środa, 23 lutego 2022

Kilka rzeczy, które zamierzam zrobić po skończeniu 35 lat

Oglądałam kiedyś serial o dwóch detektywach. Ten starszy, doświadczony, trochę zgorzkniały i pokiereszowany przez los, miał 35 lat. Tyle co ja teraz. Miał też zakola i zmarszczki. Ja jeszcze nie mam (no dobra, trochę zmarszczek się znajdzie, zwłaszcza koło oczu).

Nie, nie czuję się stara. Doświadczona już prędzej, ale stara? Gdzieżby! Przecież jestem młodą pisarką, jeszcze pod koniec minionego roku byłam młodszym specjalistą w obsłudze bankowości elektronicznej, dość niedawno młodą blogerką, kilka lat temu młodą mamą, wcześniej młodą mężatką, a nawet panną młodą :) Gdzieś po drodze jeszcze byłam młodym agentem ubezpieczeniowym i pewnie młodym kimś jeszcze. Moja recepta na niekończącą się młodość brzmi: stale zaczynaj coś nowego. Tym sposobem zawsze będziesz osobą początkującą, świeżakiem, juniorem.

Trzydzieste piąte to takie trochę okrągłe urodziny. Połowa drogi między magiczną trzydziestką i magiczną czterdziestką. Niektórzy, np. Riennahera, tworzą z tej okazji listy trzydziestu pięciu rzeczy, które zamierzają zrobić po trzydziestych piątych urodzinach. Postanowiłam się zainspirować :) Ale aż trzydzieści pięć punktów? To byłaby strasznie długa lista! Poprzestanę na tradycyjnych siedmiu, za to rozbudowanych punktach.

Zatem, po trzydziestych piątych urodzinach...

1. Wydam co najmniej sześć książek.

Dlaczego tyle? Bo w przypadku pięciu książek sprawa jest już postanowiona, podpisałam umowę wydawniczą na pięć tomów serii "Wszyscy mamy źle w głowach". A skoro nie zamierzam na tym poprzestać i chcę osiągnąć jeszcze więcej w tej dziedzinie - dlatego z okazji urodzin życzę sobie co najmniej sześciu :) Szósta książka będzie prawdopodobnie kolejnym tomem, chociaż kto wie? Może przyjdzie mi do głowy pomysł na całkiem nową historię?

2. Pojadę na duży rockowy koncert.

Nie mam szczęścia do koncertów, odkąd w drodze na Inwazję Mocy z The Cranberries dowiedziałam się, że zespół odwołał przyjazd. Poważnie, myślę, że bylibyście zaskoczeni, na jak niewielu koncertach w życiu byłam. Dość powiedzieć, że pamiętam nieporównywalnie więcej koncertów, w których uczestniczyłam jako wykonawca niż tych, których słuchałam jako publiczność, i wcale nie oznacza to, że spędziłam pół życia na scenie :D Od dłuższego czasu chcę nadrobić zaległości, jednak ciągle coś utrudnia mi realizację tych planów. Finanse, małe dzieci, pandemia, z powodu której odwołano większość kulturalnych wydarzeń w ciągu ostatnich dwóch lat... Obawiam się, że w tym roku też może się to zdarzyć. Wierzę jednak, że w końcu się uda!

3. Będę mówić ważnym dla mnie ludziom, że są dla mnie ważni.

To wydaje się takie proste, prawda? Otóż mam wrażenie, że czasami może się to stać prawdziwym wyzwaniem. A nawet jeśli nie - na pewno warto przypominać sobie o tym od czasu do czasu, zwłaszcza wtedy, gdy pochłaniają nas codziennie sprawy, stres, zmęczenie i nerwowość.

4. Schudnę i/lub nauczę się akceptować to, jak mój wygląd zmienia się z czasem.

O moim planowanym schudnięciu to czytacie już chyba od roku, prawda? Na swoje usprawiedliwienie mam to, że do niedawna takie postanowienia były dla mnie bardzo łatwe do zrealizowania. Wystarczyła moja silna wola i kilka ćwiczeń. Nie da się ukryć, metabolizm po trzydziestce się zmienia. Choroba, siedzący tryb życia i uzależnienie od słodyczy też nie ułatwiają sprawy.

