wtorek, 17 października 2017

#metoo - czyli o seksualnym napastowaniu.


Lubię włączać się w akcje, szczególnie te mówiące o czymś ważnym, uświadamiające o istotnym problemie. Wiedziałam, że ten tekst powstanie, kiedy tylko zobaczyłam hasztag #metoo.

O co chodzi? Kobiety, które doświadczyły w swoim życiu seksualnego napastowania, udostępniają #metoo, żeby pokazać skalę zjawiska. Żeby uzmysłowić ją tym osobom, którym się wydaje, że to nie dotyka ich znajomych, że to margines, że nic takiego się nie dzieje.

Październik stał się w ciągu kilku ostatnich lat wyjątkowo ciekawym miesiącem. Najpierw - 3 października, czyli Czarny Marsz (dla mnie ta data ma również osobiste znaczenie, ale o tym może napiszę innym razem). Okazja do zastanowienia się nad prawami kobiet. Potem jest 11 października - według kalendarza świąt nietypowych jest to Dzień Wychodzenia z Szafy, a ostatnio okazało się, że również i Międzynarodowy Dzień Dziewczynek. Teraz pojawiła się akcja #metoo. Coraz więcej impulsów do tego, by dokonać swojego rodzaju coming outu, wyjścia z szafy i napisać: tak, byłam napastowana seksualnie.

Tylko co to za coming out, który nikogo nie szokuje? Czy kogoś w ogóle dziwi fakt, że kobieta była w swoim życiu przynajmniej raz napastowana seksualnie?

Kiedyś, przy okazji podobnej akcji, zaczęłam się zastanawiać, ile osób spośród moich znajomych doświadczyło jakiejś formy napastowania seksualnego. Wynik był porażający. Co najmniej kilka zgwałconych dziewczyn (wiem również o przypadkach gwałtu na mężczyznach), kilka osób molestowanych w dzieciństwie, niektóre doświadczyły próby gwałtu lub wyjątkowo obleśnej "próby podrywu", mnóstwo, mnóstwo historii o zaczepkach na ulicy, chwytaniu za pośladek lub za pierś. A to tylko opowieści tych spośród moich znajomych, które otworzyły się przede mną na tyle, by mi o tym opowiedzieć. Dobrze wiecie, że to nie są doświadczenia, o których opowiada się łatwo i chętnie. Domyślam się, że tych historii, o których nie mam pojęcia, jest kilkakrotnie więcej.

Jak to było u mnie? Różnie. 

Były na przykład takie zajęcia z udzielania pierwszej pomocy, na których zostałam wybrana jako model, na którym zademonstrowano prawidłowe opatrywanie pośladka. Dobrze, powiedzmy, że to nie miało seksualnego podtekstu, no i w końcu ktoś musiał tam stać (chociaż w szkole był fantom i pośladki chyba też posiadał). Ale wiecie, miałam jakieś piętnaście lat, stałam przed połową klasy, a ręce praktycznie obcej osoby wciąż i wciąż przesuwały się między moimi nogami. Cholera, to chyba brzmi jeszcze gorzej niż wyglądało w rzeczywistości! Ale zapewniam, że w rzeczywistości też nie miało to nic wspólnego z przyjemnością.

Był też taki gabinet ginekologiczny, w którym miałam po raz pierwszy zrobioną cytologię. Po badaniu pani doktor uśmiechnęła się i powiedziała dokładnie: "Bardzo się cieszę, że panią zgwałciłam". Jasne, to miał być żart. Ja nawet widzę, co miało być w nim zabawne. Tylko czułam wówczas, zresztą równie silnie jak teraz, że nie powinnam była usłyszeć tych słów, szczególnie jako pacjentka, która chwilę wcześniej była badana ginekologicznie. Nie zdołałam nic odpowiedzieć. Wyszłam z gabinetu poruszona do tego stopnia, że zupełnie nieświadomie pokaleczyłam się własnymi paznokciami - tak mocno zacisnęłam je na ręce.

Miałam 13 lat, kiedy usłyszałam od chłopaka: "przecież widzę, że tego chcesz". I choć nie wydarzyło się wówczas nic naprawdę dramatycznego, to jednak to nic odcisnęło się dość silnym piętnem na moim nastoletnim życiu i dorastaniu i długo uważałam to nic za najgorszą rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. 

