środa, 26 maja 2021

Mama - oczami moich dzieci

Mama widziana oczami Michałka ma czarne włosy, choć przypuszczam, że młody portrecista użył czerni w ramach kompromisu, bo nie mógł znaleźć flamastra o kolorze ciemnoblond. Z kolei na jednym z niedawnych rysunków Roberta włosy mamy są różowe, ale to może wynikać z tego, że cały portret został narysowany różową kredką.

Niezależnie jednak od koloru, długie włosy mamy muszą być rozczesane, dlatego Michaś wziął dziś rano szczotkę i starannie mamę czesał, miał z tego dużo radości. A potem mama czesała jego jasne, jedwabiste włoski.

Mama to pierwsze słowo wypowiedziane przez każdego z nich, pierwsze słowo, które Robert nauczył się pisać i czytać, a nawet pierwsze na swój sposób "przeczytane" przez Michałka, choć więcej było w tym przypadku niż świadomego czytania.

Usłyszane po raz pierwszy, to słowo wywołało we mnie wielkie wzruszenie. Teraz, gdy słyszę je kilkadziesiąt razy w ciągu dnia, budzi we mnie czasem zniecierpliwienie. Wiem jednak, że to pokazuje, jak ważną osobą jest mama w życiu moich synków.

Mama

To trochę osoba, a trochę zjawisko. Rozpoznawana przez dzieci na każdym zdjęciu, nawet w peruce i charakteryzacji. A jednocześnie mylona czasami ze Stevie Nicks z Fleetwood Mac, z królową Lilian ze "Shreka" i z innymi blondynkami o długich, bujnych włosach, nieraz bardzo atrakcyjnymi. Pochlebiają mi te pomyłki :)

Ale mama to przede wszystkim osoba, która przytula dziecko, gdy obudzi się w nocy w ciemnym pokoju. To osoba, która karmi, nosi na rękach, rozśmiesza i ociera łzy, i daje całusa na pożegnanie, potrafi się bawić w policjanta i złodziejaszka, przybija piątkę, smaży pyszne naleśniki i śmieje się głośno ze wspólnych żartów, wygłupów i łaskotek.

Mama śpiewa piosenki, przeważnie wtedy, gdy tekst na ekranie podświetla się na różowo - tak jak tutaj. Mama czyta książki, najczęściej o Elfie, o strażaku albo o zwierzątkach. Mama często też pisze na komputerze, to jest jej praca. 

Ja jestem mamą, a ty Robertem

Ostatnio w naszych zabawach z Robertem pojawiają się tego typu akcenty - zamiana ról. Obserwuję jego pomysły z ciekawością, bo mam wrażenie, że mogę w ten sposób dowiedzieć się sporo na temat naszej relacji widzianej jego oczami.

Rzecz jasna, nie zawsze to działa :) Czasami Robert chce wcielić się w rolę mamy, bo liczy na to, że uda mu się wtedy wymigać od robienia czegoś, na co nie ma ochoty. Raz chciał na przykład, żebym była Robertem i umyła się za niego ;) Oczywiście się nie zgodziłam.

Innym razem prosiłam go, żeby posprzątał po sobie zabawki. Stwierdził: może ja będę mamą, a ty Robertem. Robert posprząta, a mama będzie oglądać bajkę. No co za spryciarz! Odpowiedziałam, że o nie, mama w tej sytuacji na pewno nie włączałaby bajki, tylko puściłaby sobie dobrą muzykę. Poszedł za moją sugestią, a że radzi sobie całkiem dobrze z obsługą komputera, niebawem słuchałam razem z nim świetnej muzyki wybranej specjalnie dla mamy. Trzeba przyznać, że mama ma dobry gust ;)

Jednak najmilej jest wtedy, gdy jestem Robertem i np. układam klocki, a malutka mama serdecznie mnie dopinguje: świetnie sobie radzisz, Robert. Bardzo ładnie, Robert. Dasz radę, Robert. Tak sobie myślę, że jeśli pierwszym skojarzeniem z rolą mamy, jakie pojawia się w główce mojego czteroletniego synka, są te wspierające i serdeczne słowa - to chyba coś mi jednak wyszło w tym macierzyństwie. 

Nigdy nie twierdziłam, że jestem idealną mamą. Ale podoba mi się bycie mamą widzianą ich oczami.

czwartek, 20 maja 2021

Czas na spacery!


Wychodzisz z domu i czujesz, jak z każdej strony atakują Cię zapachy. Dobre zapachy: kwitnąca jabłoń, bez, trawy i zioła, polne kwiaty. Już nie musisz ograniczać się do woni własnego oddechu uwięzionego w kawałku materiału. Nie wiem, czy Wy odczuwaliście to tak samo, ale mnie osobiście przeszkadzała ta zapachowa monotonia, gdy musiałam spędzić godzinę czy więcej czasu w maseczce. Nie dyskutowałam z tym, bo aż taki buntownik ze mnie nie jest, żeby ostentacyjnie paradować z odsłoniętą twarzą, odetchnęłam jednak z ulgą, gdy zniesiono nakaz noszenia masek, i słowo odetchnęłam jest tutaj bardzo na miejscu.

