Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowe odżywianie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowe odżywianie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

"10 czynności dla zdrowotności według Tobiego, kotka psotliwego" Marzeny Żurek - recenzja przedpremierowa!

Uwielbiam polecać Wam wartościowe książki. A już szczególną przyjemność mam wtedy, gdy mogę Wam polecić wartościową książkę napisaną przez autorkę, którą znam i lubię. Tak jest właśnie w tym przypadku :)

Marzenę Żurek poznałam ...dzieści lat temu, gdy obie byłyśmy nastolatkami. Już wówczas uważałam się za pisarkę, a w mojej głowie powoli zaczynała kiełkować opowieść, którą spisałam znacznie później, i która niedługo będzie mieć swoją premierę. O twórczości Marzeny natomiast nie wiedziałam nic, zupełnie nic. Dowiedziałam się dopiero dwa lata temu, gdy Marzenka wysłała mi jeden z wierszy o Tobim, kotku na schwał. Od tamtej pory śledzę z fascynacją i podziwem jej drogę pisarską, jej relacje ze spotkań autorskich i wszystkie fantastyczne działania, które podjęła, by kotek Tobi dotarł ze swoimi mądrymi radami do jak najszerszego grona młodych odbiorców.

Uroczy, puchaty kot (narysowany w mój absolutnie ulubiony sposób, czyli zero karykatury, a samo kocie piękno!) i mądre porady dotyczące zdrowego odżywiania się i trybu życia - co za doskonałe połączenie! Wyrazista, łatwo zapamiętywalna postać Tobiego z miejsca zdobędzie uwagę tych czytelników, których twarz rozpromienia się na widok kociej mordki. Porady napisane prostym językiem, ilość tekstu, która nie przytłacza, a dzięki rymom łatwo wpada w ucho - to idealny sposób, by trafić do dziecięcego odbiorcy :) Niewątpliwie pomysł Marzeny się sprawdził, i dlatego dzielny Tobi doczekał się kolejnej książki, w której dzieli się z dziećmi swoją mądrością. Nosi ona tytuł: "10 czynności dla zdrowotności według Tobiego, kotka psotliwego".

O ile pierwsza część, czyli "Żywieniowe przygody Tobiego..." skupiała się na kwestiach dotyczących zdrowej diety, "10 czynności..." porusza nieco szerszą tematykę. Rymowane porady Tobiego dotyczą tutaj takich kwestii jak higiena osobista, znaczenie sportu i ruchu w codziennym rytmie, rola odpoczynku i snu, a także oczywiście - zdrowe posiłki spożywane o odpowiednich porach.

Tobi przygląda się porządkowi dnia, od śniadania zjedzonego z samego rana (to ważne, by o nim nie zapominać!), poprzez poranną higienę, obowiązki szkolne, aż po wieczorny odpoczynek i kolację zjedzoną 2 godziny przed dobrym i zdrowym snem. Myślę, że całkiem sympatycznym pomysłem byłoby spróbować spędzić cały dzień, stosując się dokładnie do wytycznych Tobiego - zresztą, kto mówi o jednym dniu? Gdy młody czytelnik zaprzyjaźni się z psotliwym kotkiem i zaufa jego mądrym radom, może się okazać, że zacznie pilnować zasad higieny i stałych pór posiłków bardziej niż kiedykolwiek - bo Tobi tak powiedział. Pamiętam z mojego dzieciństwa, a teraz widzę to samo u moich dzieci - że celne stwierdzenia płynące z ust postaci z bajek wielokrotnie zapadają w pamięć mocniej niż uwagi pań w przedszkolu. Nie od dzisiaj wiadomo, że nauka staje się bardziej efektywna, gdy jest związana z zabawą i rozrywką. Tobi wydaje mi się idealną postacią do roli mądrego przewodnika po zdrowym życiu, takiego, który jednocześnie uczy, bawi i zachwyca swoim nieodpartym kocim urokiem.

Dodam, że niemal na każdej stronie znajdują się proste i zabawne ilustracje z Tobim, wykonane przez Martę Raźniewską. Mam wrażenie, że nie tylko dzieci, ale też całkiem dorośli miłośnicy kotów będą mieli sporo frajdy z ich oglądania!

Książkę zamyka wspaniały bonus dla całej rodziny: gra planszowa! Ucieszyłam się ogromnie na jej widok, bo mój Robert przeżywa właśnie etap fascynacji grami planszowymi. Gra "Kraina pokus" zaproponowana przez Marzenę Żurek polega między innymi na jedzeniu pysznych warzyw i owoców, na odpowiadaniu na proste pytania (np. wymień pięć czerwonych warzyw) i wykonywaniu prostych ćwiczeń, bo w końcu w zdrowym ciele zdrowy duch! Jestem przekonana, że dzieci będą się przy niej świetnie bawić, a spożycie warzyw i owoców w domu wzrośnie, oj, wzrośnie :)




