niedziela, 4 czerwca 2017

Co u mnie słychać?


Pisałam całkiem ładny tekst na Dzień Dziecka, no bo przecież nie godzi się, żeby matka-blogerka zignorowała taki dzień. Po czym kompletnie nie miałam czasu, żeby go ukończyć. Jeden dzień, drugi dzień, trzeci dzień... Czasem mam wrażenie, że gdybym z góry nie narzuciła sobie jakiejś systematyczności, to moje blogowanie skończyłoby równie marnie jak mój dziennik najszczęśliwszych chwil - nieuzupełniany od kwietnia.

Co u mnie słychać?


Mam wrażenie, że jeden z dwóch dialogów najczęściej powtarzających się w moim życiu to - Co u Ciebie? - Dziękuję, wszystko w porządku. Nie zliczę, ile razy słyszałam to pytanie i ile razy odpowiadałam w ten sposób. To taki naturalny ciąg dalszy po Cześć, jak dawno Cię nie widziałam! Kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć to pytanie w czasie, kiedy przeżywałam jakieś wyjątkowo trudne chwile. I co odpowiedziałam? Naturalnie, z przyzwyczajenia odpowiedziałam, że wszystko w porządku. Dopiero po chwili przyszło zastanowienie, że przecież nie. 

Zazwyczaj staram się jakoś uzupełnić tę standardową odpowiedź, rozwinąć, powiedzieć, co konkretnie jest w porządku i co tak w ogóle się u mnie dzieje. Problem w tym, że czasami mam wrażenie, że nie dzieje się nic, albo dzieje się ciągle to samo. Ale chyba ostatnio tak nie było, skoro nie widzieliśmy się tak dawno, a ja przez ostatnie dni nie mogłam znaleźć chwili czasu na dokończenie wpisu. Odpowiem Wam zatem tak treściwie jak umiem.

Co tam u mnie?


Dziękuję, w porządku. Przyszły upały, nadchodzi lato, co jest dla mnie zupełnie nową sytuacją i wielką zmianą w życiu. Robert urodził się w grudniu, wtedy trzeba było troszczyć się o to, żeby ciepło go ubrać, odpowiednio nagrzać w domu, uważać, by nie zmarzł. Teraz po raz kolejny wszystko jest nowe, a ja uczę się od początku, jak być mamą w czasie upału. Uważam, żeby nie był ubrany za ciepło, żeby był jak najczęściej w cieniu, chronię go przed zbyt ostrym słońcem. Już nie wychodzimy na spacery w samo południe. W lesie musimy uważać na komary. Udaje nam się to całkiem nieźle, no, to znaczy - udaje nam się uchronić Roberta. Ja jestem cała w bąblach. Zresztą słońce też mnie przypiekło, a teraz schodzi mi skóra z ramion i dekoltu. Ale to już znam i nie robi to na mnie takiego wrażenia.

Pracuję. Dzielę mój czas wolny między wykonywanie zadań dla trzech różnych zleceniodawców. To, co z początku miało być dla mnie odskocznią od świata pieluch, obecnie dość szczelnie wypełnia mi czas. Czym konkretnie się zajmuję? Wszystko, co robię jest ściśle związane z reklamą w Internecie. Pamiętam, jak parę lat temu odkryłam w sobie żyłkę marketingowca i mówiłam koleżance, że żałuję, że nie widziałam tego wcześniej i nie poszłam w tym kierunku. Na to koleżanka zaśmiała się i powiedziała: Przecież jeszcze nie jest na to za późno. Cieszę się, że miała rację.

Co daje mi praca - oprócz nieco bardziej satysfakcjonującego widoku po zalogowaniu się na moje konto bankowe? Daje mi coś bardzo ważnego: poczucie, że mogę pracować, mogę być w czymś dobra i lubić to; że jest dla mnie miejsce na rynku pracy. To może banalne. Ale kiedy jesteś artystyczną duszą, która ma za sobą jedną bardzo spektakularną porażkę zawodową i dotąd nigdzie zbyt długo nie zagrzała miejsca, możesz czasem zwątpić w to, czy w ogóle do czegoś poważnego się nadajesz. Teraz już nie wątpię.

Jak tam mały?


Dobrze, dziękuję. Właśnie cieszy się i śmieje z widoku skarpetki. Myśleliście kiedyś o tym, jak zabawną rzeczą jest skarpetka?

Robert niedługo skończy pół roku. Uwielbia leżeć na brzuszku, co wiąże się z tym, że przewraca się na brzuszek niemal w każdej sytuacji, ostatnio nawet w kąpieli oraz w wózku na spacerze. Przemieszcza się z dość dużą łatwością - coraz lepiej pełza i znakomicie się turla. Nie można spuścić go z oka, jeśli nie ma się stuprocentowej pewności, że nie może spaść z łóżka. Ma dwa zęby, pojawiły się jakoś miesiąc temu, następne póki co jeszcze nie wyłażą. Regularnie powtarza: "mamamama mama", a ja się zastanawiam, na ile jest to świadome odtwarzanie słowa, które przecież bardzo często słyszy z moich ust.

