poniedziałek, 27 listopada 2017

Dzieci, których nie ma.


Obiecałam, że poruszę ten temat, a staram się zawsze dotrzymywać słowa. Temat jest dla mnie podwójnie trudny, a raczej trudny na dwa sposoby: po pierwsze dlatego, że nasuwa same smutne skojarzenia; po drugie dlatego, że dla mnie samej jest jednak obcy. Osobiście nigdy tego nie doświadczyłam.

Kiedy zastanawiałam się, jak zacząć ten wpis, spojrzałam przelotnie na kalendarz i zobaczyłam tam datę 27 listopada. Przypomniało mi się, że myślałam kiedyś, że to będzie data mojego porodu. A potem pomyślałam o prawdziwej dacie mojego porodu, czyli o 13 grudnia. Przypomniałam sobie, jak to wtedy było.

Byłam wykończona i prawie cały dzień przespałam, ale w którymś momencie zdecydowałam się jednak zalogować do Facebooka i napisać coś tym wszystkim osobom, które oczekiwały wieści ode mnie. Zanim zdążyłam odczytać powiadomienia, moją uwagę przykuło zdjęcie smutnej twarzy koleżanki, która - jak doczytałam - szykowała się do zabiegu. Poroniła i czekała na operacyjne usunięcie martwego płodu.

Jeden dzień, jedna data, dwie matki, dwie ciąże. Dwa porody, dwie operacje. Dwoje dzieci, jedno żywe, drugie nie.

To podobieństwo naszych sytuacji (choć z tak bardzo różnym finałem) sprawiło, że bardzo łatwo mogłam wyobrazić sobie, że jest na odwrót. Że to ja jestem na jej miejscu, a ona na moim. Że to ona po skończonej operacji dostaje pulchną, różową buźkę do pocałowania, a ja po skończonej operacji słyszę, że zabieg przebiegł prawidłowo i że jeszcze będę mogła mieć dzieci w przyszłości. Do dnia 13 grudnia byłyśmy identyczne; obie w ciąży, obie pełne planów, marzeń i pomysłów, jak będzie wyglądać nasza przyszłość z dzieckiem, które rośnie pod sercem.

Próbowałam dla potrzeb tego tekstu policzyć, ile znam kobiet, które poroniły. Przerwałam i stwierdziłam, że taka wyliczanka nie ma sensu. Dużo. Jest ich dużo. Na tyle dużo kobiet, na tyle bliskich mojemu sercu, żebym wiedziała, że to nie jest coś, co zdarza się sporadycznie, ale jest to częsta tragedia, z którą muszą się mierzyć kobiety na całym świecie. Ty je znasz, ja je znam, wszyscy je znamy. Prawdopodobnie znasz kobietę, która poroniła i nie wiesz o tym. One niechętnie o tym mówią. 

A jeśli wiesz, jeśli chcesz pomóc... Bolesna prawda jest taka, że niewiele możesz zrobić. Jest jednak kilka rzeczy, które warto mieć w pamięci. Myślę, że dobrze się stanie, jeśli napiszę o nich tutaj.

Nie wiesz, co powiedzieć.


To nie jest pytanie, to stwierdzenie faktu. Nie wiesz, jakie słowa mogą przynieść ukojenie, jeśli w ogóle takie słowa istnieją. Nie wiesz, co ona czuje. Nawet jeśli masz za sobą podobne doświadczenia. Ile jest kobiet, tyle jest podejść do ciąży i macierzyństwa, i poronienia też to dotyczy. Ona może przeżywać ten ból zupełnie inaczej niż Ty. Poza tym Ty już masz mimo wszystko pewien dystans do tego zdarzenia, bo jakiś czas już minął, dla niej to jest zupełnie świeża sytuacja.

Uszanuj jej żałobę.


Niedawno inna moja znajoma również straciła dziecko. To był 39 tydzień, czyli praktycznie donoszona ciąża. Jej sposobem na przeżycie tego bólu stało się częste i obfite pisanie o tym, jak cierpi i jak bardzo tęskni za swoim maluszkiem.

Jej znajomi nie bardzo potrafili poradzić sobie z tym pisaniem. Przeważnie próbowali mobilizować ją jakoś, żeby się pozbierała, żeby zobaczyła jasne strony życia i chciała żyć dalej.

Daj jej czas. Ona się pozbiera. Może za kilka miesięcy, może za kilka lat. Ona teraz, gdy o tym pisze, czuje się zdruzgotana i nieszczęśliwa. To jest jej żałoba tu i teraz. To nie jest jej normalny stan, to nie jest jej podejście do życia, to nie jest coś, co można oceniać, o czym można mieć opinię, to nie jest jej prawdziwe ja. Za rok o tej porze ona będzie już inna osobą. Teraz pozwól jej się wypłakać.