Czy widzę jakieś minusy? Może jeden: pierwszy wierszyk, poświęcony samej postaci Tobiego i opisywaniu, jaki z niego piękny kot, wydaje mi się dosyć długi. Takie rozwiązanie ma oczywiście swoje zalety, dziecięcy czytelnik zdoła się dzięki niemu bardziej przywiązać do postaci kotka i z tym większą przyjemnością będzie czytać, co czarujący Tobi ma do powiedzenia. Ale ja, dorosły czytelnik, czekałam z pewną niecierpliwością, kiedy Tobi skończy opowiadać o sobie i przejdzie do rzeczy ;)

Nie jestem też wielką fanką ilustracji przedstawiającej wirusy i bakterie ;) Ale to jest tylko i wyłącznie kwestia moich osobistych preferencji. Zauważyłam, że taki trend - pokazywania małych stworków, które trzeba wyeliminować - jest ogólnie bardzo modny w różnych bajkach zachęcających dzieci do dbania o higienę. Widocznie to po prostu się sprawdza. Dodam też, że w wykonaniu Marty Raźniewskiej nawet te nieszczęsne wirusy i bakterie prezentują się całkiem niebrzydko i niestrasznie!

Komu polecam "10 czynności dla zdrowotności"?

- rodzicom, którzy lubią czytać dzieciom na głos, a przy okazji chcą, żeby lektura miała walory edukacyjne,

- kociarzom, którzy chcą popatrzeć na ładne i zabawne obrazki z kotkiem w roli głównej,

- w zasadzie każdemu, kto potrzebuje pewnego przypomnienia zasad dotyczących zdrowego trybu życia, 

- dzieciom, dzieciom, dzieciom. Książka adresowana jest raczej do dzieci szkolnych, mniej więcej 1-2 klasa podstawówki, odnoszę jednak wrażenie, że przedszkolaki też będą się przy niej świetnie bawić i zrozumieją zawarty w niej przekaz.

Czekam z niecierpliwością na premierę! Dam Wam znać, kiedy "10 czynności... " będzie dostępne w sprzedaży!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki przed premierą bardzo dziękuję autorce, Marzenie Żurek.



wtorek, 17 kwietnia 2018

5 filmów niekoniecznie dla dzieci - cz. 1

Z filmami dla dzieci jest ten zasadniczy problem, że są one tworzone przez dorosłych. I zawsze będą. Tego nie przeskoczymy. Często ci dorośli potrafią bardzo dobrze wczuć się w psychikę dziecka i wiedzą, co zrobić, by ich film stał się dla dziecka źródłem wartościowej rozrywki. Zdarza się jednak, że nie do końca im się to udaje.

W 2001 roku miała miejsce wielka, zielona i brzuchata rewolucja w świecie filmów animowanych. Okazało się, że mogą one bawić dorosłych równie mocno jak dzieci, a nawet jeszcze bardziej. Wystarczy w odpowiednich momentach mrugnąć okiem do dorosłego widza, wrzucić kilka nawiązań do kultowych filmów, kilka zdecydowanie dorosłych żartów, których dziecko nie zrozumie - i okazuje się, że całe stada dorosłych pędzą do kina na baśń o śmiałku, który ocalił księżniczkę. Przed twórcami filmów animowanych pojawiła się wielka szansa. Dorośli przestali być tylko towarzyszami swoich pociech w kinie. Stali się nową, ogromną grupą odbiorców. Nic więc dziwnego, że odtąd w każdym filmie animowanym zaczęto mrugać okiem do dorosłych. Bywa, że tych mrugnięć jest więcej niż treści przeznaczonych typowo dla dzieci.

Nie twierdzę, że filmy ujęte w moim zestawieniu są złe, ani też, że dzieci nie powinny ich oglądać. Czasem warto po prostu porozmawiać z dzieckiem o tym, co zobaczyły w filmie, może coś wyjaśnić, może powiedzieć, że w życiu niekoniecznie musi być tak, jak w filmie i to, że dana postać postępuje w taki, a nie inny sposób, nie znaczy, że tak należy robić.

Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejsze dzieci są inne niż ja w ich wieku i odbierają pewne treści inaczej. Dla przykładu, dla mnie kilkuletniej najstraszniejszą istotą na świecie był wampir. Dziś wampirki bywają pozytywnymi bohaterami filmów dla dzieci. Piszę więc trochę z perspektywy niedzisiejszej pani dziwiącej się tym nowym czasom, a trochę z perspektywy mamy malutkiego dziecka, która za jakiś czas będzie chciała pokazać mu niektóre z tych filmów i zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiała synkowi sporo wytłumaczyć po ich obejrzeniu.

1. Kraina lodu (2013).


Źródło: Filmweb

Tego filmu nie trzeba nikomu przedstawiać. Dzieci i dorośli na całym świecie pokochali wzruszającą historię o siostrzanej miłości, luźno opartej na motywach "Królowej śniegu" Hansa Christiana Andersena. Przepiękna animacja, mądre przesłanie, wspaniałe piosenki i zabawne dialogi - to tylko kilka zalet tego wyjątkowego filmu. Dorośli znajdą w nim kilka żartów adresowanych do siebie, jest to jednak film zdecydowanie stworzony z myślą o dzieciach.