Od niedawna zaczął przejawiać o wiele większe zainteresowanie rzeczami, których używamy oraz jedzeniem, które jemy. Już nie mogę bezkarnie bawić się tabletem, kiedy mały nie śpi, bo chwilę później małe paluszki zaczynają wędrować po ekranie. Małe rączki wyciągają się po przekąski, którymi umilamy sobie popołudnie. Robert obserwuje nas uważnie i próbuje naśladować to, co robimy. Niedługo czeka nas kolejna rewolucja: poszerzanie jego diety. 

Daje nam pospać?


To jest bardzo trudne pytanie. Dzisiaj raczej nie dał nam pospać - obudził się koło trzeciej przekonany, że już jest dzień, czas na pełzanie i zabawę. Zasnął dopiero o piątej. Ale jakby popatrzeć nieco inaczej - dał nam pospać i wcześniej (zasnęliśmy wszyscy dość wcześnie), i później... Co by nie było, zawsze w końcu przychodzi czas na sen. 

Najczęściej Robert śpi w nocy, budzi się tylko raz na karmienie. Bywa inaczej. Często po dniu pełnym wrażeń trudniej mu zasnąć - zupełnie inaczej niż nam, dorosłym! Czasem dość bezpodstawnie irytuje mnie widok śpiącego męża - bo ja też bym się chętnie położyła, a zamiast tego krążę z nie-do-końca-przysypiającym maluchem w ramionach. Bywa i tak.


A co poza tym u nas słychać?


W nocy na przykład słychać było niesamowite trele słowika. Mieszkamy na wsi, więc ptasie śpiewy są tutaj na porządku dziennym. Nawiasem mówiąc, słyszałam ostatnio, że najlepszymi śpiewakami wśród ptaków są kury - tylko my, ludzie, nie potrafimy docenić ich wokalnego kunsztu i czystości dźwięku.

Tydzień temu sprawdziłam, czy da się być w dwóch miejscach jednocześnie. Otóż da się, o ile jest się blogującą matką spędzającą znaczną część swojego życia w Internecie. Moje rzeczywiste i fizyczne ja uczestniczyło jak co roku w koncercie Gospel na Skałce, tym razem wśród publiczności. Mam nadzieję, że moi gospelowi przyjaciele nie mają mi za złe tego, że nie poświęciłam im wystarczającej uwagi przed koncertem. Zresztą, i bez mojej promocji poradzili sobie świetnie - na Skałkę przyszło mnóstwo ludzi, radosna i pełna entuzjazmu publiczność w różnym wieku, młodzi i starsi, dzieci i dorośli, ludzie różnej narodowości i o różnych kolorach skóry. Choć było gorąco i upał nie zachęcał do zbyt energicznych ruchów, potężny chór Gospel City stworzony z dziesięciu krakowskich chórów zdołał porwać wszystkich do tańca, klaskania, zabawy i śpiewu. Nawet Robert wywijał nóżkami do rytmu i śmiał się radośnie - najwyraźniej bardzo mu się podobało!


Wczoraj wybraliśmy się do Puszczy Niepołomickiej na długi spacer ze znajomymi. Było cudownie, choć komary bardzo intensywnie broniły swojego terytorium - a może raczej: wyczuły w nas smaczne kąski... Puszcza Niepołomicka jest pięknym, intensywnie zielonym miejscem, w którym bywamy stanowczo za rzadko. Stwierdziłam ostatnio, że dzieje się tak z powodu odległości - mieszkamy jednocześnie zbyt daleko od Puszczy, żeby przejść się tam na piechotę ma spacer, i zbyt blisko - zazwyczaj jak już bierzemy auto, to jednak jedziemy trochę dalej. Myślę jednak, że teraz będziemy korzystać z pięknej pogody coraz częściej i chętniej odwiedzać malownicze zielone tereny blisko naszego domu.

Co jeszcze słychać? Wczoraj słyszałam piosenkę Natalii Oreiro z serialu "Zbuntowany Anioł". I tak sobie pomyślałam, jak bardzo ten serial zyskiwał w moich oczach, kiedy byłam nastolatką i oglądałam go jedynie od czasu do czasu, nie znając całości historii. Kiedy jako dorosła osoba próbowałam ją z grubsza poznać i w miarę chronologicznie odtworzyć losy Milagros i Ivo, uderzyło mnie, jak bardzo toksyczna była to relacja i jak wiele razy ta nieszczęsna, niemądra dziewczyna wybaczała mu podłe traktowanie, zamiast po prostu rzucić go raz a dobrze i związać się z kimś normalnym. Czar prysł :)

Zatem mniej więcej tyle u mnie ostatnio słychać. Mam nadzieję, że miło się Wam czytało. Następny wpis już niedługo - trzymajcie mnie za słowo!

Mój mąż ma urodziny za dwa dni. Będzie mu na pewno miło, jeśli będę mogła mu przekazać życzenia od Was!




2 komentarze:

  1. Kiedy Robert dorośnie, będzie miał świetny pamiętnik...
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń