środa, 27 grudnia 2017

Święta, Święta... I co dalej?


Minęły Święta, te moje ulubione spośród wszystkich dni w roku. Darujcie mi, że nie chcę się za bardzo o nich rozpisywać. To dla mnie bardzo osobiste emocje, połączenie zachwytu, zadowolenia i wzruszenia z odrobiną stresu (czy wszyscy ucieszą się z prezentów?), troski (bo niektórzy z moich bliskich nie mają już na tyle mocnego zdrowia, by w pełni cieszyć się wszystkimi radościami Świąt) i jednak tęsknoty za tymi spośród moich bliskich, z którymi spędzałam każde Święta przez dwadzieścia kilka lat mojego życia. Bez względu na ogrom miłości i życzliwości, jaką otrzymuję od rodziny mojego męża, ta tęsknota zawsze we mnie jest. Na szczęście jutro zobaczymy się z moimi rodzicami :)

Jeśli miałabym się podzielić z Wami jedną świąteczną refleksją... To powiem Wam, że miał rację ksiądz Twardowski, kiedy pisał: "Śpieszmy się kochać ludzi". Tylko że to jeszcze za mało. Pewnie to oczywiste dla każdego, że im bliżsi są dla nas ludzie, tym silniejsze emocje wzbudzają. Czasem te dobre, czasem te złe. Śpieszmy się zatem mieć cierpliwość dla najbliższych. Śpieszmy się ich rozumieć. Śpieszmy się na nich nie denerwować. Pamiętaj, że kiedyś zdenerwujesz się na bliską Ci osobę po raz ostatni. Oby to nie było Wasze ostatnie wspólne wspomnienie.

To własnie chciałam Wam przekazać z okazji Świąt. Teraz pytanie brzmi, co dalej z blogiem? Od ponad miesiąca - choć z małymi przerwami - królowała tutaj tematyka świąteczna. Prezenty, świąteczna dobroczynność, adwentowe kalendarze... Teraz, kiedy jest już po Świętach, czas odpowiedzieć na pytanie:

O czym będę pisać po Świętach?


Piszecie do mnie czasem z prośbą, żebym poruszyła jakiś temat na blogu. Te wiadomości są dla mnie bardzo cenne i jestem skłonna odpowiedzieć pozytywnie na każdą taką prośbę. Dzięki Waszej inicjatywie powstały m.in. takie teksty jak: O pomaganiu, Dzieci, których nie ma, czy Siedem głów, cztery ogony, czyli: jak nie dostać kota, gdy masz w domu koty. Z przyjemnością uwzględniam więc Wasze prośby w moich najbliższych planach na kolejne teksty na blogu. Pamiętajcie o tym i piszcie, co Was interesuje!

Oto wstępna lista tematów, które zamierzam poruszyć w ciągu najbliższych tygodni/miesięcy:

  1. Na pewno pojawią się tutaj pewne podsumowania minionego roku oraz postanowienia noworoczne. Nie ma takiej możliwości, żebym odpuściła taką okazję na napisanie długiego i osobistego tekstu! ;) Nie wiem tylko, kiedy znajdę na to czas, bo nie planuję spędzać Sylwestra przed ekranem komputera. 
  2. Początek roku to także kilka moich osobistych świąt i rocznic, do których na pewno będę chciała się odnieść.
  3. Zamierzam poruszyć temat brzucha po porodzie. Co może być przyczyną tego, że czasem brzuszek nie maleje?
  4. Cukinia w kuchni. Z przyjemnością podam Wam kilka przepisów na ciekawe i smaczne wykorzystanie cukinii. Tym bardziej, że oznacza to, że będę musiała je wypróbować :) Cukinia gości na naszym stole dość często i zawsze z powodzeniem.
  5. Zamierzam zrobić przegląd znanych filmów animowanych i razem z Wami zastanowić się, czy są to na pewno filmy dla dzieci, czy może raczej dla dorosłych?
  6. Planuję w nowym roku zamieszczać na blogu co jakiś czas recenzje książek lub rozważania na temat literatury. Powiedzmy, raz w miesiącu. Przede wszystkim dlatego, że w kwietniu ma się ukazać najnowsza powieść Małgorzaty Musierowicz i po prostu nie ma takiej możliwości, żebym o niej tutaj nie napisała. A nie chciałabym też sprawiać wrażenia, że nie czytam nic oprócz książek Małgorzaty Musierowicz (póki co, jest to jedyna autorka, o której twórczości pisałam, i to aż dwukrotnie). Od stycznia zrobi się tu zatem nieco bardziej literacko.
  7. Mam zamiar napisać TEN tekst. Myślę, że sobie z nim poradzę. Poruszałam już trudne tematy, nawet takie, o których osobiście nie wiem zbyt wiele. Myślę, że to już jest dobry moment.
Osobnym pytaniem pozostaje, czy w przyszłym roku też będę prowadzić Adwentowy Alfabet. Szczerze? Jeszcze nie wiem :) Z jednej strony chciałabym w przyszłym roku zrobić coś innego, z drugiej strony... Adwentowy Alfabet to mój autorski pomysł, zupełnie własny i oryginalny. I cieszył się dużą popularnością. Może warto zrobić sobie z niego mój znak rozpoznawczy?

Cóż, niewątpliwie mam sporo czasu, żeby się nad tym zastanowić :) Póki co, mogę być spokojna, że przez jakieś dwa miesiące nie muszę się martwić brakiem pomysłów na kolejne teksty. 