Przyznam, że gdy zapuszczaliśmy się w głąb Puszczy Niepołomickiej, beztrosko korzystaliśmy z możliwości zdjęcia maseczek i swobodnego oddychania. W lesie było to możliwe. Po raz kolejny doceniliśmy, jak dobrze udało nam się kilka lat temu wybrać miejsce do zamieszkania. Kryteria mieliśmy proste: mały domek na wsi z dobrym dojazdem do Krakowa oraz do miejsca pracy męża. Chyba nawet nie rozglądaliśmy się wówczas zbytnio po okolicy i nie szukaliśmy dobrych miejsc na spacer, zresztą gdy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, panowała ostra zima, co też zniechęcało do zwiedzania. Ale wiedzieliśmy już, że to zielone i kwitnące tereny.

Skoro sezon spacerowy rozpoczął się w najlepsze, z przyjemnością pokażę Wam nasze ulubione miejsca na spacer :)

Puszcza Niepołomicka



Co ciekawe, przez pierwsze lata naszego pobytu tutaj odwiedzaliśmy puszczę bardzo rzadko. Była dla nas jednocześnie za blisko i za daleko. Za daleko, by wyskoczyć na chwilę, na piechotę, a jak już wsiadaliśmy w auto, to woleliśmy dalsze wycieczki. Poza tym odstraszały nas komary ;) Naprawdę doceniliśmy ten ogromny, spokojny las wtedy, gdy pojawiły się dzieci. Mogą się tutaj wybiegać do woli, pozachwycać każdym drzewem i liściem, a gdy od czasu do czasu po torach przejedzie pociąg, wtedy radość dziecięca nie zna granic.


Najczęściej wchodzimy do puszczy od strony Szarowa, czasem parkujemy pod zajazdem, czasem w pobliżu stacji PKP Szarów. Ale jeszcze piękniej i ciszej jest chyba od strony Stanisławic, tam, gdzie zaczyna się zielony szlak turystyczny prowadzący do Niepołomic. 

Kochamy puszczę o każdej porze roku. Pięknie wygląda zimą, pokryta śniegiem, a także wiosną i latem, zielona i tętniąca życiem. Mam jednak wrażenie, że najczęściej panuje tam jesień :)






Przylasek Rusiecki



To już dla nas nieco dalsza wyprawa, w zasadzie obrzeża Krakowa, jednak trasa przejazdu jest bardzo dogodna, a przy tym urokliwa. Sama okolica zmienia się dynamicznie, właśnie powstaje tam nowe kąpielisko. Mieliśmy okazję odwiedzić to miejsce na początku wiosny, kiedy jeszcze dało się tam bez przeszkód wejść. W chwili obecnej nie jest to możliwe, ale otwarcie kąpieliska planowane jest na czerwiec, czyli całkiem niedługo :)


Wielbiciele tego miejsca mówią, że klimatem przypomina Mazury - i myślę, że rzeczywiście coś w tym jest. A skąd wziął się pomysł, by tam pojechać? Robert stwierdził pewnego dnia, że chce się wybrać na plażę :) Z radością spełniliśmy jego marzenie!

Obaj chłopcy bardzo dzielnie i z wielką radością przemierzali długie, kilometrowe pomosty i wypatrywali kaczek ukrytych w sitowiu. I oczywiście, reagowali wielkim ożywieniem, gdy w pobliżu przejeżdżał pociąg! Zdaje się, że podświadomie wybieramy na nasze spacery najczęściej trasy w pobliżu torów kolejowych :)






Polna droga wzdłuż autostrady



Wydawałoby się, że to miejsce, w którym ciężko się spodziewać ciszy i spokoju. Wzdłuż autostrady rozciąga się jednak wspaniała, zielona przestrzeń, gdzie spotkać można co najwyżej innych spacerowiczów. Kiedy Fortis żył, nieraz był tu przyprowadzany, by porządnie się wybiegać. Dzieci też lubią tę drogę, gdzie mogą bez przeszkód pobawić się w rakiety :) Potrafią też w nieskończoność zachwycać się kamykami, które można znaleźć przy drodze. To jest ten cudowny wiek, kiedy wszystko wydaje się fascynujące i takie wielkie! Czasami tylko musimy pilnować, żeby nie oddalali się zbytnio... albo żeby wiatr nie porwał im czapek! Bywa, że dość mocno tam wieje. Choć na zdjęciach tego nie widać, ten dzień był naprawdę wietrzny.





Opowiecie mi o swoich ulubionych trasach na spacery? Może kiedyś będziemy w okolicy i wybierzemy się właśnie tam! :)

czwartek, 6 maja 2021

Mali ludzie, małe zdrady. Więksi ludzie, większe zdrady


Nie mam szczęścia do ludzi. Czy może raczej: ludzie nie mają szczęścia do mnie.

