Pokazywanie postów oznaczonych etykietą religia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą religia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 maja 2019

Mt 25,40 - czyli o atakach na Kościół i o edukacji seksualnej.


Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). 


Słowa z Ewangelii św. Mateusza powinny zamykać usta wszystkim tym, którzy chyba jeszcze nie rozumieją, na czym tak naprawdę polega aktualny dramat w Kościele. Dziwię się, że to tak nie działa. Chyba mam w sobie jeszcze sporo naiwności.

To dla mnie bardzo specyficzny moment, by pisać o Kościele. Wczoraj odbył się chrzest Michasia. Wiele osób z oburzeniem i rozczarowaniem odchodzi od Kościoła, a ja właśnie wprowadzam do niego mojego synka. Bo wierzę w Boga, wierzę w człowieka, wierzę w zmiany i kolejne szanse. Wierzę w wyciąganie wniosków. Wierzę, że Kościół moich dzieci będzie inny niż ten, którego obraz wyłania się z dokumentu "Tylko nie mów nikomu". 

Księża i zepsute telefony.


Często dzielę się z Wami osobistymi historiami. Tym razem tak nie będzie. Problem pedofilii w Kościele zawsze istniał, myślę, że nawet niedaleko mnie. Pewne zjawiska, które dwadzieścia kilka lat temu nie budziły niepokoju, teraz obudziłyby go na pewno. Nie chcę pisać więcej, bo pisałabym o konkretnych ludziach, z imionami, nazwiskami, twarzami. To są ich historie, nie moje.

Nieraz zawiodłam się na ludziach reprezentujących Kościół. Pierwsze takie duże rozczarowanie, kiedy miałam kilkanaście lat, praktycznie zrobiło ze mnie nastoletnią ateistkę. Jak wiecie, nie na długo.

Pamiętam, co wtedy powiedziała mi moja również nastoletnia siostra. To brzmiało mniej więcej tak: "Pomyśl o księdzu jak o telefonie. Może być zepsuty, źle działać, źle łączyć. Ale nie zrywasz kontaktu z rozmówcą dlatego, że popsuł się telefon". 

Niezłe, nie? Do tej pory korzystam z tych słów. W tej chwili są mi potrzebne równie mocno jak wtedy. Bo tych popsutych telefonów jest naprawdę dużo.

Atak na Kościół?


Nie ja jestem autorką tej myśli - ale jakoś dzisiaj wyjątkowo dobrze się czuję z tym, że mogę trochę się schować za słowami innych osób. Teraz chcę powtórzyć za Szymonem Hołownią, że tak, atak na Kościół faktycznie nastąpił, i następował wiele razy, niezliczoną ilość razy, za każdym razem, kiedy krzywdzone było dziecko. Nikt tak bardzo nie zaatakował Kościoła jak jego "pasterze", przedstawiciele, reprezentanci, którzy chyba nie czytali Pisma Świętego, choć niby mają z nim do czynienia na każdej mszy. 

Ja nawet nie sprawdzam, czy mieści mi się w głowie, bo jednak tę moją głowę trochę cenię - jak w ogóle można spojrzeć na dziecko jak na obiekt seksualny, jak można pożądać, dotykać, gwałcić. No k!@#$% mać p^&*()_+!@#, nie można. Ale żyjemy w czasach, że się tak odważę to nazwać, w czasach wielkiej wyrozumiałości. Wiele rzeczy usprawiedliwia się chorobą, skłonnością. Nie brakuje gotowych do tego, by tłumaczyć pedofilię. 

Skłonności to jedno, ale - ci, co zamiatali pod dywan, co przenosili na inną parafię, co pomagali ukryć, ci, co mówili o zbłądzeniu, o jednostkowych przypadkach, co szukali winy w dzieciach, w edukacji seksualnej (?!?), w Unii Europejskiej, w polityce, w tęczy, a nie tam, gdzie wina była naprawdę - oni są równie winni. Może nawet bardziej. Bo ich obłudy nie usprawiedliwia już nic.

Jako matka...


... nie mogę przestać myśleć o tych dzieciach. Pozbawionych wsparcia, potraktowanych przedmiotowo, wykorzystanych w miejscu, gdzie miały otrzymać wsparcie, pomoc. Zniszczonych przez kogoś, kto miał być autorytetem. Przerażająco samotnych. Ich oprawcy wiedzieli, że mogą czuć sie bezkarni.