Zostańcie ze mną w przyszłym roku! Jesteście tu zawsze mile widziani :)





sobota, 23 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 23: Z jak Zdjęcia!

Fot. Paula Przestworek
Na zdjęciu: ja
Pisałam Wam niedawno o świątecznej sesji zdjęciowej, do której przygotowywałam się razem z koleżankami. Dzisiaj z wielką przyjemnością mogę pochwalić się Wam rezultatami tej sesji. 

Zastanawiam się, która z nas dłużej marzyła o takich zdjęciach - Paula, Lidia, czy ja. Ja na pewno marzyłam o nich już od dawna. Wiedziałam, że muszę znaleźć do współpracy nad takim pomysłem osobę, która będzie nim zafascynowana równie mocno jak ja. Znalazłam, a raczej znalazłyśmy się nawzajem podczas jednej dyskusji na Facebooku. Można więc powiedzieć, że zadziałała magia mediów społecznościowych :) Ustaliłyśmy wspólnie, że każda z nas od dawna marzy o sesji zdjęciowej w wannie - z nieprzezroczystą wodą, na której będą unosiły się różne dodatki. Paula jako fotograf, ja i Lidia jako modelki. Z dziewczynami spotkałam się już wcześniej podczas organizowanej przeze mnie sesji zdjęciowej "Tajemnice lasu", wiedziałam więc, że mogę liczyć na świetną współpracę i dobrą zabawę.

Tajemnice lasu.
Fot: Paula Przestworek
Na zdjęciu: ja
Podczas ustalania szczegółów mokrej sesji Paula podsunęła pomysł, żeby jedna ze stylizacji nawiązywała do Świąt. Zareagowałam na ten pomysł chyba z jeszcze większym entuzjazmem niż jego autorka :) Świąteczne sesje zdjęciowe również zawsze mi się podobały, a już tego, co proponowała Paula - świątecznej sesji w wannie - nie widziałam jeszcze u nikogo, w żadnym portfolio. Miałyśmy szansę stworzyć coś bardzo oryginalnego. 

Ustaliłyśmy wszystkie szczegóły - gdzie zrobimy zdjęcia, jakich dodatków użyjemy, czym zabarwimy wodę. Najtrudniejsze okazało się ustalenie terminu, który pasowałby każdej z nas trzech. Jedyny dzień, który mi naprawdę nie pasował, to była sobota 16 grudnia, bo wtedy urządzaliśmy Robertowi imprezę urodzinową. Dla Pauli natomiast właśnie ten dzień był najlepszym możliwym terminem na sesję :) Ostatecznie umówiłyśmy się na niedzielę 17 grudnia.

W ciągu bardzo pracowitych trzech godzin Paula zrobiła po trzy serie zdjęć z każdą modelką; po dwie stylizacje świąteczne i po jednej szalonej imprezowej. W sam raz na Sylwestra! Zużyłyśmy na to wszystko około siedmiu litrów mleka i oczywiście jeszcze więcej wody.

Pozowałyśmy w ubraniu. Nigdy nie pozuję nago i nie zamierzam tego zmieniać, choć przyznam, że nie miałam nic przeciwko pozowaniu w wannie bez ubrania - przy założeniu, że woda będzie całkowicie nieprzezroczysta i nie będzie nic widać. Jednak okazało się, że o ile ubrania znikają pod wodą całkiem skutecznie, o tyle po zdjęciu ubrania woda okazała się trochę zbyt przezroczysta. Zdecydowanie za dużo było widać. Zostałyśmy w ubraniach, które zresztą bardzo ładnie pasowały do koncepcji sesji.

Jak się pozuje w wannie? Przyznam, że bardzo wygodnie i pachnąco :) Po pewnym czasie jednak zrobiło się nam wszystkim bardzo gorąco. Pod koniec sesji chyba każdej z nas trochę kręciło się w głowie. Pewnym utrudnieniem był też fakt, że po zanurzeniu uszu w wodzie nie słyszałyśmy prawie wcale instrukcji Pauli :)

Robert, który był obecny podczas sesji, zapewnił nam nieco nieprzewidzianych dodatkowych atrakcji. Nie przypuszczałam, że widok mamy w wannie pełnej białej wody, będzie dla niego aż tak fascynujący. Z ogromną radością wkładał rączkę do wody, chlapał i śmiał się radośnie. Pewnie nieraz wszedł przez to w kadr!

Fot. Andrzej Dymek
Na zdjęciu: ja
Mój mąż również nam towarzyszył. Ponieważ jest początkującym fotografem i robi w tej dziedzinie niesamowite postępy, zrobił mnie i Lidii również kilka zdjęć. Jest też autorem naszego wspólnego pamiątkowego zdjęcia po zakończonej sesji.

Fot. Andrzej Dymek
Na zdjęciu: ja, plecy Roberta, Paula i Lidia
Z przyjemnością dzielę się z Wami efektami tej sesji. Cieszę się, że mimo przeszkód zrealizowałyśmy nasz przedświąteczny plan. Mogę Wam powiedzieć w sekrecie, że nie zamierzamy na tym poprzestać i pewnie spotkamy się w tym samym gronie już w przyszłym roku, żeby realizować kolejne pomysły!