Jestem raczej daleka od szukania powodów takiego stanu rzeczy w kimś innym, nie w sobie. Nie jestem tym wariatem, który jedzie autostradą pod prąd i złorzeczy na wszystkich mijanych kierowców, że są w błędzie. Jeśli odkąd pamiętam, mam problemy z relacjami, to przyczyna musi chyba leżeć we mnie? Przecież nikt nie ma aż takiego pecha.

To jedna z najbardziej zdumiewających rzeczy w życiu: masz dobre intencje i życzysz ludziom, z którymi spędzasz czas, wyłącznie tego, co najlepsze, a jednocześnie gdzieś tam nieświadomie ich krzywdzisz. Bo wydaje ci się, że każdy zrozumie twoją ironię. Bo nie zauważyłaś, że oczekiwałaś za dużo, zbyt często, zbyt intensywnie. Chciałaś tylko dobrze się z kimś bawić, a nie wiedząc o tym, wyciskałaś z tej osoby ostatnie soki, jak z cytryny. Bo nie spełniałaś oczekiwań, których ktoś nie wyartykułował, bo powinny być dla ciebie oczywiste, jak dla każdego zdrowego człowieka. Może mam jakąś niezdiagnozowaną chorobę, która to powoduje? Jakieś uszkodzenie mózgu, zaburzenia empatii? Trzeba będzie to kiedyś sprawdzić.

Na przestrzeni lat nauczyłam się przyjmować kolejne rozczarowania i rozstania z coraz większą obojętnością, wręcz ze stoicyzmem. Przyzwyczaiłam się, że to swego rodzaju norma - przyjaciele przychodzą i odchodzą, każda relacja ma swój czas i zdarza się, że ten czas jest bardzo krótki.

Tym razem jednak przyjęłam cios między oczy. Osoby, z którymi moje drogi się rozeszły, traktowałam od ponad roku jak drugą rodzinę, kontaktowałyśmy się codziennie i tworzyłyśmy wspólny projekt, któremu oddałam serce. Nasze spotkania były wyłącznie internetowe, ale to przecież nic nietypowego w dzisiejszych czasach, gdy większość działalności i kontaktów międzyludzkich przeniosła się do sieci. Opierałyśmy naszą współpracę na bardzo głębokim zaufaniu, tym boleśniejsza jest świadomość, że to zaufanie zostało zdradzone.

Jak już mówiłam, szukam winy przede wszystkim w sobie. Widocznie poczułam się tak bezpiecznie w tym bliskim mi gronie, że pozwoliłam sobie na zbytnią swobodę. Pokazałam twarz, która mnie samej wydawała się zabawna i bezpośrednia, a dla drugiej strony okazała się raniąca. Jeśli ktoś poczuł się skrzywdzony przeze mnie, daleka jestem od twierdzenia, że krzywda nie zaistniała. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego żadna z tych osób nie zakomunikowała ani razu (a jak wspomniałam, kontaktowałyśmy się codziennie), że moje zachowanie jej nie odpowiada. Dlaczego zamiast porozmawiać ze mną, w pierwszej kolejności zdecydowały się szukać pomocy poza naszym gronem. 

Jesteśmy oboje zbyt naiwni, powiedział mi dzisiaj mąż, mój najwytrwalszy kibic, osoba, której jestem pewna najbardziej na świecie. Zgadzam się z nim. Zna ktoś może sposób, jak się tej naiwności pozbyć? Jak w serdecznej, sympatycznej rozmowie wyłapać sygnały świadczące o tym, że druga strona czeka tylko na okazję, by cię zniszczyć? Wydawało mi się, że jestem wyczulona na pewne zachowania i już nie tak łatwo mnie oszukać. Dałam się jednak zaskoczyć po raz kolejny.

Co dalej? Na ten moment staram się zniknąć, schować przed światem, wycofałam się z większości internetowych projektów, które współtworzyłam. Nie mam też pewności, jaka będzie przyszłość tego bloga, bo nawet jeśli zdołam napisać coś nowego, to raczej nie starczy mi energii, by promować wpis w różnych miejscach, jak robiłam to do tej pory. Pewnie stanę się mniej widoczna, jeśli nie zniknę w ogóle. Przyjaciele namawiają mnie do podejmowania różnych kroków, ale to musi poczekać na czas, kiedy będę wystarczająco silna. Nie gwarantuję, że taki czas nadejdzie.

Mamo, nie bój się. Za chwile będziesz miała serduszko i będziesz szczęśliwa - tak mnie wczoraj pocieszał Robert :) Choćbym bardzo chciała, nie umiałam ukryć przed chłopcami, że jest mi smutno, a oni starali się jak mogli, by poprawić mi humor. Jak tylko mnie zobaczyli po powrocie z przedszkola, obaj mocno się we mnie wtulili. To cudowne, że mam takich małych-dorosłych pocieszycieli, ale też trochę mnie to krępuje. To ja powinnam być pocieszeniem dla nich, a moje problemy nie powinny się na nich odbijać. Mają jeszcze czas, by się nauczyć, jaki okrutny bywa świat dorosłych ludzi.

Będzie lepiej. Musi być. Upłynie czas, przyjdą nowi ludzie, nowe rozczarowania. Zakładam, że te następne już w ogóle mnie nie ruszą ;)