Ludzie, jak ważna jest edukacja seksualna, to po prostu szok. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś to sformułowanie kojarzyło się mnie samej z czymś niewłaściwym - że ktoś mnie chce uczyć seksu? Ale spokojnie, to było bardzo dawno temu, kiedy tak to odbierałam. Dziecko musi wiedzieć, czego dorośli nie mają prawa mu robić. Musi wiedzieć, że istnieją tacy ludzie, którzy mogą chcieć użyć jego ciała w sposób niedozwolony. Musi wiedzieć, że kiedy to się zdarzy, powinno szukać pomocy i może o tym porozmawiać z mamą, z rodzicami, z bliską osobą.

Edukacja seksualna może nie uchronić Twojego dziecka przed krzywdą. Ale dzięki niej, jeśli już coś by się stało, jest szansa, że dziecko przyjdzie i Ci o tym powie.

Wiesz, co jest straszniejsze od wiadomości, że skrzywdzono Twoje dziecko? To, że możesz się o tym nigdy nie dowiedzieć, a Twoje dziecko może zostać z tym samo, bez ratunku, bez pomocy, bez wsparcia, bez Ciebie.

Rozmawiajcie o tym.

Na koniec, skoro tak dobrze mi dzisiaj z cytowaniem innych osób - mam dla Was dwa supermądre teksty, które dzisiaj przeczytałam.

Pozytywny Dom - "Tylko nie mów nikomu": 
Mama na wypasie - "Tylko powiedz... MNIE": 


poniedziałek, 4 lutego 2019

Jak wybieraliśmy chrzestnych dla naszych dzieci?


Znacie już historię nadawania imion naszym synkom. Niedługo później musieliśmy podjąć kolejną trudną decyzję - kto zostanie ojcem chrzestnym i matką chrzestną? Podobnie jak w przypadku imienia, za pierwszym razem poszło nam dużo łatwiej...

Trudno o bardziej aktualny temat - dokładnie wczoraj zaproponowaliśmy przyjaciółce, żeby dołączyła do naszej coraz większej rodziny jako matka chrzestna Michała :) Zgodziła się z wielką radością!

Dlaczego wybór chrzestnych jest dla nas taką trudną i ważną decyzją? Postaram się przybliżyć Wam, jak wygląda nasze podejście do tej kwestii. 

Poszerzamy krąg bliskich osób.


O ile przy wybieraniu imion to ja miałam za każdym razem zauważalnie więcej do powiedzenia, w przypadku decyzji o chrzestnych ochoczo przyjęłam punkt widzenia mojego męża. Bardzo przemówiła do mnie jego koncepcja, żeby nie szukać chrzestnych w rodzinie, ale żeby zaprosić do naszej rodziny kolejne osoby. Konsekwentnie szukamy chrzestnych wśród przyjaciół i znajomych.

Poza innymi zaletami, takie podejście było dla nas najbardziej praktyczne. Każde z nas ma jedną siostrę. Jak mieliśmy wybrać, która z nich bardziej się nadaje na matkę chrzestną Roberta? Jak uhonorować jedną i nie pokrzywdzić drugiej? Przecież nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że będziemy mieć dwóch synów. Zamiast dokonywać przykrego wyboru między dwiema siostrami, zaprosiliśmy do naszej rodziny trzecią, a teraz już i czwartą :)

Z perspektywy czasu - choć niby minęły dopiero dwa lata - myślę, że to była dobra decyzja. Jak pisałam już nieraz, straciłam kontakt z wieloma ważnymi dla mnie osobami. A chrzestni Roberta przez cały czas są obecni w naszym życiu. Czuję, że będą już z nami na zawsze. Łączy nas coś bardzo, bardzo ważnego.

Oprócz "rodzonych" cioć i wujków Robert zawsze będzie miał Wujka M. i Ciocię M. :) Teraz pora, by i Michał zyskał swojego nowego wujka i nową ciocię.

Wymagania?


Nie powiedziałabym, że oczekujemy dużo, jednak już nieraz okazało się, że to jest... za dużo. Chcemy, żeby to była bliska nam wierząca osoba. Nie może być inaczej, no bez przesady. Bardzo cenimy i szanujemy naszych niewierzących znajomych, jednak chrzest to jest chrzest. Wydarzenie kościelne, religijne. Nakładające pewne obowiązki na osobę chrzestnego. Jak mielibyśmy oczekiwać ich wypełniania od kogoś, kto w ogóle w to nie wierzy?

Rzeczywistość wygląda niestety tak, że, co tu się czarować, za dużo tych bliskich osób w ogóle nie mamy, a już bliskich i przy tym wierzących - nawet bardzo mało. Musieliśmy liczyć się z tym, że będziemy wybierać z bardzo wąskiego grona. Nie zrozumcie mnie źle. Znamy i bardzo lubimy wiele osób, jednak ile spośród nich możemy z czystym sumieniem nazwać przyjaciółmi? Ilu spośród nich ufamy na tyle, by powierzyć im opiekę nad naszymi dziećmi? Większość to tak naprawdę dobrzy znajomi, z którymi dzielimy wspólne zainteresowania.