Chyba w to samo lato (a może następne?) inny chłopak, wbrew moim protestom, odprowadził mnie pod sam dom, a wracałam z długiego spaceru. Kiedy odpowiedziałam odmownie na jego tak zwane zaloty, zaczął rzucać we mnie kamykami. Jego kolega jechał obok na rowerze.

Były też i dyskoteki, imprezy. Chłopak, który uznał nasz wspólny taniec za wystarczającą zachętę do tego, żeby zacząć całować mnie mocno w szyję. Uciekłam do toalety. Inna impreza, chłopak tańczący za moimi plecami obejmował mnie rękami, w pewnym momencie wpadł na pomysł, żeby zsunąć te swoje ręce niżej, znacznie niżej. Poszłam tańczyć w inne miejsce.

Po wyjściu za mąż takie sytuacje praktycznie przestały mnie spotykać, właściwie zresztą już wcześniej, kiedy byliśmy parą. Ale był na przykład wieczór panieński mojej przyjaciółki, w czasie którego po kilku próbach zdecydowałam, że muszę opuścić parkiet, bo każda moja próba zatańczenia kończyła się tym, że musiałam uciekać od kolejnego zainteresowanego. 

Ciekawe, czy to zestawienie robi wrażenie. Może nie. A może jesteście zaskoczeni i napiszecie mi zaraz, że nie mieliście pojęcia, że coś takiego przeżyłam.

Wiecie co? Ja tego nie przeżyłam. Zdarzyło się i tyle, większością z tych sytuacji nie przejmowałam się dłużej niż jeden dzień. Nie myślę o nich, nie rozpamiętuję, nie cierpię z ich powodu. Pamiętam o nich, bo mam pamięć słonia. Zapominam tylko o tym, gdzie położyłam telefon, zdarzenia z przeszłości pamiętam z dokładnością, która dziwi nawet mnie.

Ale mniejsza z tym. Wiele było takich sytuacji, nad którymi przeszłam do porządku dziennego. I teraz, po latach, kiedy siedzę tutaj, spisuję ten tekst i zastanawiam się, o których sytuacjach w ogóle warto napisać, a które pominąć, dociera do mnie, że to dopiero jest przerażające.

To, że można przejść nad tym do porządku dziennego.
To, że można traktować takie sytuacje jak normalność.
To, że można uważać coś nienormalnego za normalność.
To, że to nie są najgorsze sytuacje, że nie są na tyle najgorsze, żeby się nimi jakoś porządnie przejąć. Że może być jeszcze dużo gorzej. I bywało.
To, że w ogóle może być gorsze i jeszcze gorsze napastowanie seksualne, że to nie są jakieś pojedyncze epizody, ale stały motyw pojawiający się co jakiś czas w życiu kobiety.

Ja nawet nie mam pełnego obrazu zjawiska. Muszę przyznać, choć pewnie nie ma czym się chwalić, że lubię słyszeć komplementy i lubię, gdy obcy mężczyźni okazują mi zainteresowanie. Jeśli słyszałam na ulicy pogwizdywania i komplementy, to choćbyście mieli pomyśleć sobie o mnie teraz nieco gorzej, przyznam, że przeważnie odbierałam je pozytywnie. Zatem ta część problemu, która obejmuje zaczepki na ulicy i niechciane komplementy, jest przeze mnie samą dość niezauważona. I wiem o tym. I myślę sobie teraz, że - to też jest przerażające!

Bo jeśli ja nie widzę całego problemu, a widzę, że problem jest ogromny, to jak gigantyczny on jest w rzeczywistości?

...

Na tym pytaniu zakończyłam wczoraj pisanie tekstu. Wróciłam do niego dzisiaj, bo czuję, że mam jeszcze coś do dodania.

Spotkałam się z głosami krytykującymi akcję: że wrzuca do jednego worka "prawdziwe" molestowanie i np. gwizdy na ulicy, że jest bezskuteczna i bezcelowa, że na pewno nie przemówi do sprawców przemocy i tak naprawdę niczego nie zmieni.

Może zatem trzeba napisać jeszcze wyraźniej: jaki jest cel tej akcji i do kogo ma ona trafić?