Uszanuj jej doświadczenie.


Czytałam kiedyś artykuł o tym, że mamy aniołków czują się osamotnione i wykluczone w swoim doświadczeniu. Jedna z takich mam wypowiadała się w nim, że boli ją, że gdy jej koleżanki rozmawiają o ciąży, nikt nie jest ciekaw jej doświadczenia, nikt nie pyta jej o zdanie. A przecież ona też była w ciąży. Pamięta, co pomagało jej na mdłości. Wie, gdzie kupić ładne sukienki ciążowe.

Często tak bardzo boimy się poruszania bolesnych tematów, tak bardzo nie chcemy kogoś urazić, że w efekcie zostawiamy tę osobę samą z jej cierpieniem. Porozmawiaj z nią. Pozwól sobie nawet na gafę. Twoje słowa nie zabolą jej bardziej niż to, co już przeżywa.

Pamiętaj, że "nowe" dziecko nie zastąpi tego utraconego.


O tym pisała już L. M. Montgomery w Wymarzonym domu Ani. Kiedy ktoś wygłosił śmiało, że nowo narodzony synek Ani zapełni miejsce po zmarłej małej Joy, bohaterka sprostowała, że każde z jej dzieci ma swoje własne miejsce.

Każde dziecko jest jedyne i niepowtarzalne - również to utracone. Choć na pewno łatwiej poradzić sobie z utratą dziecka, gdy pojawi się następne. Ale pamiętaj, że "spróbujcie jeszcze raz" to niekoniecznie najlepsza rada dla pary, która niedawno straciła dziecko.

Ojciec też cierpi.


O tym rzadko się mówi, a przecież ojciec utraconego dziecka również odczuwa stratę. Na pewno przeżywa to w nieco inny sposób niż matka. Myślę, że ból mężczyzny połączony jest też z troską o jego partnerkę oraz z poczuciem presji, że musi być dla niej silny. Mężczyzna może starać się nie okazywać, jak bardzo cierpi, żeby dodatkowo nie obciążać kobiety, która przeżyła tak wielką stratę. Tymczasem on też potrzebuje żałoby i ukojenia.

Możliwe, że najlepsze, co możesz zrobić zarówno dla matki, jak i dla ojca utraconego dziecka, to być jak najlepszym wsparciem dla ojca. Wtedy on będzie miał wystarczająco siły, by zaopiekować się swoją partnerką. Wysłuchaj go. Pozwól mu się wypłakać.



Jak o tym mówić? A może lepiej milczeć?


Wspomniałam na początku tego tekstu, że dowiedziałam się o poronieniu mojej koleżanki, przeglądając facebookową tablicę. Widziałam tam również komentarze. Jeden z nich brzmiał mniej więcej tak: "Dziękuję Ci, że się tym dzielisz. Wiele kobiet milczy na ten temat, właściwie nie wiem, dlaczego".

Cóż - ja chyba wiem. Wiele kobiet nie chce opowiadać publicznie o tak intymnej i delikatnej sprawie. I to również należy uszanować. Trzeba też niestety pamiętać o tym, że ile osób wiedziało o ciąży, tyle - prędzej czy później - dowie się o poronieniu. Niektóre osoby wolą poinformować wszystkich jednorazowo, jednym bolesnym, publicznym wyznaniem. I to wcale nie jest epatowanie prywatnością, szukanie uwagi czy publiczne pranie brudów, jak niektórzy zdają się to widzieć, to nie jest niestosowne, to nie jest przesada. To jest nic innego, jak tylko praktyczne wykorzystanie mediów społecznościowych w celu przekazania informacji.

Tematy, o których większość osób woli nie mówić, kojarzą się często z czymś, czego należy się wstydzić. Chciałabym, żeby żadna ze znajomych mi kobiet, które doświadczyły poronienia, żeby w ogóle żadna kobieta nigdy nie czuła, że powinna się tego wstydzić. To nie jest wstydliwa sprawa. To nie jest Twoja wina. Nie zrobiłaś nic złego. Nie jesteś gorsza. Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie musisz. Ale wiedz, że możesz.

Jak pomóc?


Napisałam sporo na temat tego, czego nie należy robić, nie należy mówić. A co w takim razie zrobić, co powiedzieć?

Myślę, że to sprawdza się zawsze: po prostu bądź blisko. Dotrzymaj towarzystwa. Nie mów za wiele, raczej pozwól się wygadać. Ale też nie ciągnij za język, jeśli nie chce o tym mówić. Zajmij czas, zajmij myśli. Jeśli zdołasz, to spróbuj rozbawić. Nie próbuj rozbawiać na siłę. Może po prostu pogapicie się razem w ścianę i to będzie w tym momencie najlepsze wsparcie.



poniedziałek, 20 listopada 2017

O pomaganiu.


Może nie powinnam o tym pisać, ale - mam takie jedno marzenie. Właściwie to nawet postanowienie. Zaczęłam o nim myśleć już prawie rok temu, kiedy byłam w bardzo zaawansowanej ciąży. Byłam pełna obaw, niepewna nawet tego, kiedy to moje dziecko dokładnie się urodzi, bo zdecydowanie nie śpieszyło mu się na ten świat. Nasza przyszłość jawiła się przede mną jako wielka niewiadoma. Czułam też niemało żalu, bo nie wszystko potoczyło się tak, jak byśmy tego chcieli. Tymczasem zbliżały się Mikołajki. Pomyślałam sobie wtedy, że gdyby role się odwróciły i gdybym sama znała jakąś młodą kobietę w zaawansowanej ciąży i miała możliwości, żeby coś dla niej zrobić, jakoś pomóc w tym szczególnym czasie, to zrobiłabym to. Myśl zmieniła się w postanowienie. Choć nadal nie czuję się bogata ani ustawiona, a wydarzenia ostatnich miesięcy dość zagmatwały nam życie, w dalszym ciągu myślę o moim postanowieniu i mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować. Przecież nie trzeba mieć bardzo dużo, żeby móc się podzielić z kimś potrzebującym.

Jeśli znacie jakąś osobę, której mogłabym pomóc, to dajcie mi znać - ale uczciwie informuję, że pomogę tylko jednej :)

Dlaczego warto pomagać?


Nie chcę w tym miejscu moralizować ani odwoływać się do jakichś wyższych uczuć. Napiszę tylko, że pomaganie daje ogromną radość. Zarówno obdarowywanemu, jak i temu, kto pomaga. Pisałam niedawno o prezentach i o tym, ile radości niesie ze sobą dawanie prezentów bliskim osobom. Otóż, dawanie prezentów nieznajomym osobom jest w pewnym sensie jeszcze lepsze. Jest bardziej wyjątkowe, nietypowe, odświętne. Przecież tak naprawdę codziennie dbasz o to, żeby w jakiś sposób, choćby dobrym słowem, obdarować swoich najbliższych. Tymczasem znacznie rzadziej, może tylko raz do roku skupiasz się na tym, żeby przynieść radość, komfort, poczucie bezpieczeństwa - komuś, kogo może nawet nie zdarzyło Ci się osobiście spotkać. To jest tak wyjątkowa, magiczna, świąteczna radość, którą ciężko opisać słowami! A jak bardzo musi się cieszyć tak obdarowana osoba, która może nawet nie spodziewa się pomocy? Masz szansę dać komuś niezapomniane Święta, zupełnie jak z bajki o Świętym Mikołaju :) 

Oczywiście wiadomo, że nie da się pomóc każdemu, a potrzebujących nie brakuje. Chciałabym napisać Wam dzisiaj o kilku akcjach, w których warto wziąć udział. Niektóre z nich wymagają naprawdę minimalnego wkładu, więc nawet jeśli posiadasz bardzo mało, nadal możesz komuś pomóc!

Szlachetna Paczka.



W tej akcji brałam udział już kilka razy, kiedyś angażowałam się też trochę w jej promowanie. Teraz z przyjemnością obserwuję, jak bardzo się rozwinęła i jak wiele osób bierze w niej udział :) Zasady są proste - wybierasz z bazy rodzin objętych programem tę rodzinę, dla której przygotowujesz paczkę. W bazie znajdziesz opis rodziny (bez danych osobowych), jej sytuacji i jej potrzeb. Jeśli decydujesz się na zrobienie paczki, musisz rozważyć, na co Cię stać i jakiej rodzinie chcesz pomóc, jakie potrzeby chcesz zaspokoić. Zresztą, samodzielne przygotowanie paczki może być dla Ciebie dość dużym wydatkiem, warto dogadać się z kilkoma innymi osobami i podzielić koszty między siebie.

Przygotowaną paczkę zawozisz do magazynu, a stamtąd wolontariusze dostarczą ją do wybranej przez Ciebie rodziny. Choć nie zobaczysz osobiście, jak obdarowane przez Ciebie osoby zareagują na paczkę, na pewno możesz liczyć na relację wolontariusza :)

Co mogę jeszcze dodać? Jeśli decydujesz się na przygotowanie Szlachetnej Paczki, masz szansę na najprzyjemniejsze zakupy w życiu :) Tak właśnie wspominam każdą moją przygodę z Paczką. Wchodzisz do sklepu i buszujesz między stoiskami bez wyrzutów sumienia, bez poczucia, że to może za dużo, za drogo - a ostatecznie i tak to wszystko jest po to, żeby sprawić radość komuś potrzebującemu :)

Więcej na temat Szlachetnej Paczki: 

DobryKlik.



DobryKlik to bardzo prosta akcja, w której możesz brać udział codziennie. Wystarczy każdego dnia wejść na stronę dobryklik.pl i kliknąć w dowolną białą cegiełkę. Kliknięcie powoduje odsłonięcie fragmentu obrazka, a także - co ważniejsze - dodaje 10 groszy do zebranej kwoty. Kiedy obrazek będzie odsłonięty w całości, będzie to oznaczało, że zbiórka jest ukończona. 

Można zrobić coś więcej niż tylko codzienne klikanie. Strona oferuje dodatkową możliwość. Możesz wpłacić dowolną kwotę na cel zbiórki. To Ty decydujesz, czy wpłata będzie anonimowa, czy też opatrzysz ją swoim podpisem i słowami wsparcia, które możesz dołączyć.

Aktualna zbiórka prowadzona jest na rzecz malutkiej Lenki, która urodziła się bez jednego oczka. Kwota 5000 zł ma pokryć koszt operacji wszczepienia ekspanderów w pusty oczodół. Brak oka powoduje ucisk na mózg i może prowadzić do nieodwracalnych zmian, a nawet do śmierci. Operacja jest konieczna, by ratować zdrowie i życie dziewczynki.

Kiedy ostatnio odsłaniałam cegiełkę, uzbierana kwota wynosiła 1486,10 zł, czyli 29% kwoty docelowej. To zarazem dużo i mało. Z pewnością im więcej osób włączy się w klikanie, tym szybciej zbiórka będzie zakończona.

Do tej pory DobryKlik przeprowadził pomyślnie aż 60 zbiórek. Na ich stronie można poczytać o celach tych zbiórek oraz o zgromadzonych kwotach.

Miłośnicy zwierząt mogą uczestniczyć również w akcjach PsiKlik oraz KociKlik. Działają one na identycznej zasadzie jak DobryKlik. W ramach akcji PsiKlik prowadzona jest akcja na rzecz ratowania życia malutkiej suni Bojki, która prawdopodobnie choruje na nosówkę. KociKlik natomiast zbiera pieniądze na pomoc dla Hummusa, kociaka z uszkodzonym rdzeniem kręgowym.

Więcej na temat akcji:
http://www.dobryklik.pl
http://www.psiklik.pl
http://www.kociklik.pl

Pusta Miska.


Jeśli leży Ci na sercu los zwierząt, bez trudu znajdziesz i inne akcje, dzięki którym możesz pomóc tym naszym najbardziej bezbronnym przyjaciołom. Na przykład Pusta Miska. Działa na podobnej zasadzie jak DobryKlik. Każdego dnia możesz wejść na stronę i napełnić miskę potrzebującego psiaka. W ramach akcji możesz również przygarnąć psa lub kota ze schroniska czy też zaopiekować się wybranym zwierzakiem wirtualnie. 

Tego typu inicjatyw jest sporo, szczególnie w okolicy Świąt. Kliknięcie nie kosztuje nic, co najwyżej zajmie Ci trochę czasu, a może stanowić naprawdę wymierną pomoc dla wielu potrzebujących istot.

Więcej na temat Pustej Miski:

Możesz pomagać na wiele sposobów.


Możesz korzystać z internetowych akcji takich jak te wyżej opisane. Możesz kupować na charytatywnych kiermaszach. Możesz obejrzeć świąteczny blok reklamowy w telewizji, na pewno w tym roku też będzie taka możliwość. Dochód z takiego bloku reklamowego przeznaczony jest na cele charytatywne. Możesz oddać potrzebującym ubrania, których już nie używasz, w ramach jednej z wielu zbiórek tego typu. Możesz też zanieść je po prostu do kontenera na rzeczy używane, na pewno masz taki w okolicy.

Nawet jeśli posiadasz niewiele, każdego dnia masz możliwość, by bez wielkiego wysiłku wspomóc kogoś, kto posiada jeszcze mniej. I to jest piękne.

Może znasz jeszcze inne inicjatywy, o których warto wspomnieć?

środa, 15 listopada 2017

O prezentach.

Kiedy dowiedziałam się, że Robert ma urodzić się na przełomie listopada i grudnia, jedną z moich pierwszych myśli było: "to jest ten czas, kiedy w sklepach pojawiają się świąteczne prezenty!". Bardzo się ucieszyłam z tego powodu, bo to oznaczało, że nigdy nie będę miała kłopotu ze znalezieniem pięknego prezentu na urodziny mojego synka. 

Niedługo będziemy świętować te urodziny po raz pierwszy. Już teraz zastanawiam się, jak zorganizujemy przyjęcie, jaki podam tort i oczywiście, jakie będą prezenty.


W sklepach już Święta...


Mam ogromną słabość do okresu przedświątecznego i do prezentów - tych od Świętego Mikołaja i tych znalezionych pod choinką :) Kojarzą mi się z dzieciństwem, z magią, z baśniami, które do tej pory uwielbiam. Nie pamiętam, kiedy zorientowałam się, że Mikołaj wcale nie zakrada się wieczorem do naszego domu, że to rodzice przynoszą prezenty - ale wydaje mi się, że to odkrycie nie było dla mnie w żaden sposób trudne czy przykre, po prostu od tego momentu trochę zmieniły się zasady gry. Od tej pory ja i moja siostra bawiłyśmy się w Świętego Mikołaja razem z rodzicami. I to też miało w sobie urok i prawdziwie świąteczną magię.

Pamiętam wiele cudownych świątecznych prezentów z dzieciństwa, ale kiedy próbuję pomyśleć o najlepszym, najbardziej wyjątkowym i niezapomnianym, do głowy przychodzi mi zawsze Barbie Syrenka. Nie pamiętam, ile miałam lat, kiedy ją dostałam, ale zdaje się, że byłam jeszcze w przedszkolu. Zobaczyłam reklamę telewizyjną Barbie Syrenki i od tamtej chwili marzyłam o takiej lalce. Tym bardziej, że uwielbiałam syrenki. Do tej pory pamiętam ogromną radość, jaką czułam, gdy pod choinką znalazłam przepiękną lalkę, prawdziwą Barbie z migoczącymi włosami, złocistą opalenizną i cudownym rybim ogonem! Do tego okazało się, że ogon syreni bardzo łatwo zdjąć, a pod spodem lalka ma nogi jak każda inna lalka, mogła więc brać udział we wszystkich naszych zabawach dla innych lalek z nogami :) Miała też śliczny złoty dwuczęściowy kostium kąpielowy oraz naszyjnik z gwiazdkami i kotwicą. Nie myślałam w ogóle o tym, że nie jest podobna do Barbie Syrenki z reklamy. Była najpiękniejszą syrenką, jaką mogłam sobie wyobrazić. 

Jej tajemnicę odkryłam przypadkiem jakiś czas później, gdy w moje ręce wpadł jakiś katalog z najnowszymi lalkami Barbie. Z pewnym zaskoczeniem znalazłam w nim moją Syrenkę, która jednak nie miała rybiego ogona. Siedziała sobie na jakimś leżaczku w swoim dwuczęściowym kostiumie kąpielowym, a podpis pod obrazkiem głosił, że jest to Słoneczna Barbie.

Mama opowiedziała mi wówczas, jak bezskutecznie szukała w sklepach mojej wymarzonej Syrenki i nigdzie jej nie znalazła, dlatego kupiła śliczną Słoneczną Barbie, po czym własnoręcznie, po kryjomu, po nocach uszyła dla niej syreni ogon. Uszyła. W czasach, gdy nie było powszechnie dostępnego Internetu, gdzie na pewno można znaleźć wzory, jak taki ogon uszyć. Mama musiała zaprojektować samodzielnie ten ogon i uszyć go tak dyskretnie, żebym się nie zorientowała. Wszystko po to, żeby spełnić marzenie swojego dziecka.

Chciałabym zdementować teraz pogląd, z którym spotkałam się niedawno w jednej dyskusji o prezentach - że dziecko nie ucieszy się, gdy dostanie nie to, co chciało, ale coś podobnego. Dla mnie moja lalka stała się jeszcze cenniejsza, gdy dowiedziałam się, że nie jest prawdziwą Syrenką i poznałam jej wyjątkową historię. Do tej pory czerpię z lekcji, jaką wówczas dostałam - że jeśli bardzo Ci na czymś zależy, a okoliczności nie sprzyjają, to i tak możesz zrobić wszystko, by spełnić swoje marzenia (lub marzenia ukochanej osoby). Oraz, że czasami dostaniesz od życia nie to, co dokładnie sobie wymarzyłaś, ale coś jeszcze lepszego. Moja Słoneczna Barbie była moją ulubioną lalką jeszcze przez wiele lat, tak długo, jak długo bawiłam się lalkami. Zawsze będzie jedną z ważniejszych bohaterek mojego dzieciństwa.

Lubię dostawać prezenty, ale jeszcze bardziej lubię je dawać.