Nie wszyscy chcieli.


Dwukrotnie trafiliśmy, że się tak wyrażę, kulą w płot. Jeden znajomy - porządny, religijny chórzysta - na naszą delikatną sugestię, że myślimy o nim w tym kontekście,  zareagował dość gwałtownym sprzeciwem. "No co Wy, weźcie kogoś z rodziny! Weźcie kogoś młodszego!" - a potem aż do porodu nie zainteresował się potencjalnym chrześniakiem w ogóle... Inny kolega po usłyszeniu naszej dość przedwczesnej i bardzo pochopnej propozycji stwierdził, że się zastanowi, po czym tematu już nigdy nie podjął, za to skutecznie doprowadził do tego, że my się zastanawiać przestaliśmy. Wiecie, odkryłam chyba niezawodny sposób, jak zrazić do siebie ludzi - zasugeruj, że myślisz o nim jako o potencjalnym chrzestnym swojego dziecka!

Tak po cichu marzy mi się, że przyszły chrzestny Michała zareaguje na naszą propozycję tak, jak Wujek M. - szczerym wzruszeniem... Oczywiście, Wujek M. jest tylko jeden i niepowtarzalny. Ale przecież znamy dużo porządnych, wartościowych facetów. Na pewno gdzieś tam jest wśród nich chrzestny dla Michała.

Nie wszyscy mogli.


Przyszły chrzestny lub chrzestna musi, jak pewnie Wam wiadomo, otrzymać papierek od księdza ze swojej parafii, papierek potwierdzający przekonanie księdza, że ów parafianin godzien jest zaszczytów i obowiązków rodzica chrzestnego. Nie każda z bliskich nam osób otrzymała taki papierek. Prawdopodobnie przyczyną był fakt, że chodziło o osobę rozwiedzioną - choć warto wiedzieć, że rozwód nie jest formalną przeszkodą, by zostać rodzicem chrzestnym

Kogo więc zaprosiliśmy do naszej rodziny?

Wujek M.



Chrzestny Roberta, nasz absolutnie najlepszy i najbliższy przyjaciel. Nasza wieloletnia relacja jest pełna wzlotów i upadków, ale chyba ostatecznie niezniszczalna. Jeden z największych wrażliwców, jakich znam. Próbowaliśmy wyobrazić sobie kogoś innego w roli chrzestnego Roberta, ale za każdym razem mieliśmy jakieś takie uczucie że nie no, tak się nie da, to musi być M. :)

Ciocia M.


Chrzestna Roberta, moja przyjaciółka jeszcze z czasów licealnych. Nie zapomnę nigdy tej żywiołowej radości, z jaką przyjęła naszą propozycję! Wspaniała, mądra osoba pełna pozytywnej energii. Widzimy, że traktuje swoją rolę bardzo poważnie i jesteśmy jej za to wdzięczni z całego serca.

Nowa Ciocia... M.!



Połączyła nas wspólna pasja. Tak jakoś wyszło, że w tym niełatwym pod względem relacji międzyludzkich roku 2018 M. była jedną z osób, z którymi spędziliśmy najwięcej czasu. Za każdym razem był to wspaniale spędzony czas, również dla Roberta, który uwielbia bawić się z Ciocią. Z całą pewnością M. ma fantastyczne podejście do dzieci, jej chrześniak będzie szczęściarzem :)

Choć bardzo ważne są dla nas relacje wieloletnie, taka młoda, dojrzewająca przyjaźń ma swój wyjątkowy urok.  Zdałam sobie też sprawę z tego, że M. jest pierwszą moją przyjaciółką, która jest ode mnie o dobrych kilka lat młodsza i patrzy na mnie jako na tę starszą, doświadczoną osobę, od której może się sporo nauczyć.

Jeśli chodzi o chrzestnego dla Michała - tu decyzja jeszcze nie zapadła. Wierzę jednak, że tak jak za pierwszym razem, wybierzemy właściwą osobę.

Jak to wygląda u Was? Szukacie chrzestnych w rodzinie, czy raczej poza nią?


środa, 13 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 13: Ł jak Łyk szampana - Robert skończył roczek!

365 niezwykłych dni. 12 miesięcy wyjątkowych wspomnień.