Problem z tym filmem? Jest tylko jeden, ale moim zdaniem ważny i wart omówienia. Otóż, dość łatwo zauważyć, że niemal wszystkie kłopoty Elsy i Anny, ich samotność, brak obycia w kontaktach z ludźmi, ich trudne wzajemne relacje, wszystko to jest bezpośrednią konsekwencją katastrofalnych błędów wychowawczych ich rodziców. Rodzice są całkowicie bezradni wobec inności Elsy, boją się jej i postanawiają odizolować ją od całego świata. To strasznie niebezpieczna postawa, która położyła się cieniem na życiu obu ich córek. W filmie wyraźnie widzimy, do czego to doprowadziło.

Do tej pory rodzice nie odgrywali w filmach Disneya tak znacząco negatywnej roli. Jeśli popełniali błędy, to w którymś momencie przyznawali się do nich i postanawiali zmienić swoje podejście (jak choćby ojciec Arielki, ojciec Pocahontas). Rodzice Anny i Elsy nie dostają tej szansy, bo przed główną akcją filmu giną w tragicznych okolicznościach. Nie pojawia się też żadna refleksja na temat ich postępowania, żadna myśl w stylu "rodzice popełnili wiele błędów, ale kochali nas i chcieli dla nas dobrze". 

Czy pokazać "Krainę lodu" dziecku? Jak najbardziej! Ale przygotuj się na rozmowę o tym, że rodzice zawsze chcą dla dziecka tego, co najlepsze, ale nie zawsze dobrze im to wychodzi.

2. Skok przez płot (2006).


Żródło: Filmweb

Przepiękny i arcyzabawny film o grupie zwierząt żyjących w lesie i przez większość roku zajmujących się zdobywaniem zapasów na zimę :) Mimo mojej wielkiej miłości do tego filmu, muszę powiedzieć, że raczej polecałabym go starszym widzom niż dzieciom. Głównie dlatego, że dorośli po prostu docenią go bardziej. Jest nie tylko naszpikowany żartami przeznaczonymi dla dorosłych. Również humor sytuacyjny i postaciowy bardziej przemówi do dorosłych niż do dzieci. W barwnej galerii postaci pojawiających się w "Skoku przez płot" widzimy między innymi rodzinkę jeży z dwojgiem bardzo zaangażowanych rodziców, którzy starają się za wszelką cenę wychowywać troje swoich dzieci idealnie. Widzimy także konserwatywnego, zachowawczego ojca oposa i jego nastoletnią, odważną córkę, która bardzo kocha swojego tatę, ale uważa jego metody za trochę obciach. Widzimy wreszcie szorstką, samodzielną skunkskę, która w głębi serca marzy o prawdziwej miłości i porządnym facecie pozbawionym węchu. Warto wspomnieć również o głównej antagonistce, przedstawicielce świata ludzi, przewodniczącej komitetu osiedlowego. Jej obsesja na punkcie kontroli i porządku rozbawi niejednego widza. Myślę jednak, że przede wszystkim widza dorosłego.

Główny problem z tym filmem? Jest on wręcz hymnem pochwalnym na cześć niezdrowego, śmieciowego jedzenia. Nasze urocze zwierzaczki zajadają się radośnie chipsami, ciasteczkami, pizzą. Próba zaproponowania czegoś zdrowego zamiast chipsów jest w filmie sceną humorystyczną. Zdrowe jest może i zdrowe, ale na pewno nie tak smaczne.

Muszę przyznać, że ilekroć oglądałam "Skok przez płot" (a oglądałam kilka razy, bo to świetny film), za każdym razem robiłam się głodna.  Co prawda zamiast chipsów wybierałam zazwyczaj kanapki, ale rozumiecie sami. To jest strasznie sugestywne. Ten film jest o jedzeniu, jedzeniu i jeszcze o jedzeniu.

Czy pokazać "Skok przez płot" dzieciom? Nie mam pewności. Jest szansa, że zachwycą się uroczą wiewiórą, jeżykami i innymi zwierzątkami, wydaje mi się jednak, że starszy widz po prostu bardziej doceni ten film.

3. Auta 2 (2011).


Źródło: galeriaplakatu.com

Dzieci kochają serię o Zygzaku McQueenie :) Widzę to zwłaszcza po naszym siostrzeńcu. Zygzak wraz z kumplem Złomkiem to jego ukochani bohaterowie od lat. Myślę, że żaden małoletni pasjonat samochodów nie pozostanie obojętny wobec serii o autach.

Kontynuacja przygód Zygzaka jest zupełnie innym filmem niż pierwsza część. W pierwszych "Autach" mamy dość typowo disneyowską historię o nieco pyszałkowatym gwiazdorze, który pod wpływem nowego otoczenia zupełnie zmienia swoje nastawienie i staje się lepszym... samochodem. Druga część natomiast to raczej film szpiegowski nawiązujący do zupełnie dorosłych produkcji o tajnych agentach. 