Fot. Paula Przestworek
Na zdjęciu: Lidia


Fot. Paula Przestworek
Na zdjęciu: ja

Fot. Paula Przestworek
Na zdjęciu: Lidia
Więcej zdjęć autorstwa Pauli znajdziecie na jej fanpage'u: Paula Przestworek Fotografia. Napiszcie do niej, jeśli chcecie umówić się na sesję!

Bardzo dziękujemy siostrze chłopaka Pauli za udostępnienie nam mieszkania, a w szczególności łazienki :)

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 18: R jak Rodzice.

Słuchajcie, nie wiem, jak oni to robią. A jednak robią to co roku.


Jedno z pierwszych skojarzeń, które przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o Świętach w moim rodzinnym domu, to stół zastawiony po brzegi jedzeniem. Dwanaście potraw to był zawsze cel do osiągnięcia! Co prawda w skład tych dwunastu potraw wchodził zazwyczaj też chleb, opłatek i kompot ;) Ale też barszcz, pierogi, karp, kilka rodzajów sałatek, kluski z makiem, kulebiak…

Za każdym razem, rok w rok mama powtarzała: „W tym roku na Święta będą dwa ciasta”. I za każdym razem były dwa. Razy cztery. Bo okazywało się, że nie może być Świąt bez makowca, a w sumie to mamy ochotę na orzechowca, a zostało też trochę sera, więc może i sernik…

Moi rodzice nigdy nie byli bogatymi ludźmi, choć właściwie… są różne rodzaje bogactwa. Z pewnością przygotowanie takiej uczty pochłania za każdym razem mnóstwo składników. Ja przygotowałam ostatnio obiad dla dziewięciu osób, dwie sałatki, dwie tortille, tort i trochę przekąsek – a paragonem za zakupy na tę imprezę mogłabym owinąć się w biodrach :p

Zresztą, zakupy to nie wszystko. Ktoś jeszcze musi zrobić to jedzenie. Przeważnie starałam się przygotowywać świąteczne pyszności razem z mamą, zwłaszcza ciasta i sałatki, ale jednak większość potraw mama robiła sama. I oczywiście, przygotowania nie kończą się na jedzeniu. Dom był zawsze starannie wysprzątany, choinka przystrojona pięknie i artystycznie, a pod choinką leżały starannie zapakowane, wspaniałe prezenty.

Nie wiem, jak oni to robili. A raczej: jak oni to robią, bo robią to nadal, tylko mieszkają teraz tak daleko ode mnie, że bardzo rzadko mogę w tym ich świątecznym czarowaniu uczestniczyć. Marzy mi się, że któregoś roku pojedziemy z mężem i Robertem do nich i spędzimy Wigilię z nimi. Ale to jeszcze nie będzie ten rok. Może następny?

Wigilia u moich rodziców zawsze była bardzo tradycyjna i przepełniona świąteczną, modlitewną atmosferą. Przed rozpoczęciem uroczystej kolacji modliliśmy się dość długo (w czym czasami przeszkadzał niecierpliwy piesek), potem jedna z nas – ja albo moja siostra – czytała fragment Pisma Świętego. Składaliśmy sobie długie i serdeczne życzenia przy łamaniu się opłatkiem. Niczego nie skracaliśmy ani nie przyśpieszaliśmy, choć każde z nas pewnie skrycie czekało na chwilę, kiedy będzie można zacząć jeść te wszystkie pyszności, które już stały na wigilijnym stole.

Podczas kolacji staraliśmy się raczej nie wstawać od stołu, choć ścisłe trzymanie się tej zasady było niemożliwe. Tak jak trzymanie się zasady, że trzeba spróbować każdej potrawy. Zawsze przychodził ten moment, kiedy byliśmy po prostu przejedzeni. Wtedy braliśmy się za rozpakowywanie prezentów.

Potem odpoczywaliśmy, cieszyliśmy się prezentami, śpiewaliśmy kolędy, przeważnie oglądaliśmy jakiś dobry film albo koncert w telewizji. Kładliśmy się spać o wczesnej porze, ale tylko po to, żeby krótko przed północą zebrać się do kościoła na Pasterkę. Nigdy nie zapomnę pierwszego wyjścia na Pasterkę. Miałam jakieś siedem lub osiem lat. W samą Wigilię spadł gęsty, puszysty śnieg. Rynek naszego miasteczka wyglądał jak wyjęty wprost ze świątecznej bajki. 

Najpiękniejsze i najważniejsze w naszych rodzinnych Świętach było to, że spędzaliśmy je razem. Nie brakowało wtedy czasu na rozmowy przy stole, na grę w scrabble albo w karty, na wspólne tworzenie pół żartem, pół serio rankingu najsmaczniejszych ciast... Nawet wspólne oglądanie telewizji miało w Święta jakiś wyjątkowy urok. Kiedy wracam pamięcią do tamtych dawnych Świąt, każda chwila wydaje mi się równie magiczna i warta wspominania.

Podzielicie się swoimi świątecznymi wspomnieniami? ;)

środa, 13 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 13: Ł jak Łyk szampana - Robert skończył roczek!

365 niezwykłych dni. 12 miesięcy wyjątkowych wspomnień.


Pierwsze dni... Byłeś wtedy dużym, zdrowym, pięknym noworodkiem o jasnych włoskach i jasnej, pucołowatej buźce. Jak to stwierdzał każdy, kto Cię widział po raz pierwszy, wyglądałeś na starsze dziecko, nawet kilkumiesięczne. Cieszyłeś się opinią jednego z najgłośniejszych noworodków na oddziale, ale szybko zyskałeś również opinię najbardziej wyprzytulanego dzidziusia na całym oddziale. Swoją imponującą wagę 4 kg traciłeś w dość szybkim tempie, co zaczynało nas niepokoić, bo niewiele brakowało, żeby Twoja utrata wagi przekroczyła dopuszczalne 10%. Ale potem zacząłeś jeszcze szybciej przybierać na wadze. 

Kiedy zawoziliśmy Cię do domu, byłeś przerażony i ciężko było Cię uspokoić, płakałeś głośno praktycznie przez cały czas. W domu zmęczony zasnąłeś, okryty kocami, a ja niespokojnie krążyłam wokół Ciebie i starałam się ulepszyć każdy skrawek Twojego małego świata. Wyglądałeś tak krucho i bezbronnie, że nie potrafiłam powstrzymać się od łez.


Po porodzie byłam w emocjonalnej rozsypce, ale szybko zaczęłam sobie radzić. Jest coś w tych wszystkich opowieściach o matczynym instynkcie. Nasza cudowna położna powiedziała mi na wizycie domowej: "Wiedziałam, że kto jak kto, ale pani sobie poradzi! Pani rozumie macierzyństwo. Gdyby wszystkie mamy były takie jak pani, to ja bym była bezrobotna!". Przechowuję te słowa w sercu, bo dodają mi pewności siebie w tej zupełnie nowej roli życiowej, do której nigdy nie jest się idealnie przygotowaną.

Jeden miesiąc... Wkroczyłeś w drugi miesiąc swojego życia z uśmiechem na twarzy. To już nie był ten bezwiedny uśmiech noworodka, ale prawdziwy wyraz radości. Wybrałeś dzień, o którym wszyscy mówili, że to najbardziej depresyjny dzień w roku. Dla nas taki nie był :)

Dwa miesiące... Byłeś wtedy tzw. idealnym dzieckiem, przesypiałeś noce, w dzień potrafiłeś się przez dłuższą chwilę zająć sam sobą, przez większość czasu byłeś pogodny i zdrowy. Uwielbiałeś leżeć na brzuszku, podnosiłeś wysoko główkę, próbowałeś pełzać, turlałeś się. Ale też zdarzyło się, że spadłeś z łóżka! Byłam tuż przy Tobie, zabrakło centymetrów, żebym zdążyła Cię złapać. Tak się bałam o Ciebie! Ale nic Ci się nie stało.

Trzy miesiące... Już wtedy byłeś duszą towarzystwa. Uwielbiałeś być wśród ludzi, nawet jeśli było ich dużo. Szczególnie polubiłeś taniec. Tak mocno przytuliłeś się do cioci, gdy razem tańczyliście! Pełzałeś już bardzo ładnie, ciężko Cię było zatrzymać w jednym miejscu. Wszystko Cię interesowało.

Cztery miesiące... Spędziliśmy wspólnie Wielkanoc. Dla Ciebie to na pewno było silne przeżycie, dla mnie nie mniej emocjonujące. Poczułam, jakie to uczucie, kiedy jest się matką i najbardziej przerażającą rzeczą na świecie jest wizja, że ktoś kiedyś mógłby zrobić krzywdę mojemu dziecku. Wielkanoc to takie trudne święto dla mam ;)

Ale byliśmy też po raz pierwszy w kościele :) A potem spadł deszcz i czekaliśmy, aż tata przyjedzie po nas samochodem. Spałeś sobie spokojnie, a ja przeżywałam w kościele swoje wyjątkowe, jedyne i niepowtarzalne sam na sam.

Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiły się Twoje dwa pierwsze zęby, ale to musiał być ten miesiąc. Wcześnie, prawda?

Pięć miesięcy... i kolejne ważne religijne wydarzenie: Twój chrzest! Trochę się rumienię na to wspomnienie, bo mam wrażenie, że byłam podczas tego wydarzenia strasznie nieporadna. Nie było żadnej próby ani instrukcji, a w innych parafiach te chrzty wyglądały inaczej. Trochę nie wiedziałam, co i kiedy mam robić. Ty za to byłeś perfekcyjny i bezbłędny, najpierw sobie spokojnie leżałeś, a potem bawiłeś się białą szatką.


Spotkałeś tego dnia wyjątkowo dużo kochających Cię ludzi. Świetnie się wszyscy razem bawiliśmy.

Zacząłeś podejmować pierwsze próby siadania i stawania. Zawsze byłeś ambitny. Ciągle przewracałeś się na brzuszek, nawet w wózku na spacerze, nawet w kąpieli. Coraz więcej rzeczy Cię interesowało, zacząłeś zwracać uwagę na nasze przekąski i na przedmioty, których używamy.

Pół roku... to był czas wielkich rewolucji. Nauczyłeś się siadać. Zacząłeś raczkować, choć ciągle jeszcze wolałeś pełzać. Kupiliśmy Ci kojec, w którym świetnie się bawiłeś. Zacząłeś jeść coś innego niż tylko moje mleko. Na początku myślałeś, że to taka nowa zabawa, mama wkłada Ci łyżeczkę do buzi. Ale zjadałeś wszystko bardzo ładnie.

Zrobiło się bardzo ciepło, często chodziliśmy na spacery, spotkałeś dużo nowych osób. Musieliśmy uważać, żebyś nie był za ciepło ubrany i żeby nie świeciło na Ciebie zbyt ostre słońce. Trochę to było męczące, ale teraz tęsknię za tymi upalnymi dniami ;) 

Spałeś już dość mało w ciągu dnia. Odkryłam przy okazji zasadę zachowania energii: dziecko, które było spokojne w ciągu dnia, zachowało tony energii na zabawę w nocy!

Siedem miesięcy... Pojawił się kolejny ząbek. Próby mycia zębów szczoteczką jeszcze Cię nie przekonały, musieliśmy sobie radzić inaczej. Raczkowałeś już po całym domu. Zdarzało się, że spędzałeś czas w swoim kojcu z zabawkami, od jakiegoś czasu jednak traktowałeś go trochę jak więzienie i szybko zaczynałeś protestować, gdy czułeś, że już jesteś tam za długo. W łóżeczku już w ogóle przestałeś przebywać, bo nauczyłeś się w nim stawać i zaistniało ryzyko, że z niego wyskoczysz ;) W tym miesiącu zacząłeś też stać bez trzymanki. Zacząłeś wstawać w wózku i baliśmy się, że w końcu z niego wypadniesz, dlatego przesiedliśmy się na spacerówkę.

Osiem miesięcy... Ziup! Ziup! Śmieszne słowo? Nie zapomnę nigdy, jak się zaśmiewałeś, kiedy to słyszałeś! Sam też mówiłeś już coraz więcej, najczęściej oczywiście "mama". Zacząłeś też śpiewać, a właściwie podśpiewywać. Bardzo lubisz, kiedy my z tatą śpiewamy.

Twoją ulubioną zabawą stało się bębnienie - w cokolwiek... Czasem nawet w kota, ale wtedy oczywiście protestowaliśmy.

Dziewięć miesięcy... To był świetny czas, każdego dnia uczyłeś się nowych rzeczy. Zacząłeś chodzić, trzymając się mebli. Nauka chodzenia bywa trudna, dlatego nieraz się przewracałeś, ale radziłeś sobie z tym bardzo dzielnie.

Tak jak przewidywaliśmy, wraz z rozwojem ruchowym rozwinął się u Ciebie lęk, że mama znika Ci z oczu. Ciężko znosiłeś nawet bardzo krótką rozłąkę. Z czasem zacząłeś też na szczęście zauważać tatę. 

Dziesięć miesięcy... Jak dotąd, najtrudniejsze chwile w Twoim życiu. Najpierw wypadek, potem choroba. Strasznie się bałam, kiedy miałeś taką wysoką gorączkę! Mieliśmy z tatą mnóstwo zmartwień i w związku z tym byliśmy często nerwowi, co na pewno też na swój sposób odczułeś. A jednak nawet w tych trudnych dniach zdołałeś nauczyć się nowej umiejętności - schodzenia z łóżka! Wreszcie nie musieliśmy się obawiać, że obudzisz się sam i spadniesz z łóżka. Dało to mnie i tacie trochę więcej swobody.

Jedenaście miesięcy... Oj, dużo się działo. Zacząłeś chodzić! Bez trzymanki! Najpierw to były bardzo nieśmiałe i dość przypadkowe próby, kiedy coś zaintrygowało Cię do tego stopnia, że zapominałeś, że musisz się czegoś trzymać. Ale wreszcie nadszedł czas i na zupełnie śmiałe kroki! Nowa umiejętność tak Cię ucieszyła i zafascynowała, że zacząłeś chodzić po całym pokoju. Ale potem wróciłeś do raczkowania, póki co to dla Ciebie nadal szybsza forma przemieszczania się :)

Po raz pierwszy bawiłeś się z innymi dziećmi, śmialiśmy się, że poznałeś pierwszą dziewczynę :) Rodzinne wyjścia do pizzerii stały się wreszcie atrakcją dla całej rodziny. W czasie, gdy my siedzimy przy stole, Ty bawisz się w kąciku zabaw. I tylko czasami stwierdzasz, że kącik jest za mały i postanawiasz pozwiedzać całą pizzerię :)

Bardzo zżyłeś się z tatą, co nas ogromnie cieszy. Często go wołasz: "tata, tata!' i już wiemy, że to nie są przypadkowe zbitki liter, ale naprawdę wiesz, co oznaczają.

Na nowo polubiłeś swój kojec, a to dlatego, że nauczyłeś się wchodzić do niego i wychodzić z niego :) Cóż, coś za coś. Nauczyłeś się też bawić, wkładając jedną rzecz do drugiej. To trochę kłopotliwe, zwłaszcza gdy wrzucasz swoje zabawki do kosza na papier albo do dzbanka z herbatą ;) Doskonale rozumiesz słowo "nie", natomiast nie wiesz jeszcze tego, że kiedy mama i tata mówią "nie", to Ty powinieneś przestać robić to, co robisz. A często słyszysz "nie", bo dziwnym trafem najbardziej interesują Cię te rzeczy, których nie wolno Ci ruszać.

Za to nauczyłeś się pięknie jeść samodzielnie. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten dzień! Teraz po prostu siedzisz w swoim krzesełku i jesz to, co Ci przygotowałam, a ja w tym czasie mogę w spokoju jeść własny posiłek :)

Rok.


Budzisz się ze śmiechem, od rana jesteś samą radością. Mrużysz oczy w uśmiechu zupełnie jak Twój tata. Opowiadasz mi coś w swoim języku, mówisz całe zdania tym swoim słodkim, uśmiechniętym głosikiem, zmieniasz intonację, raz pytasz, raz oznajmiasz, tylko ja nie rozumiem z tego ani słowa :) Próbujesz nakarmić mnie swoją kaszką i ogromnie Cię to bawi.