Pierwsze dni... Byłeś wtedy dużym, zdrowym, pięknym noworodkiem o jasnych włoskach i jasnej, pucołowatej buźce. Jak to stwierdzał każdy, kto Cię widział po raz pierwszy, wyglądałeś na starsze dziecko, nawet kilkumiesięczne. Cieszyłeś się opinią jednego z najgłośniejszych noworodków na oddziale, ale szybko zyskałeś również opinię najbardziej wyprzytulanego dzidziusia na całym oddziale. Swoją imponującą wagę 4 kg traciłeś w dość szybkim tempie, co zaczynało nas niepokoić, bo niewiele brakowało, żeby Twoja utrata wagi przekroczyła dopuszczalne 10%. Ale potem zacząłeś jeszcze szybciej przybierać na wadze. 

Kiedy zawoziliśmy Cię do domu, byłeś przerażony i ciężko było Cię uspokoić, płakałeś głośno praktycznie przez cały czas. W domu zmęczony zasnąłeś, okryty kocami, a ja niespokojnie krążyłam wokół Ciebie i starałam się ulepszyć każdy skrawek Twojego małego świata. Wyglądałeś tak krucho i bezbronnie, że nie potrafiłam powstrzymać się od łez.


Po porodzie byłam w emocjonalnej rozsypce, ale szybko zaczęłam sobie radzić. Jest coś w tych wszystkich opowieściach o matczynym instynkcie. Nasza cudowna położna powiedziała mi na wizycie domowej: "Wiedziałam, że kto jak kto, ale pani sobie poradzi! Pani rozumie macierzyństwo. Gdyby wszystkie mamy były takie jak pani, to ja bym była bezrobotna!". Przechowuję te słowa w sercu, bo dodają mi pewności siebie w tej zupełnie nowej roli życiowej, do której nigdy nie jest się idealnie przygotowaną.

Jeden miesiąc... Wkroczyłeś w drugi miesiąc swojego życia z uśmiechem na twarzy. To już nie był ten bezwiedny uśmiech noworodka, ale prawdziwy wyraz radości. Wybrałeś dzień, o którym wszyscy mówili, że to najbardziej depresyjny dzień w roku. Dla nas taki nie był :)

Dwa miesiące... Byłeś wtedy tzw. idealnym dzieckiem, przesypiałeś noce, w dzień potrafiłeś się przez dłuższą chwilę zająć sam sobą, przez większość czasu byłeś pogodny i zdrowy. Uwielbiałeś leżeć na brzuszku, podnosiłeś wysoko główkę, próbowałeś pełzać, turlałeś się. Ale też zdarzyło się, że spadłeś z łóżka! Byłam tuż przy Tobie, zabrakło centymetrów, żebym zdążyła Cię złapać. Tak się bałam o Ciebie! Ale nic Ci się nie stało.

Trzy miesiące... Już wtedy byłeś duszą towarzystwa. Uwielbiałeś być wśród ludzi, nawet jeśli było ich dużo. Szczególnie polubiłeś taniec. Tak mocno przytuliłeś się do cioci, gdy razem tańczyliście! Pełzałeś już bardzo ładnie, ciężko Cię było zatrzymać w jednym miejscu. Wszystko Cię interesowało.

Cztery miesiące... Spędziliśmy wspólnie Wielkanoc. Dla Ciebie to na pewno było silne przeżycie, dla mnie nie mniej emocjonujące. Poczułam, jakie to uczucie, kiedy jest się matką i najbardziej przerażającą rzeczą na świecie jest wizja, że ktoś kiedyś mógłby zrobić krzywdę mojemu dziecku. Wielkanoc to takie trudne święto dla mam ;)

Ale byliśmy też po raz pierwszy w kościele :) A potem spadł deszcz i czekaliśmy, aż tata przyjedzie po nas samochodem. Spałeś sobie spokojnie, a ja przeżywałam w kościele swoje wyjątkowe, jedyne i niepowtarzalne sam na sam.

Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiły się Twoje dwa pierwsze zęby, ale to musiał być ten miesiąc. Wcześnie, prawda?

Pięć miesięcy... i kolejne ważne religijne wydarzenie: Twój chrzest! Trochę się rumienię na to wspomnienie, bo mam wrażenie, że byłam podczas tego wydarzenia strasznie nieporadna. Nie było żadnej próby ani instrukcji, a w innych parafiach te chrzty wyglądały inaczej. Trochę nie wiedziałam, co i kiedy mam robić. Ty za to byłeś perfekcyjny i bezbłędny, najpierw sobie spokojnie leżałeś, a potem bawiłeś się białą szatką.


Spotkałeś tego dnia wyjątkowo dużo kochających Cię ludzi. Świetnie się wszyscy razem bawiliśmy.

Zacząłeś podejmować pierwsze próby siadania i stawania. Zawsze byłeś ambitny. Ciągle przewracałeś się na brzuszek, nawet w wózku na spacerze, nawet w kąpieli. Coraz więcej rzeczy Cię interesowało, zacząłeś zwracać uwagę na nasze przekąski i na przedmioty, których używamy.

