Grudzień sprzyja refleksjom i wspomnieniom. Dla mnie są to szczególne wspomnienia. Trzy lata temu tuliłam noworodka i wszystko było dla mnie tak bardzo nowe. Dwa lata później, również w grudniu, tuliłam następnego noworodka, a śliczny dwulatek patrzył na niego z zaciekawieniem i pytał "A co to?". Wiedziałam już, że pewnymi sprawami nie muszę się tak bardzo przejmować. Nabyłam doświadczenia, a jednocześnie widzę wyraźnie, że większość rzeczy robię jednak tak samo jak za pierwszym razem.
Choć może nie jestem już nowicjuszką, z upływem czasu mam coraz więcej pokory. Tak jak trzy lata temu, tak i teraz nie czuję się odpowiednią osobą, by uczyć kogoś, jakim powinien być rodzicem. Mam doświadczenie tylko z moją dwójeczką, a skąd w ogóle mogę mieć pewność, że nie popełniam błędów? Czas pokaże. Mogę tylko podpowiedzieć, co u mnie - mam wrażenie - świetnie się sprawdziło.
Mamo, nie czekaj!
Na początku mojej wielkiej przygody z macierzyństwem często słyszałam "poczekaj", "warto poczekać". I jakoś tak wyszło, że nigdy się do tej rady nie zastosowałam. Nie dlatego, że nie chciałam - po prostu tak się złożyło. Może jestem z natury niecierpliwa. Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że nie czekałam! Uważam, że wyszło mi to na dobre. I możesz się ze mną nie zgodzić, tym bardziej, że zapewne słyszałaś nieraz coś zupełnie przeciwnego - ale chciałabym Ci powiedzieć, młoda mamo, że w tych sytuacjach po prostu nie warto czekać.
Nie czekaj z dzieleniem się swoją radością.
"Poczekaj do trzeciego miesiąca z mówieniem o ciąży, bo wcześniej to jeszcze nic nie wiadomo" - znacie to skądś? Ja owszem. Gdy to słyszałam, kiwałam z powagą głową i święcie wierzyłam, że tak właśnie trzeba. Miałam szczery zamiar poczekać do tego trzeciego miesiąca i aż do tego czasu nie zdradzać nikomu mojego słodkiego sekretu, bo przecież jeszcze nie wiadomo... Czy przeżyje.
Cóż, tajemnicy przed mężem i tak nie zdołałabym zachować, bo obserwował mnie jeszcze uważniej niż ja sama. Rodzina dowiedziała się zaraz później, pracodawca zresztą też, bo okazało się, że moja pierwsza ciąża była zagrożona i faktycznie nie było jeszcze wiadomo, czy oboje z Robertem wyjdziemy z tego cało. Musiałam więc iść na L4. Jak się skończyło, to dobrze wiecie :) Ale chciałam zwrócić Waszą uwagę na coś innego.
A gdyby moja historia wyglądała inaczej? Gdyby jednak Robert nie przetrwał tych pierwszych, trudnych tygodni? Musiałabym wtedy zmierzyć się z bardzo bolesną stratą... SAMA?
Czy właśnie tego oczekujemy od kobiet, czy z tym się liczymy, kiedy decydujemy się na wszelki wypadek nic nie mówić? Gdybym straciła Roberta, na pewno byłoby to dla mnie potwornie trudne i jestem przekonana, że nie chciałabym zachować tego w tajemnicy. Nie chciałabym przechodzić przez to sama. Powiedziałabym rodzinie, przyjaciołom. Szukałabym w nich oparcia.
Nie twierdzę, ze trzeba od razu powiadamiać o ciąży wszystkich znajomych i cały świat. Ale moim zdaniem, nie warto zwlekać z rozmową z najbliższymi osobami.
Nie czekaj ze spotkaniami z bliskimi ludźmi.
W trosce o zdrowie maleństwa i jego wątłą jeszcze odporność, wiele mam decyduje, by przez pierwsze trzy miesiące po urodzeniu nikt go nie odwiedzał, poza może absolutnie najbliższą rodziną. I ono też nie jest zabierane w odwiedziny. Kiedy piszę te słowa, aż sama sobie nie dowierzam i sprawdzam co chwilę: nie pomyliło mi się coś?
Pierwsza sprawa: ta troska zupełnie na nic się nie zda, gdy maleństwo ma starsze rodzeństwo, które uczęszcza do żłobka lub do przedszkola. Pamiętam, że gdy Michał był malutki i poważnie zachorował, stanęłam przed dylematem: czy powinnam wypisać Roberta ze żłobka na te kilka miesięcy? Byłaby to bardzo trudna decyzja, i na pewno miałaby ogromny, niekoniecznie pozytywny wpływ na Roberta. Na szczęście później było już tylko lepiej.
Obaj moi synowie od początku mają kontakt z wieloma osobami. Zapraszamy gości, zabieramy ich w różne miejsca, do przyjaciół, do rodziny. Mam wrażenie, że dzięki temu wyrastają na otwartych, odważnych chłopców. Łatwo nawiązują kontakty, spotkania rodzinne nie wywołują w nich stresu, który musieliby potem odchorować.
Nie czekaj z dbaniem o swoje potrzeby.
Zadbaj o formę. Nie, wcale nie musisz z tym czekać x lat od urodzenia dziecka. Nie katuj się dietami matki karmiącej, bo to jedna wielka bujda, jedz co chcesz. Nie bądź niezastąpiona, zaangażuj bliskich w opiekę nad dzieckiem, a Ty idź - na fizjoterapię. Na aerobik. Na kawę. Na pogaduchy. Na zakupy. Na co chcesz. Napij się wina, jeśli to sprawia Ci przyjemność. Ufarbuj włosy, zjedz coś niezdrowego, zaszalej. A potem wróć do swojego maleństwa i bądź najlepszą na świecie zrelaksowaną, zadowoloną z życia mamą.
Dlaczego Ci nie wolno? Bo ono jest takie malutkie i zależne od Ciebie?
Cóż, może być też gorzej. Możesz mieć, dajmy na to, wypadek i trafić do szpitala. Wtedy będzie naprawdę nieciekawie, jeśli okaże się, że ta machina nie potrafi zadziałać bez Ciebie.
Nie chodzi mi o to, by wzbudzić w Tobie poczucie wiecznego zagrożenia i zmusić do przewidywania czarnych scenariuszy. Wręcz przeciwnie! Chcę Ci tylko powiedzieć, że... Masz prawo się dobrze bawić. Masz prawo myśleć o sobie. Jak ktoś już to kiedyś powiedział, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Czyli tak naprawdę, robisz to też dla niego :)
Co jeszcze dodalibyście do mojej listy? Z czym nie warto zwlekać?