(Tak, wiem, nie mam dużej nadwagi. Ale tej małej też chciałabym nie mieć!) :D 

Ale wiecie co? Dotarło do mnie ostatnio - gdy po raz kolejny tłumaczyłam pewnej pięknej i cudownej osobie, że wcale nie wygląda staro - że ta akceptacja własnego wyglądu jest jeszcze ważniejsza niż schudnięcie. Bo czas nas dogoni, prędzej czy później. Nawet jeśli w tym roku ostro wezmę się za siebie i będę wyglądać o dekadę młodziej, to przecież nie będzie to trwało wiecznie. I nie powinno! Życie i doświadczenie zostawia na nas ślad. Po mojej sylwetce widać, że jestem mamą, po moich oczach widać, że sporo czytałam i że dużo się śmiałam, te trudniejsze przeżycia też zostawiły swoje ślady. Mój wygląd przypomina mi o tym, kim byłam i kim jestem. Nie chciałabym mieć ciała innej osoby, skoro jestem właśnie tą. 

5. Doprowadzę dom do takiego stanu, że będzie można nagrywać w nim serial paradokumentalny!

 

Nie, żeby kręcenie serialu należało do moich celów czy planów... Ale rozumiecie, chodzi mi o takie wnętrze, gdzie można bez poczucia obciachu robić zdjęcia, nagrywać filmiki i nie przejmować się tłem, zaprosić kogoś wymagającego... Teraz pewne zawstydzenie się pojawia, jest ciasno, sporo niedoróbek, to i owo do remontu, każdy mebel z innej bajki. 

Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że nie jesteśmy tu szczęśliwi. Jesteśmy. Ale bywa niewygodnie, zwłaszcza gdy chcemy zaprosić gości i nie bardzo mamy gdzie ich posadzić. Ze zrobieniem zdjęcia pamiątkowego też przeważnie mamy kłopot, bo na każdej ścianie jest coś mało fotogenicznego :D Plany i pomysły są, teraz tylko trzeba znaleźć czas i ekipę, która pomoże nam upiększyć nasz dom. 

6. Wybiorę się jeszcze raz na nocny spacer.

 


To był w zasadzie przypadek, że z jednej firmowej imprezy wróciłam do domu bardzo późno, pociągiem. Nie zasiedziałam się, nie straciłam poczucia czasu, po prostu to naprawdę tyle trwało. Nieszczególnie cieszyła mnie perspektywa przejścia ok. 5 kilometrów samotnie w nocy, ale o tej porze była to jedyna możliwa opcja.

Słuchajcie, było magicznie.

Spokojna noc, księżyc w pełni, śnieg migoczący w blasku ulicznych lamp, gdzieniegdzie jeszcze światełka choinkowe i świąteczne dekoracje. Mnóstwo czasu na swobodne rozmyślania i odpoczynek dla umysłu. Spokój, za jakim się tęskni w codziennym zamieszaniu i hałasie. Naprawdę chciałabym to przeżyć jeszcze raz.

Czy się bałam? Może przez jakąś chwilę ;) Od dawna nie wierzę w tego mitycznego złoczyńcę, który przez całą noc czai się za krzakiem, bo a nuż będzie tamtędy przechodzić jakaś samotna kobieta. Jeśli coś się ma zdarzyć, to się zdarzy, bez względu na godzinę. A przyjemność z nocnego spaceru jest zbyt wielka, by rezygnować z niej przez nieuzasadnione lęki.

7. Wezmę się za porządki w swojej głowie.

O tym też już nieraz wspominałam. Bo wiem od dawna, że to jest do zrobienia, i szczerze, jestem na siebie wściekła z tego powodu.

Wiecie, gdy człowiek kaszle i ma gorączkę, to idzie do lekarza. Gdy człowieka boli ząb, natychmiast szuka dentysty. Gdy człowiek ma odrosty i rozdwojone końcówki, pędzi do fryzjera, aż się za nim kurzy! A gdy człowiek od lat kiepsko sobie radzi z emocjami, stresem, relacjami, fatalnie niskim poczuciem własnej wartości? To tak sobie... no... żyje z dnia na dzień, dzielnie, bo głupota też może być dzielna, wpycha sobie ten głaz codziennie na szczyt góry, bez narzekania, bo dobrze wie, że świat nie widzi ciężaru. Świat widzi niezadowoloną minę, wybuchy gniewu, roztargnienie, przewrażliwienie, lenistwo, zawalanie najprostszych spraw, a przez większość czasu widzi po prostu uśmiech i pewną postawę, bo przecież chwile słabości staramy się ukryć, gdy tylko możemy.

Trochę przypadkiem wyszło, że kończę pisać ten tekst właśnie dzisiaj, w Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Nie taki był zamysł, bo i nie to miało być tematem, ale może, może... Ktoś przeczyta te słowa, pomyśli: mam podobnie i postanowi zawalczyć o siebie?

To nie będzie jutro ani pojutrze, ale wiem, że znajdę na to czas. Dla siebie, dla dzieci, dla wszystkich bliskich, którzy mnie potrzebują. Dla tych wszystkich planów, które tu wypisałam, łatwiej je będzie realizować bez obciążenia głazem :)

Życzcie mi, żebym niedługo mogła przy każdym z tych punktów napisać: zrobione!


piątek, 4 lutego 2022

Kwarantanna i cytryny



Wszystko jest po coś. Wszystko dzieje się w jakimś celu.

