego nie mówiłaś, że nie chcesz?", "To nie wina faceta, że trafił na laskę, która nie wie, czego chce!"... I tracisz czas na zastanawianie się, co zrobiłaś źle i co jest z Tobą nie tak, zamiast domagać się sprawiedliwości i kary dla tego, kto naprawdę zawinił. Wiesz co? On prawdopodobnie z góry zakładał, że tak właśnie zareagujesz...

Dlaczego byłam zbyt miła?


Wspomniałam na początku tego tekstu, że otrzymałam ostatnio kilka niezbyt przyzwoitych propozycji od nieznajomych mi mężczyzn. Większość z nich spuściłam po brzytwie od razu lub po krótkiej wymianie wiadomości. Jedna z tych sytuacji rozwinęła się nieco inaczej i właśnie o niej chciałabym Wam opowiedzieć.

Otóż, od ładnych paru lat pozuję do zdjęć, mam swoje portfolio na portalu modelingowym. Przez ten czas nauczyłam się już całkiem nieźle odsiewać rozsądne propozycje od tych, których lepiej unikać. Dlaczego ten fotograf uśpił moją czujność? Może dlatego, że gdy do mnie napisał, byłam w dość trudnym momencie. Po urodzeniu dziecka praktycznie przestałam dostawać jakiekolwiek propozycje zdjęciowe. Jako mamuśka z lekką nadwagą, niefarbowanymi włosami i dzieckiem, które obowiązkowo musiało być ze mną na sesji (przecież nie zostawię takiego malucha na parę godzin!) nie byłam już takim atrakcyjnym obiektem do fotografowania. Kiedy więc napisał do mnie fotograf z dobrym, profesjonalnym portfolio, wyraźnie zainteresowany sesją, poczułam się tak, jakby ta propozycja dosłownie spadła mi z nieba.

Wymieniliśmy sporo wiadomości, wszystkie jednak ściśle związane ze współpracą, na którą się umawialiśmy. Ustalanie miejsca, zakresu pozowania, stylizacji... Wszystko to, co już wielokrotnie ustalałam z innymi fotografami. Jak się później dowiedziałam, za punkt przełomowy w naszej relacji mój rozmówca uznał moment, kiedy wysłał do mnie wiadomość o treści: "a po sesji może pójdziemy na jakiś soczek lub kawę", a ja odpowiedziałam, że pewnie, jeśli tylko czas pozwoli. Nieraz po sesji chodziliśmy z fotografami coś przekąsić i wypić, sesja zdjęciowa bywa wyczerpująca i trwa czasem kilka godzin, to dość naturalne, że człowiek po takim czasie głodnieje.

Owszem, kilka lampek alarmowych w mojej głowie zapaliło się już podczas tej wymiany wiadomości. Przede wszystkim pytanie: "czy Twój mąż nie będzie miał nic przeciwko sesji?". Zdarzało mi się rezygnować ze współpracy, jeśli w dyskusji z fotografem powtarzały się pytania tego typu. Jest to dla mnie pewien sygnał, że fotograf dopuszcza możliwość, że na sesji wydarzy się coś, co mężowi mogłoby nie odpowiadać. Z drugiej strony jednak, zdarzyło mi się słyszeć takie pytania również z ust fotografów, którzy mieli najzupełniej szczere intencje. Postanowiłam być ostrożna, ale nie przekreślać jeszcze współpracy.

Umówiliśmy się na telefon - to znaczy, umówiliśmy się, że ja zadzwonię o umówionej porze. Zadzwoniłam, ale fotograf nie odebrał. Krótko później wysłał mi wiadomość tekstową z przeprosinami, że był zajęty. Wymieniliśmy kilka smsów. Zaniepokoiłam się już poważnie, kiedy w jednej z wiadomości fotograf zwrócił się do mnie per myszko i wysłał emotikonę z serduszkami. Zanim jednak zdążyłam zareagować, wysłał kolejną wiadomość, w której przeprosił za te serduszka, tłumacząc się, że źle mu się wybrała ikona na ekranie dotykowym. Za myszkę nie przeprosił. Odpowiedziałam, że mam nadzieję, że nasza współpraca będzie profesjonalna i dodałam, że nie szukam chłopaka. Przeprosił jeszcze raz.

Dlaczego nie zareagowałam bardziej stanowczo, bardziej negatywnie? Cóż, nie chciałam atakować z grubej rury sympatycznego w gruncie rzeczy chłopaka, którego jedyną póki co przewiną było to, że nazwał mnie myszką. Po raz kolejny uznałam, że poczekam, jak rozwinie się sytuacja.

Myszko.


Następnego dnia rano obudził mnie jego telefon. Pytał, czemu nie odpowiadam na smsy. Ponieważ nie lubię, kiedy budzi się mnie telefonem, mój głos i postawa prawdopodobnie dość mocno odbiegały od jego wyobrażeń o słodkiej myszce, umówiliśmy się zatem, że oddzwonię później. Spojrzałam na smsy - i zdębiałam.

Od ilości myszek i serduszek dosłownie zakręciło mi się w głowie. Wiadomości o treści "moja myszko", "brakuje mi rozmów z Tobą, moja myszko", "dzień dobry, myszko"... Jakbym przez całą noc dostawała wiadomości od kochanka!

Odpowiedziałam stanowczo i jednoznacznie: "Widzę, że czegoś nie rozumiesz. Nie jestem Twoją myszką i nie szukam relacji innej niż profesjonalna współpraca. Z żalem muszę zrezygnować z sesji. Naprawdę chodziło mi tylko i wyłącznie o zdjęcia".