Jakoś tak wyszło, że kiedy sięgam pamięcią wstecz i próbuję sobie przypomnieć, co dostałam na ostatnie urodziny, co pod choinkę, co z okazji rocznicy - to nie zawsze pamiętam, co to było. Natomiast praktycznie zawsze bez trudu potrafię sobie przypomnieć, co sama dałam w prezencie. Nawet jeśli minęło już parę lat. Uwielbiam całą tę magię związaną z obdarowywaniem kogoś, zastanawianiem się, co sprawiłoby tej osobie radość, szukaniem inspiracji... Każdy prezent ma swoją historię, którą znam tylko ja. Ta historia, to wspomnienie jest dla mnie jako obdarowującej najlepszą nagrodą - na równi z radością obdarowywanej osoby.


Jeśli chodzi o mnie samą, to wciąż jakoś tkwię we wspomnieniach związanych z prezentami-niespodziankami, które dostawałam jako dziecko. I gdzieś w głębi serca czekam na niespodziankę, która ucieszy mnie tak bardzo, jak tamte prezenty sprzed lat. Dlatego nie lubię mówić, co chciałabym dostać. Co wiąże się z tym, że - wybaczcie, Kochani - dość często zdarza mi się dostać nietrafiony prezent. Broń Boże, nie jestem jakąś strasznie wymagającą osobą. Znam tylko jedną kategorię nietrafionych prezentów: prezent, który nie jest dla mnie. Czyli np. prezent, którego ktoś sobie zażyczył w moim imieniu. Albo prezent, do którego ktoś chciał mnie przekonać, mimo mojej jednoznacznej opinii na jego temat. Albo prezent, który spodobał się ofiarującemu tak bardzo, że został kupiony bez chwili refleksji, czy ja w ogóle lubię takie rzeczy i czy choć raz z niego skorzystam. Klasyczny przykład - kolczyki dla osoby, która nie ma przebitych uszu. Albo paczka rodzynek w czekoladzie dla kogoś, kto nie znosi rodzynek. Znalazłabym więcej takich przykładów, ale boję się, że ktoś się na mnie obrazi ;)

Jest jedna, uniwersalna recepta na udany prezent: pomyśl o osobie, którą chcesz obdarować. Zastanów się, co lubi, czego potrzebuje, może mówiła o czymś, co jej się marzy? Posłuchaj jej, zastanów się, jaką jest osobą, co sprawiłoby jej radość. Oczywiście, nadal możesz trafić kulą w płot, ale jeśli naprawdę skupisz się na tej osobie i jej potrzebach, masz dużą szansę na ujrzenie szczerej radości na czyjejś twarzy :)

Udany prezent nie musi być idealnie trafiony. Pamiętam, jak w zeszłym roku z okazji Świąt mój mąż dostał od bliskiej osoby z rodziny płytę z kolędami, na której były również kolędy w wersji karaoke. Jestem przekonana, że ta osoba kupiła płytę z myślą o moim mężu, mając na uwadze, że lubi on karaoke. I nie miało wcale znaczenia, że on raczej woli pośpiewać na imprezie pełnej ludzi niż odtwarzać sobie kolędy z płyty w domu. Najważniejsze było to, że ta osoba zrobiła wszystko, co mogła, by sprawić mu radość.

Najbardziej udany prezent, jaki dostałam jako dorosła osoba? Chyba czerwona sukienka, którą dostałam od mojego męża, który był wówczas moim chłopakiem. Bez okazji, po prostu dlatego, że mi się podobała. Nie była bardzo droga, bo przeceniona, ale na tyle droga, by kupienie jej było pewnym luksusem, na który raczej nie mogłam sobie pozwolić. Jego gest sprawił mi ogromną radość, a sukienkę z przyjemnością noszę do tej pory.

Najbardziej udany prezent, jaki sama komuś dałam? Było wiele takich prezentów, z których jestem zadowolona, ale jakoś szczególnie ciepło myślę o pięknym parasolu, który dałam przyjaciółce krótko po tym, jak urodziła dziecko. Zależało mi na tym, żeby dać jej coś, co będzie tylko dla niej, dla niej jako kobiety, nie tylko jako mamy niemowlaka. Wyobraziłam ją sobie, jak chodzi na spacery i nosi ze sobą ten piękny parasol. Mam nadzieję, że dał jej dużo radości.

No dobrze, ale jaki prezent będzie najlepszy na pierwsze urodziny?


Wspomniałam na początku, że już wkrótce - za miesiąc! - będziemy świętować pierwsze urodziny Roberta. Na pewno wiele osób, które go kochają, będzie chciało dać mu z tej okazji jakiś piękny prezent. Co będzie najlepszym prezentem dla rocznego dziecka?