Problem z tym filmem? Cóż, jest w nim zawarta bardzo brutalna scena. Jeśli uświadomimy sobie, że samochody są w tym filmie bohaterami w zasadzie ludzkimi, mają ludzkie emocje i zachowania, to musimy zdać sobie sprawę z tego, że scena pokazująca okrutne tortury i ostatecznie zamordowanie jednego z drugoplanowych bohaterów jest tak naprawdę... właśnie tym. Sceną tortur i morderstwa w filmie dla dzieci. Gdyby nakręcono film z identycznym scenariuszem, ale zamiast aut wystąpiliby w nim ludzie, nikt nie pozwoliłby na pokazywanie tego filmu dzieciom.

Czy pokazać "Auta 2" dzieciom? Jeśli Twoje dziecko już zdążyło pokochać pierwszą część "Aut", to pewnie nie masz wyjścia ;) Trudno mi powiedzieć, na ile ta scena poruszy Twoje dziecko. Każdy ma inną wrażliwość i wyobraźnię. Możliwe, że po obejrzeniu tej sceny potrzebna będzie rozmowa, i raczej nie będzie to rozmowa łatwa.

4. Film o pszczołach (2007).


Źródło: Filmweb

Nie dla dzieci, nie dla dzieci, nie i koniec. W zasadzie nie wiem, dla kogo jest ten film. Dla dorosłych jest zbyt infantylny, dla dzieci się nie nadaje. Chyba najbardziej spodoba się nastolatkom w tym niezbyt mądrym wieku, których wielce rozbawi fakt, że usłyszeli taaakie słowa w kreskówce.

Problem? Niejeden. Brzydkie słowa użyte jakoś zupełnie bezmyślnie, aluzje seksualne, zamiast wspomnianych przeze mnie wcześniej mrugnięć okiem do dorosłego widza mamy po prostu co chwilę rubaszny rechocik, odnoszący się na przykład do tego, że hahaha, misie lubią dzieci.

Niektórzy zarzucają temu filmowi również propagowanie zoofilii, ale moim zdaniem to trochę zbyt daleko idące wnioski. Mimo wszystko, mowa tu przecież o bajce. Romantyczna relacja ludzkiej kobiety z pszczołą nie zasługuje chyba na aż tak poważne traktowanie.

Czy pokazać "Film o pszczołach" dzieciom? Jeśli Twoje dziecko lubi pszczoły, pokaż mu lepiej "Pszczółkę Maję".

5. Gdzie jest Dory (2016).


Źródło: Filmweb

Mam mieszane uczucia. Pierwsza część tej historii, "Gdzie jest Nemo?", to jedna z najbardziej uroczych animacji, które powstały współcześnie. Przepiękna wizualnie, z wyrazistymi postaciami, które bawiły wtedy, kiedy trzeba, a wzruszały wtedy, kiedy trzeba, z wspaniałym przesłaniem zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców, z cudownie rozegranym wątkiem nadopiekuńczego ojca, do którego w końcu dociera, że nie doceniał możliwości swojego syna, bo za bardzo się o niego bał. I w tym wszystkim jest też postać Dory, uroczej i pełnej ciepła rybki cierpiącej na zanik pamięci krótkotrwałej. Wątek Dory ma zdecydowanie wydźwięk humorystyczny, niemal każdy dialog z jej udziałem wywołuje u widza szczery śmiech. Jednak to właśnie Dory uświadamia Marlinowi popełnione przez niego błędy i pomaga mu odbudować relację z synem. Jest wierną, wspierającą, zawsze pełną optymizmu przyjaciółką.

No i ktoś chyba musiał powiedzieć twórcom "Gdzie jest Nemo?", że potraktowali temat choroby Dory zbyt lekko.

"Gdzie jest Dory" to już zupełnie inny film. Dory już nie jest zabawna. Jest biedną, chorą rybką zupełnie zagubioną w otaczającej ją rzeczywistości. Kwestie wypowiadane przez Dory już nie śmieszą. Teraz po prostu jej współczujemy.

Może tak jest lepiej. Bardziej poprawnie politycznie. Ale wydaje mi się, że w efekcie powstał film trochę zbyt poważny, przejmujący, i co tu dużo mówić, po prostu nudny.

Czy pokazać "Gdzie jest Dory" dzieciom? Raczej tym starszym. Młodsze niewiele z tego filmu zrozumieją.


Następne pięć filmów w następnym wpisie, czyli pewnie gdzieś za tydzień ;) Możecie podsuwać mi propozycje, o jakich filmach warto wspomnieć, na pewno wezmę je pod uwagę!

Wcześniej pisałam też o "Shreku", "W głowie się nie mieści" i o "Małym Księciu" :)



wtorek, 20 lutego 2018

Cukinia - wyjątkowo "wszechstronne" warzywo.

Cukinia jest jednym z warzyw, które pojawiają się w mojej kuchni najczęściej. Przede wszystkim dlatego, że jest nie tylko smacznym, ale też wyjątkowo zdrowym i lekkostrawnym warzywem, bogatym w beta karoten, potas, magnez, żelazo i liczne witaminy. Robert spróbował cukinii po raz pierwszy, gdy miał nieco ponad pół roku!

W naszym jadłospisie cukinia pełni też dość szczególną rolę. Jaką? Otóż, dzielę życie i stół z kimś, kto wyjątkowo nie lubi jeść zielonego. Żadne nawet wymyślne sztuczki czy przepisy nie przekonają go do szpinaku, z brokułami ma relację co najmniej skomplikowaną: czasem zje, nawet powie, że smakowało, ale przeważnie jednak unika. A cukinię lubi. Cukinia jest więc w mojej kuchni nie tylko cukinią, ale też szpinakiem i brokułami, i pewnie jeszcze kilkoma innymi warzywami. Można ją stosować jako zamiennik niechcianego zielonego w niemal każdym przepisie. Nie wierzycie? Spróbujcie!


Tajemnicą sukcesu jest starcie cukinii razem ze skórką na tarce o drobnych oczkach. Uzyskacie w ten sposób papkę, która wygląda tak jak na zdjęciu powyżej.

Zupełnie jak szpinak, prawda? A jeśli weźmiecie pod uwagę, że smak szpinaku zależy w ogromnym stopniu od użytych przypraw - z łatwością jesteście w stanie przyprawić cukinię tak, żeby smakowała jak szpinak.

Jednak sprowadzanie cukinii do roli tylko i wyłącznie zamiennika szpinaku jest mocno krzywdzące. Cukinia to jedno z warzyw oferujących największe bogactwo możliwości. Z cukinii można zrobić niemal wszystko. Poniżej podaję tylko kilka przykładów przepisów z zastosowaniem tego zielonego skarbu natury.

Cukinia zamiast dyni.


Pamiętacie mój tekst "Co pysznego można zrobić z dyni?"? Właściwie w każdym z przepisów, którymi się wówczas z Wami podzieliłam, można zastąpić dynię cukinią. Uzyskane w ten sposób potrawy będą oczywiście smakowały inaczej, ale równie pysznie. Zielone cukiniowe kluseczki goszczą na naszym stole dość często, a w smaku placków z cukinii zakochałam się już wiele lat temu, jeszcze w czasach, gdy były największym przysmakiem w nieistniejącym już krakowskim barze Vega.


Cukinia jako sos do makaronu.


To jeden z moich ulubionych przepisów! Potrzebujemy:
350 g makaronu spaghetti lub innego,
1 średniej wielkości cukinię,
trochę oleju,
ulubione przyprawy,
tarty ser.

I właściwie tyle. Startą cukinię podsmażamy na oleju, dodajemy przyprawy, posypujemy serem. Czy może istnieć coś prostszego?

Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by tak uzyskany sos wzbogacić innymi dodatkami. Na zdjęciu widzicie sos cukiniowy z dodatkiem pomidorów oraz kukurydzy. Świetnie pasuje też np. czosnek, cebula.

Cukiniowe mini-rollsy.


Kilka pszennych lub innych placków tortilla,
1 średniej wielkości cukinia,
szklanka kuskusu,
duża łyżka śmietany,
tarty ser,
sól i pieprz.

Podałam tę pyszną przekąskę na urodzinach Roberta. Goście byli zachwyceni! Kuskus należy namoczyć w wodzie zgodnie z instrukcją na opakowaniu, a następnie wymieszać z cukiniowym puree, śmietaną, serem i przyprawami. Uzyskaną masą posmarować tortille, zawijać, pokroić na nieduże rollsy. Gotowe! Można jeść na ciepło albo na zimno, jak kto woli. Są pyszne, a ich jedyną wadą jest to, że za szybko znikają!

Zapiekanka warzywna z cukinią.


ok. 4-5 ziemniaków średniej wielkości,
3 buraki,
1 duża cukinia,
1 duża cebula,
1 pietruszka,
łyżka koncentratu pomidorowego,
olej,
pieprz, sól, przyprawy,
opcjonalnie - seler, por.

Mam wrażenie, że to potrawa regionalna :) Spotykałam się z nią tylko w jednej części Polski, dokładnie w tej, w której spędziłam jak dotąd najwięcej lat życia. Mój przepis jest jednak mocno zmodyfikowany i co ważne, wegetariański, a wręcz wegański - choć weganką nie jestem. Bardziej niż tradycyjne pieczone ziemniaki przypomina zapiekankę warzywną, którą miałam okazję jeść pewnego razu w krakowskiej Chimerze.

Warzywa kroimy w cienkie plastry i smażymy pod przykryciem na dużej, głębokiej patelni. Oprócz warzyw z przepisu możecie dodać również inne, które nie będą dominować smakiem - podstawowa baza smakowa to właśnie ziemniaki, buraki, cukinia i cebula.

Jeśli nie zależy Wam na tym, by danie było wegańskie, możecie dodać trochę tartego żółtego sera. Wspaniale się komponuje ze smakiem zapiekanki.

Cukinia na słodko.


Przyznam, że nigdy jej sama nie robiłam. Natomiast moja mama radzi sobie z tym świetnie :) To jest tak zwana cukinia a la ananas. W Internecie znajdziecie bez trudu instrukcję, jak to zrobić. Taka słodka cukinia faktycznie przypomina w smaku ananas, nie jest to jednak łudzące podobieństwo. Moim zdaniem jest jeszcze smaczniejsza! Jak widzicie, cukinia może z powodzeniem zastępować nie tylko inne warzywa, ale również owoce.

Cukinię można również wykorzystać do pieczenia słodkich ciast i smakołyków :) W tym zakresie mistrzynią jest moja serdeczna koleżanka Magda, autorka bloga Różanecznik. Z przyjemnością polecam Wam przepis na muffiny cukiniowo-marchewkowe Magdy :) Takie muffiny są nie tylko pyszne, ale też bardzo zdrowe! Dzięki nim bez większego trudu przemycicie swoim maluchom solidną porcję warzyw :)

Może znacie jeszcze inne ciekawe przepisy z wykorzystaniem cukinii?



wtorek, 7 listopada 2017

Co pysznego można zrobić z dyni?


Nie każdy lubi Halloween, ale chyba niewielu jest ludzi, którzy pozostają nieczuli na walory smakowe dyni. Można ją jeść na słodko lub na słono, można z niej zrobić ciasto, puree, zupę, sos, a nawet konfiturę. W zależności od użytych przypraw smakuje nieco inaczej, a mimo to jednak łatwo rozpoznać jej charakterystyczny, lekko słodki smak. Dynia jest nie tylko pyszna, ale też bardzo zdrowa, bogata w witaminy i minerały (przede wszystkim cynk), zawiera dużo beta-karotenu, dzięki czemu ma zbawienny wpływ na ludzki organizm, m.in. obniża poziom złego cholesterolu, zapobiega miażdżycy, reguluje poziom ciśnienia tętniczego, dobrze wpływa również na wzrok i na trawienie. Nawiasem mówiąc, jest też świetnym afrodyzjakiem ;) Moi drodzy, jedzcie dynię!

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy miałam ugotować zupę z dyni. Szykowałam dużą imprezę, na której ta zupa była jednym z ważniejszych punktów programu. Bardzo się stresowałam, jak ja sobie poradzę z taką wielką dynią i czy ten eksperyment nie zakończy się straszną klapą. Na szczęście imprezowa zupa okazała się być wyśmienitą :) Od tamtej pory robiłam już wielokrotnie najróżniejsze odmiany zupy dyniowej, z różnymi przyprawami i dodatkami. Na naszym stole często goszczą również kluski z dyni, nieco rzadziej placki z dyni, robiłam też kiedyś makaron z dynią. Dziś z przyjemnością dzielę się z Wami przepisami na niektóre z tych dań. Są bardzo proste i zostawiają Wam mnóstwo pola do popisu, jeśli chodzi o dodatki i modyfikacje.

Zupa z dyni


Ponieważ nie jem mięsa od jakichś osiemnastu lat, moje zupy są również pozbawione mięsnej wkładki. Zapewne według niektórych z Was nie spełniają w związku z tym definicji zupy. Na szczęście mój przepis na zupę dyniową można łatwo zmodyfikować w taki sposób, żeby zawierała ona mięso. Tymczasem podaję wersję wegetariańską, którą zajadała się ostatnio moja najbliższa rodzina (Robert też, przed dodaniem przypraw).

ok. 1/4 - pół dyni hokkaido (w zależności od tego, jak gęsta ma być zupa),
1 ziemniak średniej wielkości,
1 duża marchew,
1 pietruszka,
kawałek selera,
1 nieduża cebula,
masło,
mleko kokosowe*,
przyprawy.

* dodawałabym mleko kokosowe za każdym razem, gdybym robiła zupę dyniową rzadziej i gdybym zawsze miała to mleko pod ręką. Zazwyczaj daję po prostu zwykłe mleko, też smakuje dobrze :)

Dynię kroimy na kawałki, bez pestek, ale za to ze skórką - skórka dyni hokkaido jest jak najbardziej jadalna i bardzo zdrowa. Wrzucamy do garnka z wodą, dodajemy pozostałe warzywa (oczywiście obrane i pokrojone) i gotujemy wszystko do miękkości. Kiedy warzywa będą już miękkie, miksujemy zupę na dość gładki krem.

Co potem? Odlewamy do miseczki porcję zupy dla niemowlaka, o ile oczywiście jest taka potrzeba :) Następnie przystępujemy do przyprawiania, wzbogacania, ulepszania! Nasza zupa na pewno potrzebuje soli i pieprzu. Przyprawy, które idealnie komponują się ze smakiem dyni, to również curry i imbir. Jeśli chcesz, żeby Twoja zupa była nieco pikantna, możesz dodać też odrobinę chili albo ostrej papryki. Byle nie przesadzić!

Ja zazwyczaj dodaję trochę mleka (wtedy jest łagodniejsza i bardziej kremowa), czasami również łyżkę koncentratu pomidorowego (wtedy smak jest bardziej intensywny), czasem również żółtko jaja. Uwielbiam ten dodatek! Zupa zyskuje piękny kolor i charakterystyczny "jajeczny" posmak. Bez obaw, pod wpływem temperatury żółtko przestaje być surowe.

Od Ciebie zależy, jakich dodatków użyjesz. Możesz eksperymentować z różnymi. Zupa dyniowa jest pyszna w każdej wersji!

Kluski z dyni

Brzydkie, ale pyszne!
ok. 1/4 dyni hokkaido,
1 nieduży ziemniak,
1 jajo,
mąka,
olej,
sól.

Gdyby Magda Gessler zobaczyła, jakimi kluskami żywi się dość często moja rodzina, padłaby trupem i to bynajmniej nie z zachwytu. Moje kluski nie przypominają ani kopytek, ani klusek śląskich, ani nawet gnocchi. Jeśli już, to najbardziej są podobne do klusek kładzionych, które robiła moja mama. Choć przyznam, że im bardziej nabieram wprawy, tym bardziej staram się nadać tym moim kluchom jako taki kształt.

Mam jednak dobrą wiadomość dla wszystkich osób, które lubią kluski, ale nie mają cierpliwości do starannego ich lepienia: kluski pozbawione kształtu również są przepyszne. Najczęściej robię je z ziemniaków, czasem z cukinii, a gdy przychodzi sezon na dynię, z przyjemnością robię kluski z dyni.

Do tego przepisu potrzebujemy przede wszystkim dyniowego puree. Można je uzyskać na kilka sposobów, np. upiec dynię w piekarniku lub ugotować ją w niedużej ilości wody i starannie zmiksować. Ja wybieram sposób prosty, choć nieco pracochłonny: ścieram dynię na tarce o małych oczkach. Do tak przygotowanego puree dodaję zawsze jedno jajo, starannie mieszam, nieraz dodaję również drobno startego ziemniaka. Następnie doprawiam i stopniowo dosypuję mąki. Ciasto ma być bardzo gęste, im gęstsze, tym łatwiej będzie ulepić z niego kluski.

Z przygotowanego ciasta odrywamy łyżką nieduże kulki, poprawiamy trochę ich kształt i wrzucamy do garnka z gotującą się wodą. Nie muszą się długo gotować, po chwili można je już wyjąć :)

Najbardziej lubię kluski podane z przysmażoną bułką tartą. Czasem mam fantazję i dodaję do niej też wiórki kokosowe, a jak jeszcze dodam łyżkę masła orzechowego, to efekt końcowy jest wyśmienity! Kluski smakują fantastycznie również na słono, z sosem pieczarkowym.

Placki z dyni


Te same składniki, co w przepisie na kluski, prócz tego możesz dodać szklankę mleka lub wody i - jeśli chcesz - jeszcze co najmniej jedno jajo.

Ciasto na placki różni się od ciasta na kluski tylko tym, że nie musi, a właściwie nie może być aż tak gęste. Podczas gdy kluski trzeba lepić, ciasto na placki powinno się wylewać na patelnię. Musi zatem być bardziej płynne - mniej więcej takie jak na placki ziemniaczane.

Możesz po prostu dodać mniej mąki, możesz też rozrzedzić ciasto za pomocą wody lub mleka. Do placków możesz oczywiście dodać więcej niż jedno jajo, nie pozostanie to jednak bez wpływu na smak. Ja osobiście lubię, gdy placki smakują intensywnie warzywnie. Im więcej jaj w cieście, tym bardziej placki zaczynają przypominać dość uniwersalne racuchy, a smak dyni jest nieco mniej wyczuwalny.

Placki smażymy na niedużej ilości oleju na kolor złocisty lub brązowy -  według uznania :)

Najlepiej smakują chyba z gęstym sosem pomidorowym lub czosnkowym. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zjeść je na słodko. W kwestii dodatków macie pełną dowolność!

Życzę smacznego! A może znacie jeszcze inne dyniowe przepisy?



wtorek, 25 kwietnia 2017

Szkoda życia na odchudzanie


Piszę ten tekst ze świadomością, że zostało mi jeszcze co najmniej pięć kilogramów do zrzucenia po ciąży, a tak naprawdę idealnie byłoby zrzucić z dziesięć, bo i przed ciążą nie byłam chucherkiem. I jednocześnie ze świadomością, że nawet z tymi dziesięcioma niechcianymi kilogramami należę raczej do szczupłych i tak naprawdę nie zrozumiem osób, które mają prawdziwe problemy z nadwagą.

Zdaję sobie zatem sprawę z tego, że mogę się narazić tym tekstem. Chciałabym jednak uściślić: na pewno warto zawalczyć o utratę pewnej ilości kilogramów, jeśli Twoim problemem jest znaczna, utrudniająca życie nadwaga lub otyłość, jeśli ciężko Ci się poruszać, a Twoje stawy są nadmiernie obciążone. Jeśli jak ja, jesteś osobą o prawidłowym BMI, która po prostu chciałaby być szczuplejsza - daruj sobie te wszystkie dziwaczne diety. Odchudzanie się jest bez sensu.

Tylko odchudzanie. Zdrowy tryb życia - świetna sprawa! Szczególnie jeśli jego podstawą jest ruch na świeżym powietrzu. Zdrowa dieta? Jeśli lubisz, jeśli umiejętnie ją stosujesz i nie musisz podporządkowywać jej całego życia - chylę przed Tobą czoła, podziwiam i gratuluję. Natomiast wszelkiego rodzaju magiczne sztuczki w stylu będę jeść trawę i popijać wodą przez sześć tygodni, bo sześć tygodni brzmi bardziej dramatycznie niż miesiąc wyrzuć na śmieci i nie zawracaj sobie nimi już więcej głowy. 

Dlaczego odchudzanie jest bez sensu?


Pozwól, że odwołam się do autentycznego przykładu. Miałam kiedyś znajomą, o której można było powiedzieć dużo różnych rzeczy, ale raczej nie to, że jest bardzo szczupła. Nie była też bardzo gruba, ot, przeciętna sylwetka, nieco tęższa niż ja obecnie. I ta znajoma opowiadała mi kiedyś z nutką nostalgii w głosie, jak parę lat wcześniej, w czasie jednego wyjazdu zagranicznego miała okazję uczestniczyć w tzw. festiwalu czekolady. Przez dłuższy czas wspominała, a ja słuchałam z fascynacją o wielkich czekoladowych rzeźbach, tancerzach żonglujących czekoladą, cukiernikach przygotowujących na bieżąco różne pyszności. I kiedy już tak bardzo zazdrościłam jej tego wspaniałego doświadczenia, znajoma zdradziła mi ten bolesny sekret:

- I wyobraża sobie pani, pani Martyno, że ja nawet nie spróbowałam żadnej z tych rzeczy?
- Ale dlaczego? - jęknęłam, a moja zazdrość w jednej chwili zmieniła się we współczucie.
- BYŁAM NA DIECIE!

Och.
Zauważ teraz, co przetrwało przez lata: nie odchudzona sylwetka, nie przyzwyczajenia żywieniowe, ale wspomnienie o smakołykach, których nie mogło się spróbować.

Może właśnie teraz wyglądasz najlepiej?


Ten przykład możesz potraktować jako złośliwy, ale uwierz mi, że taki nie jest. Zobacz, jaki piękny słoń:

Czy myślisz, że gdyby ten słoń schudł do rozmiaru gazeli, wyglądałby jak gazela? Nie, nadal wyglądałby jak słoń, tylko przeraźliwie wychudzony. Już nie byłby taki piękny. Jeśli przykład ze słoniem jest dla Ciebie przykry - wyobraź sobie owczarka odchudzonego do rozmiaru charta. Uwierz, nie wyglądałby zdrowo.

Ja tam uważam, że Matka Natura wie, co robi. Jeśli wyposażyła Cię w krągłości, to może właśnie z nimi wyglądasz najlepiej?

Jedyna sensowna dieta to taka, którą możesz stosować na stałe.


Właśnie tak. Wszystkie te pomysłowe metody typu przez trzy tygodnie żywię się powietrzem, a potem poszerzam dietę o światło z lodówki niosą ze sobą jedno zasadnicze ryzyko: minie magiczna liczba tygodni i wrócisz do swoich przyzwyczajeń żywieniowych. A jeśli Twój typowy obiad to krem z pizzy i spaghetti z cheeseburgerami, to efekt jo-jo masz jak w banku. 

Znacznie mądrzejszym pomysłem jest wyrobienie sobie takich przyzwyczajeń, które pomogą Ci utrzymać sylwetkę na stabilnym, w miarę zadowalającym poziomie. Nie jestem autorką tego zdania o jedynej sensownej diecie - spotkałam się z nim już wiele razy. Coraz bardziej modna staje się dieta rozumiana nie jako drastyczne ograniczanie spożywanych produktów, ale jako zwyczajne, stabilne i niepozbawione drobnych przyjemności odżywianie się na co dzień.

Spotkałam się kiedyś z takim zaleceniem, żeby wypisać sobie na kartce 20 ulubionych potraw/składników i na ich podstawie opracować sobie plan zdrowego odżywiania. Na początku się śmiałam, że będę się wobec tego żywić czekoladą i muffinkami, ale po sporządzeniu mojej listy byłam zaskoczona, ile różnorodnych przysmaków się na niej znalazło. Soczewica. Dynia. Cukinia. Kukurydza. Kalafior. Ziemniaki. Chrupkie pieczywo. Awokado. Nie brzmi źle, prawda?

Jeśli ja, z moim bagażem nadmiarowych dziesięciu (i tylko dziesięciu) kilogramów mogę Ci coś doradzić: sporządź sobie listę tego, co lubisz. Staraj się urozmaicać swoje potrawy. Szukaj zdrowych zamienników tego, co lubisz - choćby z samej ciecierzycy można wyczarować cuda! Rób sobie dni wolne od diety - naprawdę, jeden festiwal czekolady nie zrujnuje miesięcy zdrowego odżywiania ;) A przede wszystkim - popatrz w lustro, załóż fajny ciuch i zobacz, jaka jesteś ładna! Nawet z tymi kilogramami, których nie lubisz. Szkoda życia na zastanawianie się, co chcesz zmienić w tej pięknej osobie, którą widzisz w lustrze.