Nie jestem wielką zwolenniczką poglądu, że cierpienie uszlachetnia (jeśli uważacie mnie za taką - cóż, możliwe, że macie nieaktualne dane). Niezmiennie jednak wierzę, że nic się nie dzieje bez przyczyny i z tych cytryn, które czasem zsyła nam los, zawsze można zrobić pyszną lemoniadę. Albo chociaż cytrynówkę.

We wtorek późnym wieczorem dowiedzieliśmy się, że jedno z nas miało bliski kontakt z osobą zarażoną wirusem. Nie sądziłam wtedy, prawdę mówiąc, że skończy się to kwarantanną. Oboje czuliśmy się dobrze, choć na samą wieść o tym, że mogliśmy się zarazić, zaczęliśmy zauważać u siebie najróżniejsze objawy :D Bardziej niż ewentualną chorobą stresowaliśmy się perspektywą zapisu na test i czekania w kolejce. Udało nam się załatwić sprawę bez większego trudu. W środę po południu byliśmy już po teście i spokojnie czekaliśmy na wyniki, przekonani, że lada chwila będziemy mieli to z głowy. Stało się jednak inaczej.

Cytryny

Korona długo nas omijała, albo raczej my ją omijaliśmy. Stosowaliśmy się do zaleceń, choć też nie zachowywaliśmy ostrożności większej niż ta, której od nas wymagano. Po dwóch latach od wybuchu pandemii potrzebowaliśmy po prostu normalnego życia. Spotkań ze znajomymi, zakupów, spacerów, wypadów na miasto, sporadycznych wycieczek. Wiadomo, bez szaleństw - nie jesteśmy imprezowiczami, mamy dzieci, pracę, większość popołudni i wieczorów i tak spędzamy w domu. Czy można było uniknąć zarażenia? Szczerze wątpię, gdy patrzę na to, ile osób w naszym otoczeniu choruje. Musielibyśmy chyba naprawdę nie ruszać się z domu.

Zatem teraz nie ruszymy się przez długi czas - przez dwa i pół tygodnia. Mogłoby być krócej, gdybyśmy po dziesięciu dniach zabrali chłopców na test. Jednak nie wyobrażam sobie, żebym miała zawieźć pięciolatka i trzylatka (zwłaszcza trzylatka!) na pobranie wymazu z nosa, co nawet dla dorosłej osoby jest nieprzyjemnym badaniem. Tylko po to, żeby zyskać kilka dni? Nie ma takiej opcji! Nawet mój przełożony zgodził się ze mną w tej kwestii.

Odwołałam wszystkie plany na najbliższe dni. W tym badanie lekarskie, na które się czeka, sesję zdjęciową, spotkanie z dawno niewidzianą rodziną. Nie odwołałam planów związanych z pisaniem i wydaniem mojej serii, choć wywiązanie się z terminów będzie teraz o wiele trudniejsze. Wierzę jednak, że dam radę.

Lemoniada

To pierwsza moja kwarantanna - i oby ostatnia! Ale jeśli chodzi o siedzenie w domu z dziećmi, mam już pewną wprawę. W końcu za nami już dwa lockdowny. Pierwszy był szokiem, na drugi byliśmy już nieźle przygotowani. Z obu wyszliśmy zwycięsko, zmęczeni, ale też wzbogaceni o dobre wspomnienia i nowe umiejętności. Tak też będzie tym razem.

Mamy czego się uczyć. Michał nadal przekonuje się do nocnika, korzysta z niego coraz częściej, ale pielucha nadal jest w użyciu. Mam nadzieję, że przed końcem kwarantanny to się zmieni. Z Robertem na pewno poćwiczymy czytanie i pisanie. Zapowiada się ładna pogoda, więc będziemy często wychodzić do ogrodu. Tym razem zostajemy w domu w czwórkę, więc mąż będzie mógł spędzić z nami więcej czasu, będę miała też więcej chwil tylko dla siebie. Przeznaczę je na pisanie i przygotowanie pierwszego tomu serii do wydania.


Czy się boję? Oczywiście. Boję się frustracji, tego, że będziemy nerwowi i przemęczeni, że poczujemy się gorzej... Boję się kolejnej długiej przerwy w pracy, nie wątpię, że powrót będzie trudny. Boję się, że ominie nas sporo ciekawych okazji, że urodziny spędzone w czterech ścianach będą dość przygnębiające... Ale poradziliśmy sobie już z większymi wyzwaniami. Wierzę, że czekają nas dobre dni :)