Jesteś najpogodniejszą, najpiękniejszą, najbardziej zachwycającą istotą ludzką, jaką znam. Od roku nieprzerwanie każdego dnia zadziwia mnie cud, jakim jesteś. Wydaje się, że tak szybko ten czas minął... A jednak każdy dzień tego roku miał znaczenie, każdy przynosił kolejne cudowne niespodzianki.


Może przeczytasz kiedyś te słowa, synku. Nie miej do mnie żalu, że tak lubię wracać myślami do tych dawnych dni, których Ty nawet nie pamiętasz. Taka już jestem, lubię celebrować wspomnienia. Ale dobrze wiem, że to, co najpiękniejsze, jest jeszcze przed nami.

Wszystkiego najlepszego, Promyku Słońca, Roberciku, mój Ty Urodzinku. Rośnij zdrowo i pięknie. Kocham Cię z całego serca.







sobota, 9 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 9: I jak Inspiracje.


Grudzień, ach, grudzień :) Każdej nocy wyrywa mnie na chwilę ze snu sygnał przychodzącej wiadomości, bo jak zwykle zapominam wyciszyć dźwięk w telefonie. A zgodziłam się na to, żeby codziennie pewna strona wysyłała do mnie zadania do zrealizowania w czasie Adwentu. Zadanie na dzisiaj to przygotowanie listy prezentów dla najbliższych. Warto pomyśleć o tym wcześniej, żeby nie szukać na ostatnią chwilę. Tym bardziej, że niektóre prezenty wymagają więcej czasu, zwłaszcza jeśli przygotowujemy je własnoręcznie.

Moja lista rzeczy do zrobienia jest dłuższa niż kiedykolwiek. Ciągle przybywa na niej nowych punktów, a choćbym bardzo chciała, nie znikają one w tym samym tempie, ale nieco wolniej. Podjęłam się realizacji wielu zadań. Na niektórych z nich bardzo mi zależy. Już wkrótce pierwsze urodziny Roberta. Z tej okazji robimy duże przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. Po raz pierwszy zapraszam do naszego domu aż tylu gości, i to w grudniu, kiedy jest zbyt zimno, żeby posiedzieć w ogrodzie. Czeka mnie mnóstwo przygotowań. Ale nie wyobrażam sobie, żeby mój synek nie miał swojego przyjęcia urodzinowego - nawet jeśli on sam jest jeszcze zbyt malutki, żeby w ogóle wiedzieć, jak fajne są takie przyjęcia :)

Kolejnym punktem na mojej liście rzeczy do zrobienia w grudniu jest sesja zdjęciowa, do której przygotowujemy się z dwiema koleżankami - fotografką i modelką. To będzie sesja o tematyce okołoświątecznej, dlatego musi się odbyć jeszcze przed Świętami. Na razie nie mogę powiedzieć Wam nic więcej, ale z przyjemnością pochwalę się rezultatami!

A przecież muszę jeszcze znaleźć czas na ubranie choinki, na kupienie oraz przygotowanie prezentów świątecznych... I oczywiście, na konsekwentne prowadzenie blogowego odliczania do Świąt. Nie wspominając już o pracy i innych codziennych obowiązkach. A tak naprawdę najważniejsze jest to, by w całym tym zamieszaniu nie zgubić istoty Świąt Bożego Narodzenia i przygotować się do nich nie tylko zewnętrznie, ale przede wszystkim w duchu i w sercu.

Chciałabym dzisiaj podzielić się z Wami kilkoma ciekawymi inspiracjami ze stron, na które zaglądam. Mam nadzieję, że podobnie jak ja znajdziecie na nich pomysły warte wykorzystania oraz przydatne wskazówki, które pomogą Wam przeżyć ten czas w wyjątkowy sposób.
  1. Mama Biznesowa i jej poradnik, jak dzień po dniu przygotować Święta. To jest jeden z kilku blogów, które śledzę regularnie i z wielką przyjemnością. Poradnik pozwala na spokojne, systematyczne rozdzielenie obowiązków i prac na poszczególne dni. Jeśli zastosujecie się do niego, nie będziecie w panice ogarniać wszystkiego na kilka dni przed Świętami :)
  2. Dzieciorka i lista najbardziej nietrafionych prezentów świątecznych. Warto wziąć ją sobie do serca, szczególnie jej pierwszy punkt. Śliczne, puchate zwierzątko może wydawać się cudownym prezentem, ale wraz z nim dajemy komuś obowiązek i odpowiedzialność, a ta osoba wcale nie musi być na to gotowa. Nie jest tajemnicą, że najwięcej zwierząt trafia do schronisk tuż po Świętach. To są właśnie niechciane prezenty. 
  3. Handmade by Taja i jej Grudniownik. Przygotowania do Świąt można uwiecznić w pięknym albumie, który będzie stanowił rodzinną pamiątkę na wiele lat!
  4. Skoro już mowa o pamiątkach... Na blogu Bakusiowo pokazał się nowy wpis o tym, jak bardzo wartościowe są prezenty, które stanowią właśnie taką sentymentalną, wyjątkową pamiątkę. Warto o tym poczytać... i zachwycić się cudownymi zdjęciami, które zdobią ten wpis! Ja po prostu oniemiałam z zachwytu.
  5. Moja kochana Victoria Handmade zrobiła kiedyś pięknego świątecznego skrzata. Jeśli jeszcze go nie widzieliście, szczerze polecam zajrzeć! Kto wie, może i Wy zrobicie podobnego świątecznego cudaka?
  6. Tekstualna i jej grudniowe inspiracje. Czuję się dość zobowiązana wobec Tekstualnej, bo to chyba jej cykliczne listy zainspirowały mnie do stworzenia własnej. Cóż to za inspiracyjne zapętlenie! :) Polecam lekturę tego wpisu, w którym znajdziecie między innymi bardzo ciekawy cover "Last Christmas"
  7. Czy wiecie, że pod hasztagiem #blogrudzień znajdziecie każdego dnia nowy, inspirujący tekst o tematyce okołoświątecznej? Autorem każdego z nich jest inny bloger. Bardzo podoba mi się ta akcja i żałuję, że nie dowiedziałam się o niej na tyle wcześnie, by móc się do niej włączyć. Ale z przyjemnością śledzę teksty powstające w ramach akcji :)
Mam nadzieję, że zajrzycie pod zamieszczone tutaj linki :) Może zostaniecie na dłużej na którymś z tych blogów? 