Po wysłaniu tej wiadomości jeszcze do popołudnia kilkakrotnie dzwonił i zasypywał mnie wiadomościami. Oskarżał mnie, że jestem nieszczera, że mogłam od początku pisać, że coś mi nie pasuje. Sugerował, że obiecywałam mu różne rzeczy, że może mi wysłać screeny z rozmów. Próbował mnie zawstydzić, krytykując moje zdjęcia i dając mi do zrozumienia, że powinnam być milsza dla kogoś, kto w ogóle chce mnie fotografować. Nie mógł zrozumieć, dlaczego chciałam iść z nim na kawę, twierdził, że pisałam mu, że zależy mi na nim i że chcę go poznać bliżej (co oczywiście nie było prawdą). Mówię Wam, istny kosmos.

Nie piszcie mi, jak powinnam sobie poradzić w tej sytuacji - poradziłam sobie. Szanowny fotograf już nie wypisuje do mnie, poza jednym zepsutym dniem nie wydarzyło się nic złego. Nadal umawiam się na sesje zdjęciowe, nareszcie cokolwiek ruszyło się w tej kwestii. Opisałam Wam tę sytuację, bo moim zdaniem jest bardzo pouczająca.

To był mój błąd.


Uwaga: używam tutaj słowa "błąd" w tym znaczeniu, w jakim błędem było pójście na spacer, z którego wróciło się przemoczonym do suchej nitki, bo złapała nas niespodziewana ulewa. To, że popełniłam błąd nie świadczy o mojej głupocie czy o winie. Chciałabym mocno rozróżnić te pojęcia. Kobieta, która popełniła błąd to nie kobieta, która jest naiwną idiotką, to nie kobieta, która sprowokowała daną sytuację i ponosi za nią choćby cząstkową odpowiedzialność. 

Na czym polegał mój błąd? Na tym, że nie zareagowałam na pierwsze naruszenie mojej strefy komfortu. Czyli na pierwszą "myszkę". Błąd polegał na tym, że przedłożyłam uprzejmość wobec nieznajomego mężczyzny nad moje własne poczucie komfortu.

Dlaczego po mojej zdecydowanej reakcji rozmówca usiłował mnie zawstydzić i wpędzić w poczucie winy? Bo rozpoznał mnie już jako osobę uprzejmą, która nie chce nikogo skrzywdzić i wiedział, że będę się źle czuła z tym, że go uraziłam. Prawdopodobnie widział we mnie również osobę o niskim poczuciu własnej wartości i dlatego też próbował uderzyć w czułą nutę, czyli w moje zdjęcia.

Mając takie informacje o mnie, widział we mnie łatwy cel: osobę, którą bez trudu uda mu się wykorzystać, a w razie gdybym poczuła się wykorzystana, spodziewał się, że dość łatwo zdoła przerzucić odpowiedzialność za zaistniałą sytuację na mnie i wmówić mi, że sama do tego doprowadziłam.

Od niewielkiego zagrożenia do groźby katastrofy.


Dobra, wiem, co wydarzyło się w tym tekście. Jednym tchem i jednym tonem piszę o niechcianym zaproszeniu na urodziny chłopca z podstawówki, o niegroźnym w sumie, a jedynie uciążliwym telefonicznym prześladowcy i o morderstwach. Czy ja mam jeszcze dobrze w głowie?

Te zjawisko łączy tylko jedno: kobieta (lub dziewczynka), która ustąpiła, bo była miła. Czasem ustąpisz i spotka Cię coś dobrego, jak urodziny, na których bawiłam się świetnie. Czasem ustąpisz i ściągniesz sobie na kark nieprzyjemnego typa. Czasem ustąpisz i spotka Cię tragedia, po której już nigdy nie będziesz taka sama. Warto zastanowić się, ile będzie Cię kosztowało naruszenie Twojej strefy komfortu i czy nie ryzykujesz zbyt wiele, ustępując.

Nie daj się wpędzić w poczucie winy. Nie sprowokowałaś go. Nikt nie ma prawa wdzierać się w Twoją intymność, ani smsem, ani przemocą, ani niczym innym. 

Mam nadzieję, że ta wiadomość dotrze do osób, które tego potrzebują.




5 komentarzy:

  1. Jak byłam zbyt miła też mnie takie rzeczy spotykały. Teraz już nie jestem. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, szkoda, że czasami nie można po prostu być miłą i nie obawiać się, że ktoś to wykorzysta. Na szczęście są osoby, przy których można bez obaw pokazać swoja prawdziwą twarz :)

      Usuń
  2. Miałabym z pewnością problem, żeby go "spuścić na drzewo". Nie umiem być niemiła dla obcych ludzi - a asertywność? Zerowa. Co ciekawe, nie jest tak z ludźmi, którzy są mi bliscy (?). Tak, jakbym okropnie się bała odrzucenia? Okropne.

    Piszesz o tym, jak nas, dziewczynki, się wychowuje. A słyszałaś może o eksperymencie Milgrama? To jest dopiero przerażające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest coś w tym, że najbardziej złościmy się na tych, którzy są najbliżej. Nie wiem, czy to strach przed odrzuceniem, czy raczej - im ktoś jest Ci bliższy, tym silniejsze emocje wywołuje.

      Słyszałam o tym eksperymencie. Przerażający. Pozostaje wierzyć, że samemu nie byłoby się w tej sytuacji oprawcą, ale jak to sprawdzić?

      Polecam też film "Siła perswazji", o którym pisałam jakiś czas temu: http://szczesliwavii.blogspot.com/2017/04/bo-tak-nas-wychowano-czyli-compliance.html

      Usuń
  3. Nice post thank you Rodney

    OdpowiedzUsuń