Kiedy widzę statusy moich znajomych, że one też doświadczyły napastowania seksualnego, tak naprawdę w większości przypadków nie wiem, co je spotkało. Zostały zgwałcone? Czy ktoś je zaczepiał w sposób dla nich nieprzyjemny? I chodzi własnie o to, że ja mam tego nie wiedzieć. Ja nie muszę tego wiedzieć. Gdyby hasztag #metoo przysługiwał tylko osobom, które doświadczyły gwałtu, prawdopodobnie użyłyby go tylko pojedyncze osoby. Bo mało kto chce informować wszystkich swoich znajomych o takich doświadczeniach.

Uważacie, że zaczepki i gwizdanie to nie napastowanie? Nie Wam to oceniać, to po pierwsze. Tak jak napisałam wcześniej, mnie większość komplementów usłyszanych na ulicy po prostu ucieszyła. Było mi miło, że się podobam. Spotkałam się też z tym, że jedna czy druga znajoma opisywała mi z oburzeniem jakąś sytuację, a ja skrycie uważałam, że na jej miejscu nie tylko nie czułabym się źle, ale wręcz byłoby mi przyjemnie. Ale nie oznacza to, że mam prawo do negowania jej odczuć i jej odbioru tej sytuacji.

A moje opisane wyżej doświadczenie, kiedy miałam kilkanaście lat i przez całą drogę do domu nie mogłam się pozbyć niechcianego towarzystwa - czy to już napastowanie, czy jeszcze tylko komplementy? Bo wiecie, w tamtej sytuacji nie było dla mnie najgorsze, że jakiś tam kamyk poleciał w moją stronę. Najgorsze było to, że nie miałam pojęcia, jak się komplemenciarza pozbyć. To, co mówiłam, nie robiło na nim wrażenia. Nie byłam w stanie poruszać się dużo szybciej niż oni (zwłaszcza, że jeden z nich był na rowerze). Nie byliśmy w mieście, żebym mogła uciec na światłach albo wsiąść do najbliższego tramwaju, albo nawet zgubić się w najbliższym sklepie. Nie było wokół ludzi, u których mogłabym szukać pomocy, zresztą - co miałabym im powiedzieć? "Bo oni za mną idą"? Jesteście pewni, że zostałabym potraktowana poważnie?

Po drugie - takie zjawiska eskalują. Przemoc eskaluje. Jeśli damy przyzwolenie na uliczne zaczepki, niektórzy uznają, że wobec tego można łapać kobietę za tyłek, przecież to tylko komplement. Wiecie, niektórzy gwałciciele też uważają, że to, co robią, to komplement dla ofiary. No co, w końcu ktoś ją zechciał.

Akcja ma pokazać skalę problemu i nie, nie jest bezpośrednio skierowana do sprawców przemocy. Tylko do dobrych ludzi, do Twoich i moich znajomych. Którzy dziwią się, że mówimy o jakiejś kulturze gwałtu, którzy twierdzą, że problem jest wyolbrzymiany przez środowiska feministyczne. Że to margines, multikulti, że statystycznie w naszym kraju nie ma takiego problemu. Wiecie, ile razy to słyszałam lub czytałam? Ilu moich znajomych tak twierdzi? To oni mają zobaczyć, że marginalny problem dotyka ich koleżanek z pracy, kumpelek ze szkolnej ławy, przyjaciółek żon, sióstr, rodziny, sąsiadek.

Wiecie, ja bym bardzo chciała, żeby chodziło tylko o zaczepki. Żeby to było najgorsze, co może spotkać znajomą mi kobietę. Chciałabym, żeby zaczepianie kobiet na ulicy było na tyle nietypowe, żeby nie uważano go za normę, tylko za patologię. Chciałabym, żeby można było walczyć tylko z zaczepkami, bo nic gorszego by się nam nie przydarzało.

Ale dobrze wiecie, że tak nie jest.



18 komentarzy:

  1. O ja... kurcze czytam i zastanawiam się, ile sama takich sytuacji mogłabym wymienić. Nie, nie zostałam zgwałcona, ale... uwagi, natrętny tancerz, jakieś klepniecie w tyłek, niemoralne propozycje, natrętne bardzo i nachalne... Tak, takie rzeczy były...
    I zgadzam się, że wszystkie sytuacji, o których piszesz są molestowaniem! I jeśli nei zaczniemy o nich mówić, to dalej bedą się powtarzać. A kto mi da gwarancję, ze facet, który dziś łapie mnie (niby niewinnie) za tyłek na dyskotece, jutro na tej samej dyskotece nie dosypie mi czegoś do drinka i nie zgwałci. Nie zgadzam sie na jakiekolwiek formy molestowania... I dobrze, że jest taka akacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz :* Ja też myślę, że nie można być obojętnym na takie zachowania.