Pół roku... to był czas wielkich rewolucji. Nauczyłeś się siadać. Zacząłeś raczkować, choć ciągle jeszcze wolałeś pełzać. Kupiliśmy Ci kojec, w którym świetnie się bawiłeś. Zacząłeś jeść coś innego niż tylko moje mleko. Na początku myślałeś, że to taka nowa zabawa, mama wkłada Ci łyżeczkę do buzi. Ale zjadałeś wszystko bardzo ładnie.

Zrobiło się bardzo ciepło, często chodziliśmy na spacery, spotkałeś dużo nowych osób. Musieliśmy uważać, żebyś nie był za ciepło ubrany i żeby nie świeciło na Ciebie zbyt ostre słońce. Trochę to było męczące, ale teraz tęsknię za tymi upalnymi dniami ;) 

Spałeś już dość mało w ciągu dnia. Odkryłam przy okazji zasadę zachowania energii: dziecko, które było spokojne w ciągu dnia, zachowało tony energii na zabawę w nocy!

Siedem miesięcy... Pojawił się kolejny ząbek. Próby mycia zębów szczoteczką jeszcze Cię nie przekonały, musieliśmy sobie radzić inaczej. Raczkowałeś już po całym domu. Zdarzało się, że spędzałeś czas w swoim kojcu z zabawkami, od jakiegoś czasu jednak traktowałeś go trochę jak więzienie i szybko zaczynałeś protestować, gdy czułeś, że już jesteś tam za długo. W łóżeczku już w ogóle przestałeś przebywać, bo nauczyłeś się w nim stawać i zaistniało ryzyko, że z niego wyskoczysz ;) W tym miesiącu zacząłeś też stać bez trzymanki. Zacząłeś wstawać w wózku i baliśmy się, że w końcu z niego wypadniesz, dlatego przesiedliśmy się na spacerówkę.

Osiem miesięcy... Ziup! Ziup! Śmieszne słowo? Nie zapomnę nigdy, jak się zaśmiewałeś, kiedy to słyszałeś! Sam też mówiłeś już coraz więcej, najczęściej oczywiście "mama". Zacząłeś też śpiewać, a właściwie podśpiewywać. Bardzo lubisz, kiedy my z tatą śpiewamy.

Twoją ulubioną zabawą stało się bębnienie - w cokolwiek... Czasem nawet w kota, ale wtedy oczywiście protestowaliśmy.

Dziewięć miesięcy... To był świetny czas, każdego dnia uczyłeś się nowych rzeczy. Zacząłeś chodzić, trzymając się mebli. Nauka chodzenia bywa trudna, dlatego nieraz się przewracałeś, ale radziłeś sobie z tym bardzo dzielnie.

Tak jak przewidywaliśmy, wraz z rozwojem ruchowym rozwinął się u Ciebie lęk, że mama znika Ci z oczu. Ciężko znosiłeś nawet bardzo krótką rozłąkę. Z czasem zacząłeś też na szczęście zauważać tatę. 

Dziesięć miesięcy... Jak dotąd, najtrudniejsze chwile w Twoim życiu. Najpierw wypadek, potem choroba. Strasznie się bałam, kiedy miałeś taką wysoką gorączkę! Mieliśmy z tatą mnóstwo zmartwień i w związku z tym byliśmy często nerwowi, co na pewno też na swój sposób odczułeś. A jednak nawet w tych trudnych dniach zdołałeś nauczyć się nowej umiejętności - schodzenia z łóżka! Wreszcie nie musieliśmy się obawiać, że obudzisz się sam i spadniesz z łóżka. Dało to mnie i tacie trochę więcej swobody.

Jedenaście miesięcy... Oj, dużo się działo. Zacząłeś chodzić! Bez trzymanki! Najpierw to były bardzo nieśmiałe i dość przypadkowe próby, kiedy coś zaintrygowało Cię do tego stopnia, że zapominałeś, że musisz się czegoś trzymać. Ale wreszcie nadszedł czas i na zupełnie śmiałe kroki! Nowa umiejętność tak Cię ucieszyła i zafascynowała, że zacząłeś chodzić po całym pokoju. Ale potem wróciłeś do raczkowania, póki co to dla Ciebie nadal szybsza forma przemieszczania się :)

Po raz pierwszy bawiłeś się z innymi dziećmi, śmialiśmy się, że poznałeś pierwszą dziewczynę :) Rodzinne wyjścia do pizzerii stały się wreszcie atrakcją dla całej rodziny. W czasie, gdy my siedzimy przy stole, Ty bawisz się w kąciku zabaw. I tylko czasami stwierdzasz, że kącik jest za mały i postanawiasz pozwiedzać całą pizzerię :)

Bardzo zżyłeś się z tatą, co nas ogromnie cieszy. Często go wołasz: "tata, tata!' i już wiemy, że to nie są przypadkowe zbitki liter, ale naprawdę wiesz, co oznaczają.

