wtorek, 18 lipca 2017

5 x NAJ..., czyli subiektywne zestawienie wyjątkowych filmów

Zdarza mi się nieraz, że gdy widzę jakiś film i jest on dla mnie w jakiś sposób wyjątkowy, przychodzi mi do głowy myśl "muszę kiedyś o nim napisać". Potem najczęściej o tym zapominam. Nawet kiedy zmobilizowałam się raz do stworzenia subiektywnej listy dziesięciu najważniejszych dla mnie filmów, nie zdołałam umieścić na niej nawet połowy tych najważniejszych, najbardziej znaczących, najbardziej wyjątkowych.

Dzisiejsze zestawienie też na pewno nie będzie kompletne. Ale mam ten komfort, że nic nie stoi na przeszkodzie, abym kiedyś zrobiła następne ;) To nie jest lista moich ulubionych filmów, ani też lista najważniejszych, jakie w życiu widziałam. To raczej luźne i nieco przypadkowe zestawienie filmów, które w jakiejś specyficznej kategorii okazały się dla mnie tymi NAJ, a łączy je to, że nie są w żadnej z tych kategorii zbyt oczywistym wyborem.

1. Film najbardziej wartościowy.


Chasing Mavericks, 2012
Źródło: Filmweb
Ok, na pewno istnieje mnóstwo bardziej wartościowych filmów i pewnie wiele z nich widziałam. Ostatecznie to nie jest film o wielkich ludziach robiących wielkie rzeczy... Przynajmniej nie w tym sensie. To jest film o plaży, wielkich falach i dwóch mężczyznach: jednym młodym, zuchwałym i niepokornym i drugim, dojrzałym, odpowiedzialnym, kochającym. Na pierwszy rzut oka w tym filmie nie ma nic więcej niż to, co zobaczył w nim jeden recenzent: deski surfingowe i skąpo ubrane dziewczyny. (Bez przesady. One są po prostu w kostiumach kąpielowych).

Tymczasem, jeśli zechcesz zobaczyć drugie dno w tej historii opartej na faktach, to dowiesz się z niej między innymi, że można przeżyć życie bez gniewu, unoszenia się dumą i chowania urazy, a do przebaczenia wystarczy wyciągnięta dłoń - bo życie, miłość i pasja są zbyt ważne, żeby tracić czas na trwanie w negatywnych emocjach. Zobaczysz, że czasem rodzina to nie tylko te osoby bezpośrednio spokrewnione ze sobą, ale czasem najbliższą rodzinę poznajesz i wybierasz i to ona pozostaje Twoim jedynym filarem, gdy wszystko inne wydaje się zawodzić. Wreszcie - że nie ma marzenia zbyt szalonego i zbyt odważnego i że warto iść za swoją miłością i pasją aż do samego końca.

Ten prosty film o surferach do tej pory tkwi w mojej głowie. Zawsze go polecam, gdy ktoś chce obejrzeć coś wartościowego.

2. Film najbardziej artystyczny.


Amelia, 2001
Źródło: Filmweb
Zawsze byłam przekonana, że "Amelia" jest czymś więcej niż historyjką o dziewczynie znajdującej chłopaka. Bywam odosobniona w tym poglądzie. Pamiętam do tej pory, jak osoba, będąca dla mnie chyba największym autorytetem w dziedzinie filmów, wypowiedziała się o "Amelii" krytycznie i lekceważąco i dodała, że czeka na europejski film o bohaterce, która znajduje miłość i jest przy tym inteligentna, dowcipna, gruba i brzydka. No cóż. Utożsamienie się z bohaterką graną przez prześliczną Audrey Tatou nie jest łatwe ani dla mnie, ani dla wielu kobiet, które znam, no bo niby wiemy, że ona taka nieśmiała i samotna i zagubiona, ale my same w naszych samotnościach i nieśmiałościach nie czujemy się ani w połowie tak urocze.

Niemniej, lubię patrzeć na to wszystko, co składa się na świat przedstawiony filmu o uroczej Amelii. Bo widzę tam spore bogactwo. Przede wszystkim bogactwo sztuki. Świat Amelii roi się od artystów. Sąsiad pieczołowicie odtwarzający obraz Renoira, tajemniczy Nino i jego album złożony z poskładanych na nowo kawałków podartych zdjęć, obrazy w pokoju Amelii... Wszystko to jest przepełnione duchem sztuki, magii, wyobraźni. Artystyczny jest też sam obraz Paryża - pokolorowanego, "wyczyszczonego" z graffiti, nie do końca realnego i współczesnego, pełnego dźwięków akordeonu. "Amelia" to też film o tym, że każdy z nas jest inny, ale w tej inności jednak jesteśmy do siebie bardzo podobni: mamy swoje wspomnienia z dzieciństwa, swoje małe przyjemności, swoje drobne dziwactwa, swoje tęsknoty i marzenia.

