czwartek, 26 listopada 2020

W psim raju nie ma trucizn. Wspomnienie o Fortisie


Kiedy myślę "Fortis", przed oczami widzę roześmianą, złocistą mordkę i zgrabną sylwetkę psa młodego, silnego i pełnego energii. Był przepiękny, wiecznie w ruchu, zawsze radosny.

Kiedy myślę o moim psie, przypomina mi się, jak siedziałam przy nim, głaskałam go i zapewniałam, że jestem przy nim i będę tak długo, jak długo będzie trzeba. Pamiętam, że niebo wypogodziło się wtedy. Wiem, jak sentymentalnie to brzmi, ale uwierzcie, że ten widok utkwił mi w głowie - promienie słońca przebijające się przez chmury i rozświetlające ogród, cały w ciepłych barwach, a obok mnie Fortis, który już tego ogrodu nie widział. Powoli kończył swoją walkę.

Przypomina mi się, jak jechałam z nim do weterynarza, kochana złota mordka leżała na moich kolanach. Póki był zdrowy, był jednym wielkim żywiołem. Możliwe, że nigdy nie wytuliłam go tak mocno, jak w ciągu tych ostatnich dwóch dni.

Brakuje mi wspomnień. Dobrych wspomnień. Szukam ich rozpaczliwie w pamięci, bo wiem, że przecież muszę je mieć. Może chwilowo się schowały.

To nie jest jedna z tych sytuacji, kiedy można powiedzieć, że przynajmniej miał długie i piękne życie. Nie miał. Nie dożył nawet sześciu lat. A czy jego życie było piękne? On chyba tak uważał. 

Wspomnienia


Zbieram je jedno po drugim. Fortis jako szczeniaczek, prześliczny, podobny do pieska z reklamy papieru miękkiego jak aksamit, nasze niespodziewanie spełnione marzenie o labradorze. Pierwsze, co zrobił, gdy znalazł się w ogrodzie? Przeszedł pod ogrodzeniem. Dość dobitnie pokazał nam, co sądzi o stawianiu jakichś ograniczeń na jego drodze :D 



Fortis - łowca rekinów. Jego pierwszą ulubioną zabawką był pluszowy rekin, niewiele mniejszy od niego, tarmoszony bezustannie z wielkim zawzięciem.

Kiedy było nam smutno, Fortis to wyczuwał. Przybiegał, uśmiechał się, wymachiwał pięknym ogonem.

Chciał się witać i zaprzyjaźniać z wszystkimi. Zaczepiał przechodniów, gdy prowadziliśmy go do weterynarza, wdzięczył się do nich i skutecznie podbijał serca.


Pamiętam imprezę w ogrodzie, urodziny męża. Fortis podpijał wodę z basenu :D Pięknie się bawił z naszym siostrzeńcem, a gdy się zmęczył, spał przytulony do Andrzeja.

Pamiętam wspólne długie spacery, zwiedzanie naszych malowniczych okolic. Kiedy pojawił się Robert, chodziliśmy w czwórkę - Andrzej z pieskiem na smyczy, ja z Robertem w wózku. Z dwójką dzieci było już trudniej, ale też się zdarzało :)

Fortis zaakceptował pojawienie się nowych członków stada bez chwili zawahania, pokochał obu od razu. Oni też go kochali, zawsze cieszyli się na jego widok.



Bałam się chodzić sama na spacery z Fortisem, bo wiedziałam, że jest silniejszy ode mnie. Po wypadku w 2017 musiałam jednak przejąć na jakiś czas rolę wyprowadzacza. Fortis rozumiał sytuację. Chodził wolniej niż zazwyczaj, nie nadużywał siły, zaledwie kilka razy zdarzyło się, że pociągnął mocniej (raz, niestety, dość niefortunnie). Lubiłam te spacery, choć wracałam z nich wykończona.

W ogóle postawa Fortisa po tamtym wypadku była imponująca. Kiedy laweta przywiozła auto, a ja długo chodziłam wte i wewte po ogrodzie i nosiłam rzeczy z bagażnika do domu, a potem jeszcze szukałam kota, bo uciekł w całym tym zamieszaniu, Fortis zachowywał stoicki spokój. I nawet nie protestował, że ominął go w tamtym dniu wieczorny spacer.

Kiedy wyjeżdżaliśmy na kilka dni, Fortis jeździł do sprawdzonego hoteliku. Uwielbiał panią Agnieszkę, która przyjeżdżała po niego, a potem przywoziła go z powrotem. Za każdym razem chwaliła go, że taki kochany, bezproblemowy pies.

Do końca był żywiołowym i energicznym psem, ale od pewnego czasu już wyraźnie spokojniejszym, rozsądniejszym. Jak to określał mąż - biegał tylko po całej podłodze, już nie po ścianach :)


Ostatnie dobre wspomnienia pochodzą z tych dni, kiedy dzielny Fortis już nas opuszczał. Wydawał się dobrze reagować na leczenie. Byliśmy szczęśliwi, gdy patrzyliśmy, jak odzyskiwał siły, znów chodził, machał ogonem, próbował biegać. Łatwo było uwierzyć, że najgorsze ma już za sobą. Najgorsze jednak dopiero nadchodziło.

Co teraz?


Przyjaciele namawiają nas, byśmy poszukali psa, który zapełni puste miejsce po Fortisie. Na razie nie chcemy tego robić. Na pewno nie przygarniemy nowego zwierzaka na zimę, to raz. Dwa, chcemy trochę pożyć w tej rzeczywistości bez psa. Odzwyczaić się od szczekania, układania harmonogramu każdego dnia i tygodnia w rytm spacerów, uwzględniania potrzeb psa we wszystkich planach. Chcemy zobaczyć, jak to jest i jeszcze raz przekonać się, czy jesteśmy gotowi.

Przygarnięcie kolejnego psa to jeszcze większa odpowiedzialność. Trochę tak, jak z drugim dzieckiem ;) Za drugim razem już wiesz, już się sprawdziłeś. Wiesz, czego się spodziewać. Decyzja jest bardziej świadoma. Nie chcemy podejmować jej pochopnie, w emocjach.

Jak się czujemy? Powoli godzimy się ze stratą. Wiecie, ja widzę, z jakimi dramatami mierzą się ludzie, również w moim bliskim otoczeniu. Wiem, że są gorsze rzeczy w życiu niż utrata psa. Najbardziej boli tylko świadomość, że musiał tak strasznie cierpieć pod koniec. Za to pomaga myśl, że walczyliśmy o niego do końca i byliśmy przy nim do ostatniej chwili. Nie odpuściliśmy, dopóki istniał choć cień szansy. Nie umierał samotnie.


Dziś rano wydawało mi się, że słyszałam szczekanie. Może psi raj jest całkiem blisko? Wiem, czego w nim nie ma: płotów. I trucizn. To musi być wspaniałe miejsce, w sam raz dla Fortisa.

czwartek, 12 listopada 2020

"Elf do zadań specjalnych" Katarzyny Wierzbickiej - kalendarz adwentowy bogaty w treść!

Przyznam, że z wszystkich tegorocznych premier książkowych, na tę czekałam najbardziej. Nie dość, że autorkę znam i cenię jako pisarkę, blogerkę i w ogóle cudowną osobę, to jeszcze tematyka książki jest mi tak bliska! Nie od dzisiaj wiecie, że uwielbiam kalendarze adwentowe. A ta książka to wyjątkowo piękny i bogaty w treść kalendarz adwentowy z 24 opowiadaniami na każdy dzień od początku grudnia do Wigilii Bożego Narodzenia.

Mowa o książce "Elf do zadań specjalnych" autorstwa Katarzyny Wierzbickiej. Mogliście już czytać na moim blogu recenzje dwóch bajek autorstwa Kasi - "O królewiczu, który się odważył" oraz "Zaskroniec i pudel". Nie ukrywam, że uwielbiam jej styl pisania! Najnowsza książka pokazuje, że autorka nie stoi w miejscu i cały czas rozwija się jako świadoma pisarka o wielkiej wyobraźni, która ma czytelnikowi coś ważnego do przekazania.