Mogę w tym miejscu powtórzyć za Asią, autorką bloga Matka jest tylko jedna, że najlepsze prezenty na roczek są bardziej dla rodziców niż dla dzieci. Kiedy patrzę na mojego prawie rocznego Roberta, mam wrażenie, że on niczego nie potrzebuje. Równie atrakcyjną zabawką jest dla niego kolorowa grzechotka, jak i plastikowa miska lub kawałek sznurka. Za to rodzice rocznego dziecka zawsze potrzebują wielu rzeczy. Dziecko wyrasta z ubrań, z fotelika, różne rzeczy się zużywają i potrzebne są nowe. O tak, rodzice rocznego dziecka wiecznie czegoś potrzebują.

Wymyśliłam sobie, że póki mam jeszcze decydujące zdanie w kwestii prezentów dla mojego dziecka (za parę lat to zdanie będzie należało z pewnością do niego!), chciałabym, żeby prezenty dla niego były przynajmniej częściowo powiązane tematycznie. I tak, na pierwsze urodziny chciałabym podarować mu jak najwięcej bajek, bajeczek, książeczek, które będę mogła mu czytać przed zaśnięciem. Jeśli chcielibyście obdarować mojego synka z okazji jego pierwszych urodzin, pamiętajcie proszę o bajce dla niego :)

Wy pewnie też już się powoli zastanawiacie nad prezentami mikołajkowymi i świątecznymi :) Podzielicie się ze mną swoimi przemyśleniami na ten temat? 


wtorek, 7 listopada 2017

Co pysznego można zrobić z dyni?


Nie każdy lubi Halloween, ale chyba niewielu jest ludzi, którzy pozostają nieczuli na walory smakowe dyni. Można ją jeść na słodko lub na słono, można z niej zrobić ciasto, puree, zupę, sos, a nawet konfiturę. W zależności od użytych przypraw smakuje nieco inaczej, a mimo to jednak łatwo rozpoznać jej charakterystyczny, lekko słodki smak. Dynia jest nie tylko pyszna, ale też bardzo zdrowa, bogata w witaminy i minerały (przede wszystkim cynk), zawiera dużo beta-karotenu, dzięki czemu ma zbawienny wpływ na ludzki organizm, m.in. obniża poziom złego cholesterolu, zapobiega miażdżycy, reguluje poziom ciśnienia tętniczego, dobrze wpływa również na wzrok i na trawienie. Nawiasem mówiąc, jest też świetnym afrodyzjakiem ;) Moi drodzy, jedzcie dynię!

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy miałam ugotować zupę z dyni. Szykowałam dużą imprezę, na której ta zupa była jednym z ważniejszych punktów programu. Bardzo się stresowałam, jak ja sobie poradzę z taką wielką dynią i czy ten eksperyment nie zakończy się straszną klapą. Na szczęście imprezowa zupa okazała się być wyśmienitą :) Od tamtej pory robiłam już wielokrotnie najróżniejsze odmiany zupy dyniowej, z różnymi przyprawami i dodatkami. Na naszym stole często goszczą również kluski z dyni, nieco rzadziej placki z dyni, robiłam też kiedyś makaron z dynią. Dziś z przyjemnością dzielę się z Wami przepisami na niektóre z tych dań. Są bardzo proste i zostawiają Wam mnóstwo pola do popisu, jeśli chodzi o dodatki i modyfikacje.

Zupa z dyni


Ponieważ nie jem mięsa od jakichś osiemnastu lat, moje zupy są również pozbawione mięsnej wkładki. Zapewne według niektórych z Was nie spełniają w związku z tym definicji zupy. Na szczęście mój przepis na zupę dyniową można łatwo zmodyfikować w taki sposób, żeby zawierała ona mięso. Tymczasem podaję wersję wegetariańską, którą zajadała się ostatnio moja najbliższa rodzina (Robert też, przed dodaniem przypraw).

ok. 1/4 - pół dyni hokkaido (w zależności od tego, jak gęsta ma być zupa),
1 ziemniak średniej wielkości,
1 duża marchew,
1 pietruszka,
kawałek selera,
1 nieduża cebula,
masło,
mleko kokosowe*,
przyprawy.

* dodawałabym mleko kokosowe za każdym razem, gdybym robiła zupę dyniową rzadziej i gdybym zawsze miała to mleko pod ręką. Zazwyczaj daję po prostu zwykłe mleko, też smakuje dobrze :)

Dynię kroimy na kawałki, bez pestek, ale za to ze skórką - skórka dyni hokkaido jest jak najbardziej jadalna i bardzo zdrowa. Wrzucamy do garnka z wodą, dodajemy pozostałe warzywa (oczywiście obrane i pokrojone) i gotujemy wszystko do miękkości. Kiedy warzywa będą już miękkie, miksujemy zupę na dość gładki krem.

Co potem? Odlewamy do miseczki porcję zupy dla niemowlaka, o ile oczywiście jest taka potrzeba :) Następnie przystępujemy do przyprawiania, wzbogacania, ulepszania! Nasza zupa na pewno potrzebuje soli i pieprzu. Przyprawy, które idealnie komponują się ze smakiem dyni, to również curry i imbir. Jeśli chcesz, żeby Twoja zupa była nieco pikantna, możesz dodać też odrobinę chili albo ostrej papryki. Byle nie przesadzić!

Ja zazwyczaj dodaję trochę mleka (wtedy jest łagodniejsza i bardziej kremowa), czasami również łyżkę koncentratu pomidorowego (wtedy smak jest bardziej intensywny), czasem również żółtko jaja. Uwielbiam ten dodatek! Zupa zyskuje piękny kolor i charakterystyczny "jajeczny" posmak. Bez obaw, pod wpływem temperatury żółtko przestaje być surowe.

Od Ciebie zależy, jakich dodatków użyjesz. Możesz eksperymentować z różnymi. Zupa dyniowa jest pyszna w każdej wersji!

Kluski z dyni

Brzydkie, ale pyszne!
ok. 1/4 dyni hokkaido,
1 nieduży ziemniak,
1 jajo,
mąka,
olej,
sól.

Gdyby Magda Gessler zobaczyła, jakimi kluskami żywi się dość często moja rodzina, padłaby trupem i to bynajmniej nie z zachwytu. Moje kluski nie przypominają ani kopytek, ani klusek śląskich, ani nawet gnocchi. Jeśli już, to najbardziej są podobne do klusek kładzionych, które robiła moja mama. Choć przyznam, że im bardziej nabieram wprawy, tym bardziej staram się nadać tym moim kluchom jako taki kształt.

Mam jednak dobrą wiadomość dla wszystkich osób, które lubią kluski, ale nie mają cierpliwości do starannego ich lepienia: kluski pozbawione kształtu również są przepyszne. Najczęściej robię je z ziemniaków, czasem z cukinii, a gdy przychodzi sezon na dynię, z przyjemnością robię kluski z dyni.

Do tego przepisu potrzebujemy przede wszystkim dyniowego puree. Można je uzyskać na kilka sposobów, np. upiec dynię w piekarniku lub ugotować ją w niedużej ilości wody i starannie zmiksować. Ja wybieram sposób prosty, choć nieco pracochłonny: ścieram dynię na tarce o małych oczkach. Do tak przygotowanego puree dodaję zawsze jedno jajo, starannie mieszam, nieraz dodaję również drobno startego ziemniaka. Następnie doprawiam i stopniowo dosypuję mąki. Ciasto ma być bardzo gęste, im gęstsze, tym łatwiej będzie ulepić z niego kluski.

Z przygotowanego ciasta odrywamy łyżką nieduże kulki, poprawiamy trochę ich kształt i wrzucamy do garnka z gotującą się wodą. Nie muszą się długo gotować, po chwili można je już wyjąć :)

Najbardziej lubię kluski podane z przysmażoną bułką tartą. Czasem mam fantazję i dodaję do niej też wiórki kokosowe, a jak jeszcze dodam łyżkę masła orzechowego, to efekt końcowy jest wyśmienity! Kluski smakują fantastycznie również na słono, z sosem pieczarkowym.

Placki z dyni


Te same składniki, co w przepisie na kluski, prócz tego możesz dodać szklankę mleka lub wody i - jeśli chcesz - jeszcze co najmniej jedno jajo.

Ciasto na placki różni się od ciasta na kluski tylko tym, że nie musi, a właściwie nie może być aż tak gęste. Podczas gdy kluski trzeba lepić, ciasto na placki powinno się wylewać na patelnię. Musi zatem być bardziej płynne - mniej więcej takie jak na placki ziemniaczane.

Możesz po prostu dodać mniej mąki, możesz też rozrzedzić ciasto za pomocą wody lub mleka. Do placków możesz oczywiście dodać więcej niż jedno jajo, nie pozostanie to jednak bez wpływu na smak. Ja osobiście lubię, gdy placki smakują intensywnie warzywnie. Im więcej jaj w cieście, tym bardziej placki zaczynają przypominać dość uniwersalne racuchy, a smak dyni jest nieco mniej wyczuwalny.

Placki smażymy na niedużej ilości oleju na kolor złocisty lub brązowy -  według uznania :)

Najlepiej smakują chyba z gęstym sosem pomidorowym lub czosnkowym. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zjeść je na słodko. W kwestii dodatków macie pełną dowolność!

Życzę smacznego! A może znacie jeszcze inne dyniowe przepisy?