wtorek, 5 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet 5: E jak Entuzjazm, ekscytacja, euforia!


Kochani, udało mi się :) Pierwsze dwa, a nawet trzy punkty z mojego listu do Świętego Mikołaja - spełnione. Moje największe postanowienie - już prawie zrealizowane... Jeszcze trochę nie mogę uwierzyć, jeszcze mi trochę ręce drżą, kiedy piszę te słowa. 

Udało się. Spakowałam dziś do dwóch kartonowych pudeł kilka ciuszków, kilka przydatnych drobiazgów dla mamy noworodka i trochę zdrowych smakołyków. Zdrowych, bo to dla mamy maluszka.

Skąd ten pomysł? Dlaczego tak mi zależało? 


Moje postanowienie ma już prawie rok, zupełnie jak mój synek. Zaczęło tworzyć się w mojej głowie w taki dzień jak dziś, tuż przed Mikołajkami, kiedy Robert był jeszcze w brzuszku, choć było już po terminie. Czułam z różnych stron mniejszą lub większą, choć przecież absurdalną presję, żebym wreszcie urodziła to dziecko. Tak jakby to zależało ode mnie. No i stało się w końcu tak, że coś mnie ominęło, coś, co chciałam mieć i co sprawiłoby mi dużą radość, a ominęło mnie dlatego, że nie zdążyłam jeszcze urodzić. Podobno to było normalne, zrozumiałe... Dla osoby z wielkim brzuchem, od co najmniej tygodnia czekającej na poród, to było jak kara za to, że tak się ociągam z tym rodzeniem.

Było też tak, że kilka osób, które jeszcze chwilę wcześniej oferowały wsparcie, pomoc, odwiedziny - z dnia na dzień odwróciło się ode mnie. I choć wiem, że to niesprawiedliwe - bo tak naprawdę nadal było wiele osób, na które mogłam liczyć - czułam się jednak w tamtym momencie, jakby świat zapomniał o nas i o naszym dziecku. 

Zaczęłam sobie wyobrażać wtedy, że może kiedyś będę bogata i będę miała możliwość, by zrobić coś miłego dla jakiejś innej młodej mamy. Wiedziałam, że na pewno obdarowałabym hojnie taką osobę. Minął rok i znów zbliżają się Mikołajki, moja sytuacja jest o wiele lepsza niż w zeszłym roku, czas więc wywiązać się z obietnicy danej samej sobie.

Niewiele brakowało, żeby się nie udało...


Jak wiecie, mieliśmy niedawno wypadek, a jednym z jego najdotkliwszych skutków jest w tej chwili to, że w dalszym ciągu nie mamy samochodu. Mieszkamy na wsi, raczej daleko od stacji kolejowej. Wyprawa do sklepu po duże zakupy wydawała się nierealna i zbyt kłopotliwa. Na szczęście w końcu udało się nam pożyczyć samochód i pojechać do sklepu. Byliśmy tego dnia zmęczeni i obawiałam się, że nie będziemy mieć siły na robienie zakupów, daliśmy jednak radę i kupiliśmy mnóstwo smakołyków oraz przydatnych drobiazgów. Dziś rano przejrzałam też rzeczy, których mój synek nie używa, a są w dobrym stanie, praktycznie nienaruszone. Dorzuciłam je do paczki. W efekcie powstał duży, bogaty, wartościowy prezent. Musiałam jeszcze tylko porządnie go zapakować, a następnie - co okazało się najtrudniejsze - dostarczyć.

Komu i gdzie?


Nawet nie przypuszczałam, że największą trudnością okaże się wybór osoby, która taką paczkę ode mnie otrzyma, a także nawiązanie kontaktu z taką osobą. Okazało się, że w moim otoczeniu nie ma nikogo, kto do tego stopnia potrzebowałby pomocy. Nie chciałam też wybierać zupełnie przypadkowej osoby z Internetu, bo obawiałam się, że nie mogę mieć pewności, że taka osoba szczerze opisuje swoją sytuację. Już praktycznie zdecydowałam, że pomogę znajomej koleżanki. Pojawił się jednak kolejny problem - jak się z nią skontaktować? Gdzie zawieźć lub wysłać paczkę? Wysłałam wiadomość, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Może ta osoba nie jest jednak zainteresowana taką formą wsparcia?

