środa, 26 lutego 2020

Siedem ważnych lekcji życiowych z okazji urodzin.




Niedawno miałam urodziny. Jeśli śledzicie fanpage Szczęśliwa Siódemka, to wiecie, kiedy to było :) (Zachęcam do śledzenia!

Urodziny to dobry czas na podsumowania, a ja je bardzo lubię. Ten rok przywitał mnie znaczącym niedoborem czasu na wszystko, a szczególnie na zajmowanie się blogiem, dlatego też większość planowanych przeze mnie tekstów pojawiła się z opóźnieniem albo w ogóle.

Jeszcze pod koniec minionego roku myślałam o tym, że dobrze byłoby spisać te najważniejsze, najbardziej pamiętne lekcje z ostatnich miesięcy. Będę do nich wracać, a może pomogą też komuś innemu?

Nie wszystkie są nowymi lekcjami. Niektóre traktuję jako przypomnienie :)

1. To moja sprawa, jak zareaguję na krytykę. Pozytywna reakcja jest przede wszystkim dobra dla mnie.


Po pierwsze, kwestia przyjmowania krytyki jest tak często wyolbrzymiana, że nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ba, sama robiłam ten błąd. Uważałam, że co by się nie działo, mam obowiązek zareagować ładnie, grzecznie, z dystansem. Że jeśli się przejmę, to znaczy, że jestem przewrażliwiona, dziecinna i w ogóle świadczy to o mnie jak najgorzej. Widzę to samo przekonanie u wielu osób z mojego otoczenia.

Słuchajcie mnie teraz. To normalna rzecz, pokazujecie światu jakąś cząstkę siebie czy swojej działalności - przecież nie po to, żeby powiedzieć "patrzcie, jak mi beznadziejnie wyszło". Pokazujecie, bo jesteście z czegoś zadowoleni, dumni, uważacie, że możecie się tym pochwalić. Jeśli ktoś zmiesza Was z błotem - nic dziwnego, że jest Wam przykro. Nie ma powodu, żebyście mieli się tego wstydzić. Szczególnie, gdy nie prosiliście tej osoby o wyrażenie zdania.

Natomiast spokojna, wyważona reakcja na negatywną opinię może sprawić, że po prostu poczujecie się dobrze. Jeśli przyjmiecie ją spokojnie i z podniesioną głową  zamiast pozwolić, by popsuła Wam nastrój - krytyka może Was wzmocnić, sprawić, że poczujecie się zadowoleni z siebie i być może wyciągniecie z niej konstruktywne wnioski.


2. Gdy dwie osoby wiecznie próbują ustępować sobie nawzajem, prędzej czy później doprowadzi to do frustracji.


Grzeczność ma swoje granice, i zdumiewająco łatwo może obrócić się przeciwko nam. Zaskakuje Was to? Mnie zaskoczyło. Myślałam, że tego właśnie oczekuje ode mnie świat: żebym ustąpiła, przedkładała cudze potrzeby nad własne, nie robiła problemów. W tym roku okoliczności sprawiły, że spędziłam dużo czasu z osobą, która uważała podobnie i dokładnie tak samo starała się postępować wobec mnie.

Efekt? Obie czułyśmy się niedocenione w naszych wysiłkach, sfrustrowane, pełne żalu. Każdy gest uprzejmości spotykał się z odmową, odrzuceniem, bo przecież to ta druga strona chciała być uprzejmą. "Nie trzeba, nie musisz" padało chyba w każdej naszej rozmowie. Każda z nas czuła, że robi dużo, a druga strona nie okazuje wystarczającej wdzięczności.

Stop. Kiedyś trzeba przerwać ten festiwal uprzejmości, podziękować i docenić czyjś gest. Jeśli tylko nie narusza on w żaden sposób Twoich granic, rzecz jasna.

Nawiasem mówiąc, pamiętacie może, jak wyginęli dżentelmeni? To jest bardziej życiowe, niż mogłoby się wydawać! ;)


3. Ta zła matka widziana przypadkowo na ulicy to ja, a jej dziecko to moje dziecko.


Ugryzłam się ostatnio w język, o jedną chwilę za późno. Zdążyłam wcześniej wyrazić opinię, że pewne określone złe zachowanie dziecka wynika z postawy matki. Po czym dotarło do mnie, że za parę lat ktoś tak powie o moim dziecku i o mnie. Może zresztą już ktoś tak mówi.