3. Film najbardziej mieszający w głowie i dający do myślenia.


W głowie się nie mieści, 2015
Źródło: Filmweb
Oglądałam sporo takich filmów i niełatwo mnie zaskoczyć. W końcu uwielbiam tematykę światów równoległych, innych wymiarów, podróży w czasie. Widziałam wiele dobrych, trudnych filmów, które zrobiły na mnie wrażenie i skłoniły do długich przemyśleń. A jednak w tej kategorii wygrywa kreskówka dla dzieci.

Właściwie - dla dzieci i nie tylko dla nich. Jak niemal każda kreskówka powstała po roku 2001, "W głowie się nie mieści" próbuje trafić zarówno do młodszych, jak i do starszych odbiorców. Robi to jednak - zresztą z powodzeniem - w inny sposób niż pozostałe kreskówki; nie przez mrugnięcia okiem i mniej lub bardziej zakamuflowane dowcipy tylko dla dorosłych, ale przez bardzo poważne i dorosłe treści ukazane w kolorowej i przystępnej formie. "W głowie się nie mieści" pokazuje moim zdaniem lepiej niż niejeden "poważny" film na ten temat, na czym polega i jak wygląda depresja u dziecka. Czy nadużywam tutaj słowa depresja? Być może - w końcu problemy małej Riley udało się rozwiązać nieco łatwiej, niż byłoby to możliwe w przypadku prawdziwej choroby. Jednak jeśli miałabym sobie wyobrazić kreskówkę mówiącą stricte o dziecięcej depresji, to widziałabym ją właśnie tak: stopniowo upadające fundamenty, coraz większa obojętność, "wyłączanie" kolejnych emocji. Koszmarne sny.

Dlaczego jeszcze ten film zamieszał mi w głowie? Zaczęłam zastanawiać się w pewnym momencie, które z przedstawionych (lub wspomnianych) w nim wydarzeń można nazwać realnymi. I nadal nie znam prostej odpowiedzi na to pytanie. OK, wiem, że to jest bajka i nic z tego nie wydarzyło się naprawdę, ale jednak każda fabuła ma swój świat przedstawiony i swój ciąg wydarzeń. A tutaj? Oczywiście mamy Riley i wydarzenia z jej życia, utratę pracy jej taty, przeprowadzkę, próby odnalezienia się w nowym miejscu... Jednak to nie Riley jest tak naprawdę główną bohaterką tego filmu, a emocje w jej głowie. Zatem cała podróż Radości i Smutku, ich walka o powrót do centrum dowodzenia, cała Fabryka Snów, wyspy osobowości - czy to dzieje się naprawdę? A wymyślony przyjaciel Riley spotkany przez Radość, czy on jest prawdziwy, czy właśnie... wymyślony? W tej rzeczywistości, w której Radość i Smutek przemierzają zakamarki umysłu Riley, jest on przecież równie realny jak one dwie i cała reszta emocji. A czy emocje można nazwać nieprawdziwymi, wymyślonymi? Przecież są one najzupełniej realną częścią życia. I tak można w nieskończoność...

Film polecam jako absolutnie genialny i praktycznie pozbawiony wad.

4. Film najlepiej zagrany.


Moon, 2009
Źródło: Filmweb
O "Moon" mogę pisać tylko w superlatywach. Jeden z najlepszych, najbardziej poruszających, najbardziej głębokich filmów science-fiction, jakie widziałam. Odrobinę niedoceniony, ale to mnie na swój sposób cieszy - bo mogę mieć "swój" ulubiony film, którego nie widziały tłumy i którym nie zachwyca się dosłownie każdy. Mogę szukać nawiązań do "Moon" w innych, bardziej znanych filmach i cieszyć się tym, że nie każdy je dostrzeże.

Największą siłą "Moon" jest aktorstwo. Nie efekty specjalne, których jest mało, nawet nie scenariusz, który jest wyjątkowo ciekawy, ale wielki popis aktorski Sama Rockwella i niemal równie dobrego Robina Chalka. Nie wspominając już o głosie Kevina Spaceya. Dlaczego żaden z panów nie był nawet nominowany do Oscara za występ w tym filmie? Cóż, to tylko science-fiction, gatunek raczej konsekwentnie pomijany przez Akademię Filmową.

Co jest tak wyjątkowego w rolach Rockwella i Chalka? Chyba nie mogę tu napisać zbyt wiele bez zdradzania znaczących tajemnic fabuły, a chciałabym, żebyście obejrzeli ten film i jeszcze nie wiedzieli. Są znakomici. Tyle mogę powiedzieć.

5. Film, który najbardziej mnie zaskoczył.


Czy Wy też macie tak, że gdy tworzycie jakieś zestawienia i listy, to najtrudniejszy jest punkt ostatni? Ja zawsze mam z nim problem. Bo nagle zaczynam czuć, że ogranicza mnie skończona liczba punktów. I widzę co najmniej kilka pozycji godnych zostania numerem 5. Albo 7. Albo 10. W zależności od tego, jak duże umyśliłam sobie zestawienie.

Nie inaczej było teraz. Co gorsza, zapomniałam, jaki film miałam na myśli, kiedy zaczynałam pisać ten tekst - a na pewno miałam w głowie pięć filmów. W międzyczasie zastanawiałam się, czy nie zrobić większego zestawienia i nie wzbogacić listy o kolejne filmy, więc kandydatów na numer 5 mam nawet kilka i nie wiem, który z nich najbardziej zasłużył na miejsce tutaj.

Napiszę więc o filmie, który z co najmniej kilku różnych powodów zrobił na mnie wyjątkowe wrażenie i był prawdopodobnie największym zaskoczeniem spośród widzianych przeze mnie filmów.

Terminator 2: Dzień sądu, 1991
Źródło: Filmweb
Nie sprawdziło się chyba nic z tego, co myślałam i wiedziałam o serii o "Terminatorze" przed jej obejrzeniem - oprócz oczywiście tego, że gra w nim Arnold Schwarzenegger :) Natomiast już to, co myślałam o jego aktorstwie, okazało się nieprawdziwe i krzywdzące. Rola Terminatora może nie jest najlepszym aktorskim popisem, jaki widziałam, jest jednak - moim zdaniem - znakomita i dokładnie taka, jaka ma być. Terminator raz przeraża, raz bawi, raz wzrusza, a wszystko to robi przy użyciu minimum środków wyrazu. Jest w końcu cyborgiem.

Mam przyjemność należeć do tej garstki szczęśliwców, którzy nie wiedzieli przed oglądaniem, jaką rolę odgrywa T-800 w drugiej części serii. Nie mam pojęcia, co za szczęśliwe zrządzenie losu uchroniło mnie przed tą wiedzą (a oglądałam "Terminatora" naprawdę późno, już jako dorosła osoba), ale bardzo się cieszę, że było mi dane przeżyć takie zaskoczenie. Bo muszę Wam powiedzieć, że zaskoczenie jest ogromne. Jeśli znasz pierwszą część serii i nie wiesz nic o drugiej, przeżyjesz szok.

Cała seria o Terminatorze zaskoczyła mnie ogromnie - spodziewałam się prostego filmu o elektronicznym zabójcy, filmu jak mnóstwo innych, a trafiłam przede wszystkim na ciekawą i złożoną fabułę, taką zdecydowanie w moim stylu - nie zapomnę, jak po obejrzeniu serii długo dyskutowaliśmy z mężem, próbując odtworzyć jakąś przyczynowo-skutkową (bo przecież nie chronologiczną) kolejność wydarzeń. Natomiast największe wrażenie do tej pory robi część druga, która po dość surowej pierwszej jest jednocześnie filmem akcji, komedią, a w pewnym stopniu nawet filmem familijnym, i na każdym polu broni się świetnie, a do tego ma genialną ścieżkę dźwiękową i najlepszą obsadę spośród wszystkich filmów o Terminatorze.

Co sądzicie o moim zestawieniu? Jakie są Wasze typy? O jakich filmach chcielibyście, żebym napisała następnym razem?

2 komentarze:

  1. Z tego zestawienia widziałam tylko "W głowie się nie mieści", ale za to kilka razy.. ;) Bardzo lubię ten film :) Świetnie pokazuje i nazywa emocje, co myślę, że szczególnie dla dzieci jest bardzo ważne, bo one dopiero uczą się je nazywać i radzić sobie z nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też go bardzo lubię :) To jest właśnie jedna z nielicznych kreskówek, które naprawdę są równie wartościowe dla dzieci, jak i dla dorosłych.

      Usuń