      Usuń
  2. Bardzo dobry, obszerny i poruszający wiele wątków tekst. Jako matka teraz najbardziej myślę już nawet nie o sobie, ale o dzieciach. Nie mam córek, ale jak wychować synów, by nigdy nie zachowali się tak (nawet jeśli chodziło by tylko o te "niewinne" zaczepki?) Dobra akcja - mówmy o tym, może z czasem coś się zmieni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* Ja też mam syna. Z jednej strony cieszę się, że będą mi oszczędzone dylematy, jakie miałabym w przypadku córki: jak pomóc jej się uchronić przed takimi sytuacjami, jednocześnie nie sugerując w żaden sposób, że to kobieta jest winna? Z drugiej strony - no właśnie. Muszę wychować syna tak, żeby to on nie był agresorem. Mam nadzieję, że będę potrafiła mądrze do tego podejść.

      Usuń
  3. Wiele takich sytuacji w życiu napotkałam, czasem trudno było się do nich ustosunkować. :( Teraz staram się zaszczepić w dzieciach odpowiednie wzorce zachowań, zarówno u syna, jak i córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :* Mam nadzieję, że dzięki takim mądrym rodzicom pokolenie naszych dzieci będzie miało pod tym względem lepiej i łatwiej.

      Usuń
  4. Omijam ten temat szerokim łukiem. Dla mnie to tylko wydmuszka. Być może zamysł na początku był ważny i potrzebny, ale szybko zmienił się w nową modę na Facebooku, która szybko przyszła i tak samo przemianie. Bo nagle każdy czuł się w życiu molestiwany. Czy zaczepki na ulicy kierowane przez mężczyzn w moim kierunku w jakiś sposób pomogą molestowanym albo zgwałconym kobietom? Cóż z tego, że pokażą skalę problemu jak i tak nikt nic więcej z tym nie zrobi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz, dobrze, że się pojawił.

      "Nagle każdy czuł się w życiu molestowany" - niestety, nie nagle. Po porostu o takich rzeczach nie mówi się głośno, a dzięki tej akcji zaczęto o nich mówić. Temat pojawiał się w prywatnych rozmowach w gronie znajomych mi kobiet. I już wówczas miałam wrażenie, że praktycznie nie znam kobiety, która nie miałaby tego typu doświadczeń. Paradoksalnie teraz, po tej akcji wiem, że znam kilka.

      Czy komuś to pomoże? W pewnym stopniu może pomóc kobietom, które czuły się osamotnione w takim doświadczeniu i może myślały, że to ich wina. Ja nie myślę w ten sposób - choć również i mnie zdarzało się, po niektórych takich próbach, mimowolne roztrząsanie: "co ja mam takiego w sobie, że ciągle spotykają mnie takie sytuacje?", "czy może ubrałam się nieodpowiednio?".

      Ja mam nadzieję, że akcja trafi do tych osób, do których chciałabym, żeby trafiła. Do tych, którzy myślą, że to wyolbrzymiany na siłę problem. Oczywiście to nie sprawi, że problem zniknie. Ale wielkie zmiany zaczynają się od małych kroków.

      Usuń
  5. To co piszesz jest smutne, przerażające i trzeba mówić o tym głośno. Napiszę z perspektywy mamy studenta, wiele zależy od tego gdzie i w jakim towarzystwie przebywasz. Należy je mega starannie dobierać.
    Być może jest to kwestia pecha, czasem wyzywajacego ubioru i makijażu, warto po zmroku poruszać sie w paczkach znajomych. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz. Dziękuję również za podkreślenie, że jesteś mamą studenta, myślę, że to ważne. My, mamy, chciałybyśmy z całego serca uchronić nasze dzieci przed złymi zdarzeniami i zawsze szukamy rozwiązań, dzięki którym nasze dzieci mogą być bezpieczne.