Na nowo polubiłeś swój kojec, a to dlatego, że nauczyłeś się wchodzić do niego i wychodzić z niego :) Cóż, coś za coś. Nauczyłeś się też bawić, wkładając jedną rzecz do drugiej. To trochę kłopotliwe, zwłaszcza gdy wrzucasz swoje zabawki do kosza na papier albo do dzbanka z herbatą ;) Doskonale rozumiesz słowo "nie", natomiast nie wiesz jeszcze tego, że kiedy mama i tata mówią "nie", to Ty powinieneś przestać robić to, co robisz. A często słyszysz "nie", bo dziwnym trafem najbardziej interesują Cię te rzeczy, których nie wolno Ci ruszać.

Za to nauczyłeś się pięknie jeść samodzielnie. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten dzień! Teraz po prostu siedzisz w swoim krzesełku i jesz to, co Ci przygotowałam, a ja w tym czasie mogę w spokoju jeść własny posiłek :)

Rok.


Budzisz się ze śmiechem, od rana jesteś samą radością. Mrużysz oczy w uśmiechu zupełnie jak Twój tata. Opowiadasz mi coś w swoim języku, mówisz całe zdania tym swoim słodkim, uśmiechniętym głosikiem, zmieniasz intonację, raz pytasz, raz oznajmiasz, tylko ja nie rozumiem z tego ani słowa :) Próbujesz nakarmić mnie swoją kaszką i ogromnie Cię to bawi.

Jesteś najpogodniejszą, najpiękniejszą, najbardziej zachwycającą istotą ludzką, jaką znam. Od roku nieprzerwanie każdego dnia zadziwia mnie cud, jakim jesteś. Wydaje się, że tak szybko ten czas minął... A jednak każdy dzień tego roku miał znaczenie, każdy przynosił kolejne cudowne niespodzianki.


Może przeczytasz kiedyś te słowa, synku. Nie miej do mnie żalu, że tak lubię wracać myślami do tych dawnych dni, których Ty nawet nie pamiętasz. Taka już jestem, lubię celebrować wspomnienia. Ale dobrze wiem, że to, co najpiękniejsze, jest jeszcze przed nami.

Wszystkiego najlepszego, Promyku Słońca, Roberciku, mój Ty Urodzinku. Rośnij zdrowo i pięknie. Kocham Cię z całego serca.







poniedziałek, 2 października 2017

Dlaczego matka i katoliczka popiera Czarny Protest?


Niemal rok temu zaśmiałam się nie do końca wesoło, gdy mijający mnie na ulicy zupełnie obcy człowiek nazwał mnie morderczynią dzieci. Szłam przez centrum Krakowa w bardzo widocznej, zaawansowanej ciąży, szłam ramię w ramię z setkami kobiet i mężczyzn, którzy podobnie jak ja pragnęli zaprotestować przeciwko projektowi ustawy Ordo Iuris. 

Od tego czasu nieraz musiałam odpowiadać na pytanie, co ja tam robiłam i w ogóle jak to możliwe, że matka, która czuje pod sercem ruchy swojego maleństwa, że osoba wierząca i praktykująca, że ktoś taki jak ja popiera prawo do aborcji. Pozwólcie, że odpowiem i teraz.

Jestem przeciwna aborcji.


Jestem bardzo przeciwna aborcji.
Uważam, że aborcja jest złem.
Nigdy w życiu bym jej sobie nie zrobiła.
Nawet jeśli byłabym w ciąży w wyniku gwałtu. Nawet jeśli moje dziecko miałoby urodzić się chore (ale żywe). Jeśli usłyszałabym, że ciąża stanowi zagrożenie mojego życia, ale moje dziecko ma szanse przeżyć i żyć długo, podjęłabym ryzyko donoszenia ciąży i urodzenia dziecka. 

Wiem o tym dlatego, że...

TAKI JEST MÓJ WYBÓR.


Tak mi podpowiada moje sumienie, wśród takich wartości dorastałam i jestem im wierna. Taką jestem osobą. To przekonanie i te poglądy nie wynikają z faktu, że ktoś mnie do czegoś zmusza, że boję się jakichś konsekwencji prawnych.

Nie ma takiego heroizmu, takiego właściwego wyboru, takiego dobrego postępowania, które wynikałoby z przymusu i ze strachu przed karą. Postąpić dobrze możesz tylko wtedy, gdy masz wybór. 