Zanim urodziłam dziecko, a właściwie, zanim to dziecko trochę podrosło i zaczęło pokazywać różki wystające spod jasnej czupryny aniołka... Widywałam na ulicy dużo złych matek. Teraz widzę same moje klony. Kobiety, które kochają swoje dzieci nad życie, ale bywają też zmęczone, miewają gorsze dni, brakuje im czasem cierpliwości. Oczywiście, nie mówię o zupełnie patologicznych zachowaniach. Ale kiedyś byłam o wiele mniej wyrozumiała.

Z perspektywy tamtej Martyny sprzed kilku lat - nie jestem pewna, czy uznałabym siebie za dobrą matkę. Na szczęście moja perspektywa zdążyła się zmienić.

4. Czasem musisz zacząć życie na nowo, bez czegoś, co uwielbiasz. Nawet jeśli sobie tego nie wyobrażasz.


Bez obaw, nic złego się u mnie nie stało :) Mam wrażliwe serce i przejmuję się problemami innych osób.

Już kiedyś musiałam się tego nauczyć. Parę lat temu mój maż, wówczas mój chłopak, miał poważne problemy zdrowotne pośrednio związane z piciem kawy. Z dnia na dzień oboje przestaliśmy ją pić, a w tamtym czasie trzy duże, mocne kawy dziennie stanowiło nasze minimum. Wytrzymałam bez kawy cztery lata, mąż jeszcze ze dwa lata dłużej. Obecnie wróciliśmy do niej, ale uważamy, by nie przesadzić z ilością.

Podziwiam ludzi, którzy zaczynają od nowa. Przyzwyczajenie jest potężną siłą, większą niż mogłoby się zdawać. Czasem trzeba stworzyć sobie nową codzienność i odnaleźć się w niej.

5, Młodsze dziecko ciągle wydaje się maleńkie, bez względu na to, jakie jest już duże.


Odkąd mam dwójkę dzieci, o wiele bardziej rozumiem ten mechanizm, który sprawia, że rodzice czasem traktują młodsze dziecko nieco inaczej, z większą troską, może też z pewnym ograniczonym zaufaniem i brakiem wiary w jego możliwości. Michał wydaje się przy Robercie taki malutki! Czasem muszę sobie przypominać, że on już przecież skończył rok jakiś czas temu. Mam skłonność do patrzenia na niego jak na niemowlę.


6. Nie porównuj doświadczeń innej osoby do własnych. Emocje nie podlegają porównaniom.


Jeśli śledzicie ten blog od jakiegoś czasu, wiecie dobrze, że Siódemka nie zawsze była Szczęśliwa. Lekcję na temat empatii przerobiłam już wielokrotnie, od różnych stron. Czasem wydaje mi się, że osobom doświadczonym najtrudniej zdobyć się na empatię. Łatwo wpędzić się w porównania. Albo zakładamy, że druga osoba nie ma pojęcia, co przeżyliśmy - albo wręcz przeciwnie, zakładamy, że jest taka sama jak my. Skoro więc ja poradziłam sobie z moim doświadczeniem, czemu ona/on nie może sobie poradzić?

Przeczytałam opis jednego porodu. Moją pierwszą reakcją było wzruszenie ramionami. I co? Mój poród był gorszy. Dużo gorszy.

Ale tamta kobieta nie przeżyła mojego porodu, nie ma o nim pojęcia. Przeżyła własny, i był dla niej trudnym doświadczeniem. Porównywanie nas nie ma sensu. 

7. Mogę zostać źle zrozumiana i uznana za nieuprzejmą nawet bez mojej winy.


Tak, to dla mnie nowa lekcja. W końcu zawsze byłam tą pyskatą smarkulą, która wiecznie mówiła nie to, co trzeba. Z czasem nauczyłam się uważać na moje słowa. Za to nieraz stwierdzam, że nie warto się ograniczać i po prostu mówię, co myślę :D Nie do wiary, ale istnieją takie osoby, które twierdzą, że nigdy (w ich obecności) nikogo nie uraziłam! Jest to jakieś zwycięstwo.