Kiedy kończę pisać ten tekst, dalsze losy paczki są jeszcze nieznane. Nie wątpię jednak, że do końca jutrzejszego dnia znajdę osobę, dla której stanie się ona cudownym prezentem mikołajkowym. Tak bardzo się z niej cieszę! :)


Dopisek z 6 grudnia: Wiedziałam, że znajdzie się ktoś, komu przyda się paczka! Dziś zostanie wysłana pocztą :) 

piątek, 1 grudnia 2017

Adwentowy Alfabet: A jak Adwent ;)


Napiszę krótko, bo czas mnie nagli, a chcę zdążyć jeszcze przed końcem dzisiejszego dnia :) Kocham Adwent! Ten radosny, grudniowy czas oczekiwania, uwieńczony najukochańszymi Świętami, to mój ulubiony czas w roku. Samo czekanie, odliczanie dni, przygotowywanie się do wielkiej tajemnicy Bożego Narodzenia ma w sobie nieopisany, jedyny w swoim rodzaju urok. 

Pamiętam z dzieciństwa dylematy, czy w czasie Adwentu tez powinniśmy być tacy wyciszeni jak w czasie Wielkiego Postu i też odmawiać sobie różnych rzeczy, na przykład tańca. Po wielu rozmowach na ten temat ktoś wreszcie przyznał, że Adwent to radosne oczekiwanie i w związku z tym - tańczyć można :) Pamiętam, że bardzo mnie to ucieszyło. Pamiętam chodzenie na Roraty z lampionami, po każdym spotkaniu było zadanie do wykonania, przykładaliśmy się do tych zadań bardziej niż do szkolnych prac domowych :) W kościele na wielkiej drabinie posadzona była figurka Dzieciątka Jezus. Każdego dnia Dzieciątko było o jeden szczebel niżej.

Pamiętam też dwa kalendarze adwentowe - jeden z ładnym, świątecznym obrazkiem i czekoladowymi figurkami schowanymi w dwudziestu czterech okienkach. Drugi kalendarz był poważniejszy, obrazek przedstawiał stajenkę z Maryją, Józefem i małym Jezuskiem, a pod każdym z okienek kryły się króciutkie teksty, ciekawostki, czasem rysunki dotyczące danego dnia. Oba kalendarze były dla mnie ogromnie atrakcyjne, ten drugi chyba nawet bardziej. Tak bardzo ciekawiło mnie, co będzie w następnym okienku, czego tym razem się dowiem! 

Mimo upływu lat, nadal lubię kalendarze adwentowe ;) Choć wiem, że w modzie na coraz bardziej fantazyjne pudełka z dwudziestoma czterema niespodziankami kryje się pewne niebezpieczeństwo; niebezpieczeństwo spłycenia Adwentu, sprowadzenia go tylko i wyłącznie do kolejnej świetnej okazji na wydanie dużej ilości pieniędzy. 

Chodzi o odliczanie dni do Bożego Narodzenia, tak?
(źródło: Archiwum Allegro)
Czy o to, żeby dać klientom pretekst do wydania pieniędzy?
Ten kalendarz adwentowy Porsche jest wart milion dolarów!

(źródło: luxlux.pl)
A tu sprawa jest prosta - chodzi o to, żeby wygrać!
(źródło: lotto.pl)

Dobrze jednak, że równolegle z modą na drogie, ekskluzywne i nietypowe kalendarze adwentowe, przeznaczone już nie tylko dla dzieci, ale bardziej dla dorosłych - rozwija się też moda na kalendarze adwentowe domowej roboty, stanowiące źródło kreatywnych zabaw i wyzwań dla całej rodziny. Takie kalendarze zawierają najczęściej, oprócz różnego rodzaju słodyczy, także karteczki z zadaniami na każdy dzień. Dzięki zadaniom dorośli i dzieci mogą cudownie przeżyć czas Adwentu i w wyjątkowy sposób przygotować się do Świąt Bożego Narodzenia.

Przykładem kalendarza DIY jest ten zrobiony przez Natalię, autorkę bloga Świat Tomskiego. Zobaczcie sami, jaki jest piękny :) 
Każdego dnia dzieci otrzymują kolejne zadanie. Dzisiaj miały napisać lub narysować list do Świętego Mikołaja! Ciekawe, jak im poszło :) 

Dlaczego ja nigdy nie zrobiłam swojego kalendarza adwentowego? Chyba obawiałam się, że będzie za mało idealny ;) Ale jestem przekonana, że podejmę wyzwanie w przyszłym roku!

A póki co... zapraszam do wspólnego odliczania dni do Świąt!


Codziennie na moim fanpage'u pojawi się krótki tekst i obrazek. Czasem będzie mu towarzyszyć dłuższy tekst na blogu - ale nie zawsze. Każdemu tekstowi będzie patronować kolejna litera alfabetu - tym sposobem będziemy mieć podwójne odliczanie, adwentowe i alfabetyczne!

Jeśli jeszcze nie obserwujecie mojego fanpage'a - zachęcam do tego. Obiecuję, że codziennie będzie tam czekała na Was miła niespodzianka lub ciekawostka :) Mam też nadzieję, że pomożecie mi w wymyślaniu słów na kolejne litery alfabetu.

Na koniec polecam Waszej uwadze również inne piękne kalendarze adwentowe DIY:
Może znacie jeszcze inne oryginalne kalendarze adwentowe? Podzielcie się!