Prawo powinno być świeckie, choćby dlatego, że nie wszyscy w tym pięknym kraju jesteśmy katolikami. Jeśli nimi jesteśmy, to prawdopodobnie i tak aborcja nie będzie dla nas opcją do rozważenia. Jeśli ktoś nie jest katolikiem, jakim prawem grupa osób wierzących w to, w co on/ona nie wierzy, ma im narzucać, że muszą się poświęcać i ryzykować zdrowiem w imię wyznawanych przez tę grupę wartości?

Kiedy zaczyna się życie.


Mój synek był dla mnie życiem, dzieckiem, upragnionym cudem od pierwszego dnia mojej ciąży. Rozumiecie, od pierwszego. Noc poprzedzającą pojawienie się tego mikroskopijnego życia w moim ciele uważamy z jego tatą za jedną z najważniejszych nocy w naszej historii. Rano obudziłam się i policzyłam, że jeśli się uda, to termin porodu przypadnie na Andrzejki. 

Nie zmienia to faktu, że w szóstym tygodniu mojej ciąży to maleńkie życie wisiało na włosku. Moja ciąża była zagrożona. Miałam silne plamienie. Gdybym nie wiedziała już wtedy, że jestem w ciąży, uznałabym zapewne to plamienie za spóźniony okres. Poroniłabym, nawet nie wiedząc, że moje marzenie o ciąży zdążyło się spełnić.

W czasie, kiedy ja leżałam w łóżku z zagrożoną ciążą i modliłam się, żeby tam w środku jeszcze było kogo ratować, grupa mężczyzn przekonanych o słuszności swoich poglądów prawdopodobnie już konstruowała projekt ustawy, zgodnie z którą kobiety, które poroniły, są z miejsca podejrzane o spowodowanie śmierci swojego dziecka.

Wystarczyłoby, żebym raz zbiegła ze schodów...

Znam kobiety, które poroniły.


Znam ich sporo, bo poronienie to nie jest niestety rzadkość. Widziałam, jakim ciosem jest poronienie dla kobiety i właściwie dla całej rodziny. Potrafię sobie wyobrazić moją przyjaciółkę, bliską mi jak siostrę, przesłuchiwaną, czy nie zrobiła czegoś, co spowodowało to poronienie. Potrafię sobie wyobrazić jej męża, przesłuchiwanego, czy nie przyczynił się do tego w jakiś sposób.

Potrafię sobie sporo wyobrazić. I dlatego będę jutro ubrana na czarno i jeśli się uda, będę uczestniczyć w Czarnym Marszu razem z moim malutkim synkiem, którego jednak nie zamordowałam, choć nieznajomy pan mnie o to podejrzewał. Potrafię sobie wyobrazić kobiety inne niż ja, inaczej myślące, z innym podejściem do życia, zdrowia, ciąży, wiary, kobiety, od których oczekuje się jednak, że tak jak ja w sytuacji trudnej i kryzysowej będą gotowe donosić ciążę.

Potrafię sobie wyobrazić kobietę wyglądającą identycznie jak ja rok temu, w zaawansowanej ciąży, z pięknym ciążowym brzuchem, ale z ciężko upośledzonym dzieckiem w środku, z dzieckiem bez szans na przeżycie. Kobietę, której nie pozwolono dokonać aborcji, zmuszoną do noszenia przez dziewięć miesięcy dziecka, które nie przeżyje.

Potrafię wyobrazić sobie kobiety wykrwawiające się po "aborcji" przeprowadzonej przez byle oszusta, który uzna całkowity zakaz aborcji w Polsce za szansę na rozwinięcie swojej kariery w aborcyjnym podziemiu. Czy naprawdę ktoś wierzy w to, że jeśli aborcja będzie zakazana, to kobiety przestaną usuwać ciążę? Nie przestaną, i właśnie to jest straszne. Nie zrobi tego lekarz, zrobi to ktoś inny, w warunkach niekoniecznie bezpiecznych dla zdrowia i życia kobiety.

Myślę, że ujęłam w tym tekście wszystko, co chciałam ująć. Jeśli czegoś zabrakło, z chęcią odpowiem na Wasze pytania w dyskusji. 

Na zakończenie chciałam Was odesłać do najbardziej poruszającego tekstu, który przeczytałam rok temu na temat tego właśnie projektu ustawy. Jeśli ja zapomniałam o czymś napisać, to Królowa Matka z pewnością ujęła to wszystko w swoim tekście:

Jutro w Krakowie kolejny Czarny Marsz. Mam nadzieję, że się na nim spotkamy! :)


sobota, 15 kwietnia 2017

Wielkanoc w Siódemkę

Kadr z filmu "Pasja", na zdjęciu Maia Morgenstern
Żródło: Onet Film
Piszę na szybko, na kolanie, między jednym a drugim punktem na świątecznej to-do-liście, bo muszę zdążyć złożyć Wam świąteczne życzenia i podzielić się z Wami moją małą świąteczną refleksją.