Przyzwyczaiłam się do myślenia, że jeśli kogoś uraziłam, to widocznie znowu palnęłam coś po swojemu. Bo przecież ja tak mam. Kilka sytuacji uświadomiło mi jednak, że nie zawsze jestem winna.

Mam nadzieję, że moi bliscy darują mi ten przykład, ale jest tak dobitny, że po prostu muszę się nim podzielić. Wyobraźcie sobie obiad rodzinny, specjalnie dla mnie zostały podane gołąbki z soczewicą (uwielbiam!). Wyraziłam radość, powiedziałam między innymi, że przy mnie żadna ilość soczewicy się nie zmarnuje. Padło pytanie, czy z soczewicy można zrobić ciasto. (Można? Próbował ktoś?) Nieco zaskoczona odpowiedziałam, że pewnie i można, ale dla mnie byłoby to marnowanie soczewicy.

Później tego samego dnia usłyszałam przez zupełny przypadek, jak jedna z osób obecnych przy tej rozmowie mówi, że Martyna powiedziała, że gołąbki to marnowanie soczewicy. Aaa! Gdybym tego nie usłyszała, gdybym natychmiast nie pobiegła sprostować, ta informacja dotarłaby do osoby, która tak bardzo postarała się, żebym miała pyszny obiad.

Nie powiedziałam nic złego. Ktoś nie dosłyszał, nie zrozumiał, coś umknęło, coś sobie dopowiedział - i nagle w czyjejś głowie powstała nowa wypowiedź, stawiająca mnie w bardzo niekorzystnym świetle.

I tak się dzieje pewnie po wielokroć, o większości podobnych sytuacji prawdopodobnie nawet się nie dowiadujemy.


Ha, nie planowałam, że tych punktów wyjdzie siedem, ale widocznie jestem już związana z tą liczbą na dobre! Ciekawa jestem, jakie są Wasze przemyślenia w związku z tym, co napisałam. Mam nadzieję, że zostawicie komentarz :)

piątek, 14 lutego 2020

W lutym zdobędę mężczyznę moich marzeń!


Już dawno chciałam się Wam do tego przyznać, ale jakoś tak ciągle brakowało mi - odwagi, okazji, albo po prostu czasu...

Jestem zakochana w pewnym mężczyźnie. Kiedyś myślałam, że to tylko przelotne zauroczenie i nie będzie miało większego wpływu na moje życie. Z czasem stało się jednak jeszcze silniejsze, aż zrozumiałam, że nie zdołam mu się oprzeć. Postanowiłam, że w tym roku go zdobędę. I co najlepsze, wiem, że nic mnie nie powstrzyma, pomimo tego, że...

On jest żonaty. Ma dwójkę wspaniałych dzieci! Jest wspaniałym, troskliwym i kochającym mężem i ojcem. Co więcej, znam i lubię jego żonę, choć moja relacja z nią bywa nieco skomplikowana. No dobra, zgrywam się, pewnie i tak już się domyśliliście, że to ja jestem jego żoną.

Skąd takie postanowienie?


Dawno, dawno temu...
... nie byłam jeszcze matką ani żoną. Nie byłam nawet narzeczoną. Byłam dziewczyną, jak to się dawniej mówiło, sympatią. Przyznam nieskromnie (skromność jest przereklamowana!), że mój chłopak miał ze mną bardzo dobrze. Uwielbiałam się o niego starać. Robiłam mu niespodzianki, na przykład zabrałam go raz na wycieczkę z okazji urodzin. Dowiedział się wieczorem, że ma spakować szczoteczkę do zębów i zapas ubrań, bo jedziemy z samego rana. Ta wycieczka to jedno z naszych ulubionych wspomnień :)

Stroiłam się dla niego, śpiewałam mu piosenki miłosne, pisałam mu wiersze. Nieraz gotowałam coś pysznego, choć wydaje mi się, że po ślubie znacznie bardziej rozwinęłam swoje umiejętności w tym zakresie. Robiłam dla niego piękne prezenty, np. albumy z naszymi zdjęciami. Nie no, naprawdę mu się trafiło.