Oprawa graficzna



Zacznę nietypowo dla mnie - od ilustracji, które wykonała Ulyana Nikitina. Są one po prostu bajeczne! Wspominałam już nieraz, że jestem dość wybredna, gdy chodzi o ilustracje. Te ujęły mnie od pierwszej chwili. Już sama okładka zapowiada wspaniałą zawartość, a w środku jest tylko piękniej! Rysunki są dynamiczne, pełne światła, spójne kolorystycznie, przesycone świąteczną atmosferą, a przy tym nie udziwnione, odwołujące się do najpiękniejszych tradycji ilustratorskich. Elfy i inne postacie mają wyrazistą mimikę i sympatyczne buźki. Jedyne zastrzeżenie, o jakim mogłabym pomyśleć... Mam wrażenie, że ilustracji jest za mało! Choć może wydaje mi się tak dlatego, że czytałam książkę razem z niespełna czteroletnim synkiem, który trochę się niecierpliwił, gdy zbyt długo nie widział kolejnego obrazka :D 


Oprawa graficzna tej pięknej książki to nie tylko duże rysunki odzwierciedlające poszczególne postacie i wydarzenia, ale także mnóstwo przepięknych detali - małe paczuszki z prezentami, oddzielające od siebie poszczególne sceny, gwiazdki i inne ozdoby na początku i na końcu każdego rozdziału. Czcionka jest ładna, duża, przejrzysta. Całość prezentuje się przepięknie.

Treść

Wspomniałam wcześniej, że czytałam książkę z niespełna czteroletnim synkiem. Choć podobała mu się, zapewne doceni ją jeszcze bardziej za jakieś dwa-trzy lata. "Elf do zadań specjalnych" jest bowiem przeznaczony dla dzieci powyżej szóstego roku życia. To nie jest prosta, banalna opowiastka do przeczytania w jeden wieczór - wręcz przeciwnie, kryje w sobie wielowątkową historię z interesującymi postaciami, jak choćby ambitna elfka Lśniąca czy nieśmiały opiekun reniferów, Piastunek. Przypuszczam też, że język autorki i używane przez nią słowa przyczynią się do poszerzenia zasobu słownictwa niejednego młodego czytelnika.

Okładka informuje, że w środku czekają na nas 24 opowiadania, ja jednak nazwałabym je raczej dwudziestoma czterema rozdziałami jednej, rozbudowanej opowieści. Jej głównym bohaterem jest Wiercipiętek, trochę niesforny elf o wielkim sercu, który przez swój szlachetny gest pozbył się w minione święta czarodziejskiego szaliczka zapewniającego mu niewidzialność. Od tej pory musi się bardzo pilnować, gdy odwiedza domy dzieci - może zostać zauważony!

Tymczasem w wiosce Świętego Mikołaja szykują się spore zmiany zapoczątkowane przez Lśniącą, szefową nowego działu wprowadzania innowacji. Zmiany mają sprawić, że tegoroczne święta będą naprawdę idealne, nikt jednak nie przewidział, że w tym samym czasie w wiosce aż zaroi się od nowych przybyszy, trolli i krasnoludków, cokolwiek niezdarnych i niechętnie do siebie nastawionych... A Święty Mikołaj, dobroduszny mistrz sprawiania radości, po raz pierwszy staje przed wielkim dylematem - jaki prezent najbardziej ucieszy jego żonę?


Kasia Wierzbicka po raz kolejny chwyciła mnie za serce napisaną przez siebie historią. Tym razem uczyniła to za sprawą wątku dziewczynki o imieniu Ania, którą odwiedza Wiercipiętek i.... Nie, nie mogę zdradzić Wam szczegółów. Powiem tylko, że spotkałam niejedną taką Anię w czasach, gdy sama byłam dzieckiem. Ja też mam z nią trochę wspólnego. Życzyłabym każdemu takiemu dziecku, by spotkało na swojej drodze Wiercipiętka i inne dobre dusze, które sprawiły, że historia ma radosny finał. Wiem, że nie zawsze tak jest. Kto wie, może "Elf do zadań specjalnych" przemówi do kogoś, kto bardzo tego potrzebuje, i naprawi tę część świata, w której małe dziewczynki płaczą przed snem i marzą o tym, by zniknąć?

A teraz zdradzę Wam mały sekret! Czytajcie książkę po kolei, jak autorka Wam zaleca, od początku do końca - ale na kilka ostatnich stron możecie zajrzeć poza kolejnością. Znajdziecie tam przepisy na pierniczki i gorącą czekoladę! Dzięki nim u nas w domu już wczoraj zrobiło się świątecznie :)


Czy polecam tę książkę? Kochani, mało powiedziane. Moim zdaniem to powinna być pozycja obowiązkowa dla każdego, kto kocha świąteczną atmosferę i przygody w wiosce Świętego Mikołaja.

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa!