Siedzę w busie. Jest nieco po siedemnastej, brak obiadu już trochę doskwiera, zresztą ze śniadaniem też było średnio... Nie, to nie jest tekst, w którym będę użalać się nad sobą. Raczej się tłumaczyć. Ostatnio często to robię.
No bo jak to tak: dorosła kobieta, matka rodzinie, w wieku sugerującym wieloletnie doświadczenie zawodowe - i właśnie przeżywa życiową rewolucję, bo poszła do pracy? To co robiła wcześniej?
Stara praca i nowa praca
Nieraz określałam się tutaj jako osoba aktywna zawodowo. Tak było w istocie, musicie wiedzieć jednak, że: 1) miałam najmilszą, najbardziej relaksującą pracę na świecie, w której praktycznie nie czułam się jak pracownik. Tryb zdalny, godziny elastyczne, szefostwo jak paczka znajomych, praktycznie zerowe ryzyko, że coś zawalę czy komuś podpadnę, 2) praca ta stała się niemożliwa do wykonywania w momencie, gdy odwołano wszystkie imprezy masowe w kraju. Przez kilka miesięcy żyłam w dziwnym zawieszeniu, sporadycznie wysyłałam CV w różne miejsca, zwracałam uwagę na pojawiające się oferty. Z początkiem stycznia rozpoczęłam szkolenie przygotowujące mnie do nowej pracy, a od piątku jestem już pełnoprawnym pracownikiem infolinii bankowej.
To nie jest najłatwiejszy czas dla mnie, choć czuję, że będę lubić tę pracę i śmiem przypuszczać, że będę w niej bardzo dobra. Ogrom wiedzy, którą muszę przyswoić i której w dalszym ciągu trochę mi brakuje - sprawia, że czuję się niepewnie. Ciężko mi się rozluźnić. Mam nadzieję, że z czasem ten stres będzie coraz mniejszy.
Dojazdy
Choć aplikowałam do pracy zdalnej, na razie działam stacjonarnie, do czasu, aż stanę się bardziej samodzielna. Lubię mój zespół i atmosferę biura, ale wykańczają mnie dojazdy. Jak może pamiętacie, mieszkam na wsi. Wstaję codziennie o szóstej, szykuję siebie i chłopców do wyjścia, jedziemy całą czwórką do Niepołomic. Chłopcy idą do przedszkola, mąż do pracy, a ja przesiadam się na busa do Krakowa. Potem muszę jeszcze przejechać cały Kraków, by dostać się do biura. Cała ta droga, od wyjścia z domu do szatni w miejscu pracy, zajmuje ok. dwóch godzin - jeśli wszystko poszło zgodnie z planem.
Zdarzają się przygody. Raz np. postanowiłam spróbować alternatywnej trasy. Dojechałam w nieznane mi miejsce położone na pustkowiu, gdzie oprócz pętli autobusowej nie było... W zasadzie niczego. Nie znalazłam niestety mojego autobusu, prawdopodobnie odjechał, nim zdołałam zlokalizować jego stanowisko. Na następny miałam czekać godzinę. Zanim do reszty przemarzłam, wsiadłam w tramwaj i wróciłam na sprawdzoną już trasę. Tamtego dnia powrót do domu zajął mi trzy godziny.
A po powrocie? Cóż, jestem mamą :) Opcja "bawcie się sami, mamusia jest zmęczona" nie zawsze działa. Przecież te dwa małe wulkany energii tęsknią za mną i chcą spędzić ze mną popołudnie i wieczór... Najczęściej jest tak, że zasypiam przed nimi, a oni zapewne kładą się chwilę później dla towarzystwa, bo w sumie to trochę dziwne, bawić się dalej, kiedy matka już padła.
Staram się być wyrozumiała dla siebie, choć mój wierny, niezawodny złośliwy krytyk wewnętrzny ma w tej sytuacji ogromne pole do popisu. Czuję, że zawalam, że się nie sprawdzam. Że jestem rozpuszczonym leniem, który marudzi, bo musi wziąć się do roboty jak każdy dorosły człowiek. Tłumaczę sobie cierpliwie, że każdy potrzebuje czasu, by oswoić się z taką dużą zmianą.
Praca z ludźmi
Kontakt z ludźmi daje mi niesamowity zastrzyk energii. Lubię rozmawiać, pożartować, pomagać. Samo wyjście z domu do miejsca, gdzie mam pełno kolegów i koleżanek, jest ciekawym urozmaiceniem po tym, jak przez kilka ostatnich lat moja praca polegała głównie na siedzeniu w domu przed komputerem. Z drugiej strony... Czuję się zaniedbana, niemodnie ubrana, zdziczała. Nie wiem, czy umiem się zachować, czy wzbudzam sympatię. Podczas szkolenia zadawałam dużo pytań, często się odzywałam, byłam widoczna. Przez chwilę włączyły się moje dawne lęki - czy ci ludzie nie pomyślą, że ta blond gaduła jest jakaś dziwna?
Nie chodzi o to, że opinia ludzka ma dla mnie tak duże znaczenie. Po prostu... Przez ostatnie lata ta kwestia w ogóle nie istniała. Wystarczyło, że dogadywałam się z mężem i najbliższą rodziną, i w zasadzie tyle :) Teraz liczę się z tym, że mój wygląd, sposób bycia, zachowanie mogą być dla kogoś zaskakujące i nietypowe. I wcale nie muszą być dobrze odebrane.
Za chwilę wysiadam z busa. Choć uwielbiam dla Was pisać, dzisiaj trochę się do tego zmuszam. Głowę mam jeszcze pełną pracy, nowych sytuacji, nowej wiedzy, dobrych i trudnych doświadczeń. Organizm domaga się odpoczynku i obiadu ;) Piszę jednak, bo wiem, że później nie będzie na to czasu. Rodzina mnie potrzebuje! :)
Stabilizacja
Może brzmię, jakbym narzekała - ale to wynika ze zmęczenia. Bo tak naprawdę cieszę się z tej zmiany. Praca da mi stabilizację, jakiej nie miałam od dłuższego czasu. Pozwoli nam poczuć się bezpieczniej, pewniej. Myślę, że gdy już nauczę się radzić sobie ze stresem, będę z siebie bardzo zadowolona.
Rano, przed wyjściem do pracy, zupełnym przypadkiem trafiłam na piosenkę Fergie "Big girls don't cry". Jej tekst przemówił do mnie bardziej niż zwykle. Poczułam, że mówi o mnie, choć nie rozstaję się z nikim ;) Ale reszta się zgadza - potrzebuję czasu, by dojść ze sobą do ładu i ruszyć do przodu ze swoim życiem. I będę tęsknić - za beztroską, którą zostawiam.
Czas dorosnąć.