A potem się ożenił :)

Słyszeliście kiedyś o tym? Kobieta wychodzi za mąż, bo liczy na to, że on się zmieni. Mężczyzna żeni się, bo liczy na to, że ona będzie taka jak przed ślubem.

Mój chłopak oświadczył się spontanicznej, zaangażowanej, oddanej dziewczynie, która trzy miesiące później została jego żoną. Wiele się wtedy zmieniło: moje nazwisko, adres zameldowania, zaczęłam nosić obrączkę... Pozostałam jednak tą samą osobą, która zdobyła jego serce. Jeśli te osiem lat temu miałam tyle wspaniałych pomysłów na wspólne spędzanie czasu i umilanie jego życia, dlaczego teraz miałoby to wyglądać inaczej?

Dziś.


"Boję się, że dopadnie nas rutyna", mówił mi kiedyś, zdaje się, że jeszcze przed oświadczynami. Już wtedy czułam, że z tą rutyną to jakoś więcej straszenia, niż to jest warte i tak naprawdę nie ma się czym przejmować. W zasadzie co może być złego w dzieleniu codzienności z kimś, kogo się kocha?

Po blisko ośmiu latach małżeństwa mogę powiedzieć, że owszem, rutyna nieraz nam towarzyszy. Nasze dni często wyglądają tak samo, i gdybym Wam je teraz opisała, pewnie nie uznalibyście tego opisu za szczególnie fascynujący. Wspólny obiad, kawa, zabawa z dziećmi, wieczorem jakiś film. Czasem gdzieś wychodzimy w czwórkę, ostatnio rzadko, bo dopadły nas przeziębienia.

Co mogę zrobić jako dzieciata, nieco zmęczona mężatka, która chce zdobyć serce swojego wybranka?

Mogę pójść z nim na randkę.

Randka z mężem ma w sobie o tyle więcej uroku niż zwykła randka, że tak naprawdę niewiele trzeba, by docenić jej urok. Wystarczy usiąść razem w kawiarni i tym razem zająć stolik dla dwojga, a nie ten przy kąciku dla dzieci :D Albo kupić sobie po bułce w ulubionej piekarni i iść na spacer do parku, usiąść razem na ławce, jak za dawnych lat. Nie musimy szukać wymyślnych atrakcji ani eleganckich restauracji, tak naprawdę liczy się to, że jesteśmy we dwoje.

Możemy spędzić wyjątkowy czas w naszym domu.

Tym razem niekoniecznie będzie to oglądanie filmu. Może pośpiewamy razem? (Oboje to uwielbiamy). Może zaprosimy znajomych? Przecież bycie we dwoje to także dzielenie czasu z ludźmi, którzy są nam bliscy. Oboje lubimy spędzać czas w gronie przyjaciół. Aż się cieszę na samą myśl o kolejnym takim spotkaniu!

Mogę ugotować lub upiec coś pysznego.

Jak już pisałam Wam niedawno, to jedna z moich ulubionych form spędzania czasu :) Przez żołądek do serca! Mam to szczęście, że mąż uwielbia moją kuchnię. Dzieci bywają w tej kwestii nieco bardziej wybredne ;) Na szczęście przeważnie wracają do domu już najedzone, więc tak naprawdę gotuję dla nas dwojga. Dziś w planach naleśniki :)

Możemy zaplanować wycieczkę.

Kiedy zastanawiałam się ostatnio, o czym marzę, co jeszcze chciałabym przeżyć wspólnie z tym wyjątkowym mężczyzną, dość szybko przyszło mi do głowy, że chciałabym zwiedzić z nim wiele miejsc, w których dotąd nie byliśmy. Ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele okazji, by podróżować, mam jednak nadzieję, że wkrótce uda nam się to zmienić. Jest jeszcze tyle świata do zobaczenia!


Mogłabym jeszcze długo wymieniać pomysły, ale darujcie, muszę zachować jeszcze w zanadrzu coś, co będzie dla niego niespodzianką :) Rozumiecie, zamierzam podejść poważnie do kwestii zdobycia mężczyzny moich marzeń, a to zakłada też działanie z zaskoczenia!