      Z perspektywy osoby, która doświadczyła wyżej opisanych sytuacji: niektórych z nich mogłam uniknąć. Niektórych nie. Sytuacji w szkole, sytuacji w gabinecie lekarskim. A niektórych sytuacji uniknęłabym, gdybym nie chodziła na imprezy. Ale ja lubię imprezy. Lubię tańczyć, lubię poznawać nowych ludzi. W czasach licealnych bardzo chciałam mieć chłopaka i liczyłam na to, że poznam kogoś na jednej z imprez. I rzeczywiście, mój pierwszy kilkuletni związek zapoczątkowała jedna impreza.

      Nie chciałabym, żeby młode kobiety rezygnowały z tego, co lubią i czego pragną, żeby uniknąć zagrożenia. Nie tak to powinno wyglądać.

      Usuń
    2. Ja na miejscu Lunki byłabym ostrożna z tego typu określeniami. Uważam że właśnie takie sformułowania prowadzą później do "sama jest sobie winna, bo tak się ubrała". Jak mamy z tym walczyć, skoro nawet my, kobiety, myślimy w podobny sposób? Oczywiście, że możemy cały dzień siedzieć w domu i wtedy prawdopodobnie ominie nas większość przykrych sytuacji. Tylko czy naprawdę o to chodzi? Czy chcemy żyć w świecie, w którym kobieta nie może wyjść sama do sklepu po 20? W którym nie może wyjść na żadną imprezę taneczną ani ubrać sukienki? I nie, nie uważam żeby wyzywający makijaż czy ubiór były jakimkolwiek argumentem lub wytłumaczeniem.

      Usuń
    3. Ja odczytałam ten komentarz tak, jak napisałam powyżej - jako pisany z perspektywy mamy, która chce wierzyć, że zawsze istnieje sposób, żeby jej dziecko uchroniło się przed tragedią. Ja też jestem mamą i pomimo wszystkiego, co myślę i co wiem, też gdzieś po cichu liczę na to, że moje dzieci będą "ostrożne".

      Co do stroju i imprez - zgadzam się w stu procentach, tak zwany "wyzywający" strój nie usprawiedliwia przemocy. Ostatnio spotkałam się z fajnym zdaniem. "Jeśli chodzisz po ulicy ubrany jak wampir, jakoś nie prowokuje mnie to do tego, by wbić ci kołek w serce". No właśnie :)

      Co do siedzenia w domu - niestety często zapomina się o tym, jak wiele przypadków molestowania zdarza się w domu, w rodzinie. To wcale nie musi być gwałciciel kryjący się w krzakach.

      Usuń
  6. Sama też wyprodukowałam post #metoo. I właśnie kiedyś cokolwiek by się nie działo, od zawsze było to dla mnie normalne. Nie było o co robić zamieszania. I dopiero teraz, gdy mieszkam w zupełnie innym miejscu na świecie, gdy jestem żoną i matką, zupełnie inaczej na to patrzę. I gdy ktoś na ulicy krzyknie "daj buziaka" mam ochotę zasadzić mu mocnego kopa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy komentarz, bardzo Ci za niego dziękuję. Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, jak to wygląda w innych częściach świata. Chętnie przeczytam Twój tekst.

      Usuń
  7. Slyszalam o tej akcji przez sprawe z tym reżyserem o ktorym jet teraz bardzo glosno. Szkoda ze dopiero po wyjściu czegos takiego ludzie zaczeli sie ‚odzywac’. Ale wazne i to ze w ogole niektorzy na to zareagowali. Nie wolno puszczać takich wiadomosci mimo uszu! Co do sytuacji z dzieciństwa i z imprez to mysle ze jest to dosc powszechne. Nie raz spotykałam sie z takim zachowaniem na imprezach dlatego na nie nie chodze.. Buźka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz :* Ja również myślę, że takie sytuacje zdarzają się często, ale właśnie dlatego trzeba o nich mówić i starać się jakoś zmienić tę rzeczywistość. Chciałabym, żeby młode kobiety nie bały się chodzić na imprezy. Imprezy są super :)

      Usuń
  8. Chyba każda.z nas napotkała taką sytuację. Wlaśnie się zaczęłam zastanawiać ile takich sytuacji mnie o, a ja je potraktowałam jako normę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jeśli teraz będzie się o tym mówiło, nasze dzieci będą żyły w świecie, w którym to nie będzie normą...

      Usuń