Własnie w tle pobrzmiewa mi playlista z hiszpańską muzyką instrumentalną (Robert pięknie przy tym usypia!), i taki psikus od losu: na playliście pojawiła się kolęda. Czyli dzień przed Wielkanocą słucham kolędy. Jest w tym jakieś ponadczasowe piękno: od Świąt do Świąt, od niemowlęcia do dorosłego człowieka, od jednej Wielkiej Tajemnicy do drugiej Wielkiej Tajemnicy. 
Raz w żłobie, raz w grobie, jak ujął jeden dowcipny ksiądz. 

To są drugie Święta, które przeżywam jako matka. Właściwie trzecie, ale rok temu jeszcze nie wiedziałam na pewno, że jestem matką. Boże Narodzenie spędziłam z malutkim noworodkiem, niespełna dwa tygodnie starszym od Jezuska w stajence. To było niesamowite przeżycie. Niezwykle się czułam, chodząc do kościoła w Adwencie i jednocześnie przeżywać swój mały "Adwent", oczekując nie tylko tych wielkich Narodzin, ale też przecież własnego porodu. Teraz spędzam Wielkanoc z wyraźnie już starszym, czteromiesięcznym dzieckiem. O ile Boże Narodzenie i przygotowania do tych Świąt miały w sobie ogromną magię, o tyle czas poprzedzający Wielkanoc na swój sposób mną wstrząsnął. Mną jako matką. Nie byłam na to gotowa. 

Kadr z filmu "Pasja", na zdj. Maia Morgenstern i Jim Caviezel
Źródło: Pinterest
Muszę Wam się przyznać do odrobinę może wstydliwej rzeczy: od pewnego czasu nieco trudniej mi się rozważa Mękę Pańską. Miałam w tym momencie mrugnąć okiem i zostawić resztę Waszym domysłom, ale zdecydowałam się napisać to jednak wprost: tak, dzieje się tak od tego czasu, kiedy moje serce tak mocno pokochało drugiego człowieka. To krępujące i nie do końca zgodne z wykładnią Kościoła, ale niewiele mogę na to poradzić: choć zawsze ciężko było mi znieść myśl o torturach i okrutnej śmierci Jezusa, to jednak jestem w stanie znieść tę myśl. Z trudem, z płaczem, ilekroć oglądałam "Pasję" Mela Gibsona, tyle razy dosłownie szlochałam, ryczałam, wyłam przez cały film, ale jednak byłam w stanie go obejrzeć. Nie jestem w stanie znieść myśli, wyobrażenia o cierpieniu bliskiej osoby. 

A w tym roku, kiedy zostałam mamą, dotarło do mnie, że kiedyś będę patrzeć na cierpienie mojego dziecka. Kiedyś na pewno, nawet jeśli dane mu będzie długie i szczęśliwe życie. Każdy kiedyś poznaje smak cierpienia. Kiedyś ktoś go zrani. Kiedyś będzie potrzebował pomocy. Kiedyś pozna ból, a ja będę bezradnie patrzeć i jedyne, co będę mogła mu dać, to moja obecność. Nie wyobrażam sobie, a jednak wiem, że są tacy rodzice, którzy borykają się z tym na co dzień. Rodzice ciężko chorych dzieci. Nie wyobrażam sobie tego, co Matka Boska przeżywała pod krzyżem. Nawet kiedy piszę te słowa, chce mi się płakać. 

Kadr z filmu "Pasja", na zdj. Maia Morgenstern
Źródło: Pinterest
Ciężko rozważa się Drogę Krzyżową, gdy jest się matką. Czwarta stacja dosłownie łamie serce.

Nieraz zastanawiałam się, czy tak powinno być. Ale zawsze dochodziłam do wniosku, że chyba tak, że chyba ostatecznie o to tak naprawdę chodzi: o miłość. I jeśli Bóg kiedyś żył między nami jako człowiek, to może właśnie dlatego, żeby i teraz szukać Go w drugim człowieku. I żeby to szukanie i to kochanie czasami tak bardzo bolało, a czasami przynosiło uśmiech. Bardzo, bardzo dużo uśmiechu. 

Po śmierci jest przecież Zmartwychwstanie :) 

Życzę Wam z całego serca tej miłości, czasem trudnej, czasem łamiącej serce, ale jednak pięknej, dobrej, radosnej i zwycięskiej. Życzę Wam dużo śmiechu. Alleluja!

Kadr z filmu "Pasja"
Źródło: YouTube